Ucieczka od tłumu z Simone Weil. Mistyczki na trudne czasy (1)

4 godzin temu
Zdjęcie: Simone Weil


„Potrzeba wolności wymaga ochrony przed sugestią, propagandą i natarczywym oddziaływaniem” – pisała Weil, gdy na człowieka wpływały zaledwie gazety, radio, a telewizja raczkowała.

W najbliższych miesiącach na łamach Więź.pl będziemy publikować szkice o mistrzyniach duchowości. Przyglądając się sylwetkom niezwykłych kobiet – poszukiwaczek, religijnych innowatorek, reformatorek – będziemy szukać duchowych wskazówek na niespokojne czasy.

Simone Weil złożyła swoje życie w ofierze – za XX wiek. Może dzięki tej ofierze druga połowa tego wieku była choć odrobinę mniej tragiczna, nie tak katastrofalna, jak pierwsza. Bo także dzięki Weil zbudowaliśmy system chroniący nas choć w części, choć przez pewien czas, przed katastrofą. Ten czas się właśnie kończy.

A to oznacza, iż czas wrócić do Simone Weil.

Z tak patetycznego i kategorycznego początku wstępu trzeba się wytłumaczyć – a raczej, dla ścisłości, zaznaczyć zastosowaną tam licentia poetica. Nie, nie uważam Weil za mesjasza, zdolnego do ponoszenia ofiary za ludzkość. A jednak jej życie – z tragiczną śmiercią i gorzkim konaniem, ale i z ogromnym korpusem twórczości oraz kolosalną uważnością wobec świata – można odczytywać jako ofiarę, choćby w znaczeniu symbolicznym czy metaforycznym.

W tych przepełnionych ogniem 34 latach można by zmieścić żywoty kilku albo i kilkunastu osób. Co więcej – osób, które posadzone w jednym pokoju, mogłyby się nawzajem pozabijać. Żydówka z ateistycznego domu, Francuzka, filozofka, anarchistka, chrześcijanka, syndykalistka walcząca na froncie hiszpańskiej wojny domowej, sympatyzująca z rewolucją, pełna szacunku dla tradycji, robotnica w fabryce, mistyczka, a według niektórych – święta.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Kiedy zaś mówię o katastrofie, nie jest to (powszechne zresztą i jałowe) oburzenie i lęk przed apokalipsą, która miałaby nastąpić – według jednych wskutek „upadku chrześcijańskich korzeni Europy”, według innych – przez „powrót prawicowego populizmu”. Słowa tego używam w znaczeniu ściśle związanym z jego etymologią: greckie καταστροφή (katastrophe) oznacza bowiem dokładnie „obrót w stronę przeciwną” lub „zwrot w dół”. Mowa więc o przewrocie, który może nadejść, albo już nadszedł: wchodzimy bowiem w fazę, w której rozwiązania z II połowy XX wieku się wyczerpują, a niedługo zacznie zacierać się pamięć o nich.

Dziś, gdy „zwrot w dół” przybiera formy mniej dramatyczne, ale równie zgubne – jak cyfrowe uzależnienia, społeczna atomizacja czy zmierzch wspólnot – tym bardziej potrzeba głosu ostrzegawczego. Dlatego wracam do Simone Weil i do jej, choćby radykalnych, pomysłów. Bo okazują się wstrząsająco trafne w epoce technokratycznego, algorytmicznego, postliberalnego przewrotu.

Każdy przewrót niesie ofiary i cierpienie. Aby ratować się przed jego zgubnymi skutkami ubocznymi, trzeba przyjąć jego istnienie i odpowiedzieć odnową. Taki cel stawiała sobie Simone Weil w 1934 r., pisząc w „Przemyśleniach na temat przyczyn wolności i ucisku w społeczeństwie”, iż trzeba „odnowić na własną rękę, ponad społecznym bożyszczem, pierwotny układ między umysłem a wszechświatem”.

Fałszywy bóg mas

Nie bez przyczyny Weil mówi o „społecznym bożyszczu”. W jej twórczości regularnie przewija się ostrzeżenie przed niebezpieczeństwami życia zbiorowego i jego władzy nad ludźmi. Ta szczególna wrażliwość wynika z bolesnego zderzenia jej głębokiego, osobistego i osobnego doświadczenia tego, co absolutne – od matematyki do Boga – z narodzinami totalitaryzmów i rozwojem kultury masowej. Mało kto tak wyraźnie, jak Weil (może Orwell?) widział zagrożenie, wynikające z dominacji życia zbiorowego nad indywidualnym.

