Do beatyfikacji i kanonizacji księdza Jana Bosko (1815–1888) przyczyniły się cudowne uzdrowienia czterech Włoszek. Wiele nadzwyczajnych uzdrowień dokonało się jednak jeszcze przed jego śmiercią. Pomaga zresztą nadal. Do dziś biuletyny salezjańskie pełne są podziękowań za łaski wyproszone za jego przyczyną. Założyciel salezjanów otrzymał od Boga również inne charyzmaty, wśród których najbardziej frapującym był dar proroczych snów.
Pierwsze uzdrowienie miało miejsce w Rimini” – czytamy w dekrecie Piusa XI Geminata laetitia, którym papież zatwierdził cuda wymodlone za przyczyną bł. Jana Bosko1. „Anna Maccolini zachorowała w październiku 1930 roku na zapalenie oskrzeli płucnych przy grypie, które trwało aż do lutego następnego roku. Około połowy grudnia 1930 roku dołączyło się zapalenie żył na lewej nodze i koło lewego uda, tak iż cała noga była do tego stopnia zajęta, iż był uniemożliwiony każdy ruch, przy tem nabrzmiała do podwójnej grubości. Należy zwrócić uwagę, iż o ile zapalenie żył jest chorobą ciężką dla młodych, to o wiele niebezpieczniejszą dla starych ze względu na sklerozę żył. Tego zdania byli dwaj lekarze leczący chorą, zgodni w diagnozie. Biorąc pod uwagę poważny wiek, bo 74 lata, a jeszcze bardziej zakażenie influency, wydali sąd prawdopodobnie niepomyślny dla życia chorej, iż nagłe uzdrowienie z zapalenia żył jest niemożliwe, nauczają wszyscy lekarze. Otóż wyżej wymieniona Anna, pewnej nocy, pod koniec tego samego roku, po trzydniowem nabożeństwie do bł. Jana Bosko, dotknąwszy chorej żyły relikwją błogosławionego, uczuła się nagle zupełnie uzdrowioną z zapalenia żył. Ustąpił ból, zniknęła opuchlizna i powróciła wolność ruchów i zginania. O zupełnem wyzdrowieniu zaświadczają nie tylko lekarze, którzy chorą leczyli, ale i znawcy, którzy odwiedzali wyżej wzmiankowaną Annę dziesięć miesięcy po wyzdrowieniu, a ostatnio teraz sześć miesięcy. Trzej znawcy, wyznaczeni przez świętą Kongregację, jednomyślnie zgadzają się z doktorami leczącymi w rozeznaniu i w uznaniu cudu.
Z podobną jasnością ma się rzecz i z drugim cudem. Katarzyna Pilenga, urodzona w Lanfranchi, cierpiała na schorzenie artretyczne. Artretyzm dotknął przede wszystkiem kolan i nóg z obrażeniami organicznemi w formie bardzo ciężkiej, oczywiście dla żył, nie dla życia. Wszystkie zabiegi, począwszy od początku 1903 roku, okazały się daremne. Dwa razy chora udała się do Lourdes, ale nie otrzymawszy łaski ani za pierwszym, ani za drugim razem, co było w maju 1931 roku, zanim opuściła Lourdes, prosiła Najświętszą Dziewicę w ten sposób: »Ponieważ nie doznałam łaski uzdrowienia w Lourdes, daj przynajmniej, abym przez nabożeństwo, jakie mam do bł. Księdza Bosko, otrzymała uzdrowienie w Turynie». I tak stało się widoczne wezwanie bł. Jana Bosko i powszechne wstawiennictwo Marji Najświętszej.
Powróciwszy z Francji i znalazłszy się w tem samem krytycznem położeniu, udała się 6 maja do bazyliki Najświętszej Marji Wspomożycielki w Turynie; przy pomocy siostry i woźnicy zeszła z dorożki, weszła do świątyni i usiadła, modląc się przed urną, w której jest ciało bł. Jana Bosko. niedługo potem, po około dwudziestu minutach, uklękła. Potem wstała, podeszła do ołtarza Matki Boskiej i znowu uklękła. Dopiero teraz, jakby ocknąwszy się, spostrzegła, iż jest uzdrowiona. Bez żadnej pomocy, zupełnie swobodnie od tego czasu aż dotąd chodzi, z podziwem tych wszystkich, co ją znali niezdolną do ruchu. Wstępuje do wozu, wchodzi na schody i schodzi bez żadnej trudności. Uzdrowienie trwa aż do teraz, jak świadczą trzej znawcy. Doktorzy leczący i znawcy, wyznaczeni przez świętą Kongregację, uznają cud”.
