Życie zaczyna się po czterdziestce? Pytam Junga i… Jezusa

2 tygodni temu

Z Jungiem na herbacie

„Życie zaczyna się po 40-tce”, powiedział podobno szwajcarski psychiatra Carl Gustav Jung. Nie znalazłam źródła tej wypowiedzi, ale dziś wyobraziłam sobie taką scenę – siedzimy z Carlem przy herbacie w miękkich fotelach, on mówi to słynne zdanie, a ja mu na to: „a ja myślałam, iż po zapłodnieniu”. Wyobrażam sobie swoją, ach, błyskotliwość i przekorę, i jego osłupienie. A może zamyślenie…

Choć dziś żart tego rodzaju może dotykać najwrażliwszych naszych miejsc, to odważam się go napisać, tylko po to by wejść w tę perspektywę – iż moje życie zaczęło się właśnie w momencie połączenia się dwóch komórek z materiałem genetycznym. Te 9 miesięcy przed narodzinami w hrubieszowskim szpitalu, w środę o 12:35 roku 1984.

Słowo o kryzysie

Do tego wątku jeszcze powrócę, ale usiądźmy jeszcze z Carlem Jungiem, w dzbanku pozostało trochę ciepłej herbaty. Dlaczego w ogóle z nim się spotykam? Czy dlatego, iż jest też malarzem i ciekawią mnie jego inspiracje, to jak przeżywa proces kreowania? Czy dlatego, iż jest naukowcem i pragnę poznać jego metody badawcze, wyniki, błędy w pracy? Nie, dzisiaj piję z nim herbatę, bo jest psychologiem i liczę, iż wyjaśni mi moment, w którym jestem w życiu.

Kryzys wieku średniego – podobno statystycznie rzecz biorąc u kobiet zniża się właśnie do czterdziestki. Kryzys to takie mocne słowo. Gdyby go namalować na płótnie czy byłby obrazem utknięcia w dusznym miejscu, w męczących sytuacjach, niezdrowych relacjach, a może… łez wylewanych nocą na pustyni? Może jakąś abstrakcyjną spiralną formą, która symbolizuje powracanie do tych samych schematów…

Badacze

Carl już potrzebuje wracać do gabinetu, dopijamy więc herbatę i po uścisku dłoni, wypowiada jeszcze jedno zdanie. „Do tego momentu robisz tylko badania wstępne”. Wow. Tym razem to mnie dopada zaskoczenie. Profesor nakłada kapelusz i wychodzi. Zostaję sama z nowym pomysłem na dotychczasową siebie – badaczkę życia.

Coś w tym jest. Gdy porównuję swój wewnętrzny świat sprzed 30 lat i ten teraz… widzę zasadniczą różnicę. Choć może doświadczam podobnych sytuacji kręcąc się w jakiejś spirali schematów, to doświadczam inaczej. Mam plecak, walizkę pełne danych, wiedzy, materiałów. Widzę, iż jakiś etap się zakończył a ja stoję z tymi bagażami. Ale… dokąd jadę?

Nowe życie

Siadam wygodnie w fotelu, tu gdzie przed chwilą miałam spotkanie ze słynnym psychologiem i zamykam oczy. Biorę wdech… i wydech… kieruję swoją uwagę do serca. Bije. Dziś akurat trochę bardzie nerwowo, z drżeniem, bo zrobiłam wczoraj zbyt długi spacer i mój osłabiony po covidzie organizm odreagowuje. Ale zanurzam się w to serce, w moje wnętrze i szukam… Czekam chwilę w bezruchu… Jest. Jezus. Jest we mnie. Uśmiecham się. Po chwili pytam: „A co Ty o tym sądzisz?”. „- Życie zaczyna się zawsze, kiedy wybierasz mnie.” Wow, jak inna perspektywa.