„To, co społeczne, nadaje temu, co względne, barwy absolutu. […] Względność jest dostępna tylko dla samotnego umysłu. Żaden tłum nie może pojąć względności. Coś jest dobre albo złe pod takim a takim względem… w takiej to a takiej mierze… To właśnie wymyka się uwadze tłumu” – pisze Weil. Największe niebezpieczeństwo tkwi w tym, iż „zgodność sądów pewnej liczby ludzi daje wrażenie realności. Daje także poczucie obowiązku […] Konformizm jest tym, co imituje stan łaski”.

Dlatego im większy wpływ życia społecznego na jednostkę, tym większe niebezpieczeństwo odejścia od prawdy – prawdy, która jest poza zbiorowością, która ma charakter absolutny, jak zasady geometrii. Dwa plus dwa równa się cztery, niezależnie od tego, ile osób tak uważa. Społeczeństwo jest więc fałszywym bogiem – a choćby więcej, jest domeną zła, gdyż ma zdolność do manipulowania ludźmi poprzez dystrybucję prestiżu. Opinia społeczna jest źródłem prestiżu, a – mocno mówi Weil – „szatan jest ojcem wszelkiego prestiżu”.

By dostrzec to niebezpieczeństwo, nie trzeba cofać się do czasów wielkich totalitaryzmów. Wystarczy spojrzeć na wydarzenia ostatnich lat w polskim Kościele, gdzie kilku „charyzmatycznych liderów”, otoczonych masowym uwielbieniem i zajmujących wysoką pozycję w hierarchii prestiżu, okazało się sprawcami przemocy seksualnej lub molestowania. Historia regularnie próbuje nauczyć nas, iż społeczny konformizm wiedzie na manowce.

Drogą do wyjścia ze społecznego klinczu jest uważność, bo pozwala na głębokie obcowanie z rzeczywistością – na rozmowę z drugim człowiekiem, kontemplację matematycznych aksjomatów lub społecznych mechanizmów

Jarema Piekutowski

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

82 lata po śmierci Simone Weil dominującą siłą, kształtującą ludzkie umysły, są media społecznościowe. Mają one 5,3 mld użytkowników – co stanowi 64,7 proc. mieszkańców ziemskiego globu. Można sobie więc jedynie wyobrazić, jak daleko zaszły procesy, przed którymi Weil ostrzegała. „Potrzeba wolności wymaga ochrony przed sugestią, propagandą i natarczywym oddziaływaniem. To właśnie są środki przymusu, szczególnego przymusu, któremu nie towarzyszy strach lub fizyczny ból, ale który tak samo jest przemocą. Nowoczesna technika dostarcza mu niezwykle skutecznych narzędzi” – pisała w roku 1942, gdy na człowieka oddziaływały zaledwie gazety, radio, a raczkująca telewizja praktycznie nie była w codziennym użytku.

Złudzenia społeczne są szczególnie niebezpieczne, ponieważ oddzielają człowieka od rzeczywistości, zanurzając go w świecie fikcji i wyobrażeń. Simone Weil odnosiła się do wyobraźni z głębokim sceptycyzmem – widziała w niej przesłonę, która uniemożliwia autentyczne poznanie. Im bardziej człowiek pogrąża się w wyobrażeniach, tym bardziej świat wokół staje się jedynie odbiciem jego własnego „ja”. Jeszcze dalej od rzeczywistości oddalamy się wówczas, gdy na miejsce prywatnych fantazmatów wkraczają te kolektywne – wtedy rzeczywistość, jaką postrzegamy, staje się projekcją zbiorowego „my”. W ten sposób iluzje jednostek nie tylko się kumulują, ale wzajemnie potęgują.

