Wojna gejów z gejami

1 rok temu

Hierarchowie kościelni pomstujący na osoby homoseksualne nigdy nie dokonali rozrachunku ze swoim środowiskiem

Ważnym punktem odniesienia w debacie o klerykalnej homofobii jest św. Paweł z Tarsu. To bezsprzecznie jedna z najważniejszych postaci w historii chrześcijaństwa, która adekwatnie ustępuje jedynie Jezusowi. Co ciekawe, przypisuje mu się ponad połowę ksiąg Nowego Testamentu, z czego siedem uznanych jest za jego autentyczne dzieło. Nie ma przesady w twierdzeniu, iż był on pionierem chrześcijańskiej homofobii.

Na nauczaniu Pawła z Tarsu ufundowany jest po dziś dzień fundament pogardy kościoła rzymskokatolickiego wobec mniejszości seksualnych. Co do nauczania zawartego w Starym Testamencie, postanowiliśmy je przemilczeć. Zbyt wiele jest w jego księgach okropieństw, a przede wszystkim absurdów, by traktować je dziś poważnie. Nakaz zabijania innowierców, pochwała niewolnictwa i rada, by tak bić niewolników, aby nie zabić, to tylko przykłady z reguł starego prawa, więc najlepiej spuścić na nie kurtynę milczenia. Paweł to co innego. Wydawałoby się, iż już sama zbitka: chrześcijanin oraz homofob, może budzić zdziwienie. A jednak za sprawą świętego z Tarsu nabrała istotnego znaczenia.

Znamy te groźne, wręcz obsesyjne tyrady kluczowego autora i bohatera Dziejów Apostolskich. W Liście do Rzymian pomstował na kobiety, które „przemieniły pożycie zgodne z naturą na przeciwne naturze” (Rz 1,26), oraz mężczyzn, którzy „porzuciwszy normalne współżycie z kobietą, zapałali nawzajem żądzą ku sobie, mężczyźni z mężczyznami uprawiając bezwstyd i na samych sobie ponosząc zapłatę należną za zboczenie” (Rz 1,27).

To dziedzictwo Pawła trzyma się mocno. Wielu gorliwym katolikom życie intymne homoseksualizmów i lesbijek wciąż wydaje się straszliwym, wręcz niewyobrażalnym zboczeniem. Skąd w nich tyle zapalczywości? Być może jedną z odpowiedzi na to pytanie jest postać samego Pawła.

*

W bestsellerze z 1991 r. „Ratując Biblię przed fundamentalizmem: biskup na nowo zastanawia się nad znaczeniem Pisma” John Shelby Spong, emerytowany biskup kościoła episkopalnego w Newark w stanie New Jersey, twierdził, iż niechęć św. Pawła wobec homoseksualistów może być związana z jego własną orientacją seksualną. W Polsce trudno znaleźć podobne analizy, ale w Europie Zachodniej i USA takie tezy stawiane są od dawna. Apostoł miał bowiem szukać w swoich pismach kontroli nad czymś, czego sam nie był w stanie zmienić. Spong twierdził, iż owa Pawłowa homofobia to nic innego jak zapis wojny, która toczyła się między tym, czego święty pragnął umysłem, a tym, czego pragnęło jego ciało.

Zmarły w 2021 r. biskup nie jest gołosłowny. Podaje na rzecz swojej tezy szereg argumentów.

Otóż Paweł nigdy się nie ożenił, co było niezwykłe jak na Żyda z I w. Jednocześnie żył w otoczeniu młodszych mężczyzn. Zdarzało mu się dość często wyrażać negatywnie o kobietach. Dręczony wyrzutami trzy razy błagał Boga, by usunął nieokreślony „cierń z jego ciała”, który go niepokoił. Nazywa go ościeniem. Niektórzy uważają, iż ów „oścień” przyciągał innych mężczyzn. Według Pawła Bóg go nie wysłuchał. Usłyszał od Stworzyciela: „Wystarczy ci mojej łaski, bo moc moja w słabości się doskonali”. Ta perspektywa wiele wyjaśnia. „Wojna, która toczy się w nim, jest dość klasycznym opisem tego, co zrozumiałem u represjonowanych gejów”, powiedział Spong w wywiadzie dla „Los Angeles Times”.

