Nie ma co się obrażać, iż świat się zmienia i to pod wieloma względami na gorsze. Kiedy ruchy tektoniczne trzęsą fundamentami świata, pojawiają się szanse, jakie wcześniej zdawały się niemożliwe.
„Nie bójmy się przekonać samych siebie, iż trzeba mieć wizję nie tylko tego, co dziś jest, ale tego, co będzie jutro, co będzie za kilkadziesiąt lat” – te słowa Mariana Turskiego wryły mi się w pamięć podczas obchodów 80. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau. Myśl wątłego już wtedy fizycznie człowieka, który niedługo potem zmarł, wraca do mnie na koniec roku, gdy próbuję opowiedzieć minionych 365 dni. Jest we mnie bowiem pokusa, by powiedzieć: wszystko idzie w złym kierunku. Ale po pierwsze to byłaby nieprawda. A poza tym, skoro Turski przekonywał w swoim ostatnim wystąpieniu, iż nie można się bać, trzeba szukać nadziei i wizji lepszej przyszłości, to nie dajmy się zwątpieniu i podążmy za tą myślą.
Co się (nie) wydarzyło
Żeby jednak mieć się od czego odbić (czy to już dno?), spójrzmy na to, co się (nie) wydarzyło w minionym roku. A nie wydarzyło się wiele w sprawach, które są fundamentalne dla przyszłości każdego człowieka, jak i w wielu bardziej partykularnych kwestiach. Nie zakończyły się niemal żadne wojny – w tym przede wszystkim ta najbliższa nam i niosąca największe konsekwencje dla światowego bezpieczeństwa agresja Rosji na Ukrainę – mieliśmy za to wojnę Izraela z Iranem, eskalacje i walki między Kambodżą a Tajlandią, Rwandą a Demokratyczną Republiką Konga, Pakistanem a Indiami, najcięższe zbrodnie wojenne w Sudanie czy Gazie, gdzie rozejm nie zaprzestał zabijania, a co najwyżej nieco je spowolnił (oczywiście lepsze to niż nic).
WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Mamy za to prezydenta USA, który krzyczy, ile to konfliktów zażegnał i zakończył. Może faktycznie uda się wypracować normalizację między Azerbejdżanem a Armenią, a rzeź Palestyńczyków kiedyś faktycznie dobiegnie końca. Częściej jednak kończy się tak, jak w DR Konga, gdzie kilka dni po podpisaniu porozumienia promowanego przez Amerykanów doszło do nowych starć. Donald Trump zamiast Nagrody Nobla (zresztą i tak bardzo kontrowersyjnej w tym roku) otrzymał „nagrodę pokoju” od FIFA, czyli organizacji, która większości badanych Europejczyków kojarzy się z korupcją, jak pokazało badanie YouGov z 2022 roku.
Oprócz nagród od niezbyt poważanych ludzi i instytucji amerykańskiemu prezydentowi udało się też: wypowiedzieć wojnę celną, w której został zagoniony w kąt przez Chińczyków; zdestabilizować relacje euroatlantyckie i obarczyć Ukrainę winą za rosyjską agresję; bić brawo Władimirowi Putinowi na czerwonym dywanie; ale także, jak wyliczał David D. Kirkpatrick z „New Yorkera”, zarobić na prezydenturze miliardy dolarów dla siebie i swojej rodziny.
Nie ma też nowych rozwiązań kryzysu klimatycznego (a te, które do tej pory wymyślono, były często kasowane albo przeprowadzane w sposób antysolidarnościowy, czyli obciążający w pierwszej kolejności ubogich), obcięto budżety i finansowanie organizacjom humanitarnym m.in. na walkę z głodem czy zwiększenie dostępności niezbędnych leków i szczepionek w krajach ubogich.
Z kolei w Polsce nie ma dobrych rozwiązań dla kryzysu w systemie ochrony zdrowia czy edukacji, a ustawa edukacyjna – która zresztą nie mierzyła się z największymi problemami w tym obszarze – została zawetowana przez prezydenta Karola Nawrockiego. Nagrany przeze mnie rok temu podcast z Adrianem Zandbergiem z partii Razem o rosnącym kryzysie finansowania ochrony zdrowia i stanie budżetu państwa mógłby spokojnie ukazać się ponownie dzisiaj. Byłby wciąż aktualny.
