Spotkanie w Gnieźnie stało się nie tyle prezentacją gotowych rozwiązań, ile wspólnym, bolesnym przyznaniem się do zagubienia i próbą odnalezienia zupełnie nowych punktów orientacyjnych.
Tegoroczny, już XII Zjazd Gnieźnieński był inny niż poprzednie. Przyniósł dużo nadziei – ale nie optymizmu. Nie było tam łatwych pocieszeń. Miałem wyraźne poczucie, iż duża część z ponad tysiąca uczestniczek i uczestników – działaczy społecznych, duchownych, liderów opinii – przyjechała do Gniezna z poczuciem zmęczenia, dezorientacji, a choćby rozczarowania.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Poprzedni Zjazd odbył się siedem lat temu w zupełnie innej epoce. Od tego czasu przez świat przetoczyła się pandemia, wybuchła pełnoskalowa wojna u naszych granic, a polaryzacja w Polsce urosła do nieznanych wcześniej rozmiarów. W Kościele ujawniono liczne skandale i zapanowało poczucie, iż mechanizmy oczyszczenia nie działają.
Uczestnicy gnieźnieńskiego spotkania – ludzie od lat zaangażowani w budowanie dialogu, społeczeństwa obywatelskiego i pokoju – zauważali, iż stosowane przez nich recepty przestały działać. Jak ujął to Kuba Wygnański podczas panelu o depolaryzacji, zawiodły instytucje, które miały budować pokój: media wzmacniają plemienną tożsamość, a dialog stał się „teatrem demokracji”.
Okazało się, iż nasza dotychczasowa mapa świata jest już nieaktualna. Zjazd w Gnieźnie stał się więc nie tyle prezentacją gotowych rozwiązań, ile wspólnym, bolesnym przyznaniem się do zagubienia i próbą odnalezienia zupełnie nowych punktów orientacyjnych.
Droga przebaczenia
Wydaje się, iż w ostatnich kilkunastu latach coraz rzadziej słyszymy głosy, które wzywają do przebaczania. Na pierwszy plan w publicznych debatach wyszło wyrównywanie krzywd i odkrywanie ukrytej przemocy. To wszystko jest ważne, ale czy ma być ostatecznym celem? W Gnieźnie jak głos z innej rzeczywistości wybrzmiało świadectwo libańskiego biskupa Mounira Khairallaha.
Opowiedział on o drodze do wybaczenia mordercom swoich rodziców – procesie trudnym, rozłożonym na lata, ale ostatecznie przynoszącym uwolnienie. To nie była prosta deklaracja, ale świadoma decyzja podjęta już w dorosłym życiu, która pozwoliła mu odzyskać wewnętrzny pokój. Sala zamarła, a potem eksplodowała oklaskami.
Jednak tuż po wzruszeniu pojawiło się pytanie, które wisiało w powietrzu: czy możemy wymagać takiego heroizmu od innych? Czy siedząc w bezpiecznym Gnieźnie, mamy prawo sugerować Ukraińcom, by wybaczyli swoim oprawcom? Ta historia pokazała fundamentalne napięcie Zjazdu: między ideałem ewangelicznego pokoju a brutalnymi realiami polityki i wojny.
Przebaczenie jest możliwe, jest drogą do życia, ale nie może być narzuconym z zewnątrz obowiązkiem. Pokazuje jednak, iż istnieje inna droga niż spirala zemsty. Jest to perspektywa, która nie unieważnia potrzeby sprawiedliwości, ale otwiera horyzont przekraczający logikę konfliktu.
Kontemplacja i działanie
Skoro zawodzą sprawdzone metody, może trzeba szukać gdzie indziej? Ten Zjazd był potężnym wezwaniem do zmiany perspektywy – z zewnętrznej na wewnętrzną. Kardynał Fridolin Ambongo Besungu, mówiąc o „pokoju rozbrojonym i rozbrajającym”, przypomniał, iż nie jest on owocem traktatów czy siły militarnej, ale rodzi się z „odwagi dialogu, wyboru zaufania i rozbrojenia – wewnętrznego i zewnętrznego”. To pokój, który nie narzuca się siłą, ale wytrąca drugiego z jego obronnej pozycji. Jego źródło bije w ludzkim sercu, które, jak mówił kardynał, zbyt często staje się „jądrem ciemności”.
