Wniebowzięta ziemia Francisca Goi

kjb24.pl 3 miesięcy temu
Zdjęcie: Św. Antoni i wskrzeszona ofiara zbrodni


Aniołowie w sztuce

Francisco Goya, prekursor malarstwa romantycznego, raczej mało komu kojarzy się w pierwszym rzędzie z dziełami o charakterze religijnym. Znany jest przede wszystkim jako malarz dworu hiszpańskiego lub też autor mrocznych i niepokojących prac z ostatniego okresu swojej twórczości, malowanych pod wpływem trudnych przeżyć i doświadczeń. Tymczasem w samym sercu Madrytu…

…niespełna pół godziny spacerem od Pałacu Królewskiego, nad brzegiem rzeki Manzanares, znajduje się niewielki kościół San Antonio de la Florida, ozdobiony wewnątrz freskami autorstwa nie kogo innego, jak właśnie Francisca Goi.

Kościół św. Antoniego Padewskiego w Madrycie.
Fot. Sanva1959 – praca własna | Wikimedia Commons | CC BY-SA 3.0 ES

Kaplicę wzniesiono według projektu Filipa Fontany w ostatniej dekadzie XVIII wieku na polecenie króla Karola IV na terenie pełnym wówczas ogrodów, parków i zielonych skwerów, a w tej chwili oszpeconym niechlujną miejską zabudową. Należy tylko uważać, aby trafić pod adekwatny adres, jako iż w pierwszej połowie XX wieku po drugiej stronie ulicy wybudowano wierną replikę kościoła, dokąd przeniesiono sprawowanie liturgii, aby oryginalne wnętrze, ozdobione freskami artysty, przekształcić w muzeum i w ten sposób lepiej chronić arcydzieło malarza.

Anielska „rewia mody”

Pierwszym, co zwraca uwagę wchodzących do kaplicy świętego Antoniego, są Aniołowie. Trudno, żeby tak nie było, jako iż ich wizerunki wypełniają całą niemal przestrzeń wokół kopuły, absydy, lunety, łuki i pendentywy. Wszędzie są zawieszeni w locie Aniołowie. Malowani płynnymi, szybkimi pociągnięciami pędzla, z niezwykłą lekkością i subtelnością. Ubrani w zwiewne szaty o przepięknych barwach, proste tuniki i wymyślne stroje zdobione haftowanymi falbanami, o włosach rozpuszczonych, ułożonych w wymyślne fryzury dzięki barwnych wstążek lub skrytych pod finezyjnymi nakryciami głowy. Istna rewia anielskiej mody, dająca jednak w efekcie finalnym wrażenie pogodnej harmonii spontanicznego święta lub festynu z rodzaju tych, jakie niewątpliwie niejednokrotnie odbywały się nad brzegiem Manzanares za czasów malarza.

Freski Francisco Goi w kościele św. Antoniego w Madrycie.
Fot. Jl FilpoC – praca własna | Wikimedia Commons | CC BY 3.0

Przedstawieni pojedynczo, parami lub w grupach Aniołowie wydają się odchylać przed wkraczającymi właśnie do świątyni zasłony teatralnej kurtyny, osłaniającej święte sceny wymalowane przez artystę. Jednych widać wyraźnie i sprawiają tak realne wrażenie, iż wydawałoby się, iż można ich dotknąć. Inni nieomal rozpływają się w jasnym świetle wpadającym przez okna. Perłowe twarze i dłonie zwrócone są w najróżniejsze strony i uchwycone w wielorakich gestach. Tym jednak, co łączy tę anielską kompanię, są oczy. Oczy Aniołów z San Antonio pełne są skupienia i nabożnego podziwu. Kontemplują jakąś cudowną wizję z taką intensywnością, iż widz spodziewa się niemal odruchowo samemu ją za chwilę zobaczyć.

Anielskie Tajemnice – ks. Mateusz Szerszeń CSMA

Nieskrępowany geniusz

Kiedy w 1798 roku zlecono Goi wymalowanie fresków w kaplicy świętego Antoniego, artysta miał pięćdziesiąt dwa lata. Niedawno, w następstwie przebytej choroby, utracił słuch. Był już znanym artystą u szczytu kariery. Jego prace znane były szerokiej publiczności i cieszyły się powodzeniem. Grafiki i ryciny Goi krążyły po Madrycie i reszcie kraju w niezliczonych egzemplarzach. Ostatnie lata artysta spędził niemal wyłącznie na dworze królewskim, wykonując pełen przekrój dzieł – od szkiców, przez portrety, po gobeliny. Nominowany oficjalnie na „malarza kamery królewskiej” coraz bardziej jednak izolował się i wycofywał z życia publicznego – już to ze względu na swoje kalectwo, już to przez coraz większy dystans wobec linii politycznej władcy.

Na tym etapie życia i twórczości Goya pragnął też chyba większej wolności jako artysta. Dość miał zleconych dzieł i narzuconych tematów, grymaśnych komisji akceptujących lub nie wykonane przezeń prace. Jak sam mówił, pragnął „malarstwa, w którym wyobraźnia i inwencja nie mają granic”. Być może to przekonało go do przyjęcia jeszcze jednego zlecenia – tego w kaplicy San Antonio. Tym razem jego bezpośrednim zleceniodawcą był sam Karol IV, a to oznaczało, iż jego praca nie będzie musiała zostać zatwierdzona w fazie projektu i zaakceptowana po ukończeniu ani przez Akademię, ani przez hierarchię kościelną, z którymi artyście często było „nie po drodze”. Goya dostał zupełnie wolną rękę. Mógł namalować co chciał i jak chciał. Jedynym warunkiem był temat związany z życiem świętego patrona kaplicy, Antoniego z Padwy, cieszącego się już wówczas wielkim kultem (zwłaszcza jako patron kobiet poszukujących męża).