Wnioski, do jakich dochodzi Spong, to dla nas dogodny punkt wyjścia, by się zastanowić nad dzisiejszą sytuacją kleru katolickiego, zwłaszcza katolickiej hierarchii. Większość tych mężczyzn żyjących teoretycznie w dobrowolnie przyjętym celibacie wykazuje z jednej strony wyraźnie homofobiczne tendencje, a z drugiej mocne skłonności homoseksualne. Ileż to razy słyszeliśmy od zaprzyjaźnionych duchownych o tym czy innym biskupie, iż „on jest też”. Nie dla wszystkich jest to widoczne. Również dla nas nie jest – a przynajmniej nie było – to oczywiste. Jednak zbyt wiele na ten temat przeczytaliśmy, by nie zastanowić się nad tym, skąd ta sprzeczność między deklarowanymi poglądami a praktyką życiową.

Cóż, to niekoniecznie musi być prawda, ale wiele wyjaśniają liczby i przykłady eksponowanych hierarchów kościoła. Można oczywiście dyskutować z Frederikiem Martelem, autorem głośnej „Sodomy”, na ile prawdziwa jest jego teza, iż 80% duchownych pracujących w Watykanie to geje. Ale przykłady swoistego rozdwojenia jaźni praktykujących homoseksualizm hierarchów homofobów to fakt.

Przewodniczący Papieskiej Rady ds. Rodziny Alfonso Lopez Trujillo to typowy przykład prominentnej postaci z samego szczytu watykańskiego establishmentu, która dehumanizowała mniejszości. W przemówieniu podczas synodu biskupów 7 października 2005 r. nie pozostawiał złudzeń, iż między małżeństwami tej samej płci a tymi „normalnymi” nigdy nie będzie można postawić znaku równości: „(…) Cała ta tendencja, która może objąć liczne kraje, jest wyraźnie sprzeczna z Bożym prawem, z Bożymi przykazaniami i zaprzecza prawu naturalnemu. Jest śmiertelną raną zadaną tkance społecznej. Czy można pozwalać na przystępowanie do komunii eucharystycznej tym, którzy nie uznają zasad i wartości ludzkich i chrześcijańskich?”.

Jak mocno kard. Alfonso Lopez Trujillo musiał być wewnętrznie pogubiony, stawiając podobne pytania? Wszak on nie miał z przystępowaniem do komunii żadnych problemów. Żerował na młodych mężczyznach. Żył w luksusie, zepsuty do szpiku kości. Jego wybrańcy z kręgów duchownych, którzy sprawowali nad nim opiekę, gdy w męczarniach miał umierać na AIDS, robili w kościele błyskotliwą karierę. Tak na marginesie, jeden z nich jest biskupem w pewnej mało znaczącej diecezji w Polsce. Wracając do Trujillo, według wielu rozmówców Martela jego nieoficjalne oblicze było porażające: w gejowskiej dzielnicy Medellin, nieopodal katedry, miał intymny apartament, do którego sprowadzał seminarzystów, młodych mężczyzn i męskie prostytutki (homoseksualizm Alfonsa Lopeza Trujilla Martel potwierdził u dziesiątków świadków, w tym kilku kardynałów). Ofiary namierzał podczas wizytacji parafii, seminariów, wspólnot religijnych. Jego „specjalnością” byli chłopcy z nowicjatu. Najdelikatniejsi, najmłodsi, najlepiej jasnoocy i jasnowłosi. Zdarzało się, iż temu, kto odmówił wejścia do jego łóżka, blokował wyświęcenie. Korzystał z systemu księży naganiaczy. Ofiary znieważał i poniżał. Bicie musieli też akceptować oddający mu się za pieniądze mężczyźni, bo korzystanie z prostytucji było kolejną pasją hierarchy. Ciosy zawsze wymierzał na końcu, nie w trakcie aktu seksualnego.

