Wakacje bez paragonów grozy, czyli lato w Polsce pod (najbliższą) gruszą

20 godzin temu
Zdjęcie: Grusza


Dobrze jest spędzać lato w Polsce. Tam, gdzie nie ma największych turystycznych atrakcji. Tam możemy zostać bardzo zaskoczeni.

Podobnie jak w czasie dojrzewającej wiosny, kiedy w świecie naszej przyrody zaczyna się ruch, wczesne lato wciąż zajmuje moją uwagę wielokrotnie mocniej niż inne sprawy tego świata. Dlatego jak co roku spędzam wakacje pod najbliższą gruszą. Nie ma wokół niej tłumów. Można odnaleźć spokój, a i ceny nie zwalają z nóg. Nikt nie wystawi paragonu grozy.

Im dłużej wędruję po świecie, tym bardziej doceniam wszystko, co mam na wyciągnięcie ręki. Może to lata spędzone w drodze sprawiły, iż lubię zachwycać się małymi, a tak naprawdę wielkimi sprawami. Bo czym innym są dzierzby gąsiorki dokarmiające swoje podrośnięte pisklęta? Czym śpiew wilgi, którą chociaż trudno wypatrzyć w liściach, ale jest gdzieś obok? Czym wreszcie są te wszystkie polne kwiaty, na niczym nieopryskiwanej od kilkunastu lat łące, i motyle, które tłocznie gromadzą się wokół ich kielichów?

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Kiedyś myślałem, iż zobaczę większą część świata. Odkąd zacząłem jeździć, zrozumiałem, iż tego nie chcę. Wolę skupić się na jednym miejscu, kraju, regionie, i tam konsekwentnie wracać. Odkrywać to, co bywa zasłonięta przed oczami człowieka, jeżeli ten chce wyłącznie zaliczyć kolejny kontur na mapie naszego globu. Tak działo się w latach, kiedy mogłem i miałem do kogo wracać w Syrii. Tak dzieje się teraz, kiedy wracam na antypody, które urzekły mnie aż tak bardzo, iż znów czekam na moment, kiedy tam wyjadę. O nich jeszcze obiecuję napisać felieton.

Kiedy brakuje czasu, najlepiej pogapić się na świat

Dziś w dobie mediów społecznościowych można odnieść wrażenie, iż wszystko zostało już odkryte przez jutuberów, podróżniczych influenserów i innych twórców cyfrowych. Skrócił się dystans do miejsc na drugim końcu świata. A jednak to tylko pozornie droga na skróty. Tam wciąż jest daleko, a nagrywane komentarze z drogi niekoniecznie pozwalają poznać inny świat nie tylko ich odbiorcom, ale i osobie nagrywającej swoje relacje. Więcej w nich własnych przemyśleń niż oddania głosu miejscowym (pisała o tym Ola Synowiec w letnim numerze kwartalnika „Więź”). Są oczywiście wyjątki, ale wraz z upływającym czasem coraz bardziej szkoda mi czasu w filmowe relacje. Wolę zamiast tego pogapić się na świat pod najbliższą gruszą, o ile mam dostępną chwilę, przeczytać parę stron książki i zasnąć w hamaku lub śnić w trawie.

Tymczasem późna wiosna i wczesne lato, które kipią życiem i zielenią, gdy dojrzewają pierwsze owoce, są najlepszym czasem roku nie tylko z powodu tego, iż można poleżeć na słońcu. Można też w ciszy wsłuchiwać się w to, co chce nam powiedzieć świat, zwłaszcza wieczorem. To czas, kiedy moja światłoczułość, uwielbienie dla najdłuższych dni w roku, zostają nagrodzone.

Nie ukrywam afektu względem jasnej części doby. Wtedy żyje mi się najpełniej. Znów jestem pełen optymizmu, który może przytępić bura pora roku. Nie bez znaczenia są również nasze „białe noce”. Tu, w północno-wschodniej Polsce, przez parę tygodni nie stają się idealnie czarne. Cierpią na tym amatorzy wypatrywania gwiazd i chociaż do nich po części należę, to nie czuję się z tym jasnym nocnym niebem źle. Wręcz przeciwnie!

Promocja!
  • Andrzej Stanisław Kowalczyk

Toledo i inne przygody w Kastylii

39,20 49,00 Do koszyka

W dobie zmian klimatycznych, kiedy coraz trudniej dostrzec zimę, a pory roku zaczynają się zlewać ze sobą, nie tworząc wyraźnych czterech granic, najdogodniej jest podzielić rok na dwie pory. Tę, kiedy dni są coraz dłuższe, osiągając czerwcowe apogeum i zaczynają skracać aż do końca lata. I tę, kiedy nastają coraz wcześniejsze ciemności. W pierwszym okresie trudno się skupić. Świat wokół najbliższej mi gruszy skutecznie rozprasza, zapraszając do delektowania się słońcem, odgłosami łąki i pobliskiego lasu. Kiedy dni staną się nieznośnie krótkie, nadejdzie czas mojego gawrowania. Wtedy najlepiej pisze się książki. O tym, co wcześniej udało mi się zobaczyć.