Wrzód i choroba stawów
Do wcześniejszego uznania księdza Bosko za błogosławionego posłużyły natomiast zadekretowane 21 kwietnia 1929 roku dwa inne uzdrowienia: zakonnicy Proviny Negro i młodej kobiety Teresy Callegari z regionu Emilia-Romania.
W 1905 roku siostra Provina Negro z Giaveno z założonego przez księdza Bosko Zgromadzenia Córek Maryi Wspomożycielki cierpiała na zaawansowany okrągły wrzód żołądka (ulcere rotundo in stomacho terebatur acribusque doloribus cruciabatur) – bardzo bolał ją brzuch, straciła siły i apetyt. Przewieziono ją do pobliskiego Turynu, gdzie zajął się nią doktor Farini. Leczenie nie skutkowało jednak, a stan siostry był coraz poważniejszy. Współsiostry zachęciły ją wtedy do odprawienia nowenny do sługi Bożego księdza Jana Bosko. W niedzielę 29 lipca 1906 roku siostra Provina modliła się sama, aż w pewnym momencie – pod wpływem impulsu – zmięła przedstawiający księdza Bosko obrazeczek (wycięła go wcześniej z „Biuletynu Salezjańskiego” i trzymała na szafce nocnej obok łóżka) w kulkę i … połknęła. Niemal natychmiast poczuła się całkowicie uzdrowiona. I jak się okazało – to była prawda. Od tamtej pory zakonnica nigdy już nie uskarżała się na problemy z żołądkiem.
Dwanaście lat później – w listopadzie 1918 roku – 23-letnia Teresa Callegari z Castel San Giovanni (prowincja Piacenza) zachorowała na pogrypowe zapalenie płuc. Chorobę tę przezwyciężyła, ale wywiązały się, niestety, kolejne powikłania – ostre poinfekcyjne zapalenie stawów, które objęło wiele tych kostnych połączeń. Nie pomagały na to żadne lekarstwa i organizm kobiety został doszczętnie wyniszczony. W 1921 roku Teresa nie była już w stanie jeść, a lekarze spodziewali się jej rychłej śmierci. Proboszcz i zakonnica namówili ją wtedy do odprawienia nowenny do sługi Bożego Jana Bosko. Po jednej nowennie Teresa zaczęła odmawiać drugą. Zdrowie kobiety przez cały czas się jednak pogarszało. Pewnego styczniowego poranka o czwartej nad ranem – ostatniego dnia nowenny – zmęczona źle przespanymi nocami Teresa obudziła się, zaczęła rozmawiać z inną pacjentką cierpiącą na artretyzm i nagle… doznała niezwykłej wizji. Spostrzegła, iż po prawej stronie jej łóżka, obok stolika stoi jakiś ksiądz. Bogia le gambe – przemówił do niej w dialekcie… piemonckim (używanym w Tyrynie i okolicach). Dziewczyna nie znała tego dialektu, ale doszła do wniosku, iż kazał jej poruszyć nogami. Uczyniła to, a potem… wstała i zaczęła chodzić, dziwiąc się niepomiernie, iż nie odczuwa już żadnych dolegliwości. Kapłan – w którym rozpoznała księdza Bosko – uśmiechając się, wycofał się krok po kroku, aż całkiem zniknął, a ona została uzdrowiona. Lekarze mogli to już tylko potwierdzić.
Kamień milowy Kościoła
Niebiański dobroczyńca tych czterech kobiet – Jan Bosko – pochodził z biednej rodziny z północnych Włoch, a w wieku dwóch lat stracił ojca. Był parobkiem, pracował u krawca, u szewca, był kelnerem, ale w końcu udało mu się zrealizować marzenie, aby zostać księdzem. Odtąd bez reszty poświęcił się pomaganiu wałęsającym się po ulicach Turynu (a później także innych włoskich miast) biednym, opuszczonym chłopcom. Kochając ich bez granic, robił wszystko, co tylko mógł, aby wyszli na ludzi i zbawili swoje dusze: pomagał im materialnie i duchowo, organizował im godziwe rozrywki, otwierał dla nich oratoria, szkoły i warsztaty, z myślą o nich pisał książki i redagował czasopisma, założył bardzo ważne i prężne zgromadzenia salezjanów i salezjanek, budował kościoły. W swoich działaniach i modelu wychowawczym łączył trzeźwą duchowość Franciszka Salezego z pogodnym podejściem Filipa Nereusza. Był wielkim czcicielem Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych. Swój system wychowawczy – za pośrednictwem założonego przez siebie zgromadzenia salezjanów – zaszczepił w najdalszych zakątkach świata. Dzięki niemu salezjańskim szkołom i instytutom wiele chłopców i dziewcząt – którym groziło zejście na złą drogę lub bieda – zyskało solidny kręgosłup religijny i moralny, a co więcej, zdobyło dobry zawód pozwalający im na godziwe życie.
