Witajcie w trumpocenie

1 dzień temu
Zdjęcie: Trumpocen


Nauka nie ma tu nic do gadania. Im bardziej będziesz zaprzeczać konsensusowi naukowemu w sprawie zmian klimatu, tym bardziej będziesz nagradzany.

Przyjęło się mówić, iż żyjemy w epoce antropocenu, w której wpływ człowieka na klimat i świat przyrody jest tak znaczący, iż zasługuje na powiązaną z ludźmi definicję. Dziś powinniśmy tę nazwę zmienić za sprawą nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Nowy gospodarz Białego Domu w kilka miesięcy zrobił wszystko, żeby stać się patronem antropocenu na sterydach – nowej epoki, którą nazywa się coraz częściej trumpocenem.

Od czasu przejęcia władzy prezydenckiej przez Donalda Trumpa Ameryka wygumkowała globalne ocieplenie i zmiany klimatu z oficjalnego rządowego przekazu. Zdążyła też przywrócić do łask wycofywane wcześniej plastikowe słomki, ponieważ prezydent – być może mając w pamięci film „Szczęki” – uznał, iż rekiny zjedzą wszystko i nic im nie będzie. A skoro plastik nie szkodzi rekinom, to nie zagraża i oceanom. Tu powinienem dodać słynne zapytanie – czego nie rozumiesz? Ma być wiercone, cięte i rżnięte. Po pierwsze Ameryka! – głosi hasło wyznawców Trumpa i on sam.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.

Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

wpłać teraz

Słomki prezydenta Trumpa

Skutki amerykańskiej gry z klimatem odczujemy wszyscy, a zwolennicy amerykańskiego prezydenta łapią dzięki niej wiatr w żagle. Tych na kontynencie europejskim okazuje się również nie brakować – niektórzy choćby zakładają czerwone czapeczki i dołączają do chóru entuzjastów nowej administracji i jej wizji świata. A przyroda, ochrona środowiska i klimatu, to dla nich najwdzięczniejsze cele do ataku. Same się przecież nie obronią, nie odpowiedzą na atak, bo nie mają armii ani uzbrojenia. Nie stoją za nimi wielki kapitał i inwestorzy. Łatwo pokazać swoją sprawczość w konfrontacji z takim przeciwnikiem

W Ameryce zaczęło się od klimatu – o jego zmianach nie wypada dziś mówić, a już na pewno nie w oficjalnym rządowym przekazie. Stany Zjednoczone, jeden z krajów, który generuje największy ślad ekologiczny (czyli wskaźnik określający poziom zużycia zasobów naturalnych w stosunku do możliwości ich odtworzenia przez Ziemię), będzie zostawiał na jej powierzchni jeszcze większy odcisk swojej stopy. USA będą „eksploatować ile się da” (ang. drill, baby drill) – emitować i lekceważyć konsekwencje. Globalnego ocieplenia w uniwersum trumpistów w końcu nie ma. A przecież tyle mówili oni o wolności słowa i o tym, iż cenzura nie może dławić swobody wypowiedzi.

I co mamy w rezultacie? Oficjalny zakaz w duchu: „tylko nie mów nikomu, iż jest coś takiego jak globalne ocieplenie”. Nauka nie ma tu nic do gadania. Im bardziej będziesz zaprzeczać konsensusowi naukowemu w sprawie zmian klimatu, tym bardziej będziesz nagradzany. Czy to są te wartości, których będzie bronić administracja Trumpa, i o których niedawno mówił amerykański wiceprezydent?

Trump na tym się jednak nie zatrzymał. Postanowił pobudzić amerykański przemysł drzewny i zniósł ograniczenia w zakresie wycinki na części obszarów lasów w USA. To utoruje drogę wycinkowej bonanzie. Bo „po pierwsze Ameryka!” – Ameryka, która w opinii trumpistów nie będzie wystarczająco wielka, jeżeli nie będzie ciąć. Decyzja w sprawie wycinek przywodzi na myśl zdjęcia wielkich drzew bezwzględnie ciętych w Stanach Zjednoczonych w XIX wieku. Dziś widzimy, jak wiek pary i drapieżnej eksploatacji przyrody znów wraca. Do tej wizji jak ulał pasuje Elon Musk – nazywany dziś przewrotnie pierwszą damą Ameryki, z racji częstej obecności u boku Trumpa – pozujący z piłą mechaniczną.

Nie ma dnia, by media nie ogłaszały kolejnych decyzji prezydenta. Jakiś czas temu przyszła kolej na słomki: nie będzie zakazu sprzedaży tych wykonanych z plastiku. Dlaczego? Bo rekiny, jak już wspominałem, zjedzą wszystko i „nic im z tego powodu się nie stanie”. Cięcia budżetowe, których dokonują przyboczni Muska, nie omijają choćby pracowników amerykańskich parków narodowych i służb odpowiedzialnych za ochronę środowiska. Optymalizacja ma oznaczać masowe zwolnienia w tym sektorze.

Po co? A po to, iż i tak ma być wiercone i cięte, jako rzecze Trump. To wszystko będzie przekładać się na szereg innych kwestii związanych z ochroną przyrody i klimatu. Nie będzie niczego, co mogłoby zagrozić szybkiej ścieżce dewastacji. Kolejne dni, tygodnie i miesiące przyniosą dawkę kontrowersyjnych newsów, które coraz bardziej będą oswajały opinię publiczną z epoką trumpocenu. To będzie też zachęcać inne kraje do tego, by obniżać standardy ochrony przyrody, które mimo wielu przeszkód były stawiane dość wysoko.

