Tahar Ben Jelloun. Opowieść jako ekstaza

6 godzin temu
Zdjęcie: Tahar Ben Jelloun


Marokański pisarz snuje historie, które wirują niczym derwisz włączający się w Boski ruch, aby dotrzeć do ukrytych głębi świata. To nowa jakość w literaturze.

Fryderyk Nietzsche wyznał w „Tako rzecze Zaratustra”, iż mógłby uwierzyć w Boga, ale tylko w takiego, który potrafi tańczyć. Zamiast chłodnej racjonalności, do której pod wpływem filozofii Kartezjusza i Kanta przyzwyczaił się świat Zachodu – ruch, ekstaza i szaleństwo. Zdaniem Nietzschego nowoczesność zatraciła perspektywę doświadczania i życia na rzecz analizy. Zatrzasnęła się w najgorszym (i prawdopodobnie najbardziej kłamliwym) stwierdzeniu: umysł ponad materią. Na Zachodzie Bóg zastygł w figurze i teologii. Przestał tańczyć.

Proza Tahara Ben Jellouna, marokańskiego pisarza tworzącego w języku francuskim i wieloletniego kandydata do literackiej nagrody Nobla, przypomina o istnieniu tego właśnie tańca. A choćby więcej: sama jest, tak pod względem formy, jak i treści, szalonym tańcem. Tętni rytmem wschodnich opowieści, pulsuje islamską mistyką, a przy tym – zatacza szerokie kręgi między opisem rzeczywistości (czasem brutalnej) a metafizyką. Jelloun snuje historie, które wirują niczym derwisz włączający się całym swoim ciałem w Boski ruch, aby tym sposobem dotrzeć do ukrytych głębi świata. Nie jest to realizm magiczny. To coś jeszcze odmiennego, jakaś nowa jakość.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Szczęśliwie dorobek Tahara Ben Jellouna, począwszy od pierwszych przekładów na łamach numeru „Literatury na świecie” z 1987 r., był wielokrotnie tłumaczony na język polski.

Świat jako mistyka i przedstawienie

Osobiście za najbardziej godne uwagi dzieło marokańskiego twórcy uznaję dylogię złożoną z powieści „Dziecko piasku” oraz „Święta noc”. Ten drugi tytuł przyniósł zresztą autorowi prestiżową Nagrodę Goncourtów. Dzięki niej Jelloun stał się pierwszym pochodzącym z Maghrebu twórcą, który otrzymał to bodaj najważniejsze we Francji odznaczenie literackie.

„Dziecko piasku” i „Święta noc” tworzą spójną całość, w której misternie splatają się ze sobą elementy tradycji arabskiej, mistyki sufickiej, afrykańskiego i bliskowschodniego nomadyzmu, a także refleksji nad tożsamością współczesnego człowieka, zarówno w sensie indywidualnym i egzystencjalnym, jak również pokoleniowym. Można powiedzieć, iż jest to jeden z najbardziej charakterystycznych rysów tej prozy.

„Czułam się jak pod wpływem magii” – mówi Ahmeda, bohaterka „Świętej nocy”. „Już chciałam coś powiedzieć, kiedy chwyciła mnie za ramię: Mów szeptem, możesz obudzić Świętego. Wszystko stawało się jasne w mojej głowie. Pomyślałam, iż między życiem i śmiercią jest tylko bardzo cienka warstwa mgły czy mroku, iż kłamstwo przędzie swe nitki między rzeczywistością i złudą, a czas to tylko iluzja naszych lęków” (tłum. Jacek Giszczak).

