Nie ma tu newage’owej homilii o nadużyciach wobec przyrody, które doprowadziły do „zemsty saren”. Postludzki świat tylko chwilami zachwyca wybujałą przyrodą, by gwałtownie przypomnieć, iż jej powrót to triumf prawa silniejszego.
Nie będzie cienia przesady w twierdzeniu, iż od końca II wojny światowej postapokaliptyka zakorzeniła na dobre tak w kulturze wysokiej – bo czy pytaniem o formę ludzkiego życia po „końcu świata” nie parał się Różewicz, Kertész i Beckett? – jak i popularnej. Żyjemy w świecie po globalnej katastrofie, czy może raczej w intereschatonie – katastroficznym międzyczasie, gdy nad światem powstałym z gruzów jednej cywilizacji gęstnieje widmo kolejnego kolapsu. Wcześniej był nim lęk przed wojną nuklearną, dziś to częściej katastrofa klimatyczna, kolejna pandemia czy pełzający konflikt światowy.
To najbardziej oczywiste tropy, które prowadzą do nieustającej od kilkudziesięciu lat tematyki postapokaliptycznej. Sam wielokrotnie zapuszczałem się w uniwersa wyobrażone przez Dmitrija Głuchowskiego („Metro 2033”), Arkadija i Borisa Strugackich („Piknik na skraju drogi”), Piotra Szulkina (intrygująca, choć zapomniana tetralogia, którą otworzył film „Golem” z 1979 r.), a także szczególnie mi bliską „Drogę” – zarówno w wersji prozatorskiej Cormaca McCarthy’ega, jak i i jej filmową adaptację w reżyserii Johna Hillcoat’a.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Dlatego eksplozja popularności gry „The Last of Us” z 2013 r., która doczekała się swojej serialowej adaptacji na platformie HBO, wzbudziła moją niemałą ciekawość. Tak zwane postapo od swoich początków było gatunkiem pytań granicznych, wyostrzonych sylwetek jednostek wrzuconych w skrajnie nieprzyjazne otoczenie, konfliktów postaw etycznych i społeczno-politycznych ideologii – zwykle, choć nie zawsze, nabudowanych na centralnej osi solidaryzm-darwinizm – rekonstruowanych po upadku umowy społecznej, niejako w warunkach powrotu do „stanu naturalnego”.
Wyobrażony, odmieniany przez wszystkie przypadki, upadek cywilizacji, zwykle bywa dla twórców okazją do snucia refleksji właśnie nad nagą, pozbawioną masek i zewnętrznych rekwizytów naturą człowieka – zwykle kończącą się gorzką konkluzją, iż bezinteresowność to raczej anomalia, a nie zasada naszego postępowania. Kiedy w 2023 r. pojawił się pierwszy sezon serialu „The Last of Us” – a zarazem adaptacja pierwszej części gry o tym samym tytule – miałem z tyłu głowy dwa duże pytania: na ile odkrywcza i przekonująca będzie zawarta w nim wizja katastrofy? Jakie wyobrażenie na temat ludzkiej natury i możliwości jej ocalenia – a więc jakąś namiastkową soteriologię – proponuje to uniwersum?
Mykostrukturalizm
„Są grzyby, które nie chcą zabijać, ale kontrolować. […] Wnikają do ciała owada, przedostają się do mózgu i zalewają go halucynogenami, zmieniając jego zachowanie. Grzybnia zaczyna sterować ofiarą jak marionetką […]. Jeden zmutowany gen i cordyceps mógłby stać się zdolny do przedostania się do ludzkiego mózgu. I nie milionów, ale miliardów ludzi. Miliardów marionetek z zatrutymi umysłami, kierowanych jednym celem: rozprzestrzenianiem infekcji […]. jeżeli to się wydarzy… przegrywamy”.
Te słowa, wypowiadane w pierwszej scenie serialu przez fikcyjnego mykologa dr. Newmana, wprowadzają główną oś zagrożenia, wokół której zbudowana jest fabuła „The Last of Us”. Zamiast typowego wroga, który może być pokonany, otrzymujemy byt zdecentralizowany, cichy i skuteczny – rozlewający się jak sieć mikoryzy. To intrygujące, iż bodaj po raz kolejny w dziele popkultury tym, co wzbudza w nas największy lęk, jest zło prokariontyczne, pozbawione jądra – choć w biologicznym sensie grzyby oczywiście są jądrowcami – niedające się obalić celnym ciosem w serce.
Zło – jak zauważa Paul Ricoeur w „Symbolice zła” – jawi się w micie adamickim jako zjawisko podwójne: jest zarówno czymś zewnętrznym, co atakuje człowieka z zewnątrz, jak i czymś zakorzenionym w jego wnętrzu. W „The Last of Us” grzyb infekujący ludzi staje się symbolem rozmytej specyfiki zła: z jednej strony działa jako zewnętrzny patogen, a z drugiej – ujawnia i potęguje moralny rozkład ludzi, prowadząc do ich stopniowej dehumanizacji.