*

Kiedy w grudniu 2012 r. w opublikowanym przez Watykan orędziu na obchodzony przez kościół 1 stycznia Światowy Dzień Pokoju ówczesny papież Benedykt XVI zaatakował związki homoseksualne, włoska lewica nie pozostawiła na nim suchej nitki. Tak naprawdę jednak ten mizoginiczny, straumatyzowany rewolucją seksualną starzec nakreślił swoiste kredo kościoła w sprawie mniejszości seksualnych. Twierdził, iż „trzeba uznać i promować naturalną strukturę małżeństwa jako związku między mężczyzną a kobietą, wobec prób zrównania jej w obliczu prawa z radykalnie innymi formami związków, które w rzeczywistości szkodzą jej i przyczyniają się do jej destabilizacji, przesłaniając jej szczególny charakter i niezastąpioną rolę społeczną”.

Według Benedykta te mądrości to nie tyle prawa wiary. „Są wpisane w samą naturę człowieka, możliwe do rozpoznania rozumem, a zatem wspólne dla całej ludzkości”. W dalszej części dodał, iż działalność kościoła na rzecz ich promowania jest tym bardziej konieczna, im bardziej owe zasady są negowane lub błędnie rozumiane, ponieważ znieważa to prawdę o osobie ludzkiej, a do tego w poważny sposób uderza w sprawiedliwość i pokój.

Nie tylko we Włoszech uznano, iż trzeba mieć naprawdę nie po kolei w głowie, by w dokumencie afirmującym pokój jednocześnie dyskryminować gejów. No ale papież z Niemiec miał swoje priorytety.

– Które batalie w dziejach bardziej zagroziły pokojowi? Wojny religijne czy żądania homoseksualistów i lesbijek, którzy proszą tylko o to, by uznano miłość między osobami tej samej płci? – pytała działaczka centrolewicowej Partii Demokratycznej, lesbijka Paola Concia.

Z kolei działacz gejowski Aurelio Mancuso zauważył, iż prawa łamane są nie przez związki ludzi, którzy się kochają, ale tam, gdzie homoseksualiści są zabijani, torturowani, więzieni, prześladowani przez dyktatorskie reżimy. Dla wszystkich było jasne, iż sukcesor papieża Polaka uzbraja homofobów ze wszystkich krajów, zachęcając ich do krucjaty przeciwko małżeństwom osób tej samej płaci.

*

Dosłownie trzy miesiące później papież udał się na przedwczesną emeryturę. Oficjalnie – jak wyjaśnił – ustąpił powodowany względami zdrowotnymi.

To ciekawe, bo kilka lat wcześniej zdawał się podziwiać swojego poprzednika, który choć ciężko schorowany, wciąż formalnie kierował kościołem. Wbrew temu, iż przecież odpowiedzialność za tę instytucję nakazywałaby, żeby oddał w niej stery komuś w pełni sił. Komentatorzy twierdzili, iż przyczyny tej abdykacji były inne. Benedykt poddać się miał bowiem po przegranej walce z lobby gejowskim. Niezadowolony z tej decyzji kard. Stanisław Dziwisz skomentował ją skrzydlatą uwagą, iż „z krzyża się nie schodzi”.

Dziwisz wiedział, co mówi. Kiedy jego pryncypał zaniemógł na zdrowiu, jak twierdzi wiele źródeł, w zasadzie przejął nad polskim papieżem kontrolę. Wystarczyło, iż powiedział „papież chce”, i otrzymywał wszystko. W normalnym, szanującym się demokratycznym organizmie podlegałby pewnie kontroli. Ale kościół katolicki z demokracją nigdy nie miał i nie chciał mieć nic wspólnego.

