Obserwując internetowe relacje tegorocznej formacji wolontariatu misyjnego przypominam sobie nasze weekendowe spotkania w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym. Pamiętam dobrze przygotowania do mojego wylotu do Zambii. Liczne trudności, które towarzyszyły mi do samego końca. I to lekkie niedowierzanie – czy ja faktycznie mam zamieszkać w Afryce na 7 miesięcy?!
Wolontariat misyjny, zwłaszcza długoterminowy daje okazję poznać również inne ośrodki misyjne, a przede wszystkim pracujących tam misjonarzy i ich misyjne dzieła. Drugą niedzielę po Wielkanocy miałam okazję spędzić w Masansie, gdzie akurat Parafia świętowała odpust ku czci Bożego Miłosierdzia. To niesamowite, bo była to moja ostatnia podróż po Afryce, a mogłam ten czas przeżyć w atmosferze naprawdę wielkiej euforii z tajemnicy Zmartwychwstania i zawierzenia świata Bożemu Miłosierdziu.
Wizytę w Masansie odbieram tym bardziej symbolicznie, bo stanowi ona niejako klamrę mojego całego wolontariatu misyjnego. Ale od początku… Ten długo wyczekiwany lot do Afryki przypadał we wspomnienie św. Faustyny Kowalskiej. Już wtedy wiedziałam, iż to wyjątkowy znak, wyjątkowa data, a przede wszystkim wyjątkowe święta, ponieważ w ostatnim czasie Koronka do Bożego Miłosierdzia stała się moją ulubioną modlitwą, a postać siostry Faustyny pretekstem do bliższego poznania Tajemnicy Bożego Miłosierdzia.
Koronka to także modlitwa, która regularnie towarzyszyła mi z chłopcami w Ciloto. Wyrwani na chwilę z codziennych obowiązków na placówce zbieraliśmy się w kaplicy – niektórzy prosto ze szkoły, jeszcze w swoich mundurkach – by oddać nasze wszystkie troski i trudności Bogu. Z ciekawości, co kryje się pod pierwszym dniem mojego powrotu do rodzinnego domu sprawdziłam, iż to rocznica kanonizacji s. Faustyny… Może już by wystarczyło tych “zbiegów okoliczności”, ale w dniu, kiedy pisałam te krótkie wspomnienia misyjne, zerknęłam do kalendarium w aplikacji, z której codziennie korzystam w czasie odprawianej w Ciloto Mszy świętej i okazało się, iż to data beatyfikacji wspomnianej siostry przez papieża Jana Pawła II.
“Czy myślałeś o znalezieniu wspólnoty, czy tylko o wyjeździe na misje?”- pytanie, które zadał mi ks. Łukasz Dumiński, gdy pierwszy raz przyjechałem do Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w październiku. Wtedy odpowiedziałem, iż myślę tylko o wyjeździe na misje. O, jak bardzo się pomyliłem! Na to pytanie prawidłową odpowiedź podała mi Asia na spotkaniu w kwietniu, mówiąc do nas bardzo proste hasło – “w SOM-ku jak w domku”.
Wydaje się to bardzo banalne, a jednak znaczy dla mnie wiele. Odnalazłem tu wspólnotę, której ufam i kocham do niej wracać. Świat pędzi szybko, bardzo często wypiera wiarę w Boga. W SOM-ie znalazłem miejsce, w którym wszystko zwalnia i Bóg wchodzi na należne Mu, pierwsze miejsce. Dzielenie radości, wiary i miłości do Boga z ludźmi, którzy zostali powołani wspólnie do wolontariatu misyjnego to wielka łaska. Pan Bóg zawsze wie, co robi i ma plan, a u mnie ten plan wywołał duchowe rewolucje.
Czas spędzony w SOM-ie przybliżył mnie bardzo mocno do Boga, wypalał moją pychę, nauczył mnie pokory, której i tak ciągle mi brakuje, otwartości serca, uśmiechu, którego miałem za mało, a przede wszystkim bezgranicznej ufności w Jego wolę. To, co się dokonuje jest naprawdę piękne, teraz widzę jak wielki, niepojęty i potężny jest Boży plan. Pan postawił na mojej drodze podczas całego życia wielu ludzi, którzy mnie tu doprowadzili. Przykładem tego jest chociażby ks. Robert Bednarski, który otoczył mnie swoją opieką, gdy był dyrektorem mojej szkoły. Mimo iż na początku byłem opornym, młodym człowiekiem i tego nie rozumiałem, to po pewnym czasie odkryłem, jak wiele dla mnie zrobił, i iż bez niego nie byłoby mnie tutaj.
Najpewniej polecę na rok do Nairobi w Kenii. Placówka, w której mam służyć jest wyzwaniem, a jednocześnie spełnieniem moich pragnień. Lecę do chłopców ulicy. Chłopców, którzy są skrzywdzeni. Mam nadzieję, iż będę mógł dołożyć choć cegiełkę do tego pięknego salezjańskiego dzieła wychowania i dawania drugiej szansy.
W tym momencie nasuwa mi się myśl -“miłość”. Chciałbym za przykładem ks. Bosko służyć tym chłopcom miłością i ciepłem oraz ofiarować im mój czas. Mam nadzieję, iż będę dostatecznie dobry i cierpliwy oraz pokorny, by móc jak najlepiej zrealizować moją misję i kierować się słowami „wychowanie jest sprawą serca”.
Moi rodzice, gdy im powiedziałem o tym, iż zrodziło się w moim sercu pragnienie wyjazdu, zamarli z przerażenia, ale od razu zaakceptowali mój wybór i wspierali mnie w nim, za co jestem im bardzo wdzięczny. Szczególne wsparcie otrzymałem od mamy, która była dla mnie zawsze przykładem wiary. Znajomi moją decyzję odbierali różnie, ale to, co utkwiło mi w pamięci, to stwierdzenie, iż ja na własne życzenie odbieram sobie wolność.
Dochodzę do wniosku, iż jeżeli postawi się Boga na pierwszym miejscu i słucha się Jego głosu, to dopiero w tym momencie jest się prawdziwie wolnym. Ja poszedłem za głosem Pana i chcę czynić z Nim piękne rzeczy, bo dla Niego nie ma nic niemożliwego. Przekonałem się, iż gdy Bóg powołuje, to można próbować od tego uciec, ale On i tak znajdzie sobie drogę, a opór jest bezskuteczny. Idąc za powołaniem, czynimy nasze życie prawdziwie pięknym.
W tym momencie, gdy formacja dobiega końca, a data wylotu jest coraz bliższa, odczuwam spokój, ufność i niewyobrażalną wdzięczność do Boga i ludzi za ten czas i za to, co jeszcze przede mną.
„Zostaw wszystko i idź za Nim”– to moje hasło od jakiegoś czasu. On jest, działa i składa wszystko w piękną całość, wystarczy zaufać, poddać się i oddać.
Chciałbym prosić na koniec o modlitwę za nas wszystkich, którzy wylatują, za wstawiennictwem Służebnicy Bożej Heleny Kmieć, abyśmy mieli siłę i byli wytrwali w realizowaniu woli Bożej.
Przesyłam uśmiech i uściski wszystkim czytającym,
Filip Poknicki
uczestnik formacji dla wolontariuszy misyjnych 2023/24