Społecznie z kolei wzrasta przyzwolenie na propagowanie treści nie tylko antyukraińskich, ale już coraz bardziej wprost prorosyjskich. Politycy partii Grzegorza Brauna przechodzą od skłócania Polski i Ukrainy – choć nasze interesy w najważniejszym obszarze, czyli bezpieczeństwa, są ze sobą krytycznie powiązane – do opowiadania o tym, iż w pewnych obszarach to Rosja ma rację względem Europy.
Kapitał żelazny dla europejskich wartości
Mieliśmy skupić się na nadziei, odrzuceniu strachu i budowaniu wizji, a tu póki co narzekanie… To tylko dlatego, iż chcę podkreślić konieczność rozumienia zmian, jakie zachodzą w świecie. „Nowa prawica nienawidzi Europy bardziej niż czegokolwiek innego” – napisał w obszernej, bardzo uczciwej analizie fenomenu amerykańskiej nowej prawicy, politycznym zapleczu administracji Donalda Trumpa, a zwłaszcza wiceprezydenta, J.D. Vance’a, Noah Smith (a uwagę na ten artykuł zwrócił mi Krzysztof Mazur w jednej z tegorocznych perełek, jaką jest jego kanał Geoekonomia na YouTube).
Zgoda na ekspansję wydatków zbrojeniowych nie ma na celu straszenia przeciwników czy słabszych państw. Ma jedynie być rodzajem „kapitału żelaznego” dla europejskich wartości przed wrogością autokratów i despotów z innych części świata
Bartosz Bartosik
W takim świecie przyszło nam żyć i szukać nadziei. Nie ma co się na niego obrażać, trzeba go rozumieć i dzięki tej wiedzy mądrze zmieniać. Co prawda lepiej byłoby, gdyby antyeuropejski nurt polityczny w USA przegrał, ale trzeba się przygotować także na gorsze scenariusze. Ta nienawiść amerykańskich polityków do Europy wystawiła nasz kontynent na wielką próbę. Jak zwykle w czasach kryzysu, kiedy ruchy tektoniczne trzęsą fundamentami świata, jaki znamy, pojawiają się szanse, jakie wcześniej zdawały się niemożliwe.
Jeszcze kilka lat temu państwa Unii Europejskiej zasadniczo specjalizowały się w outsourcingu – oddawaniu odpowiedzialności za najważniejsze sprawy innym podmiotom. I tak za dostarczanie Europie taniej energii odpowiadała Rosja. Za nisko marżową produkcję przemysłową odpowiadały Chiny. Za bezpieczeństwo i nowe technologie – USA, które nie egzekwowały traktatowych zobowiązań sojuszników, a pewna siebie (i niezwykle krótkowzroczna) Angela Markel przekonywała, iż Niemcy przynajmniej do końca lat dwudziestych nie mają możliwości zwiększenia budżetu na obronę do 2%!
Niemal wszystkie te elementy rozpadły się naszych oczach, a Merkel z politycznej emerytury obserwuje, jak system, którego była główną architektką, legł w gruzach. Zamiast rozpaczać za czymś, co było wielkim niedopatrzeniem, arcykonserwatywną próbą zachowania dawnego systemu zależności i prymatu Niemiec, na czele z ich sektorem motoryzacyjnym, skupmy się na tym, co możemy zbudować na tym gruncie.
A możemy wiele przez pobudzanie inwestycji, wspólne polityki przemysłowe, programy spójnościowe i rozwojowe, a przede wszystkim – ochronę europejskiego państwa dobrobytu, w którym nikt nie musi obawiać się, czy stać go na wizytę u lekarza po złamaniu ręki. To wartości zbudowane na podstawowych prawach człowieka i wartościach chrześcijańskich: solidarności, pomocniczości, godności osoby i trosce o dobro wspólne.
Unia Europejska na gruzach dawnego systemu zależności może grać kartą zamrożonych środków rosyjskich w europejskich bankach (ponad 200 miliardów euro), które póki co nie zostały przekazane Ukrainie, ale tym bardziej stanowią one lewar do wywierania presji na Rosję. 2025 rok przyniósł też m.in. instrument SAFE (Security Action for Europe), który ma znacząco rozbudować europejski przemysł zbrojeniowy, a z którego Polsce przypadnie najwięcej środków, bo niemal 200 miliardów złotych.