Zainfekowani tracą kontrolę nad sobą, stają się marionetkami w służbie pasożyta, ich tkanki są wymieniane na quasi-pancerz, zbudowany z grzybowych narośli. Od pierwszych objawów aż po stadium klikacza i monstrualnego bloatera, jesteśmy świadkami coraz dalej postępującego zaniku funkcji poznawczych i osobowego „ja”. Pozostaje tylko instynkt ruchu, agresji, dźwięku – bez świadomości celu czy istnienia. Dla zakażonych nie ma już możliwości ocalenia.
Zmieszana z lękiem fascynacja grzybami i budowanymi przez nie struktury to swoisty znak naszych czasów. Osobne od roślin i zwierząt królestwo fungi intryguje nas radykalną odmienne od „oswojonych” form życia amorficznością – grzyby funkcjonują w sieciowym, zdecentralizowanym porządku, w którym to, co nazywamy grzybem – owocniki – stanowi tylko efemeryczny epizod ich istnienia. Próżno tu szukać „indywidualnych substancji”, tym bardziej o rozumnej naturze, jak osobę chciał pojmować Boecjusz.
W esejach Merlin Sheldrake’a „Entangled Life” (ang. Splątane życie) grzybnia jawi się jako alternatywna forma istnienia, opisywana przez inną ontologię niż ta, która pasuje do jednostkowych organizmów – jest rozproszona, kolektywna, nieludzka, a mimo to pełna porozumiewawczych impulsów. Grzyby nam się w jakimś sensie wymykają. Z jednej strony: przetrwanie, symbioza, życie po życiu. Z drugiej: rozpad, pasożytnictwo, utrata kontroli.

Jeśli kordyceps miał być posłańcem bogów, którzy wystawiają rachunek za naszą hybris wobec ekosystemów, to trudno wyobrazić ich sobie jako obiekt kultu
Karol Grabias
W „The Last of Us” ta ambiwalencja zostaje zradykalizowana – grzyb jako forma życia, która nie tylko współistnieje, ale całkowicie nas kolonizuje, staje się główną przyczyną dezintegracji naszego człowieczeństwa. I znowu paradoks – groza rozpadu jest w grze i filmie często kontrowana wizją bujnego rozwoju naturalnych ekosystemów, które były uciskane w antropocenie. Zmutowany kordyceps jest bowiem antropofilny – dotyka wyłącznie ludzi – co sprawia, iż wszystko, co dzikie oddycha dzięki jego ekspansji pełną piersią i przejmuje kolejne przyczółki cywilizacji.
„The Last of Us” unika jednak tonu naiwnej, newage’owej homilii o ludzkich nadużyciach wobec przyrody, które doprowadziły do „zemsty saren”. Świat „po antropocenie” tylko chwilami zachwyca wybujałą przyrodą – której symbolem są żyrafy żerujące w środku miasta – by gwałtownie przypomnieć, iż powrót natury jako wielkiego, pozaludzkiego Innego, oznacza triumf prawa silniejszego. jeżeli kordyceps miał być posłańcem bogów, którzy wystawiają rachunek za naszą hybris wobec ekosystemów, to trudno wyobrazić ich sobie jako obiekt kultu.
Postludzkie
Jak się okazuje, nie dla wszystkich. Świat „The Last of Us” to bowiem wojna frakcji, które po upadku antropocenu bardzo różnie wyobrażają sobie swoje współistnienie z nowym hegemonem. I nie brakuje tu wspólnot, które nadejście zmutowanego kordycepsa ogłosiły wyrokiem bogów – aktem sprawiedliwości wymierzonym w ludzkie zepsucie. David, psychopatyczny przywódca sekcji łowców-kanibali z pierwszego sezonu może jeszcze nie czci go wprost – choć wpisuje go w budzący zachwyt porządek stworzenia – ale robią to już równie fanatyczni serafici, czciciele mesjanistycznej figury prorokini.
To, co bowiem przeraża bardziej niż kordyceps, to przemiany, jakie zachodzą w tych, którzy pozostali „zdrowi”. Lęk przed zakażeniem, walka o przetrwanie i rozpad społecznych struktur prowadzą do zacierania granicy między ofiarą a oprawcą. Ludzie, by przetrwać, przyjmują strategie kordycepsa – działają instynktownie, łączą się w skupiska, eliminują obcych. W świecie „The Last of Us” postępująca dezintegracja społeczna i upadek instytucji państwowych prowadzą bowiem do powstania różnych frakcji, z których każda stanowi odpowiedź – często skrajną – na zagrożenie i chaos.
FEDRA (Federal Disaster Response Agency), nominalnie kontynuator struktur państwowych, sprawuje brutalną, wojskową kontrolę nad strefami kwarantanny, stosując represję jako narzędzie porządku. W kontrze do niej działają świetliki – rebeliancka organizacja dążąca do obalenia reżimu FEDRA i znalezienia lekarstwa na infekcję, choć sama nie stroni od przemocy i politycznego cynizmu.