W papieskich dekretach nazwano go m.in. kamieniem milowym niezwykle trudnych dla Kościoła czasów XIX wieku, kapłanem według Serca Jezusowego, niezrównanym wychowawcą, propagatorem wiary i świętości.
Cudowne interwencje
Już za życia przypisywano księdzu Bosko dar uzdrawiania chorych (uzdrowił m.in. niewidomą dziewczynkę, sześciu chorych na ospę chłopców, sparaliżowaną dziesięciolatkę, kobietę poruszającą się o kulach), rozmnażania żywności, a choćby wskrzeszania zmarłych.
W dość dziwny sposób ksiądz Bosko uzdrowił pewnego gorączkującego mężczyznę. Po zaleconej przez niego – odprawionej przez chorego – spowiedzi i przyjęciu Komunii Świętej, przekazał mu pudełeczko z tabletkami i polecił przyjmować je przez kilka kolejnych dni. Mężczyzna wykonał to polecenie i – choć do tej pory żaden z lekarzy nie potrafił mu pomóc – poczuł się lepiej, przestał gorączkować i wyzdrowiał. „Miejscowi aptekarze – jak czytamy w miesięczniku rodzin katolickich „Nasza Arka”2 – z ciekawości zbadali jedną z pigułek księdza Bosko, by sprawdzić, jaki środek pomógł zbić tak wysoką gorączkę. Zdumieni stwierdzili, iż w tabletkach nie było nic oprócz zwykłego chleba”.
Pewnego dnia ksiądz Bosko zaczął rozdawać Komunię Świętą. Zauważył jednak, iż komunikantów jest mało, a komunikujących bardzo dużo. I wtedy w przedziwny sposób Hostie zaczęły się… mnożyć. Efekt był taki, iż wystarczyło dla wszystkich!
„Innym razem – jak opisywano w „Naszej Arce” – ksiądz Bosko obiecał chłopcom, iż po powrocie ze spaceru zostaną obdarowani jadalnymi kasztanami. Matka Małgorzata, która prowadziła kuchnię dla chłopców, ugotowała pół wielkiego worka kasztanów, sądząc, iż tyle wystarczy. Kiedy zgłodniali chłopcy wrócili, ksiądz Bosko zaczął rozdzielać kasztany. Jego podopieczni ustawili się w kolejce i każdy dostawał pełen beret kasztanów. Matka Małgorzata zorientowała się, iż przy takim podziale kasztanów nie wystarczy dla wszystkich. Ksiądz jednak nie zrezygnował i dalej hojnie obdarowywał podchodzących kolejno wychowanków. Kiedy już wszyscy chłopcy zostali obdarowani, na dnie kosza zostały jeszcze dwie porcje – dla matki księdza Bosko i dla niego samego”.
„W podobnie cudowny sposób ksiądz Bosko rozmnożył chleb – czytamy dalej w tym samym periodyku. Pewnego wieczoru zabrakło pieczywa na kolację dla jego podopiecznych. Wysłanie chłopców do piekarni było bezcelowe, gdyż jej właściciel domagał się uregulowania długu za wcześniejsze dostawy. Ksiądz Bosko sam rozpoczął rozdzielanie kolacji. Nie było to łatwe, gdyż na trzystu chłopców zostało 15 kromek chleba. Wychowankowie ustawili się w kolejce. Każdemu z nich Ksiądz wręczał z kosza jedną kromkę chleba. Gdy już wszyscy chłopcy zostali obdarowani, na dnie kosza zostało jeszcze 15 kromek – tyle, ile było na początku”.
W 1870 roku, kiedy ksiądz Bosko przebywał we Florencji, zaczepiła go markiza Girolama Uguccioni. Kobieta błagała go, by poszedł z nią do jej willi, do jej umierającego chrześniaka. Kiedy dotarli na miejsce, okazało się, iż chłopiec już nie żyje. Kapłan wraz z obecnymi tam osobami odmówił wtedy modlitwę do Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych, a następnie udzielił zmarłemu błogosławieństwa. I nagle stało się coś przedziwnego. Kiedy tylko zakończył odmawianie stosownej formuły, chłopiec… ziewnął i zaczął oddychać. Powrócił do świata żywych, a wieść o tym cudzie rozniosła się po okolicy.
