Na przekór fatalizmowi i tragizmowi, Stawiszyński włącza się do rzadkiej wspólnoty autorów – takich, jak przywoływany przez niego Albert Camus – których łączy bezwarunkowa afirmacja ludzkiego losu.
Ważny współczesny filozof Martin Heidegger, w wywiadzie dla tygodnika „Der Spiegel” z roku 1976 wypowiedział tajemnicze sformułowanie, o które historycy filozofii spierają się po dziś dzień. Brzmiało ono: „Tylko Bóg może nas uratować” (niem. Nur noch ein Gott kann uns retten).
Nie wchodząc w rozstrzyganie sporu o to, co miał na myśli filozof, gdy mówił o Bogu, chcę tylko zauważyć, iż wypowiadając takie zdanie pod koniec swojego życia, dał tym samym świadectwo filozoficznej uczciwości. Nie bowiem ludzkie konstrukcje, nie pomysły, nie takie czy inne ideologie, ale tylko jedno – ewentualnie – może nas uratować. Cokolwiek to dokładnie jest, nazywamy to Bogiem, ponieważ jest to coś najważniejszego, pierwszego, źródłowego, a zarazem, świadomie czy nie, wszyscy ku temu zmierzamy.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Jakaś tajemnica, do której – jeżeli nie teraz – to w przyszłości będziemy mogli się zbliżyć. Czytając „Powrót fatum” Tomasza Stawiszyńskiego, przypomniałem sobie to zdanie Heideggera i pomyślałem, iż jego tęsknota za „jakimś Bogiem” może być tożsama z tym, o czym z taką uczciwością i przenikliwością pisze w swoim eseju Stawiszyński.
Z nadzieją. Nie z nadzieją „jakąś”, ale po prostu z nadzieją. Ona, jako należąca od wewnętrznej, otwartej postawy poszukującego człowieka, jest niezależna od zewnętrznych, instytucjonalnych przynależności, jakiekolwiek by one nie były. Jako taka stanowi, w moim przekonaniu, najautentyczniejszą postawę filozoficzną godną tego, kto, szukając prawdy, widzi jej granice. I nie jest to dla niego doświadczenie negatywne, krępujące, zniechęcające a przeciwnie, wyzwalające i obiecujące.
Pytanie o tożsamość
Esej Stawiszyńskiego wywołuje wiele reakcji. Wśród niektórych z nich liczne są takie, które akcentują u autora jakiś rodzaj zwrotu, konwersji, powrotu do chrześcijaństwa. I rzeczywiście, można odnieść takie wrażenie, gdyż spośród trzech opisywanych modeli wyjaśniania świata – naukowego, ezoterycznego i właśnie chrześcijańskiego – to właśnie ten ostatni jest przez niego jakoś „faworyzowany” jako ten, który najpełniej odpowiada ludzkim pragnieniom i marzeniom.
To chrześcijańska opowieść mówi bowiem o Bogu jako najgłębiej życzliwym wobec człowieka dobrym Stwórcy, sprawującym opiekę nad światem, nami wszystkimi, nie tracąc jednocześnie z oczu konkretnego człowieka jako na wskroś indywidualnego i niepowtarzalnego istnienia. To chrześcijański obraz świata, po raz pierwszy w sposób tak dobitny, na taką skalę, upomniał się o ludzką godność i wartość nierelatywizowanej wolności jednostki.
Tutaj, nigdzie indziej, przed człowiekiem otwiera się możliwość pozytywnego rozstrzygnięcia jego skądinąd skończonej, śmiertelnej kondycji. I to jest znaczące. O tym wszystkim pisze Stawiszyński, zaznaczając równocześnie pod koniec książki, iż jego pochwała chrześcijaństwa nie jest wyznaniem wiary (s. 317). Nie jest nim o tyle, o ile rozumieć wiarę właśnie w ramach instytucjonalnych, jako afirmatywne przyświadczenie konkretnym twierdzeniom przynależnym do depositum fidei.
Z drugiej strony, w tym samym miejscu filozof wprost stwierdza: „jednak przy nieco innym rozumieniu wiary, takim choćby, iż jest to rodzaj specyficznego (bo egzystencjalnego, a nie intelektualnego) zakładu, pewnej postawy afirmacji świata bez towarzyszącej temu pewności, niechby i choćby jakiejś formy nadziei […] – otóż przy takim rozumieniu wiary być może nie ma się co przed nią aż tak bardzo wzbraniać” (s. 317-318).