Tymczasem „dobrem jest to, co istotom i rzeczom dodaje realności, złem to, co im ją odbiera”. Komunikacja przez media społecznościowe odbiera część realności. Najbardziej realna jest głęboka, uważna rozmowa twarzą w twarz, bo nie da się jej zmanipulować. Pojawia się wiele elementów, których nie ma przy komunikacji zapośredniczonej cyfrowo – przestrzeń, ruch, gesty, odbiór wieloma zmysłami. W dużej mierze nie da się zmanipulować języka ciała, odruchów, gestów, spontanicznych słów, jeżeli nie można ich skasować dzięki backspace’a.

W społeczeństwie masowej przemocy dominuje – podtrzymywane przez biznes, mówców motywacyjnych – przekonanie, iż przemiana wymaga napięcia siły woli. Ciągle słyszymy o „stawaniu się najlepszą wersją samego siebie”. Jordan Peterson powtarza, iż należy wycelować w najwyższą możliwą wartość i robić wszystko, co można, by do niej dążyć.

Droga ewakuacji

Weil pokazuje inną drogę do dobra: uważność. „Musimy próbować leczyć nasze wady uważnością, a nie siłą woli. Wola kontroluje tylko nieliczne ruchy mięśni, związane z myślą o zmianie położenia pobliskiego przedmiotu. Z pomocą woli mogę położyć rękę płasko na stole. Gdyby z takimi zachowaniami łączyła się w sposób konieczny wewnętrzna czystość, natchnienie lub prawda, mogłyby one być obiektem woli. […] Czy jest coś głupszego niż napinanie mięśni i zaciskanie szczęki w imię cnoty, poezji czy rozwiązania jakiegoś problemu? Uważność jest czymś zupełnie innym. Pycha jest zaś takim zaciskaniem szczęki”.

Uważność jest drogą do wyjścia ze społecznego klinczu, bo pozwala na głębokie obcowanie z rzeczywistością – na rozmowę z drugim człowiekiem, kontemplację matematycznych aksjomatów lub społecznych mechanizmów (należy je bowiem, zdaniem Weil, głęboko rozważać – tylko wtedy wówczas będziemy mogli ujrzeć to, co w nich fałszywe, co wiedzie na manowce).

Jak na złość, technokratyczny przewrót uderza najmocniej właśnie w uważność. Johann Hari, autor książki „Złodzieje. Co okrada nas z uwagi”, mówi o gigantycznym kryzysie uważności. Sposób wykonywania pracy, oparty na „multitaskingu”, ciągłe zawiadomienia płynące ze telefona, deficyt snu, przepracowanie – to wszystko sprawia, iż uważność i koncentracja stają się nie do osiągnięcia. „Badanie studentów college’u wykazało, iż w tej chwili skupiają się na jednym zadaniu tylko przez 65 sekund. Inne badanie pracowników biurowych wykazało, iż skupiają się średnio tylko przez trzy minuty” – pisze Hari. Brak uważności oznacza brak jakiejkolwiek tarczy chroniącej przed wdzierającym się w duszę, zbiorowym fałszem.

Nowość Nowość Promocja!
  • Zbigniew Nosowski

Szare, a piękne

31,20 39,00
Do koszyka
Książka – 31,20 39,00 E-book – 28,08 35,10

Potrzeba „odnowienia pierwotnego układu między umysłem a wszechświatem” staje się więc paląca. Weil nie ogranicza się do krytyki. Rażąco myliłby się także ten, kto z ferowanej przez nią krytyki społecznych złudzeń wyciągnąłby wniosek, iż wspólnota jest jej zdaniem czymś złym. Wręcz przeciwnie – być może najważniejszą potrzebą duszy ludzkiej jest według niej zakorzenienie.

Esej o tym samym tytule pisała Weil w 1943 r., kiedy wojna wciąż trwała, choć sytuacja zaczęła się odwracać na korzyść aliantów. Przedstawiciele francuskiego Ruchu Oporu już wtedy myśleli o tym, jak odbudować Europę po wojnie (spójrzmy, jaka nauka płynie z tego dla współczesnych polityków, którzy często przy planowaniu nie wyglądają poza najbliższy sondaż). „Istota ludzka zakorzenia się poprzez rzeczywisty, czynny i naturalny udział w istnieniu jakiejś wspólnoty, która zachowuje żywe skarby przeszłości i wybiega swymi przeczuciami w przyszłość” – pisze Weil.