Wracając jednak do przyczyn abdykacji niemieckiego papieża, warto przypomnieć doniesienia medialne, które towarzyszyły tej decyzji. Jak pisała „La Repubblica”, 17 grudnia 2012 r. Benedyktowi przedłożono 300-stronnicowy tajny raport sporządzony w związku z tzw. aferą Vatileaks. W październiku jeden z autorów raportu, hiszpański kardynał Julian Herranz, miał wspomnieć w obecności Benedykta XVI o homoseksualizmie w kurii. (…)

Wspomniany dokument mający przelać czarę goryczy, którą nosił w sobie papież z Niemiec, sporządziło trzech kardynałów, którzy ukończyli 80. rok życia: Jozef Tomko, Julian Herranz Casado i Salvatore De Giorgi. Miał on ukazywać niebywałe zepsucie Watykanu. W sumie to nic nowego: nepotyzm, intrygi, zawiść, wojna o wpływy – Watykan zna to od wieków. Jak pokazują co jakiś czas media, kilka się zmieniło. Może poza tym, iż nikt tu już raczej nikogo nie truje i nie morduje. Po lekturze raportu szala się przechyliła. Rozważający już wcześniej ustąpienie papież z Niemiec miał powiedzieć pas.

Co ciekawe, rzecznik Watykanu o. Federico Lombardi zapowiedział, iż spekulacje związane z raportem nie będą „ani dementowane, ani komentowane, ani potwierdzane”. Według źródeł brytyjskiej prasy Benedykt XVI zrezygnował, gdy dowiedział się o sieci gejowskiej prałatów, którzy mieli być szantażowani przez osoby z zewnątrz kościoła. (…)

W lutym 2013 r. Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej poinformowało, iż Benedykt XVI przyjął na audiencji wspomnianych kardynałów. Po tym spotkaniu postanowił, iż ustalenia raportu, których treść jest znana tylko jemu, zostaną udostępnione wyłącznie nowemu papieżowi.

*

Gdzie leży prawda? Jakie faktyczne przyczyny skłoniły papieża z Niemiec do abdykacji? Przecież nie kto inny jak właśnie Benedykt XVI chciał postawić tamę gejom w kościele. Przez 2 tys. lat nie było w kościele katolickim formalnego zakazu kapłaństwa mężczyzn homoseksualnych. Zwrot nastąpił w 2005. Papież z Niemiec wydał w pierwszym roku swojego pontyfikatu instrukcję dotyczącą kapłaństwa mężczyzn homoseksualnych. Za przeszkodę uznano nie tylko czyny homoseksualne, ale także samą skłonność czy tendencję homoseksualną oraz związek kandydatów do kapłaństwa z tzw. kulturą gejowską.

Za powstaniem tego dokumentu stał duchowny z Polski. To Zenon Grocholewski (1939-2020). Choć z Polski wyjechał już w 1966 r. (trzy lata po święceniach), jego kariera zakwitła tak naprawdę u boku papieża z Polski. W 1998 r. został prefektem Najwyższego Trybunału Sygnatury Apostolskiej, rok później Jan Paweł II mianował go prefektem Kongregacji Wychowania Katolickiego, a zarazem kardynałem. Kongregacja ta poza uniwersytetami katolickimi na całym świecie zajmowała się m.in. seminariami. W Stanach Zjednoczonych, gdzie istnieje kilkaset uniwersytetów katolickich, jego rządy, a mówiąc ściśle, próba podporządkowania Watykanowi tych placówek, zakończyły się kompromitacją. Prawodawstwo uczelni amerykańskich zapewnia im daleko idącą autonomię i wszelkie próby ingerencji spełzły na niczym. Jednak w Polsce do dzisiaj Grocholewski jest uznawany za największy autorytet z tego prostego powodu, iż nie istnieje autonomia uniwersytetów katolickich. Są całkowicie podporządkowane biskupowi i bzdury, które opowiadał Grocholewski, po dziś dzień są uznawane za jedyną objawioną mądrość.

Po tej dygresji wracamy do Benedykta XVI. W instrukcji, o której mowa, twierdzono, iż udzielanie święceń homoseksualistom jest niedopuszczalne. A to dlatego, iż „osoby takie (…) znajdują się w sytuacji, która zasadniczo uniemożliwia im poprawną relację do mężczyzn i kobiet”. To ciekawe, bo tak na marginesie prawo kościelne w żaden sposób nie czyni przeszkód, by osoba homoseksualna została biskupem, kardynałem, a choćby papieżem. Swoją drogą nikt jakoś nie postawił pytania: skąd ta niekonsekwencja?

