To druga część wywiadu z Muńkiem Staszykiem. W pierwszej opowiedział m.in. o swojej znajomości z ks. Michałem Olszewskim.
Magdalena Rigamonti, Tomasz Sekielski: Panie Muńku, pan jest legendą.
Moja kapela gra 42 lata, więc najpierw mówią: fajnie gracie, potem: coraz lepiej gracie, dalej: jesteście w pierwszej lidze polskiego rocka, w mainstreamie, potem: jesteście klasyką, teraz, iż jesteśmy legendą. To się toczy jak kula śnieżna.
Nagraliśmy prawie 20 płyt. Do tego jakieś składanki. Zespół ma duży dorobek, i to wszystko jest miłe, sympatyczne bardzo nawet. Miałem 18 lat, kiedy założyłem zespół. Na pewno nie jestem nowicjuszem.
Jest super, jest super, panie Muńku?
Ale gdzie? W ogóle w życiu? U mnie dobrze, zostałem dziadkiem. Mam przepiękną wnuczkę. Ma na imię Roma. Jest włosko-polskim dzieckiem. Nie jestem obiektywny, bo każdy dziadek kocha swoją wnuczkę. Córka szczęśliwa, Romcia zdrowa, dzieci dorosłe mieszkają blisko nas w warszawskich Włochach. Możemy się spotykać na obiady. Syn ma 35 lat, córka 31.
Zastanawia się pan, kiedy to zleciało?
Zaczynałem grać w stanie wojennym, kompletny underground. Byliśmy w innym miejscu cywilizacyjnym. Chcieliśmy wystąpić, zaśpiewać, zagrać dla naszych kumpli. Wyszliśmy z muzyki punkowej, byliśmy taką kapela z podwórka.
Staliśmy się popularni, odnieśliśmy duży sukces w tym kraju. Nikt nie był ministrantem i byliśmy dosyć balangowi, to jednak byliśmy też pracowici. Nieskromnie powiem, iż każdy zna przynajmniej jedną naszą piosenkę, więc to jest sukces. Teraz mam 61 lat.
Dużo?
Kiedy byłem nastolatkiem i ktoś mówił, iż jakiś facet ma 60 lat, to mi się wydawał starcem. Kiedy skończyłem sześćdziesiątkę, to doła trochę miałem.
„Muniek, baw się ostro po pięćdziesiątce”
Że już mało czasu zostało?
Kiedy skończyłem 50, to Marek Niedźwiecki powiedział mi: Muniek, baw się ostro po pięćdziesiątce, wykorzystaj te lata najlepiej, bo sześćdziesiątka to już co innego, perspektywa się zmienia. I potwierdziło się. Chociaż, z drugiej strony wiadomo, jak kupiłem sobie ostatni album Rolling Stonesów, to pomyślałem, iż można dalej.
Starsi są od pana o 20 lat.
Kiedyś, jak jechaliśmy na koncert naszym busem zespołowym, patrzymy przez okno, idzie jakaś dziewczyna, to zaraz komentarze: patrz, jaka zajebista, jaka super. A teraz gadamy o tym, gdzie najlepsza urologia, gdzie dobry gastrolog przyjmuje.
Wiem, iż jestem boomerem i zgredem, ale młodzi jeszcze o mnie pamiętają. Ostatnio Kuban, bardzo znany raper zaprosił mnie do tak zwanego fita. Inny raper wziął kawałek z naszej piosenki „I Love You” do swojego hip-hopowego utworu. I to jest wielka nagroda dla takiej starej kapeli, jak nasza.
Pan się bał, iż pan umrze?
Byłem w sytuacji granicznej. Żyję, jak to się mówi, dzięki Bogu, opatrzności i lekarzom. Trafiłem w Londynie do dobrego szpitala, do którego mnie przewieźli nieprzytomnego. Potem tu, w Warszawie, do cudownego szpitala na ulicy Sobieskiego. Pozdrawiam wszystkich lekarzy i cały personel.
Tak, wywinąłem się spod kostuchy, bo to był wylew krwotoczny. Nie wiem, jak długo leżałem w hotelu, przy lotnisku Heathrow. Z raportu policji brytyjskiej wynikało, iż znaleźli mnie po paru godzinach od wylewu. Cieszyć się trzeba, bo funkcjonuję, śpiewam, gram. Może momentami mam trochę gorszą logiczną, jak to się mówi, kumację, żona mi musi tłumaczyć, pomagać. Ostatnio pogubiłem się w akcji „Columbo”. Niby to jest prosty film, ale wątki mi się pogmatwały. Kiedyś świetnie wszystko łapałem. Z drugiej strony, po takiej chorobie to i tak jest nic…
„Śmierć jest demokratyczna”
Boi się pan?
Czy teraz się boję? Boję. Każdy chce żyć i każdy umrze. Śmierć jest demokratyczna.
Robi się w takich chwilach rachunek sumienia?
Życie to jest pewnego rodzaju rzeka. Nie opluwam tego, co robiłem kiedyś, bo to też byłem ja. Kto jest bez grzechu? Kto jest perfekt? Nasze życie takie jest, iż także grzeszymy. Jestem katolikiem, więc jak grzeszę, to idę do spowiedzi. Co nie znaczy, iż nie wyciągam wniosków.