I choć personalistycznie, a także jako chrześcijanin, wolałbym wydać pieniądze na inne cele niż zbrojeniówka, to nie mogę negować widma koncertu mocarstw z ich głodem ekspansji. Ta zgoda ma charakter warunkowy; ekspansja wydatków zbrojeniowych nie ma na celu straszenia przeciwników czy słabszych państw. Ma jedynie być rodzajem „kapitału żelaznego” dla europejskich wartości przed wrogością autokratów i despotów z innych stron świata. Życzyłbym sobie raczej, by Unia Europejska jeszcze wyraźniej wróciła do korzeni demokratycznych – choćby w obszarze stworzenia mechanizmów sprawiedliwej transformacji energetycznej i przemysłowej czy uznania zasadności społecznych protestów wobec umowy z Mercosur.
Internet otwarty dla wszystkich?
Szans jest znacznie więcej. Rozentuzjazmowany Cory Doctorow, czołowy badacz i aktywista na rzecz darmowego, wartościowego i demokratycznego internetu, ogłosił dosłownie kilka dni temu przełomową szansę na zbudowanie postamerykańskiego, odpornego na efekt „gównowacenia”, internetu. Przekonuje on, iż amerykańska polityka celna i rozmontowanie zasad wolnego handlu zbudowało sojusze między organizacjami, naukowcami i politykami m.in. w Europie, które dotąd były niemożliwe, a które otwierają drogę do zmian prawnych i technologicznych, w wyniku których internet wyemancypuje się spod dyktatu big techów, głównie amerykańskich, ale nie tylko.
Jak niedawno przekonywałem, internet zdominowany przez polityki i praktyki big techów nie tylko jest miejscem toksycznym, psychologicznie szkodliwym, zwłaszcza dla dzieci i młodzieży, ale też niszczącym więzi społeczne. Co więcej, jest projektem politycznym, obliczonym na systemowe osłabianie Europy. Doctorow przekonuje, iż w ciągu niemal ćwierćwiecza swojej działalności nie widział tak dużych szans na zmianę.
Oczywiście nie wiadomo, czy jego wizja internetu dla ludzi się ziści. Może z dystopii dyktatu big techów przejdziemy do innej wersji tego samego, a może po krótkim okresie wolności przyjdzie kolejny zwrot wielkiego kapitału? Tym niemniej takie szanse należy wykorzystywać w czasie wielkich przemian.
A te są wielkie, bo konsekwencje agresywnej polityki celnej Donalda Trumpa oznaczają koniec dominacji neoliberalizmu w światowych stosunkach gospodarczych. Obwieścił to na początku roku czołowy ekonomista i badacz kapitalizmu, Branko Milanović, a niedawno wydał na ten temat książkę „The Great Global Transformation: National Market Liberalism in a Multipolar World”, uznaną przez Financial Times za jedną z najważniejszych w dziedziny ekonomii w mijającym roku. „Podobnie jak komunizm neoliberalizm został pokonany przez rzeczywistość” – wyjaśniał.
Jasność wypowiedzi Leona XIV o AI czy zbrodniach w Gazie, Ukrainie, Sudanie (i odpowiedzialności za nie!) pozwala zaczerpnąć odwagi, pewności siebie i nadziei
Bartosz Bartosik
Diagnoza Milanovicia nie jest na pierwszy rzut oka – póki co w miejsce dawnego porządku dominować zaczynają regionalne autorytaryzmy, pozbawione uniwersalizujących dążeń, które wejdą ze sobą w konflikt, o ile nie udzielą sobie wzajemnie autonomii w działaniu. Ale właśnie w tej przestrzeni Europa, oparta na wartościach demokratycznych i prospołecznych, ma szansę się wyróżnić, być kontrapunktem i alternatywą wobec wrogich bloków.
Polska może wnieść jedność do Europy
Piszę dużo o Europie nie dlatego, iż jest ona ważniejsza od Polski. Piszę o Europie, bo tylko w bardziej społecznej, sprawiedliwej i opartej na woli ludu Europie, Polska może być naprawdę suwerenna i bezpieczna. Unia Europejska 27 nacjonalizmów oznaczałaby bowiem ostateczne osunięcie się o sto lat wstecz, które skończyło się tragicznie dla wszystkich.