Czym innym jest autentyczna wspólnota, a czym innym społeczne bożyszcze. Ta pierwsza opiera się na żywej, konkretnej relacji z miejscem, przyrodą, ludźmi i tradycją. Druga – to tłum, opinia publiczna, ideologia, propaganda, internetowy hejt i konformizm. Ta pierwsza zapewnia skumulowaną mądrość, ale i możliwość dla indywidualnych dociekań. Druga opiera się na przemocy prestiżu, manipuluje, w niewidzialny sposób wymusza posłuszeństwo (także przy pomocy uzależniających technologii). Forma ma najważniejsze znaczenie: zakorzenienie nie może być masowe, narzucone ani ideologiczne. Jest ciche, pokorne, lokalne, codzienne. Przede wszystkim: daje przestrzeń dla uważności: „Potrzeba takiego życia zbiorowego, które, otaczając każdą istotę ludzką ciepłem, pozostawi wokół niej wolną przestrzeń i ciszę”.

Myślę tu o Weil jako nauczycielce. Uczyła między innymi geometrii. Nie była zwykłą nauczycielką. O ile to było możliwe, nie stawiała ocen (co wyjątkowo irytowało dyrektorkę szkoły), nie robiła sprawdzianów. Zamiast tego w ciepłe dni zabierała całą klasę, by usiąść pod drzewem, szukać rozwiązania problemów geometrycznych, albo po prostu prowadzić, jak powie jej uczennica, Anne Reynaud-Guerithault – przyjazną rozmowę.

Jest w tej opowieści jednak trop ciekawszy niż trywialne wspomnienia o kolejnym nauczycielu-równym kumplu czy nauczycielu niekonwencjonalnym, takim jak Keating ze „Stowarzyszenia Umarłych Poetów”. Otóż Weil podczas tych lekcji pod cedrem nie była nastawiona na szukanie odpowiedzi, a wręcz, najczęściej, zachęcała uczniów do postawienia nowych pytań, do znalezienia nowych problemów geometrycznych. To spójne z jej filozofią – uważała bowiem odkrywanie za cenniejsze od rozumowania.

Pokusą dla edukacji jest nacisk na posiadanie odpowiedzi (czy to przez uczenie pamięciowe, czy przez uczenie się „do testów”). Potem rozum jest stosowany do tego, by przed sobą i innymi tych odpowiedzi bronić. Taka postawa bardzo sprawdza się na przykład w mediach społecznościowych. Bo oto mamy naszą odpowiedź i umiemy bronić jej zajadle, a czasem inteligentnie i złośliwie przed innymi. Ale co, jeżeli ona okaże się nieprawdziwa lub niedoskonała?

Pewnie nie dałoby się zbudować społeczeństwa, hierarchii, porządku, gdyby ciągle odkrywać i dociekać. Ale zatrzymanie tego dążenia do odkrywania kończy się oderwaniem od rzeczywistości. Tym szybszym, im szybciej ta rzeczywistość się zmienia. A zmienia się w tej chwili bardzo szybko.

Biograf Richard Rees twierdził, iż Simone Weil umarła z miłości. Umarła młodo i okrutnie – bo sposób, w jaki żyła: w skupieniu, otwartości i uporczywym oporze wobec zbiorowej przemocy – był nie do uniesienia w świecie zbudowanym na sile, przymusie, władzy i pośpiechu.

Dziś nie toczy się wojna, ale siła i przymus nie zniknęły – przybrały jedynie bardziej wyrafinowane formy.

Cyprian Kamil Norwid mówił: „cała tajemnica postępu ludzkości zależy na tym, żeby się męczeństwo uniepotrzebniało”. Simone Weil musiała przejść swoją mękę – ale jej życie i dzieło służą właśnie temu, by męczeństwo nie było już konieczne. Jesteśmy wciąż bardzo daleko od tego celu (znów Norwid: „Nie przepalony jeszcze glob sumieniem”) – ale dzięki Weil jesteśmy też choć odrobinę bliżej. I gdy zajrzymy do jej dzieł, zdziwimy się, jak trafne są jej odpowiedzi na pytania, które świat zaczął sobie stawiać dopiero po jej śmierci.

Przeczytaj również: Po drugiej stronie drzwi, które nie dają się otworzyć. 80. rocznica śmierci Simone Weil

Idź do oryginalnego materiału