- Marek Kita
Zostać w Kościele / Zostać Kościołem
Obok nich, na rubieżach resztek ładu szaleją łowcy – zdziczałe, zorganizowane bandy, które przetrwanie opierają na rabunku i eliminacji słabszych. Każda z tych frakcji odzwierciedla różne formy adaptacji do nowego porządku świata – a zarazem ukazuje, jak cienka staje się granica między instynktem przetrwania a dehumanizacją.
Z końcem pierwszego sezonu i na początku drugiego zastajemy głównych bohaterów – Joela i Ellie – w chwili, gdy trafiają do miasta-fortecy, które znajduje się pod kontrolą WLF – Frontu Wyzwolenia Waszyngtonu, znanego również jako wilki. To zorganizowana, paramilitarna frakcja, która wyłoniła się po upadku FEDRY w Seattle i przejęła kontrolę nad miastem. Nie dzielą ze świetlikami oświeceniowej wiary w to, iż rozwój nauki i badań nad kordycepsem przyniesie ludzkości wyzwolenie. Ich ideologia opiera się na militarystycznym pragmatyzmie, dyscyplinie i kulcie sprawności – odrzucają religię, mistycyzm i sentymentalizm, skupiając się na skuteczności, przetrwaniu i lojalności wobec organizacji.
Choć jedna z bohaterek drugiego sezonu triumfalnie deklaruje: „żyjemy w komunie, jesteśmy komunistami”, wilkom daleko do utopijnych i egalitarnych ideałów z XIX wieku. Mieszkańcy Seattle funkcjonują jak państwo wojskowe: z hierarchią, szkoleniem bojowym i propagandą, która legitymizuje ich dominację. Choć ich serialowy obraz jest dość demokratyczny i umiarkowany, to gracze wiedzą, iż ich obietnice wolności i sprawiedliwości również podszyte są autorytarnymi metodami zarządzania i skrajną brutalnością wobec innych frakcji.
Gen personalizmu
Wyobrażenie opcji politycznych, jakie w „The Last of Us” wyłaniają się z gruzów cywilizacji, jest znamienne dla całego gatunku postapo. Faszystowska dyktatura, mesjanistyczna teokracja, racjonalno-demokratyczna autokracja – nie ma tu „czwartej drogi”, jakkolwiek złowrogo to brzmi w kontekście politycznych teorii Aleksandra Dugina. Etyczna architektura podupadłego świata, podobnie jak było to w uniwersum „Diuny”, serii „Frostpunk” czy „Metro 2033” Dmitrija Głuchowskiego, opiera się na brutalnym społecznym darwinizmie, który zmienia co najwyżej swoją zewnętrzną artykulację.
W świecie kordycepsa nie ma bowiem miejsca na odkupienie, jakie miałyby przynosić ideały miłosierdzia i przebaczenia czy choćby zwykłej ludzkiej solidarności. Chrześcijaństwo – jeżeli kiedyś w nim istniało w autentycznej formie – musiało mutować w jedną z militarystycznych ideologii, które zasiedlają świat po upadku ludzkiej hegemonii.
Gen personalizmu, jak zdają się suflować kolejni autorzy postapo, nie mógł tu przetrwać – był skazany na wymarcie lub mutację w nowym, nieprzyjaznym środowisku Muszę przyznać, iż trudno mi uwierzyć w taką wizję świata, gdy osobiście znam ludzi, których wartości ocalały z wielokrotnej próby ognia – wojny, okupacji, ucieczki z Mariupola.
W chwili, gdy upadła ostatnia twierdza głęboko ludzkich więzi – jaką była relacja Joela i Ellie – z trudem przyjdzie mi śledzić dalsze losy tego uniwersum. Ta decyzja reżyserska, choć zgodna z treścią drugiej części gry, przysporzy niemałej trudności rzeszy fanom tego serialu, którzy właśnie w trudnej relacji ojciec-przybrana córka widzieli serce tego bezdusznego świata. Czy historia zemsty wystarczy, by utrzymać zainteresowanie serią, której twarzą był bohater grany przez Pedro Pascala – kierowany poczuciem straty i pragnieniem ochrony ostatniej bliskiej mu istoty? Tego nie wiem.
Choć domyślam się, jakie zakończenie drugiego sezonu zaserwują nam twórcy – nie grałem w drugą część gry i nie mam zamiaru go sobie spoilerować – to pocieszenia w mrokach intereschatonu będę szukał raczej w zakończeniu postapokaliptycznej „Drogi” Cormaca McCarthy’ego czy „Pikniku na skraju drogi” braci Strugackich. Kto czytał, ten wie.
Z jednym trudno się nie zgodzić w trakcie oglądania „The Last of Us” – choć antropocen naznaczony jest pierworodnym grzechem klimatycznej katastrofy i polikryzysu, to kompletną naiwnością jest wiara w sprawiedliwość, jaką przyniósłby upadek ludzkiej hegemonii. Może choć tyle ostało się tu z genu personalizmu.
Przeczytaj również: Jak utraciliśmy apokalipsę