Jednocześnie ta deklaracja, jak wprost zastrzega Autor, nie pełni w jego rozważaniach istotnej roli; te są od niej niezależne (s. 318). I to, wydawałoby się niepozorne, ostatnie stwierdzenie najbardziej daje – w moim przekonaniu – do myślenia. Nie jest ono z całą pewnością zwyczajnym studzeniem zamysłów bardziej religijnie usposobionych czytelników.
Poza wiarą i niewiarą
Gdyby nie to ostatnie zastrzeżenie, można by lokować Stawiszyńskiego gdzieś pomiędzy wiarą a niewiarą, w punkcie „bezpiecznego” agnostycyzmu o nachyleniu, powiedzmy, anateistycznym (przyp. red. z twórcą tego pojęcia rozmawialiśmy na łamach kwartalnika „Więź”). Takim, który wyczekując powracającego z głębi zapomnienia Absolutu, jest jednocześnie świadomy trudności i ograniczeń przynależnych postawie teistycznej – zadeklarowanej, konkretnej, określonej przez przynależność religijną wierze religijnej.
A jednak i taka klasyfikacja nie pasuje do Stawiszyńskiego, który – przez swoją ewidentną niechęć do etykietowania – wyłamuje się z wszelkim jednoznacznym ujęciom, wstępując tym samym do rzadkiej wspólnoty autorów takich, jak przywoływany przez niego Albert Camus. I taka perspektywa domaga się nie tylko przyjęcia do wiadomości, ale również najgłębszego szacunku. Bowiem, jak czytamy w „Powrocie fatum”, rzecz w swej istocie sprowadza się do bezwarunkowej afirmacji ludzkiego losu, idącej w poprzek fatalizmowi i tragizmowi.

Stawiszyński, w sposób narzucający skojarzenie z drogą Augustyna z Hippony, zaznacza, iż obraz świata głoszony w systemach ezoterycznych został przez niego osobiście zweryfikowany w życiowym doświadczeniu granicznym
Wojciech Zalewski
To zatem postawa znacznie głębsza niż zawężające perspektywę pole wyboru między „jakimiś”, szczegółowo dookreślonymi, zideologizowanymi opcjami: wiarą a niewiarą. To dotknięcie momentu źródłowego, od którego zależy nasze „być albo nie być” – sens naszego życia. Podkreślam, naszego życia. Nie tylko życia konkretnej jednostki, ale każdej jednostki. Kierowani taką nadzieją, możemy błądzić, przechodząc od jednej deklaracji do drugiej, znajdując momenty postoju, to znowu wyruszając przed siebie, ale istotne jest to, iż dzięki nadziei ciągle, nieustępliwie zmierzamy w stronę ostatecznej odpowiedzi.
Autor „Powrotu fatum” podpisałby się prawdopodobnie pod wierszem Czesława Miłosza pt. „Sens”. Czytamy w nim:
– Kiedy umrę, zobaczę podszewkę świata.
Drugą stronę, za ptakiem, górą i zachodem słońca.
Wzywajace odczytania prawdziwe znaczenie.
Co się nie zgadzało, będzie sie zgadzało.
Co było niepojęte, będzie pojęte.
– A o ile nie ma podszewki świata?
Jeżeli drozd na gałęzi nie jest wcale znakiem
Tylko drozdem na gałęzi, o ile dzień i noc
Następują po sobie nie dbając o sens
I nie ma nic na tej ziemi, prócz tej ziemi?
Gdyby tak było, to jednak zostanie
Słowo raz obudzone przez nietrwałe usta,
Które biegnie i biegnie, poseł niestrudzony,
Na międzygwiezdne pola, w kołowrót galaktyk
I protestuje, woła, krzyczy.
Biegnie i biegnie, poseł niestrudzony… Kto jest tym posłem, jeżeli nie nadzieja, która poprzedza nasze ewentualne zewnętrzne, instytucjonalno-światopoglądowe wybory? Ona stanowi pra-wybór, opcję fundamentalną. Jako „zdobycz” poszukującego myślenia, egzystencjalnej, niepodległej decyzji, świadczy o prymacie ludzkiej wolności „ponad wszystko”. Tym samym wskazuje aktualność i potrzebę żywej, eseistycznej filozofii, którą w godnym podziwu, przekonującym stylu uprawia Stawiszyński.
Nadzieja – „nie!” wypowiedziane śmierci
I tak Autor, odwołując się do encykliki Benedykta XVI pt. „Spe salvi”, mówi dokładnie to samo, co wypowiedział wcześniej Józef Tischner w tekście „Wiązania nadziei” z tomu „Świat ludzkiej nadziei”. Mianowicie, iż to chrześcijaństwo stanowiło wydarzenie w odwiecznym świecie najgłębszych pragnień człowieka. Dlatego nadzieja nie jest „wynalazkiem” chrześcijaństwa, ale odpowiedzią na odwieczne wołanie o nią. Jezus Chrystus wyzwala i rozpala ludzką nadzieję poprzez to, iż obiecuje człowiekowi „przeżycie śmierci”, które dokonać się może nie inaczej, jak drogą radykalnej, międzyludzkiej miłości. To i tylko to się liczy.