„Mały raj nad Manzanares”

Nic dziwnego, iż Goya, zaraz po podpisaniu umowy, rzuca się w wir pracy jak szaleniec. Pospiesza robotników ustawiających rusztowania i gdy tylko stają, wspina się na nie z pędzlem i farbami. Przez sześć miesięcy, od czerwca do grudnia 1798 roku, pracuje niemal bez przerwy, zapraszając do pomocy jedynie ucznia, Asensia Julià. Momentami korzysta ze szkiców i rysunków przygotowawczych, ale głównie pracuje bezpośrednio na mokrym tynku (technika wymagająca sprawnej pracy i całościowej wizji, uniemożliwiająca praktycznie późniejsze przeróbki). W San Antonio ujawnia się cały jego geniusz i talent.

Kiedy pod koniec roku usunięte zostają rusztowania, oczom widzów ukazuje się arcydzieło przekraczające wszelkie oczekiwania. Dzieło nie ma adekwatnie krytyków. Wszyscy, choćby dotychczas niechętni artyście, są oczarowani. Kaplica zyskuje sławę „małego raju nad Manzanares” – przede wszystkim ze względu na urzekające wizerunki Aniołów, którzy wydają się szczelnie wypełniać jej wnętrze i niemal „ocierać się” skrzydłami o nawiedzających kościół.

„Aniołowie adorujący Trójcę Świętą” – fresk Francisco Goi w absydzie głównej.
Wikimedia Commons | domena publiczna

W centralnej absydzie Goya wymalował grupę Aniołów adorujących Trójcę. Trójca jednak pozostaje niewidoczna. Są tylko Aniołowie – światło i zachwyt na ich twarzach, usta, które wydają się już otwierać do śpiewu lub okrzyku uwielbienia. W kaplicy San Antonio Goi udało się ukazać Najwyższe Piękno, które choć pozostaje ukryte dla oczu stworzenia, to niejako przelewa się na nie – najpierw na Aniołów, a z nich na ludzi.

Główną scenę, ukazującą jeden z cudów świętego Antoniego, artysta wymalował w kopule. Jest to cudowne przeniesienie Antoniego przez Aniołów z Padwy do Lizbony (jego rodzinnego miasta), gdzie święty wskrzesza zmarłego, aby ten swoimi zeznaniami oczyścił z zarzutów rodzonego ojca Antoniego, oskarżonego o morderstwo. Tłum postaci będących świadkami zdarzenia – wymalowany w kopule, a więc w przestrzeni zwykle zarezerwowanej dla samego Boga lub Aniołów i świętych – to jakby żywcem przeniesieni z madryckich ulic współcześni Goi. Ludzie najróżniejszych stanów i kondycji – biedacy i bogacze, dostojne damy i umorusane dzieci, tłoczą się wokół symbolicznej balustrady. A nad nimi pogodne hiszpańskie niebo. Ta swoista wizualna „rewolucja” nie tylko daje w San Antonio niezwykły efekt, ale także podsuwa kilka ciekawych myśli do refleksji.

„Cud św. Antoniego” – fragment fresku w kopule kościoła.
Fot. Wikimedia Commons | domena publiczna

Wniebowzięta ziemia Goi

Na freskach Goi w kaplicy San Antonio nie widać Boga wprost. Objawia się On w świetle i zachwycie, w euforii i w tym, co zwykłe. Umieszczenie w kopule wizerunków zwykłych ludzi, jakby wprost przeniesionych z ulicy, i uczynienie ich „widownią” cudu to nie tylko ekstrawagancja Goi, ale także swoista „rewolucja” teologiczna. W miejscu zarezerwowanym zwyczajowo dla Boga malarz stawia tłum zwykłych ludzi, jakby chciał zapytać: Czy oni nie są także objawieniem Jego chwały? Czy tęskniąc za pięknem nadprzyrodzonym nie lekceważymy zbyt łatwo piękna tego, co mamy na wyciągnięcie ręki? Ono także jest odblaskiem Boga – także jest sposobem Jego objawiania się i obecności. Przeznaczeniem tej codziennej, zwykłej, udręczonej nieraz ziemi, po której stąpamy, jest „wniebowzięcie”, zdaje się mówić Goya. A my, ludzie, przez zdolność dostrzegania Niewidzialnego, stajemy się pierwocinami tego „wniebobrania”. Potrzebujemy uczyć się od Aniołów Goi intensywności spojrzenia i przeżywania zachwytu, aby stać się kolejnym stopniem kaskady, którą Boże światło spływa na nasz codzienny świat. Jak pisał urodzony na siedem lat przed śmiercią malarza Norwid:

Bo nie jest światło, by pod korcem stało,
Ani sól ziemi do przypraw kuchennych,
Bo piękno na to jest, by zachwycało|
Do pracy – praca, by się zmartwychwstało.

Może więc dobrze, iż w 1919 roku, kiedy zdecydowano się przenieść szczątki Goi z Bordeaux do Madrytu, na miejsce jego grobu wybrano właśnie kaplicę San Antonio de la Florida. Niech udręczony życiem i cierpieniem artysta spoczywa tutaj w oczekiwaniu zmartwychwstania, strzeżony przez swoich olśniewających pięknem Aniołów, w nurcie światła i zachwytu, nad brzegiem Manzanares, aż okaże się, iż także one są jedynie dopływami Rzeki Życia, w której wszystko zostanie ostatecznie zanurzone.

ks. Michał Lubowicki

Artykuł ukazał się w dwumiesięczniku „Któż jak Bóg” (4/2021)

Zawierzenie św. Michałowi + kamień z Gargano
Idź do oryginalnego materiału