Opowiada pewien lekarz:
Nigdy nie planowałem zostać alkoholikiem. Zresztą chyba żaden alkoholik nie chciał nim zostać. Każdy jednak jest pewien, iż – komu, jak komu – ale „mnie samemu” popadnięcie w nałóg na pewno nie grozi. Również każdy nałogowiec przechodzi przez fazę groźnej nieświadomości – gdy już jest uzależniony, a mówi sobie i innym: „ja nie muszę pić, ja po prostu to lubię, jestem smakoszem i czasem chcę się napić”. Czemu się gada takie bzdury? Na to pytanie odpowiada jedna z cech alkoholizmu: mogą być w chorobie dość długie okresy abstynencji, jeżeli się nie zacznie, to nie pcha dalej. Bez wprowadzania alkoholu do organizmu nałóg nie ujawnia się, nie rzuca się w oczy.

Stało się jednak. Nie upijałem się „na agresywnie” ani „na wulgarnie”. Ani żony, ani dzieci nie biłem i nie wyzywałem. Po prostu piłem, początek był zwykle z kolegami, kończyłem w domu, potem odlatywałem, spałem, rano szedłem do przychodni po zwolnienie, jestem lekarzem, więc tu nie ma problemu, wracając coś chlapnąłem, w domu jeszcze i jeszcze. Sam nie wiem, czemu mnie z pracy nie wyrzucili. Może jednak wiem… Chyba za żadnego alkoholika nie modliło się tyle osób. Dopiero po wszystkim się o tym dowiedziałem – moi Rodzice wspólnie w domu, z którego wyrosłem, żona z córkami też wspólnie, syn – ministrant, raczej samotnik – w parafialnym kościele.
Kiedy się zorientowałem, iż jest źle? Gdy jedyną moją tęsknotą stała się milusia butelczyna, mówiłem i myślałem o nich z czułością, głaskałem je delikatniej niż żonę… Gdy budziłem się z obrazem półki z butelkami w sklepie i jeszcze w półśnie wybierałem rodzaj alkoholu… Powiedziałem sobie: „Dość, doktorku!”. Niedługo potem naprawdę się przeraziłem. Powodem trwogi było to, iż coś sobie postanowiłem i dokładnie nic z tego nie wynikło. Zrozumiałem: trzeba prosić o pomoc!

Właśnie wtedy rozpoczął się kolejny Wielki Post w moim życiu, tym razem mogę powiedzieć „najważniejszy Wielki Post mojego życia”. Zawsze starałem się być religijny, ale teraz wiem, iż to było tylko powierzchowne. Ale wtedy, po powrocie ze Mszy Świętej w Środę Popielcową, usiadłem przy herbacie obok żony i powiedziałem, jak mi jest źle. Wtedy mówiła żona. Nie mówiła o swoim cierpieniu, tylko o swojej trosce. Nie wypominała, tylko dzieliła się nadzieją. Postanowiłem!!! Oni będą ze mną szczęśliwi!!!
Z uzależnień bardzo rzadko wychodzi się samemu, trzeba komuś zaufać i się go mocno chwycić. Nigdy nie odwdzięczę się mojej żonie… Stała przy mnie zawsze i wtedy też nie musiałem jej szukać. Odwracałem się w przerażeniu, a za mną stała Ona ze spojrzeniem pełnym miłości i wyciągniętą ręką. Nacierpiałem się strasznie, lecząc chorobę. Bez Niej nie dałbym rady… Teraz jestem alkoholikiem niepijącym od 12 lat, ale czasem budzę się w nocy i widzę półkę w sklepie monopolowym. Wtedy delikatnie, aby Jej nie zbudzić, dotykam Jej ręki i wiem, iż żyję dzięki Niej i dla Niej… Ją właśnie posłał Pan Bóg jako Anioła…
Ale mam zamiar zestrzelić neon, który nocami pali się na jednej z ulic warszawskiego Ursynowa: „Alkoholowy raj”. Co te głupki wiedzą…
Artykuł ukazał się w dwumiesięczniku „Któż jak Bóg” (2/2015)