W podobnym duchu wybrzmiało przesłanie patriarchy Bartłomieja, który podkreślał, iż „nie ma pokoju bez wewnętrznej przemiany”. Wzywał do metanoi – odwrócenia się od gniewu i podejrzliwości, oczyszczenia serc z wrogości. To nie jest bierność, ale odwaga – moralna, duchowa i praktyczna.
Te głosy wskazywały, iż perspektywa kontemplacyjna i polityczna nie wykluczają się, ale działają na różnych płaszczyznach. Działanie polityczne bez duchowego zakorzenienia staje się cyniczną grą interesów. Z kolei duchowość oderwana od rzeczywistości zamienia się w ucieczkę. Gniezno pokazało, iż potrzebujemy obu tych wymiarów.
Przemysł pokoju czy życie?
Tę potrzebę zmiany mocno wyraził Sami Awad, palestyński chrześcijanin z Betlejem, współdyrektor Nonviolence International. Jego diagnoza była radykalna: jako chrześcijanie mijamy się z istotą nauczania Jezusa. Skupiliśmy się na zbawieniu i odkupieniu, a zapomnieliśmy, iż Chrystus był przede wszystkim nauczycielem nowej świadomości. Jego nauka nie dotyczyła zmiany kontekstu, ale przemiany wewnętrznej – z logiki oddzielenia, konfliktu i polaryzacji w logikę jedności, miłości i współczucia.

- Marek Kita
Zostać w Kościele / Zostać Kościołem
Awad zapytał wprost: czy przez lata nie tworzyliśmy swoistego „peace industry” – przemysłu pokojowego, zarabiając na pokoju i dialogu, budując projekty i strategie w wielkomiejski, neoliberalny sposób, który nie dotykał źródła problemu? Jego zdaniem, prawdziwa zmiana nie przyjdzie z kolejnych paneli dyskusyjnych, ale z ewolucji świadomości, z uświadomienia sobie, iż „jesteśmy jednym”.
Tę myśl dopełnił i zradykalizował diakon Marcin Gajda, którego wystąpienie dla wielu było wstrząsem. Stwierdził on, iż pokój nie jest czymś uwarunkowanym – nie zależy od braku wojny na zewnątrz. Jest zawsze dostępny w naszym wnętrzu. Źródła wojny tkwią w nas: w porannej kłótni przy kawie i w gniewie na innego kierowcę. To ten sam lęk i te same żądze, które w skali makro prowadzą do zbrodni.
Jeśli nasza walka o pokój nie zacznie się od akceptacji rzeczywistości takiej, jaką jest – z jej wojnami, cierpieniem i śmiercią – sama przerodzi się w przemoc. W tańcu życia (gr. bios) i śmierci (gr. thanatos) budzi się ZOE – życie, którego nie da się zabić. To właśnie przywrócenie zaufania do tego porządku jest istotą pokoju.
Fakt, iż kilkanaście osób wyszło z sali podczas wystąpienia Gajdy, tylko potwierdza, jak trudna i niewygodna jest ta nowa mapa. Jak zaufać porządkowi, którego częścią jest śmierć i niezasłużone cierpienie? A jednak Chrystus mówi o tym: „kto chce zachować życie, straci je”, a ziarno wydaje obfity plon, „jeżeli obumrze”. Dla chrześcijan może przyszedł czas, kiedy nie mogą już omijać tych słów.
Uczestnicy Zjazdu wyjechali z Gniezna bez prostych odpowiedzi, ale być może z lepszymi pytaniami. Ten Zjazd nie był świętem sukcesu, ale potrzebnym przystankiem – checkpointem. Był momentem, w którym zmęczeni budowniczowie pokoju mogli usiąść razem i przyznać, iż dotychczasowe drogi zaprowadziły ich donikąd.
Nowa mapa, która zaczęła się wyłaniać, jest wymagająca. Prowadzi nie przez korytarze instytucji, ale przez głębię ludzkiego serca. Każe porzucić iluzję kontroli i zaufać porządkowi, który nas przerasta. To droga od reaktywnego działania do kontemplacji, od zmiany świata do przemiany siebie. Być może to właśnie droga, by nasiona pokoju zasiane w Gnieźnie przyniosły kiedyś owoce.
Przeczytaj również: Kryzys ma dziś twarz nihilizmu