W 2008 r. kongregacja wydała dokument dotyczący wykorzystania w formacji seminaryjnej narzędzi psychologicznych. W trakcie prezentacji Grocholewski miał powiedzieć, iż według niego homoseksualizm, choćby niepraktykowany, to „dewiacja, nieregularność i rana”, która uniemożliwia pełnienie posługi, ponieważ „częścią natury kapłaństwa jest duchowe ojcostwo wobec wiernych. A choćby wstrzemięźliwi seksualnie homoseksualiści są do tego niezdolni”.

Trudno w to uwierzyć, ale ludzie z takimi poglądami jak Grocholewski robili w kościele w trakcie ostatnich dwóch pontyfikatów zawrotne kariery. To m.in. Grocholewski udzielił poparcia homofobicznemu arcybiskupowi z Krakowa Markowi Jędraszewskiemu po kompromitującej wypowiedzi z sierpnia 2019 r., w której sukcesor Dziwisza nazwał mniejszości seksualne zarazą. W liście do arcybiskupa krakowskiego pisał: „z wielką przykrością odbieram bezzasadne ataki na Księdza Arcybiskupa”. W kazaniu wygłoszonym przez brunatnego arcybiskupa nie dostrzegł „nic niewłaściwego, lecz, przeciwnie, realistyczne odczytanie rzeczywistości oraz poczucie odpowiedzialności, którym się Ksiądz Arcybiskup kierował, broniąc prawdy i dobra oraz prawa Bożego wobec narzucającej się w tej chwili ideologii”.

To ten sam arcybiskup, któremu jakoś nie przeszkadza żyjący w Krakowie, nieopodal jego siedziby, kardynał pozostający w przedziwnej relacji z pewnym Włochem.

*

James Martin, amerykański jezuita, przyjaciel mniejszości seksualnych, którego papież Franciszek w 2017 r. zrobił doradcą watykańskiego sekretariatu do spraw komunikacji, w rozmowie z nami nie pozostawił na ludziach pokroju Jędraszewskiego i Grocholewskiego suchej nitki. Zauważał, iż nazywanie jakiejkolwiek osoby lub grupy ludzi „zarazą”, z jakiegokolwiek powodu, oznacza sprowadzenie ich do stanu choroby, infekcji, a tym samym dehumanizację. I choć przyznał, iż nie widzi w tej chwili żadnej zmiany w nauczaniu na temat małżeństw osób tej samej płci, to zmieniło się podejście: papież Franciszek ma przyjaciół gejów, choćby żonatych przyjaciół gejów. Jest też pierwszym papieżem, który wypowiedział słowo „gej”.

Kiedy James Martin usłyszał o polskich samorządach podejmujących uchwały deklarujące wrogość wobec mniejszości, obsypywanych przez rząd dotacjami przy zachwycie ludzi kościoła, zareagował w sposób jednoznaczny:

– Nie słyszałem o „strefach wolnych od LGBT”, ale brzmi to niebezpiecznie blisko „stref wolnych od Żydów” w Europie w latach 30. i 40. XX w. Kościół powinien pomagać prześladowanym mniejszościom, a nie zwiększać prześladowania. (…)

Wiele wody musiało upłynąć w Tybrze, by podejście do gejów się zmieniło. Nie tylko w Watykanie, za sprawą takich ludzi jak Martin, ale również nad Wisłą. Swoją drogą to ciekawe, iż nikt nie odnotował zmiany, która zaszła w ostatnich miesiącach w retoryce arcybiskupa Marka Jędraszewskiego. Ten patron homofobii, znany z niewybrednych ataków wobec środowisk LGBT, którego język stał się obowiązującą normą na wielu polskich ambonach, nieoczekiwanie spuścił z tonu.