Pisze autor: „to przesłanie ma przede wszystkim głęboki wymiar egzystencjalny, który wypływa z głoszonej przez chrześcijan Dobrej Nowiny. Zmartwychwstanie Chrystusa jest przewrotem, metafizyczną rewoltą, węzłowym momentem w dziejach świata. Zarazem nie zachodzi w czasie mitycznym, ale w konkretnym momencie historii, w konkretnym ludzkim życiorysie, w konkretnym cierpieniu, śmierci, a potem jej triumfalnym przezwyciężeniu. Jest w tym niezaprzeczalnie potężna uwalniająca moc” (s. 286).
A w centrum wszystkiego jest, podkreślmy to wyraźnie, Osoba (por. s. 282). Nie chrześcijaństwo rozumiane jako twór kulturowo-socjologiczny, jako rodzaj opowieści właśnie mitycznej, ale konkretna, w najgłębszym sensie tego słowa filozoficzna wizja, której pierwszym i zarazem ostatnim słowem jest osobowa, ocalająca wszystko i wszystkich miłość. Miłość pozwalająca człowiekowi w sposób racjonalny – tak, racjonalny, bo filozoficzny, angażujący cały egzystencjalny wysiłek człowieka – sięgać poza ograniczenia, które wynikają z faktu czekającej nas wszystkich śmierci.

- Marek Kita
Zostać w Kościele / Zostać Kościołem
O tym jest opowieść chrześcijańska, „zafundowana” światu przez Jezusa z Nazaretu. Ona nie redukuje się do religii, wyznania, postaw konfesyjnych, to znaczy do wiary, doktryny, a dotyczy nierozłącznej, uniwersalnej nadziei apelującej do źródłowego doświadczenia miłości. Tylko taki poziom nastawienia do świata wyzwala nas od tragiczności życia.
Nic nie może na nią poradzić świat nauki; jego filozoficzny model wyjaśniający – scjentyzm, okazuje się tak bardzo ograniczony i, jak przekonująco pokazuje Stawiszyński, właśnie bez-nadziejny. Zamknięty na możliwości płynące z innego niż empiryczno-matematyczne drogi myślenia.
Zawodzi w tym wymiarze także atrakcyjny pod wieloma względami gnostycyzm, polegający na ezoterycznych wglądach, magicznych obietnicach… Stawiszyński, w sposób narzucający skojarzenie z drogą Augustyna z Hippony, zaznacza, iż obraz świata głoszony w systemach ezoterycznych został przez niego osobiście zweryfikowany w życiowym doświadczeniu granicznym. W chwili gdy, jak sądził, znalazł się na granicy życia i śmierci, zobaczył, iż spontanicznie jego myśli i pragnienia (nadzieja) kierują się w stronę chrześcijańskiej wizji Absolutu, nie zaś w stronę tajemniczych, pełnych dwuznaczności, w istocie ponurych propozycji gnostycyzmu.
Powrót…
Na tym polega przewaga chrześcijaństwa nad każdą inną propozycją filozoficzno-egzystencjalną. Ono, jego opowieść, stanowi bowiem najbardziej adekwatną odpowiedź na ludzkie, odwieczne pytanie o nadzieję. I tak traktuję esej Stawiszyńskiego. Jak swoiste „sprawdzenie”, która z trzech zarysowanych w książce opowieści o świecie – scjentystyczna, gnostycka czy chrześcijańska – ostoi się wobec wymagań ludzkiej, uniwersalnej nadziei.
Ta, jak to w zgodzie ze Stawiszyńskim wykazywał w swoich opisach w sposób świadomie paradoksalny francuski filozof Gabriel Marcel, to nic innego jak „miłość wbrew wszelkiej nadziei”. Z takiej, głęboko uzasadnionej perspektywy, ściśle ujmowane wiara i niewiara stanowią „dodatek”, szczegół, a może i choćby to, co należy właśnie przekroczyć, opowiadając się „jedynie” za radykalną nadzieją, radykalną miłością.
One – ona – jest bowiem racjonalnym, uzasadnionym sposobem bronienia się przed bodaj najstraszliwszym imieniem konieczności – nicością.
Przeczytaj również: Wiara przed wiarą. Rozmowa z Karolem Tarnowskim