Nie wszyscy mają taką łaskę, iż korzystają ze spowiedzi. I absolutnie nie atakuję tych, co nie korzystają. Jestem ekumenicznym człowiekiem, otwartym na absolutnie wszystkie światopoglądy i szanuję każdego.
Jak się przeżywa taką sytuację graniczną, to się coś podsumowuje, życie się podsumowuje?
Nie jest tak, iż wszystkich przeprosiłem i zadośćuczyniłem, ale starałem się. Niektórych już nie ma. Z drugiej strony wiele dawałem. Bycie artystą to jest coś bardzo ekshibicjonistycznego.
I autodestrukcyjnego.
W każdym zawodzie można siebie zdewastować. Wiem, iż dzisiaj wielu ludzi pcha się do szołbiznesu, bo jest taki trend, takie psychologiczne porno. Tym ludziom młodym, tym dzieciakom nikt nie mówi o niebezpieczeństwie.
Mam to, co chciałem. Dewastowałem się oczywiście. Jest dużo rzeczy, są pokusy, jest podane na tacy. Z tego tortu można wziąć więcej.
„Niebezpieczne, choć to jest bardzo interesujące pytanie”
Czy w toku tych przemyśleń pan może powiedzieć, iż kocha siebie takim, jakim jest?
Niebezpieczne, choć to jest bardzo interesujące pytanie.
Kościół katolicki naucza: kochaj bliźniego jak siebie samego. Nie można kochać bliźnich, jeżeli najpierw człowiek nie pokocha sam siebie.
Absolutnie się z tym zgadzam się. Ale pozostało narcyzm. Chrześcijaństwo mówi, żeby kochać siebie, szanować swoje ciało i duszę. Kochać siebie w sposób zdrowy. Były w moim życiu momenty rozbuchanego ego. Zresztą, do dziś to mam, na szczęście trochę mniej ze względu na te przeżycia graniczne. Również dzięki temu, iż dostałem tyle miłości od ludzi.
Patti Smith śpiewała „People Have the Power”. Tak, ludzie mają siłę. Zawsze starałem się być blisko ludzi. Grywaliśmy w więzieniach, w domach poprawczych, dla bezdomnych. I nie robiliśmy tego dla PR-u. Wyrosłem przecież z podwórka… To pytanie o kochanie siebie jest bardzo trudne, ale tak, bardziej kocham siebie teraz.
Niż przed chorobą?
Wtedy to było jednak bardziej narcystyczne. Troszkę byłem wysmarowany margaryną na scenie. Teraz kocham siebie w sposób bardziej świadomy, spokojny, miłosierny wobec siebie. adekwatnie to mi uświadomiliście…
My tu po prostu pomagamy ludziom. Zapraszamy częściej.
Teraz mi pomogliście.
„Nie jestem Schwarzeneggerem katolickim”
Pamięta pan taką piosenkę Arki Noego „Bóg kocha cię takiego, jakim jesteś”?
Kiedyś napisałem piosenkę „Tak bardzo chciałbym zostać kumplem Twym”. To był rok 1995. Wtedy była totalna hedonia i dewastacja siebie. Byłem daleki od przemyśleń na ten temat.
Teraz może jeszcze nie jestem Schwarzeneggerem katolickim, ale troszkę przeczytałem różnych mistyków, różne świadectwa, adekwatnie od średniowiecza do dzisiaj. I powiem wam, iż ten Bóg jest cały czas taki sam. On nas kocha, w jakiś sposób mu na nas zależy, zależy mu, żebyśmy się kumplowali, żebyśmy byli w relacji. Teraz to wiem.
W 1995 roku został pan kumplem Pana Boga?
Nigdy od niego nie odszedłem. Byłem wychowany w normalnej, przeciętnej katolickiej rodzinie. Miałem pod ręką miałem Jasną Górę i Matkę Boską Częstochowską. Widziałem pielgrzymki, ale generalnie śmieliśmy się z nich na podwórku, z tych babć różnych.
Nie miałem pojęcia, iż kiedyś wrócę do takiego myślenia, do wniosku, iż te babcie są solą, esencją naszej polskiej ziemi. Kocham te babcie chustkowe.
Po liceum w Częstochowie pojechał pan na studia do Warszawy.
Ale nie wyparłem się Boga, Kościoła. Nie wchodziłem w nic innego. Wśród muzyków alternatywnych była moda na różne poszukiwania. Ja nie miałem takiej potrzeby. Żaden buddyzm, żadna ezoteryka.
W 1998 roku się nawróciłem. Zaczęło się od przyjaźni z Wojtkiem Andrzejewskim, dominikaninem.
Poszedł pan na pielgrzymkę do Częstochowy?
Niestety nie.
Pójdzie pan?
Jeden z moich kumpli zakonników mnie do tego namawiał. Ale może pójdę. Tak, to jest dosyć realne. Ta droga może być w jakiś sposób oczyszczająca. Jeżdżę dużo po Polsce, po hotelach. Zawsze jest: panie Muńku, panie Muńku, witamy serdecznie. W pokoiku czeka na pana torcik, winko… Teraz tego winka piję trochę mniej, ale zawsze tam coś czeka. I to jest miłe.
Ale z drugiej strony kilka razy spałem w różnych skromnych pokoikach, na przykład u salezjanów w Krakowie, bo kumpluje się z zakonnikiem Norbertem. Trochę to uczy pokory. I po taką pokorę może poszedłbym na pielgrzymkę do Częstochowy. Ponad 200 kilometrów z buta trzeba.