Do grona uzdrowionych zaliczyć można również Alojzego Orione – późniejszego świętego, założyciela orionistów i kilku innych zgromadzeń posługujących ubogim i chorym. Oto jego historia: Kiedy ksiądz Bosko zmarł, przed jego – wystawioną w świątyni trumną – przewijały się rzesze wiernych. Wielu chciało zdobyć choć najmniejszą relikwię. Niektórzy podawali różne przedmioty – obrazki, różańce – którymi wychowankowie księdza Bosko dotykali jego ciała. Wśród wychowanków księdza Bosko kręcił się także Alojzy Orione. Wpadł on na pomysł, iż zrobi kulki z chleba, które – po dotknięciu nimi zmarłego – będzie rozdawał wszystkim chętnym. Niestety, krojąc bochenek, bardzo dotkliwie i głęboko rozciął sobie wskazujący palec prawej ręki. Wpadł w popłoch, bo przyszło mu na myśl, iż z uszkodzonym palcem nie będzie mógł spełnić swojego marzenia – zostać kapłanem (i faktycznie w tamtych czasach była to bardzo realna przeszkoda!), prędko zawinął zakrwawiony palec w chusteczkę, pobiegł do kaplicy, w której leżał zmarły, i dotknął tym palcem jego ręki. I… stało się: po głębokiej ranie została tylko niewielka blizna.
Przedziwne sny
A jednak to nie uzdrowieniami (choć dziś zebrało by się ich już z pewnością kilka tysięcy, bowiem od chwili śmierci księdza Bosko świadectwa takie publikowane były i są przez cały czas w każdym z salezjańskich biuletynów), cudownymi rozmnożeniami pokarmów, wskrzeszaniem zmarłych ani choćby bilokacjami zasłynął założyciel salezjanów. Tym, co w jego życiu było najbardziej niezwykłego, były jego prorocze sny. Było ich ponad sto. Święty Jan Bosko otrzymywał w nich informacje na temat swojego życia (pierwszy taki sen, w którym zobaczył przemianę złych chłopców w dobrych, przyśnił mu się już w wieku dziewięciu lat!), losu Kościoła, salezjanów, założonego przez siebie oratorium, poznawał przyszłość, a choćby stan sumienia swoich wychowanków.
Najsłynniejszym snem pozostaje ten o dwóch kolumnach z 30 maja 1862 roku (uwieczniono go zresztą w turyńskiej bazylice Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych). Kapłan zobaczył w nim wielką bitwę na morzu. Wielka liczba małych i dużych statków walczyła przeciwko jednemu dostojnemu okrętowi. Za wielkim okrętem kryły się małe łódeczki odbierające polecenia wysyłane z dużego statku i próbujące dzięki tysięcy manewrów obronić się przed wrogimi atakami. Duży okręt atakowany był przy użyciu najróżniejszej broni (armat, rusznic, materiałów wybuchowych, a choćby książek). Wrogom wydawały się sprzyjać także przeciwny wiatr i wzburzone morze.
Pośrodku wód wznosiły się dwie grube i bardzo wysokie kolumny. Na szczycie pierwszej kolumny znajdowała się świetlista Hostia. Na kolumnie tej była również tablica z napisem: Salus credentium („Zbawienie wierzących”). Na drugiej – niższej – noszącej napis Auxilium Christianorum („Wspomożycielka chrześcijan”) stała figura Niepokalanej Dziewicy.
Dużym okrętem sterował Ojciec Święty. Papież dwukrotnie zwoływał na naradę dowódców małych łódek i mimo ataków wroga podejmował heroiczne wysiłki, by wpłynąć między dwie kolumny i przywiązać statek do lin i kotwic. Spowodowane przez wroga dziury w burcie okrętu zasklepiał wiejący od kolumn wiatr. Atakujący stracili armaty oraz inną broń i przystąpili do walki wręcz. Zabili papieża, ale nie zdążyli się tym nacieszyć, bo jego miejsce bardzo gwałtownie zajął drugi, któremu udało się wreszcie wpłynąć pomiędzy dwie kolumny i zakotwiczyć okręt. Kiedy to się stało, okręty wroga nagle pierzchły lub potonęły, a przy kolumnach zacumowały także małe łódeczki.
Jako pierwszy zinterpretował ten sen współpracownik księdza Bosko, bł. ksiądz Michał Rua. Według niego statek papieża to Kościół, okręty to ludzie, a morze – świat. Bronią Kościoła ludzie dobrzy, walczą z nim wrogowie. Dwie zbawcze kolumny to „oddanie się Przenajświętszej Pannie i Przenajświętszemu Sakramentowi Eucharystii”. Ksiądz Bosko doprecyzował wówczas, iż okręty wrogów to prześladowania, a od wielkiego zamętu można uratować się na dwa sposoby – „oddać się Przenajświętszej Pannie i często przystępować do Komunii Świętej”.
Tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda.
Publikacja dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fronda
1. Opisy cudów do kanonizacji z dekretu Piusa XI Geminata laetitia za: Przed uroczystym dniem radości w „Pokłosie Salezjańskie”, R. 17, nr 12, grudzień 1933, s. 181–182.
2. Opisy cudów za życia ks. Bosko za: Miesięcznik Rodzin Katolickich „Nasza Arka” nr2/2002.