Po naprawdę długiej przerwie odwiedziłam wreszcie mojego średniego brata. Mieszkają z żoną w Siedlcach, więc jedną z propozycji spędzenia czasu była wizyta w muzeum diecezjalnym. A dokładniej obejrzenie jednego z najcenniejszych obrazów w Polsce – Ekstazy św. Franciszka El Greca. Nie, no, takiej propozycji to nie potrafię odrzucić!
Wejścia są o pełnej godzinie, zawsze jest ktoś oprowadzający, bo do zabezpieczonego na wszelkie sposobu pokoiku z rzeczonym arcydziełem prowadzi droga przez pozostałe zbiory. Tak dla zaostrzenia apetytu, tudzież wyrobienia skali porównawczej. Zresztą jest na co popatrzeć, bo ekspozycja obejmuje też dzieła pochodzące z cerkwi, w tym dwie piękne płaszczenice (prawosławne odpowiedniki naszego Grobu Pańskiego), salę poświęconą motywowi tańca śmierci, gdzie można podziwiać m.in. interesujące portrety trumienne, kilka płócien wybitnie utalentowanych malarek (polecam zwłaszcza te Małgorzaty Łady-Maciągowej, większy zbiór jest w Muzeum Regionalnym) etc. Oczywiście nie mogło się obyć bez paramentów – Witek pokazał mi przepiękny kielich, myślałam, iż to alabaster, a to była kość słoniowa. kilka równie cudnych naczyń w życiu widziałam, a to pochodzi z XX w., z Afryki. Mówiąc inaczej – jak się chce, to się da stworzyć arcydzieło choćby nowoczesne.
Wreszcie przyszła chwila na crème de la crème. Pojawiły się małe problemy techniczne z otwarciem drzwi, ale weszliśmy. Są to dwa pomieszczenia, w pierwszym trzech malarzy z XVII w., z Hiszpanii, a więc ta sama epoka i „miejscówka”, co El Greco: Murillo, Il Spagnolo (Giuseppe Maria Crespi) oraz Francisco Zurbaran. Z nich najbardziej pozytywnie wypadł dla mnie Crespi, wiszący zresztą naprzeciw Ekstazy. Z ciemnego tła wynurza się uniesiona ku górze twarz z zamkniętymi oczami, ale jak namalowana! Nie dość, iż w trudnym do oddania skrócie perspektywicznym, to jeszcze niesłychanie „mięsiście” i sugestywnie. Było na co popatrzeć. Murillo był słodki (jak to Murillo) a Zurbaran (także ekstaza św. Franciszka), szczególnie w zestawieniu z towarzystwem, rozegzaltowany i płaski.
A El Greco? Dopieszczony. Widać, iż niedawno odnawiany i to przez specjalistów. Zmieniła się, po usunięciu przemalowań, kolorystyka – na cieplejszą, zwłaszcza jeżeli chodzi o twarz. Franciszek Dominika Theotokopulosa jest subtelny w okazywanych emocjach, pełen ciepła i oddania temu, Kogo widzi. Po odwinięciu części obrazu ukrytych pod ramą (ktoś w ciągu tych kilkuset lat od powstania obrazu uznał, iż potrzebuje jednak mniejszego formatu…) przedstawienie odzyskało adekwatne proporcje, co też mu się przysłużyło. Teraz dano mu ramę godną tej rangi dzieła, stylizowaną na taką, jaką ma Vinci, czyli Dama z łasicowatym. Pasuje świetnie.