Marzenie o lepszej Europie każe nam dyskutować z jej technokratycznym, neoliberalnym (na naszym kontynencie prawda o końcu jego dyktatu jeszcze nie w pełni wybrzmiała) i antydemokratycznym duchem. Ale przede wszystkim każe wskazywać, iż alternatywa, jaką proponują Alternatywy dla Niemiec i Konfederacje tego świata, jest zgubna. To darwinizm społeczny, walka wszystkich ze wszystkimi, osunięcie się w autorytaryzm, zwiększenie rosyjskich wpływów oraz amerykańskiej dominacji cyfrowej i przemysłowej.
I w Polsce, wbrew pozorom, ten rok pokazał, iż uznanie dla silnej, aktywnej Polski w silnej i zintegrowanej Unii Europejskiej, jest konsensusem poza alternatywną prawicą. Razem, Lewica, Polska 2050, Koalicja Obywatelska, Polskie Stronnictwo Ludowe, a także Prawo i Sprawiedliwość – wszystkie te partie, a także prezydent Karol Nawrocki, zgadzają się co do tego, a różnice są mimo wszystko mniejsze niż mogłoby się wydawać ze sporów premiera z prezydentem. Głupiutkich, miałkich i podtrzymujących szkodliwą polaryzację sporów, swoją drogą.
Przyznał to choćby nowy ambasador USA w Polsce, Tom Rose, w wywiadzie dla „Sieci”: „Co prawda są u was obywatelska niezgoda i spory, ale w podstawowych, fundamentalnych, egzystencjalnych kwestiach, przed którymi stoi Polska, nikt się nie kłóci”. Z kolei dla TVN24 mówił: „Jesteście najbardziej zjednoczonym narodem w Europie”.
Dużo w tym dyplomatycznej kurtuazji. Ale trudno też mimo wszystko odmówić mu pewnej podstawowej racji. Ta jedność, mimo rosyjskiej presji, jest naszą siłą i pora z niej skorzystać w europejskich relacjach.
Bójmy się strachu
Vinson Cunningham w bożonarodzeniowym eseju dla „New Yorkera” zwraca uwagę, iż ewangeliści w relacjach ze zwiastowania Maryi i narodzin Jezusa, pokazywali kruchość i niepewność co do konsekwencji tych wydarzeń. Buduje na tym analogię do współczesnego świata, którego przyszły kształt po wszystkich tektonicznych zmianach, jest niepewny. „Jakiego rodzaju Nowy Świat się rodzi?” – pyta.
Cunningham przekonuje, iż w odpowiedzi na to pytanie najważniejsze są wartości, a zwłaszcza ktoś, kto te wartości będzie potrafił przekazać i wcielić w życie w taki sposób, który zmieni naszą epokę na lepsze. Pokazuje przykład Bartłomieja de las Casas, dominikanina, który radykalnie zmienił stosunki kolonialne na zajętych przez Hiszpanię terenach Nowego Świata i nazywa go „nowym Adamem”, który dał początek uniwersalizmowi uznającemu pełnoprawność człowieczeństwa podbitych ludów obu Ameryk.
„Nowy Adam” jest oczywiście teologicznym tytułem Chrystusa. I niech tak pozostanie. Dziś potrzeba nam „Adamów” w życiu wspólnotowym, obywatelskim, społecznym, duchowym, religijnym i politycznym. Dużo nadziei po 2025 roku daje mi to, iż teologia i nauczanie społeczne Franciszka w Kościele utrwaliło się i może choćby nabrało większej powagi za rzeczowego, spokojnego, i bardziej precyzyjnego, choćby jeżeli mniej charyzmatycznego, Leona XIV. Jasność jego wypowiedzi o AI czy zbrodniach w Gazie, Ukrainie, Sudanie (i odpowiedzialności za nie!) pozwala zaczerpnąć odwagi, pewności siebie i nadziei.
Tych wartości musimy się trzymać w Nowym Roku. Rozglądajmy się za „Adamami” w naszych miejscach pracy, na wsiach, osiedlach i w miastach. Gdzieś na pewno są. I przede wszystkim trzymajmy się myśli, która doskonale rymuje się z cytowanymi słowami Marian Turskiego. U szczytu wielkiego kryzysu lat trzydziestych Franklin Delano Roosevelt został prezydentem USA. Podczas inauguracyjnego przemówienia mówił wtedy: „jedyną rzeczą, jakiej powinniśmy się bać, jest sam strach”. Bójmy się więc.

2 godzin temu