Tymczasem w Europie, tymczasem w Polsce

Kontynent europejski przygląda się temu wszystkiemu ze zdumieniem. Jednak sam prezydent USA coraz bardziej odczuwalnie ośmiela ruchy i ugrupowania, którym blisko jest do trumpistowskiego „czynienia sobie ziemi poddaną”. A ci przy okazji mogą liczyć na protekcję amerykańskich oligarchów i bigtechu, który gromadnie ogłosił koniec cenzury.

Na targowisku trumpocenu nie ma miejsca na dyskusję. Ważne jest podnoszenie głosu. Im jesteś głośniejszy, tym więcej osób usłyszy twój krzyk

Paweł Średziński

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Nie dziwi zatem, iż w krajach Europy nasila się narracja, która wiedzie nas w stronę zaprzeczania zmianom klimatu i podważania sensu ochrony przyrody – tak siedlisk, jak i gatunków. Wszystko jest „dla człowieka” w wersji hard. W końcu rośnie grupa internetowych „mędrców”, którzy będą zaprzeczać rezultatom wieloletnich badań i wysiłków na rzecz ochrony środowiska.

Nawet brak zimy nie przeszkadza turboprawicowym heroldom. W Polsce rzucili się oni na epizod zimowy i pojawienie się bardzo niskiej temperatury odnotowanej wysoko w górach. To nic, iż trwało to tylko chwilę. To, co wydarzyło się w Tatrach, upoważniło wspomnianych „znawców” do wyciągania daleko idących wniosków: „O! Było rekordowo zimno, gdzieś tam, na górze, więc nie ma zmian klimatu”. Przyklaskują temu politycy, którzy surfują na fali epizodu zimowego, który nie przypominał choćby zimy. Nie interesuje ich susza ani to, iż była to ciepła zima pozbawiona śniegu. To się nie liczy.

Owszem, można dyskutować na temat zasadności regulacji mających promować samochody elektryczne i obciążać obywateli nowymi opłatami, ale czy daje to prawo do podważania tego, iż mamy kryzys klimatyczny i kryzys bioróżnorodności? Tymczasem Polska dość wybiórczo podchodzi do najbardziej palących problemów w ochronie przyrody. Głos naszego kraju był przeciwny Nature Restoration Law, inicjatywie, która ma doprowadzić do przywrócenia przyrodzie 20 proc. obszarów lądowych i morskich.

Kiedy zaczęliśmy tracić wodę z naszych ekosystemów, degradacji uległy torfowiska, rzeczne doliny, na polach króluje chemizacja, której pokłosiem są spadki liczebności gatunków uznawanych jeszcze nie tak dawno za pospolite. Mimo to polskie władze sprzeciwiły się pomysłowi, jak ten proces odwrócić. To zresztą nie jedyny dowód na swoistą niemoc i „niedasizm”. W Polsce wciąż nie powstał żaden z proponowanych nowych parków narodowych – o których pisałem niedawno na łamach „Więzi”. Co chwila słyszymy o kolejnych drzewach wycinanych przez inwestorów, a choćby o nowych dużych inwestycjach planowanych na cennych przyrodniczo obszarach.

Ameryka zdecydowanie stawia na rozwój sztucznej inteligencji. Problem polega na tym, iż owa inteligencja jest pozbawiona świadomości co do potrzeb związanych z ochroną przyrody. A to jest na rękę denialistom. Tymczasem w Polsce, wobec ograniczeń związanych z dostępem do sztucznej inteligencji i dyskusji na ten temat, dynamicznie rozwija się alternatywna rzeczywistość, którą można nazwać religią zdrowego rozsądku, czy „chłopskorozumizmem”. W tym chłopskim rozumie nie ma miejsca na sentymenty, na naukę, która mówi zupełnie coś innego, niż podpowiada nam intuicja. Jednak nauka i przyrodnicy nie mają za sobą takiego kapitału i medialnych sił, jakie stoją za wyznawcami Trumpa.

Na targowisku trumpocenu nie ma miejsca na dyskusję. Ważne jest podnoszenie głosu. Im jesteś głośniejszy, tym więcej osób usłyszy twój krzyk. Na nic argumenty, wyniki badań, naukowe konsensusy. Aż chce się przywołać tytuł głośnego filmu „Nie patrz w górę!” I dodać „Nie patrz na Ziemię. Zaprzeczaj, zaprzeczaj, zaprzeczaj”.

Mamy w Polsce takie zawołanie – „Polacy, nic się nie stało!” Jednak tym razem nie idzie o porażkę w meczu, tylko o wybór świata, w jakim chcemy żyć. Czy wybierzemy opcję przyjazną środowisku, od którego stanu zależy też jakość naszego życia? Czy świat, który będzie mówił i myślał Trumpem? Jedno jest pewne: choćby najdroższe pasy bezpieczeństwa nie obronią nas przed skutkami trumpocenu.

Przeczytaj również: Zobacz niewidzialne. 5 parków narodowych, których (jeszcze) nie ma

Idź do oryginalnego materiału