Słowa mają znaczenie. Ilekroć słyszę określenie „tacierzyński”, burzy się we mnie krew.
„Granice mojego języka są granicami mojego świata” – pisał Ludwig Wittgenstein. Możemy też bardziej ewangelicznie – słowo staje się ciałem. Sposób, w jakim opisujemy to, co nas otacza, ma niebagatelny wpływ na kreację rzeczywistości. Zarówno w wymiarze prywatnym, jak i publicznym.
Z jakiegoś powodu ma znaczenie, czy mówimy „osoby niepełnosprawne”, czy też „osoby z niepełnosprawnościami”. Niby to samo, ale różnica kolosalna – w pierwszym przypadku niepełnosprawność stanowi najważniejszy element tożsamości, w drugim jest tylko pewną przypadłością.
Czy aż tak się różnimy?
Słowa mają znaczenie także w innych wymiarach społecznego życia. Ilekroć słyszę określenie „tacierzyński”, burzy się we mnie krew. Nie chodzi tu jednak tylko o estetykę językową tego nowo-tworu. Rozumiem, iż w polskim porządku prawnym mamy dwa rodzaje urlopów dla ojców. I skoro jeden nazwaliśmy ojcowskim, to trzeba było wymyślić odrębną nazwę na ten drugi (chociaż czy nie lepiej byłoby po prostu wprowadzić kategorię urlopu rodzicielskiego?). Rozumiem też, iż użycie tego językowego „potworka” miało na celu zwrócenie uwagi, iż także ojcowie powinni brać (większą) odpowiedzialność za opiekę nad niemowlętami i najmniejszymi dziećmi.
WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Dostrzegam jednak pewne niebezpieczeństwo związane z nadmierną „akcją afirmatywną”. Choć nie jestem fanem płciowego esencjalizmu (delikatnie mówiąc), i stoję na stanowisku, iż większość tradycyjnych ról płciowych jest przejawem kultury, a nie biologii, to jednak dostrzegam, iż istnieją pewne istotne różnice.
Jakkolwiek banalnie to zabrzmi, warto przypominać, iż kobiety w sensie fizycznym różnią się od mężczyzn. Nie wchodząc szczególnie przesadnie w szczegóły biologicznie, kluczową różnice stanowi specyfika hormonalna. To ona determinuje sporo elementów i cech, które odróżniają kobiety od mężczyzn, i odwrotnie. Chyba mało kto burzy się, iż istnieją inne normy dotyczące dźwigania ciężkich przedmiotów przez przedstawicieli obojga płci.
Zadbajmy o więź z dzieckiem
W przypadku opieki nad najmniejszymi dziećmi rodzice spokojnie mogą się wymieniać zdecydowaną większością obowiązków. Karmienie, kąpanie, zabawa, usypianie – nie ma znaczenia, czy czynności te wykonuje ojciec, czy też matka. Z jednym wyraźnym zastrzeżeniem – dopóki dziecko nie ma rozszerzonej diety, ze względu na swój rozwój powinno być karmione piersią, o ile to oczywiście możliwe.
Współczesna nauka dostarcza nam sporo argumentów, iż do ukończenia szóstego miesiąca życia mleko matki powinno stanowić główny (jeśli choćby nie jedyny) pokarm. Oczywiście, można sobie wyobrazić, iż kobieta odciąga pokarm, by później ktoś inny podał go z butelki, ale chyba intuicyjnie czujemy, iż jest to rozwiązanie zaburzające jakiś naturalny, zdrowy porządek. Dodajmy: zdrowy nie tylko z perspektywy czysto fizycznej.
Do tego dochodzą bowiem kwestie emocjonalne – ciąża, poród oraz karmienie piersią tworzą zupełnie specyficzny rodzaj więzi między matką a dzieckiem, kompletnie niedostępny dla mężczyzn-ojców. Znowu – ma to podłoże czysto biologiczne. Musi istnieć naprawdę istotny powód, by kobieta zostawiła kilkumiesięczne dziecko. Nie jest nim dla mnie konieczność powrotu do pracy zawodowej. jeżeli bowiem wypychamy matki tak małych dzieci na rynek pracy, to coś z naszym systemem społeczno-gospodarczym jest grubo nie tak.