A czemu w tytule jest o stosie? Otóż obraz został odnaleziony w Kosowie Lackim. Dwie inwentaryzatorki (Izabela Galicka i Hanna Sygietyńska) zobaczyły go przez przypadek, zaproszone na obiad przez proboszcza. Wyglądał wtedy dramatycznie: przemalowane na ciemno tło, rozdarcie w rogu, twarz świętego sino-blada. Jak się dowiedziały od księdza, zastał on ten obraz w dzwonnicy, gdzie była graciarnia pełna rzeczy oczekujących na moment, kiedy ktoś wreszcie znajdzie motywację i je spali. „Ksiądz proboszcz pomyślał jednak, iż św. Franciszka nie wypada palić, więc oprawił go i powiesił w swoim pokoju” – tak wspomina jedna z pań. Jak to miłosierdzie (i brak motywacji do rozpalania stosów) popłaca…
Młode historyczki sztuki zabrały dzieło i po dwóch latach badań, porównywania, czytania etc. doszły do wniosku, iż odnalazły arcydzieło. Niestety, opublikowany przez nie artykuł został wyśmiany, a jedna z gwiazd polskich niebios historii sztuki napisała, że: „Ja i mój mercedes jesteśmy zdania, iż to nie jest El Greco”. Skąd tak zjadliwa opinia? Z założenia, iż takiej klasy dzieło nie mogło się znaleźć w Polsce, w jakiejś prowincjonalnej parafii. To był zabity dechami zapiecek Pana Boga gdzieś na ścianie wschodniej, a El Greco to tylko w Hiszpanii i w galeriach.
Jakże musiało zapiec ową profesorską gwiazdę ego, kiedy podczas konserwacji obrazu osiem lat później (w 1974 r.) na obrazie odnaleziono sygnaturę Greka. Cóż, tak się zwykle kończy zasięganie opinii własnego samochodu w kwestii malarstwa…
Biskup nie chwalił się zbyt głośno odkryciem, bo bał się, iż władze komunistyczne (jak to władze) zażądają oddania dzieła do któregoś ze świeckich muzeów. Zresztą jeden z dygnitarzy próbował wyłudzić obraz w zamian za zgody na budowę większej liczby kościołów w diecezji, dwukrotnie włamano się do pałacu biskupiego w poszukiwaniu Franciszka etc.
W naturalnym dążeniu do spokoju i zachowania arcydzieła ordynariusz zaczął szukać jakiegoś bezpiecznego miejsca. I znalazł – w budowanym właśnie seminarium duchownym była wewnętrzna kaplica – bez okien, z jedynym wejściem, do którego trzeba było przejść przez cały budynek. Po cichu przewieziono tam Ekstazę i przeczekała tam do chwili, kiedy obraz można było wreszcie bezpiecznie eksponować dla chętnych do jego oglądania.
Siedem lat temu był on w Krakowie, pokazywany w Europeum. Potem poddano go konserwacji, podczas której usunięto resztki przemalowań i zabezpieczono całość. Teraz wisi sobie spokojnie w pokoju o ciemnoniebieskich ścianach, pięknie oświetlony i zabezpieczony. Do tej pory nie wiadomo, jak trafił do Polski. Jedna z ciekawych zagadek historii sztuki.
Serdecznie polecam, z tym iż trzeba się wcześniej upewnić, czy Grek nie pojechał gdzieś z wizytą (to bardzo mobilna nacja, poza tym dobrem wypada się dzielić). To tylko godzinka pociągiem z Warszawy, a wizytę można poszerzyć o zwiedzenie parku i katedry.
Po rodzinnym spotkaniu, w tym obejrzeniu meczu siatkarskiego Polska–Meksyk (jeszcze raz dzięki za spotkanie!), następnego dnia pojechałam do Warszawy. Nagrywaliśmy z tam z o. Dawidem Kołodziejczykiem rozmowę na jego stronę z podcastami „puzzle wiary” (zalinkowana rozmowa to wywiad z Sylwią Juszkiewicz – serdecznie polecam!). Mówiliśmy o kulcie świętych i modlitwie za dusze czyśćcowe. Ten drugi temat choćby zajął nam więcej czasu. Podrzucę link, jak rozmowa zostanie opublikowana.
Dwa bardzo gęste dni, a El Greco na zawsze w serduszku! Jak to dobroć proboszczowska dla świętych Pańskich dużo znaczy…