Mam wielu znajomych, którym lepiej jest jesienią i zimą. Nie gryzą wtedy owady, nie ma ryzyka upałów, chociaż nie ma też mrozów i śniegu, które pamiętam z czasów dzieciństwa. O gustach się nie dyskutuje. Wychodzę z założenia, iż warto jednak o nich napisać, kiedy leży się pod ową najbliższą gruszą.

Dobre lato w Polsce

Dobrze jest spędzać lato w Polsce. Z dala od znanych miejsc, zadeptanych ścieżek, plaż i szlaków. jeżeli chcemy takich miejscówek, znajdziemy ich w naszym kraju bardzo dużo. Tam, gdzie tylko pozornie nic się nie dzieje. W mieście i poza miastem. Tam, gdzie nie ma tych największych turystycznych atrakcji. Tam możemy zostać bardzo zaskoczeni.

W moim rodzinnym Białymstoku wróciłem kilka dni temu nad jedną z małych rzek, które przecinają miasto. Lubię się tu zapuszczać, bo jej dolina to nieużytkowana wyspa w morzu nowych osiedli i wielkich centrów handlowych. Wędrując zarośniętymi brzegami Bażantarki – nazwa pochodzi od bażantarni, założonej przez rodzinę Branickich w XVIII wieku – nie dość, iż spotkamy obce, chociaż piękne bażanty, to znajdziemy i dziki, i sarny, i ślady po obecności wydry. Niedawno bobry znów podjęły próbę spiętrzenia niewielkiej rzeki.

Im dłużej wędruję po świecie, tym bardziej doceniam wszystko, co mam na wyciągnięcie ręki. Może to lata spędzone w drodze sprawiły, iż lubię zachwycać się małymi, a tak naprawdę wielkimi sprawami

Paweł Średziński

Nie ukrywam, iż trochę się o ich los martwię, bo kiedyś podobna konstrukcja była tam zniszczona. Bażantarka okazała się jednym z moich większych odkryć w wieku już dojrzałym. Do dziś zachwyca. Chociaż została uregulowana, wciąż ma szansę się odrodzić. Wciąż stanowi schronienie dla wielu gatunków ptaków i ssaków. Dowodzi, iż warto zapuścić się w zarośla, które z chodnika mogą wyglądać mało zachęcająco.

Moja grusza Abisynka

Tego lata staram się też pobyć chociaż przez chwilę pod moją najbliższą gruszą. Nazwałem ją Abisynką – od nazwy kolonii na dalekim skraju dawnej Puszczy Błudowskiej, a dziś Knyszyńskiej, gdzie urodziła się i dorastała moja babcia. Historia gruszy sięga dość odległych czasów. Kiedy moja babcia była jeszcze małą Stasią, rosła pragrusza, której życie zawdzięcza wykopana wiele lat później sadzonka, przewieziona za moją sprawą w nowe miejsce.

I tak jest już ze mną od 15 lat, w moim ogrodzie, i pnie się w górę, i kwitnie. Daje schronienie ptakom. Nazywam tę gruszę Abisynką, bo wyrosła w Abisynii, tej podbiałostockiej, o której kiedyś może jeszcze zdążę napisać. Parę osób mówiło mi: po co ci ta dziczka, wytnij ją. Nie zgadzam się. Wraz z Abisynką historia, z której powstałem, wciąż trwa. A ja patrzę, jak sobie rośnie. Pnie się coraz bardziej w górę. I zachwycam się, kiedy deszcz, na szczęście dość częsty w ostatnich dniach, opada swoimi kroplami na Abisynkę, a potem skapuje z jej liści na ziemię, tworząc dorodne krople.

Życzę wam dobrych wakacji pod najbliższą gruszą. Poszukajcie jej choćby w mieście. To może być skrawek, dziki, zapuszczony i omijany z daleka. Jest duża szansa, iż znajdziecie tam swoją gruszę. Z dala od zgiełku, najlepiej z marnym zasięgiem, bez trybu czuwania i włączonych powiadomień, i bez ekranu przenośnych urządzeń, który nie zastąpi wam zapachu łąki po deszczu, brzęczenia tysięcy owadów, śpiewu ptaków. Choć te ostatnie w lipcu zaczynają przygasać, to wciąż można wyłapać trele wilgi, sikory, głos grzywacza i orzechówki.

Skowronków tylko żal. Przestały śpiewać w poprzedni weekend. Jeszcze na początku lipca podejmowały ostatnie wokalne próby.

Idź do oryginalnego materiału