To tak jakby dostać do ręki bilet wielorazowego użytku. Możesz pojechać w podróż zawsze – wystarczy go wyjąć z kieszeni i użyć. A więc mogę wyruszać w podróż mojego życia CODZIENNIE? A nawet.. kilka razy dziennie?

Twoje życie zaczyna się każdego dnia

A co to w ogóle znaczy wybrać Jezusa? Może to, iż go poznaję w historiach zapisanych w Biblii? Sprawdzam jak się zachowywał w pewnych sytuacjach, co mówił i próbuję w moim życiu, w codzienności robić tak jak On? Wybierać miłość, okazywać ludziom dobro, być prawdziwym i stanowczo bronić porządku prawdy. A może to znaczy, iż gdy płaczę z bólu, albo bezsilności, osamotniona to nie obwiniam nikogo, nie odwracam się od Tego, który mnie stworzył, nie żalę się nad sobą, ale mówię Jezu jestem z Tobą na Golgocie, ofiaruję moje cierpienie w intencji kogoś, albo za moje błędy… to takie trudne. Ale ma sens.

Kolejne rozdziały

Wracam z tego osobistego spotkania z Jezusem w moim sercu do świata zewnętrznego. O, mam jeszcze w filiżance ze złoconym uchem jeden łyk trochę już zimnej (fuj) herbaty. Przez głowę przelatuje mi myśl o tym, jak wyglądałaby rozmowa Carla Junga z Jezusem o tym kiedy zaczyna się życie. Ach! Słuchałabym i dopytywała. Moglibyśmy nagrać z tego całkiem interesujący podcast.

Tymczasem pora już i na mnie. Wstaję z fotela, nakładam płaszcz, wychodzę z kawiarenki. Zapach deszczu w wiosennym powietrzu cudownie orzeźwia moje płuca. Biorę głęboki oddech.

A więc stoję z tymi dwiema perspektywami. Stoję u progu czegoś nowego… A one, te dwie perspektywy się nie wykluczają. One się pięknie nakładają. Bo tak, w linearnej historii mojego życia, gdzie jest początek, dojrzewanie, dojrzałość i obumieranie, stoję u progu nowego sezonu. A z Jezusem może to być sezon nie jednego rozdziału, a wielu rozdziałów otwieranych jednocześnie, z Nim. Sezon wiary, a więc cudów. Miłości – a więc bliskości, relacji. Sezon nadziei i wdzięczności. I na niej powoli będę kończyć moje czterdziestkowe rozważanie.

Przyjaciel na przed i po czterdziestce

Wiesz co dziś widzę, kiedy patrzę za siebie? Że przez te wszystkie lata poszukiwań nowych doświadczeń w pracy, miłości mężczyzny, przyjaźni, pięknych górskich krajobrazów, szukałam tak naprawdę… siebie. Siebie prawdziwej, tej którą Bóg tchnął jako duszę w dwie łączące się komórki pochodzące od moich rodziców. Przedzierałam się przez rożne maski, zrzucałam zbroje, odkrywałam, iż czasami imituję innych.

I moja wdzięczność dziś płynie właśnie do Jezusa, iż kiedy tak szukałam siebie, On zawsze był obok mnie. choćby wtedy kiedy tego zupełnie nie czułam, kiedy Go nie chciałam, unikałam, zamykałam przed Nim moje serce. On był, cieszył się i płakał ze mną. Dziś dziękuję Mu bo widzę iż tylko z Nim mogę odnaleźć prawdziwą siebie. Stworzoną na obraz i podobieństwo Boże. Stworzoną, aby kochać. Aby żyć w spełnieniu i prawdzie, codziennie na nowo. Hmm… Brzmi całkiem, jakby to moje życie miało się zacząć właśnie teraz, po czterdziestce

Czytaj także:Dlaczego kryzys wieku średniego może być idealnym czasem, by docenić swoje wybory
Czytaj także:Poznała męża po czterdziestce. ​​„Wszystko ma swój czas, a Pan Bóg się nie spóźnia” [wywiad]
Idź do oryginalnego materiału