Wszystko wskazuje na to, iż w trakcie wizyty polskich biskupów w Watykanie w listopadzie 2021 r. usłyszał dobrą radę, by poszukał innych tematów do swoich homilii. I że, choć pewnie bardzo by tego pragnął, nie zostanie już kardynałem. To pierwszy od wielu dekad przypadek, gdy metropolita krakowski kończy karierę w randze zaledwie arcybiskupa.

Ale jeszcze nie tak dawno tacy właśnie ludzie jak arcybiskup z Krakowa mieli wiele do powiedzenia w Watykanie. Jak wspomina w wywiadzie z Magdaleną Rigamonti etyk i filozof ks. prof. Andrzej Kobyliński, sprawa nie jest dla kościoła taka prosta:

– Gdy chodzi o relację homoseksualizm – kapłaństwo, niezwykle ostry spór rozpoczął się około 50 lat temu. Od 27 czerwca do 18 lipca 1998 r. uczestniczyłem w Rzymie w kursie formacyjnym zorganizowanym przez Stolicę Apostolską dla wychowawców i wykładowców pracujących w seminariach duchownych. Ze szkolenia wyniosłem swego rodzaju „polecenie służbowe” przedstawicieli Stolicy Apostolskiej, aby traktować orientację homoseksualną jako przeszkodę do święceń kapłańskich.

Ale jest coś jeszcze, o czym warto napisać. To perfidna katolicka spekulacja, która miała jeszcze w inny sposób uprzykrzyć życie gejom. Kościół ustami wielu wysoko postawionych hierarchów od lat homoseksualistów traktował jako „patologię” winną pedofilii w Kościele.

We wspomnianej rozmowie James Martin przypominał to, co wiedzą wszyscy. Mianowicie, iż wszyscy szanowani psychiatrzy i psychologowie twierdzą, iż bycie homoseksualistą nie oznacza, iż jesteś pedofilem. To straszny stereotyp. Większość przypadków wykorzystywania dzieci ma miejsce w rodzinach i nikt nie mówi, iż bycie osobą heteroseksualną lub w związku małżeńskim prowadzi do pedofilii.

A przecież pytanie o to, czy kapłaństwo u progu XXI w. staje się zawodem gejowskim, nie jest żadną prowokacją. Postawiono je dość dawno, wiele lat przed Martelem. W 2000 r. ks. prof. Donald Cozzens, teolog i terapeuta, były rektor seminarium w Cleveland, w głośnej publikacji „Zmieniające się oblicze kapłaństwa” podał, iż od 30% do 58% amerykańskich duchownych to osoby o orientacji homoseksualnej. Podobne wyliczenia przedstawił Richard Sipe, ktory zajmował się księżmi pedofilami. Według tego byłego benedyktyna 30-50% amerykańskich duchownych to osoby o orientacji homoseksualnej, a w przypadku biskupów może to być choćby 70%. Sipe, który w latach 70. pracował z księżmi pedofilami na Bahamach, mimo iż zrzucił sutannę, do końca życia prowadził zaawansowane studia nad życiem seksualnym duchownych i ich zdrowiem psychicznym. Wnioski, które przedstawił, nigdy nie zostały podważone. Co ważne, Sipe twierdził, iż nie ma dowodów, by uważać, iż księża o orientacji heteroseksualnej zachowywali wstrzemięźliwość seksualną w większej mierze niż osoby homoseksualne.

Ale kościół ma o wiele poważniejszy problem z preferencjami seksualnymi duchownych. Jakiś czas temu Irlandią, która jeszcze nie tak dawno uważana była za enklawę tradycyjnego katolicyzmu w Europie, wstrząsnęła seria skandali. W murach seminariów dochodziło do wykorzystywania seksualnego młodych kleryków przez kadrę, a kandydaci na kapłanów z młodszych roczników często byli molestowani przez starszych od siebie studentów. Tych, którzy nie byli w stanie znieść podobnego traktowania, usuwano dyscyplinarnie, a następnie prawnie zmuszano do milczenia.