Narracja „Dziecka piasku” i „Świętej nocy” płynie tokiem pieśni i gawęd arabskiego bajarza. Często wkraczamy (a raczej rzucamy się) w przestrzeń jednocześnie przepojoną cudownościami baśnią, jak i czymś tak realnym, wręcz ściągającym na ziemię, jak ból i łzy. Granice racjonalności zwykle się tu zacierają, aż do momentu, w którym potrafimy się zgubić, o której z postaci akurat mowa. Ale prawdziwym bohaterem obu powieści nie jest wcale bajarz, ani choćby Ahmeda, która płynnie zmienia się w Zahrę, a później z powrotem w Ahmedę. Protagonistą jest sama opowieść rozumiana jako energia i żywioł. Ona prowadzi ludzi, oni są jej częścią. Można powiedzieć więcej: postaci żyją o tyle, o ile stanowią emanację powszechnej mocy opowiadania.

Zdaniem Jellouna baśń i przypowieść to nieustanne przypomnienie o sakralnym podłożu trywialnej rzeczywistości

Michał Gołębiowski

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Stąd, swoją drogą, trudność niektórych czytelników Jellouna, którzy zwracają uwagę na natłok wątków pojawiających się nagle, równie niespodziewanie się urywających i znikających. Postaci i zdarzenia mieszają się ze sobą, gwałtownie stając się jakby jednym organizmem. Inaczej niż u Melissy Fu czy C Pam Zhang, opowieść nie jest dla Jellouna arką przechowującą tożsamość. Marokański pisarz, bliższy być może Janowi Potockiemu i jego „Rękopisowi znalezionemu w Saragossie”, postrzega snucie opowieści jako rodzaj energii, która pozwala człowiekowi żyć w pełni. Zanurzanie się w historię jest jak taniec, miłość, śmiech, rozkosz kosztowania różnych wspaniałych potraw.

Potwierdzeniem tego stanowi zbiór opowiadań „Śpiąca królewna z Tysiąca i jednej nocy i inne baśnie dla dorosłych”, które udowadniają, iż nie tyle morał ludowych opowieści, co raczej ich fantazja oraz energia są czymś poważnym, a przede wszystkim prawdziwym. Nie dlatego, żeby sens baśni zawierał się w ich metaforyczności. Zdaniem Jellouna opowieści tego rodzaju nie powinno się spłycać, odzierać z niesamowitości, ani sprowadzać do kilku prostych pouczeń. Baśń i przypowieść to nieustanne przypomnienie o sakralnym podłożu trywialnej rzeczywistości. Ona jest odrębnym zjawiskiem, prawdziwym fenomenem, perłą o wartości samej w sobie, takiej, którą nie da się spieniężyć. Na pewno nie jest natomiast sposobem umoralniania słuchaczy.

Islam Jellouna

Jak wspomniałem, suficki mistycyzm odgrywa kluczową rolę w twórczości Jellouna, przenikając jego prozę różnymi odcieniami bliskowschodniej duchowości. Warto przy tej okazji wspomnieć, iż marokański pisarz jest również autorem eseju „Co to jest islam?”, opublikowanego niedługo po zamachu na wieże World Trade Center.

Celem książki było, jak można się domyślić, przybliżenie zachodniemu światu istoty religii pokoju, której obraz został dramatycznie zniekształcony po tragicznych wydarzeniach z 11 września. Była to próba odzyskania prawdziwego sensu imienia Allaha i misji Mahometa w oczach opinii publicznej, która – wstrząśnięta – zaczęła postrzegać je przez pryzmat wielu obaw. Stąd też podtytuł eseju: „Książka dla dzieci i dorosłych”.

Jelloun ma rację. Krytykuje jednak nowoczesny świat zachodni z innej pozycji, aniżeli na przykład Michel Houellebecq. Jelloun nie jest wypalonym, zgorzkniałym nihilistą, którego na skraj przepaści popycha życie doraźne, skoncentrowane na konsumpcji i przyjemnościach. Autor „Świętej nocy” przybiera raczej pozę proroka, który obwieszcza wszystkim, iż egzystencja jest czymś cudownym, niepoliczalnym i niemożliwym do zważenia. Analityczny umysł staje wobec niej bezradny. Może jedynie włączyć się w doświadczanie.

