Apeluję do biskupa diecezji tarnowskiej Andrzeja Jeża o złożenie rezygnacji z pełnionej funkcji. Oraz do tych biskupów, którzy z „tarnowskim” podejściem się nie zgadzają: pokażcie, iż do problemu zadośćuczynień można podejść w inny sposób.
Ten kawałek mojej duszy, którego nie zamordowali moi oprawcy, nie pozwala mi milczeć po informacjach o tym, jak biskup tarnowski – piórem wynajętego prawnika – potraktował nieumarłych ze swojej diecezji, starających się o odszkodowanie za krzywdy wyrządzone im przez duchownego (dziś: wydalonego z kapłaństwa), gdy byli jeszcze dziećmi.
Jak informuje Onet, adwokat diecezji tarnowskiej napisał w odpowiedzi na pozew, iż „nie sposób oprzeć się wrażeniu, iż kwestie związane z powtarzalnością takich zachowań księdza W., ich częstotliwością oraz czasookresem, w którym były podejmowane, są jednak powiązane z reakcjami i działaniami powodów”. Jego zdaniem „z analizy zeznań powodów oraz innych osób przesłuchiwanych […] można wyprowadzić wniosek, iż powodowie [czyli osoby wykorzystywane seksualnie jako dzieci, które teraz pozwały kurię – RF] akceptowali zachowania księdza Mariana W. wobec nich”. Pełnomocnik kurii domaga się także, by to pokrzywdzeni wpłacili na rzecz diecezji zwrot kosztów postępowania sądowego.
Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.
Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Problem jest tym większy, iż w skali Polski nie po raz pierwszy doszło do tego rodzaju skandalu. Słowo „skandal” nie jest zresztą adekwatne do poczynań prawników, którzy – oficjalnie występując w imieniu podmiotów kościelnych – usiłują czynić osoby wykorzystane seksualnie przez duchownych współodpowiedzialnymi za to, co się stało albo przedstawiać je jako wrogów Kościoła. A wszystko oczywiście po prostu w celu uniknięcia płacenia zadośćuczynienia…
Do podobnych zdarzeń doszło w sprawie z diecezji bielsko-żywieckiej (pełnomocniczka kurii chciała sprawdzać orientację seksualną mężczyzny wielokrotnie wykorzystywanego od 12 roku życia), sandomierskiej (adwokat występujący w imieniu diecezji chciał dopytywać o orientację seksualną pokrzywdzonego, który w chwili krzywdy miał 12 lat). W każdym z tych przypadków doszło do czegoś, co nigdy nie powinno się wydarzyć. Użyto argumentów, które w cywilizowanym świecie są nie do pomyślenia.
W nieco innej sprawie gorzko komentował Zbigniew Nosowski: „do reprezentowania instytucji kościelnych w sądach – zwłaszcza, gdy chodzi o pieniądze – nie trzeba kwalifikacji moralnych, wystarczą buta i bezczelność” (tu akurat chodziło o słowa adwokata diecezji kaliskiej, który w sądzie stwierdził pod adresem Jakuba Pankowiaka: „Widzę, iż pan ma misję walki z Kościołem”).
- Tośka Szewczyk
Nie umarłam. Od krzywdy do wolności
W takich sprawach przedstawiciele instytucji kościelnych usiłują przerzucać na dzieci – na ofiary, na nieumarłych – winę za to, co się stało, a przynajmniej jej część. Po raz kolejny przychodzi nam mierzyć się z dziedzictwem mentalności abp. Józefa Michalika, który – będąc w 2013 r. przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski – wyrażał przekonanie, iż dziecko „lgnie, ono szuka. I zagubi się samo i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga”.
W rzeczywistości zaś w takiej sytuacji mamy do czynienia z klasycznym wykorzystaniem sytuacji zależności i przemocą – psychiczną, duchową, fizyczną, seksualną – ze strony człowieka dorosłego wobec dziecka. Kto zatem ponosi tu odpowiedzialność? Niedojrzały czy ten dojrzały? Ten, który rozumie, co się dzieje czy ten, który nie ma na ten temat żadnej wiedzy, bo dopiero wchodzi w czas dojrzewania?
To oczywiście pytania retoryczne. W takich przypadkach nie może być wątpliwości, sytuacja jest zerojedynkowa. Winny – całkowicie i wyłącznie – jest dorosły. Dziecko jest zaś niewinne, choćby jeżeli wpadnie na jakiś głupi pomysł. I nie zapraszam w tej kwestii do dyskusji, nie ma o czym. Wiedza na ten temat jest praktycznie powszechna, dostęp do niej nie jest ograniczony dla psychologów czy innych fachowców.