Kapitalistyczny paradygmat, który wypycha młode matki na rynek pracy, uważam za skrajnie antyfeministyczny
Marcin Kędzierski
Prymat pracy zawodowej nad relację między dzieckiem a rodzicem (dotyczy to bowiem zarówno matek, jak i ojców) stanowi choćby nie wypaczenie, co jawne upodlenie osoby ludzkiej – zarówno rodzica, jak i dziecka. Na marginesie, dokładnie z tego samego powodu uważam opiekę instytucjonalną nad dziećmi do lat 2 za społeczną zbrodnię, za którą kiedyś przyjdzie nam odpowiedzieć. Żadna placówka nie zastąpi najgłębszej, egzystencjalnej potrzeby dziecka do funkcjonowania w indywidualnej więzi z najbliższą osobą. Zresztą to równie ważne z perspektywy rodzica, co niestety zaczynamy rozumieć dopiero na starość, kiedy ludzie, jeżeli czegoś żałują, to właśnie braku czasu w relacje z najbliższymi.
Antyfeministyczne „tacierzyństwo”
Wprowadzenie do języka określenia „tacierzyński” rodzi w moim odczuciu ryzyko usprawiedliwienia działań mających na celu zaburzenie pewnego naturalnego porządku, wynikającego z naszej biologii. Co więcej, uważam je za radykalnie antyfeministyczne, bo w moim odczuciu głównym zadaniem feminizmu jest obrona praw kobiet, a prawo do opieki nad najmniejszymi dziećmi, do pełnego przeżycia okresu ciąży, porodu i karmienia piersią, stanowi jedno z najważniejszych praw, jakimi powinna dysponować kobieta.
Kapitalistyczny paradygmat, który wypycha młode matki na rynek pracy albo próbuje dezawuować znaczenie tego wyjątkowego doświadczenia opieki nad najmniejszym dzieckiem, uważam za skrajnie antyfeministyczny. Tworzenie iluzji, iż „tacierzyństwo” i „macierzyństwo” są wymienne 1:1 jest okradaniem kobiet z ich wyjątkowego przywileju, co – i podkreślam to po raz kolejny – nijak nie przekreśla większego zaangażowania ojców w opiekę nad dziećmi.
Choć to żaden argument, z własnego doświadczenia opieki nad sześciorgiem dzieci wiem, jak ważna jest relacja między ojcem i dzieckiem. Mimo iż po zakończeniu karmienia piersią przejmowałem sporą część obowiązków opiekuńczych, i do dziś dzieci cierpią raczej na „tatozę” niż „mamozę” (czyli jakąś formę uzależnienia emocjonalnego od taty), to nic nie zastąpi tych szczególnych relacji, jakie zbudowały z mamą w pierwszych miesiącach swojego życia.
To tylko jeden z przejawów antyfeministycznych praktyk kapitalizmu. Innym jest kompletne ignorowanie cyklu menstruacyjnego i oczekiwanie, iż kobieta będzie tak samo produktywna każdego dnia – choć tu na szczęście zaczyna się pojawiać społeczna świadomość tego zagadnienia.
Kolejne tabu
Jest jednak jeszcze inny „kobiecy” temat, który wymaga radykalnego, społecznego przepracowania. Andropauza jest niczym w porównaniu do menopauzy i zmian, jakich kobiety doświadczają w okresie przekwitania – ponownie za sprawą różnic hormonalnych. Ignorowanie tego niezwykle ważnego momentu w życiu kobiety – zarówno w wymiarze społecznym, ale także życia zawodowego i szeroko rozumianego funkcjonowania rynku pracy – uważam za przejaw jaskrawego naruszenia praw kobiet. Fakt, iż tematy dotyczące zarówno menstruacji, jak i menopauzy, są tak mocno ztabuizowane, uważam za jedną z większych porażek współczesnego feminizmu.
Nie wiem, jak w optymalny społecznie sposób podejść do tego zagadnienia – tu głos zdecydowanie powinien należeć do kobiet. Jako mężczyzna czuję jednak obowiązek, aby dopominać się respektowanie praw kobiet w każdym wieku.
Jestem jednocześnie przekonany, iż warto zacząć od troski o język, by nie okradać kobiet z ich wyjątkowych praw.
Zacznijmy od tego, by wyrzucić słowo „tacierzyństwo” na śmietnik historii, czyli tam, gdzie jest jego miejsce.
Przeczytaj również: Nie troszczmy się o dzietność, a o trwałe relacje

51 minut temu





![Uroczystość Chrystusa Króla w Poznaniu [GALERIA]](https://misyjne.pl/wp-content/uploads/2025/11/IMG_3467.jpg)