Realizm odchodzenia

Kto wie, gdyby Jelloun otrzymał literacką nagrodę Nobla, jego proza stałaby się dla pogrążonego w sceptycyzmie zachodniego świata tak trzeźwiąca, jak niegdyś filozofia Henriego Bergsona mówiącego do pozytywistów o wartości intuicji i życia.

Powieści Jellouna, zwłaszcza te naznaczone mistyką i poetyką Orientu, przenoszą czytelnika w świat pełen metafory i duchowości. Jednak na tle tej barwnej prozy szczególnie wyróżnia się „O mojej matce” – książka osobna, bardziej przyziemna, a przez to poruszająca w inny sposób. Tym razem pisarz porzuca suficką ekstazę, baśniowość i transowy rytm narracji, by zanurzyć się w surową rzeczywistość choroby i powolnego odchodzenia najbliższej osoby. To opowieść o codziennym zmaganiu, o milczącej walce, w której autor z czułością, ale też szczerością przygląda się relacjom rodzinnym, postawom ludzi stojących twarzą w twarz z cierpieniem i nieuchronnością śmierci.

O literaturze jako oknie na rzeczywistość rozmawiają Michał Gołębiowski i Damian Jankowski

Podczas czytania „O mojej matce” przypomniałem sobie „Motyla” Lisy Genovy, „Śmierć przychodzi choćby latem” Zsuzsy Bánk czy „Zaopiekuj się moją mamą” Shin Kyung-Sook. Z pierwszym wymienionym tytułem łączy powieść Jellouna temat przewodni: choroba Alzheimera i to, jak wpływa ona na ludzi dookoła, zwłaszcza bliskich.

Czytelnicy poprzednich książek Marokańczyka zadawali sobie pytanie, gdzie podziała się tak typowa dla niego orientalna baśniowość. Styl „O mojej matce” jest konkretny i surowy. Nie ma w tej powieści przepychu, płomiennej pasji oraz fantazji. „Dziś rano wpadł kardiolog zbadać matkę” – relacjonuje pisarz – „poprosił, żebym mu pomógł ją podnieść. Nie jest ciężka”. W słowach Jellouna łatwo wyczuć melancholię i smutek, emocjonalne wyczerpanie. „Siostra pojechała do siebie, nie miała cierpliwości opiekować się matką. Ma stargane zdrowie. Rozumiem ją i proszę, żeby dbała o zdrowie” (tłum. Jolanta Kozłowska).

Lekturą jeszcze cięższą w odbiorze jest „To oślepiające, nieobecne światło”. Śledzimy w niej bowiem los więźniów politycznych osadzonych w Tazmamart za rządów Hassana II. Miejsce to przedstawione zostało jako piekło na ziemi. Codzienne tortury, brak snu, wody i jedzenia, odcięcie od światła, rozwój chorób oraz ciągłe niebezpieczeństwo ze strony skorpionów – to samo dno egzystencji sugestywnie opisane w tej powieści.

Ze względu na osadzenie w historycznym i politycznym konkrecie oraz nową rolę Jellouna, który występuje tym razem jako pisarz zaangażowany, „To oślepiające, nieobecne światło” zasługuje na osobne omówienie. W kontekście całokształtu twórczości marokańskiego autora ważne jest jednak to, iż czytelnik nie został tym razem zaproszony do świata pełnego zmysłowości i nieodpartych uroków życia. W rzeczywistości Tazmamart szczytem spełnienia jest zaspokojenie podstawowych potrzeb fizjologicznych albo możliwie jak najszybsza śmierć.

Także te dwie powieści Jellouna, „O mojej matce” oraz „To oślepiające, nieobecne światło”, choć tak trudne w odbiorze, a choćby przytłaczające i budzące przerażenie skalą okrucieństwa, kończą się jednak czymś więcej niż smutek i proch. Życie nie opuszcza jego bohaterów. Ono tańczy nadal.

Opowieść toczy się dalej. Nie ustanie. Wiadomo, iż będzie przekazywana dalej. A skoro ona żyje, to można mieć pewność, iż śmierć nie ma już nad nikim żadnej władzy.

Idź do oryginalnego materiału