Po wyjściu prawdy na jaw w Irlandii zamknięto wszystkie diecezjalne seminaria. Przez pewien czas klerycy kształcili się w Seminarium Narodowym św. Patryka w Maynooth. Do czasu. W 2016 r. i tam doszło do nadużyć na tle homoseksualnym. Abp Diarmuid Martin z Dublina wycofał z dalszego kształcenia w tej instytucji kilku swoich ostatnich kleryków. Od tego czasu irlandzcy kandydaci na kapłanów mieli kształcić się tylko w jednym diecezjalnym seminarium na terenie kraju lub w Kolegium Irlandzkim w Rzymie. Poczynając od 2016 r., zakończyło działalność katolickie Seminarium Duchowne św. Malachiasza w Belfaście, działające nieprzerwanie od 1833 r. To ósme seminarium zamknięte w Irlandii po 1993 r. Mówi się, iż u podstaw tej decyzji legły kompromitujące kleryków i ich przełożonych skandale gejowskie. (…)

Dziś już śmiało można postawić tezę, iż homofobia kleru to w pewnej mierze reakcja wyparciowa związana z nieumiejętnością zrozumienia własnej seksualności. Jest dość znamienne, iż hierarchowie pomstujący na homoseksualistów nigdy nie dokonali rozrachunku ze swoim środowiskiem. Rysy w ich charakterze pokutują tymczasem do dziś za sprawą ich duchowych synów. Nie trzeba daleko szukać. Duchowymi synami kard. Henryka Gulbinowicza (1923-2020), uwikłanego we współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa, która miała wiedzę o jego relacjach homoseksualnych, byli przecież bp Jan Tyrawa i bp Edward Janiak. To nazwiska, które są dziś znane z pijackich burd, stosowania mobbingu wobec podległego im duchowieństwa oraz tuszowania pedofilii. Jak ujawnił w „Gazecie Wyborczej” Jan Turnau, protekcja Gulbinowicza była na tyle znacząca, iż pomimo skarg słanych do ówczesnego nuncjusza Józefa Kowalczyka, związanych z nadużyciami na tle seksualnym, których we Wrocławiu dopuszczał się Edward Janiak, został on wyświęcony na biskupa. Powtórzył więc niejako losy swojego mentora. Nie było chętnych, by z tego typu historii wyciągać konsekwencje. Taka była wtedy mentalność. Wystarczy wspomnieć, iż kiedy na początku lat 80. ubiegłego wieku w Watykanie rozpoznano homoseksualne zapędy Juliusza Paetza (1935-2019), wyekspediowano go do Łomży, dla niepoznaki nominując miejscowym biskupem, a potem metropolitą poznańskim. Szef Katolickiej Agencji Informacyjnej Marcin Przeciszewski publicznie poinformował, iż abp Juliusz Paetz w 1983 r. „do Łomży pojechał na zesłanie, to był podstawowy błąd”. Dodał, iż „jego skłonności zostały rozpoznane w Watykanie” i „Watykan chciał się go pozbyć”.

Słowa te padły podczas panelu „Kościół na krawędzi?”, który odbył się w ramach Ogólnopolskiego Forum Młodych we Wrocławiu pod koniec listopada 2019 r. Informacja podana przez Przeciszewskiego potwierdza spekulacje, iż sprawa skłonności Paetza musiała być w Watykanie doskonale znana o wiele wcześniej, zanim na przełomie XX i XXI w. wybuchł skandal związany z molestowaniem kleryków w Poznaniu. Przypomnijmy, iż oficjalnie obowiązuje wersja, zgodnie z którą o sprawie Paetza polskiego papieża zawiadomiła dopiero w 2002 r. bohaterska profesor Wanda Półtawska, przyjaciółka Karola Wojtyły z czasów krakowskich, która miała się niemal przedrzeć przez kordon watykańskich popleczników arcybiskupa.

Dziś już chyba nikt nie ma wątpliwości, iż to mit. Jan Paweł II już w latach 80. doskonale musiał wiedzieć, kim jest Juliusz Paetz, i pomimo tej wiedzy zrobił go biskupem. Zresztą nie tylko jego.

Fragmenty książki Artura Nowaka i Stanisława Obirka Babilon. Kryminalna historia kościoła, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2022

Fot. Shutterstock

Idź do oryginalnego materiału