Co zaś robią (przynajmniej niektórzy, ale jednak nie tylko jeden) biskupi? Wynajmują prawników. Samo w sobie jest to normalne. Skoro ma odbyć się sądowy proces cywilny, a biskup nie zna się na prawie świeckim, to korzysta z zastępstwa procesowego. To samo robią osoby domagające się zadośćuczynienia czy odszkodowania i tu też nie ma nic nadzwyczajnego. Strony przedstawiają swoje racje, sąd wyrokuje. Niby jasne to i proste…
Ale jednak w świadomości niektórych prawników istnieje przeświadczenie, iż na czas procesu obowiązują wyłącznie argumenty prawne, zaś sumienie, moralność czy empatia ulegają zawieszeniu. W imię obrony interesu pozwanej instytucji wolno wszystko, byle tylko zadowolić swojego mandanta. W piśmie prawników diecezji tarnowskiej mamy tego dobitny przykład.
Czy aby na pewno tak wolno? Czy kilkuletnie dziecko ma jasno określoną orientację seksualną? Czy ma znaczenie, iż któreś z dzieci chodziło na jabłka do sadu sąsiada? To, co wysmażyli prawnicy tarnowscy – trzeba przyjąć, iż za wiedzą i zgodą biskupa, bo diecezja do tej pory nie wycofała im pełnomocnictwa – przeczy nauce. Przeczy ustaleniom psychologów, seksuologów i wiktymologów. To choćby nie naplucie w twarz powodom, to cios nożem w serce. Nie przesadzam, skądinąd wiadomo, iż w tej sprawie już jest co najmniej jedna ofiara samobójstwa.
To nie jest kraj dla rodziców | Rozliczalność w Kościele | W obronie nieużytecznego
Po doświadczeniu dnia przyszła dla mnie znowu mroczna noc. Pochmurna, bez odrobiny światła. Po spotkaniu pokrzywdzonych z biskupami na Jasnej Górze, będącym promykiem nadziei w pochmurny dzień, zapadła całkowita ciemność. Dzisiaj muszę mierzyć się z kierowanymi do mnie komentarzami: „I po co ci to było? Oni się nie zmienią. Tylko kasa się liczy”, „Dalej masz zamiar wspierać chciwy episkopat?”, „Jak się czujesz jako sprzymierzeniec i obrońca kryjących pedofilię?”.
Ano czuję się paskudnie, bo choć z jednej strony wiem, iż taka postawa jest wyjątkiem, to jednak jestem realistą. Wiem zatem, iż tam, gdzie chodzi o pieniądze, będą kolejne podobne sytuacje. Blask złota oślepia, odbiera niektórym sumienie i rozum. Priorytetem niejednokrotnie jeszcze okaże się nie ewangeliczne „jedni drugich brzemiona noście”, ale debet i saldo, rachunek zysków i strat.
Jak już zapowiedział publicznie, ks. Piotr Studnicki – kończący swą misję kierownika Biura Delegata KEP ds. Ochrony Dzieci i Młodzieży – wśród osób zaangażowanych w przygotowanie spotkania inicjatorów listu otwartego skrzywdzonych z episkopatem powstaje wspólny list do biskupa tarnowskiego. Będę pod nim podpisany, tu jednak chcę także zabrać głos indywidualnie, by przypomnieć to, o czym piszę i mówię od wielu lat: iż jest alternatywne rozwiązanie – tyle iż w Polsce nie przyjęło się korzystanie z doświadczeń innych.
A wystarczy chcieć uczyć się od episkopatów zachodnich. Tam możliwe było to, co nasi biskupi uważają za niemożliwe – uzgodnienie przez konferencję episkopatu dobrowolnych wypłat odszkodowań na zasadzie ugody (zob. np. wariant niemiecki). Tam potrafiono wypracować odpowiednie procedury, powołać specjalne komisje i znaleźć rozwiązanie.
W Polsce instytucjonalnie choćby się o tym nie myśli, wciąż obowiązuje w diecezjach nieszczęsna – i jakże dokrzywdzająca – zasada, iż pełna odpowiedzialność karna i cywilna spoczywa wyłącznie na bezpośrednim sprawcy. A przecież występował on wobec tych, których krzywdził, jako przedstawiciel Kościoła… Zmusza to osoby pokrzywdzone do prowadzenia długich procesów cywilnych. Skoro nie ma rozwiązań systemowych, to każda sprawa musi być rozpatrywana indywidualnie.
Pojawiają się, co prawda, pierwsze jaskółki w wypowiedziach niektórych biskupów. Na przykład niedawno bp Artur istotny tak odpowiedział na pytanie o odszkodowania w diecezji sosnowieckiej: „Zadośćuczynienie na pewno jest bardzo ważnym elementem. To bardziej pytanie o jego formę. W końcu każdy ma inne oczekiwania. […] Na pewno należałoby do tego problemu podejść systemowo”. To jest właśnie droga Kościoła, droga Ewangelii, droga miłości.
A na koniec mam dwa apele. Pierwszy – bezpośrednio do biskupa diecezji tarnowskiej Andrzeja Jeża: jeżeli chce ksiądz zachować przynajmniej twarz, to proszę w trybie natychmiastowym złożyć rezygnację z pełnionej funkcji.
A drugi – do tych biskupów, którzy (słyszałem to od nich na własne uszy) z „tarnowskim” podejściem się nie zgadzają. Skoro tak, to skorzystajcie z władzy przysługującej Wam w Waszych diecezjach i pokażcie, iż do problemu zadośćuczynień można podejść w inny sposób.