O tym, jakie obowiązki związane z wykorzystywaniem seksualnym małoletnich przez podległych mu księży stawiało przed metropolitą krakowskim kard. Karolem Wojtyłą obowiązujące wówczas prawo kanoniczne, rozmawiamy o tym z ks. dr. Janem Dohnalikiem. To prawnik kanonista, adiunkt na wydziale prawa kanonicznego Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie i współpracownik Centrum Ochrony Dziecka.
Kiedy Wojtyła był arcybiskupem w Krakowie (1964-1978), obowiązywał Kodeks prawa kanonicznego z 1917 roku.
- Zaznaczę, iż był to okres posoborowy, gdzie wiele dyskutowano nad zbytnią surowością prawa kanonicznego i potrzebą bardziej duszpasterskiego podejścia. Była już także przygotowywana rewizja Kodeksu. W wielu miejscach nie pozostało to bez wpływu na stosowanie obowiązujących jeszcze przepisów. O tendencjach do lekceważenia prawa w Kościele pisał już na początku lat 70. ks. prof. Remigiusz Sobański, a papież Benedykt XVI w książce "Światłość świata" z 2010 mówił o trudnościach w stosowaniu prawa karnego w latach posoborowych - podkreśla ks. Dohnalik.Reklama
Co jednak mówiło prawo, które - mimo różnych tendencji - jednak obowiązywało? Przepisy dotyczące przestępstw seksualnych duchownych zebrane były wówczas w jednym kanonie - nie było, jak to jest obecnie, osobnego przepisu prawnego dotyczącego przestępstw seksualnych wobec małoletnich.
Pedofilia w Kościele. Jakie kary dla przestępców seksualnych?
I tak w paragrafie 2 kanonu 2359 zostały wymienione różne przestępstwa przeciw szóstemu przykazaniu Dekalogu, czyli przestępstwa seksualne, w tym te popełniane wobec małoletniego poniżej 16. roku życia, ale także gwałt, kazirodztwo, czyny homoseksualne, zachowania seksualne wobec zwierząt.
Jakie kary mogły spotkać duchownego, który złamał ten kanon?
- Zgodnie z ówczesnymi przepisami miała być nałożona kara suspensy, czyli zawieszenia w pełnieniu kapłańskich zadań. Suspensa ma to do siebie, iż jest karą poprawczą, a więc odstąpienie od uporu w złu, wyrażenie skruchy i gotowości do poprawy skutkowało uwolnieniem od niej. Ponadto, duchownego winnego któregoś z powyższych przestępstw należało pozbawić urzędu, beneficjum (a więc dużej części dochodów), godności czy zadań. Kodeks przewidywał też trzecią karę, infamię - wylicza ks. dr Dohnalik.
Infamia, czyli okrycie niesławą, oznaczała utratę pełnego prawa do dobrego imienia. Dziś tej kary nie ma już w prawie kanonicznym, a w praktyce w Polsce w czasach komunizmu - jak wskazuje kanonista - mogła nie być stosowana. Dlaczego? Prawdopodobnie obawiano się, iż zostanie to wykorzystane przez władze PRL jako narzędzie przeciwko Kościołowi.
Prawo kanoniczne z 1917 r. w cięższych przypadkach przewidywało jeszcze jedną karę - depozycję. Dziś nie ma jej w przepisach kościelnego prawa, wówczas była to kara najpoważniejsza, jaką można było otrzymać za te przestępstwa.
- Depozycja nie była wydaleniem ze stanu duchownego - była to zawieszenie, połączone z niezdolnością do wszystkich urzędów kościelnych, godności, beneficjów i pensji kościelnej. Oznaczało to, iż deponowany tracił urzędy i beneficja, jakie posiadał, ale jednocześnie miał spełniać obowiązki wynikające ze święceń - modlić się na brewiarzu, odprawiać mszę świętą - tłumaczy ks. dr Dohnalik. - W Kodeksie Prawa Kanonicznego z 1983 roku, zatwierdzonym przez Jana Pawła II, za przestępstwa seksualne duchownych groziła kara poważniejsza, czyli wydalenia ze stanu duchownego - dodaje.
Kto decydował o nałożeniu kary?
- Decyzje były podejmowane na poziomie diecezji: albo dekretem biskupa, albo wyrokiem sądu diecezjalnego - zaznacza kanonista.
Skruszeni nie muszą być karani
Kodeks z 1917 r. zawierał jeszcze jeden istotny przepis, który w pewnym wymiarze obowiązuje także dziś, jednak w tej chwili nie jest stosowany do przestępstw seksualnych duchownych względem małoletnich.
Chodzi o kanon 2223, paragraf 3, nr 2, który mówi o tym, kiedy można odstąpić od ukarania sprawcy. - Przepis ten zakładał, iż można się powstrzymać od wymierzenia kary, jeżeli winny byłby całkowicie skruszony, po łac. "perfectum emendatus" i "naprawił zgorszenie". Drugą sytuacją, gdy przełożony lub sąd kościelny mógł powstrzymać się od nakładania kar, była sytuacja, gdy winny został wystarczająco ukarany albo przewidywało się, iż zostanie ukarany przez władze świecką - mówi ks. dr Dohnalik.
Jak wskazuje, w tym kanonie zastosowana jest znana zasada prawna, iż nie sądzi się ani nie karze dwa razy w tej samej sprawie ("ne bis in idem"). Dzisiaj też ta reguła jest stosowana, jednak zasadniczo nie do dwóch różnych porządków prawnych. Czyli - tłumaczy kanonista - dzisiaj człowiek ukarany przez prawo państwowe może być i często powinien być ukarany przez prawo kościelne. - Kiedyś patrzono na to inaczej - dodaje.
Władza w diecezji
W czasach, gdy Karol Wojtyła był metropolitą krakowskim, przestępstwa seksualne dotyczące małoletnich nie były "zarezerwowane" dla Stolicy Apostolskiej. Pełna władza leżała wtedy w rękach władzy na poziomie diecezjalnym: biskupa miejsca lub miejscowego sądu kościelnego.
Zmianę w tym zakresie wprowadził dopiero sam Karol Wojtyła już jako papież Jan Paweł II. Było to w 2001 roku. Wtedy podniesiono też wiek ochrony małoletnich w całym Kościele z 16 do 18 lat.
Od tego momentu przestępstwa seksualne wobec małoletnich włączone zostały do listy przestępstw kanonicznych, których rozpatrywaniem zajmuje się Kongregacja Nauki Wiary (dziś: dykasteria), czyli najcięższych, jakich może dopuścić się kapłan.