Szaty krawca Bartosika
Weźmy taką panią Walerię, która była wtedy młodą i jeszcze nieśmiałą żoną krawca Bartosika. Sama miała w miarę pewną pracę, ale jej mężowi Markowi zdarzało się szyć jakąś kieckę raz na miesiąc.
Naród był bowiem biedny, to im w domu także się nie przelewało. Z euforią zatem przyjęli zlecenie księdza proboszcza na przeróbkę sutanny oraz ornatu, który miał być użyty w czasie zbliżających się świąt wielkanocnych.
Pracę skończyli późnym wieczorem i postanowili, iż szaty dostarczą księdzu następnego dnia. Był Wielki Piątek, kiedy wczesnym rankiem zapukali do drzwi plebanii. Raz, drugi, trzeci. Ponieważ nikt im nie otwierał, sami szarpnęli za klamkę i wtedy przekonali się, iż nie było zamknięte.
Znaleźli się w przedsionku, przed kolejnymi oszklonymi drzwiami. Nie wiedzieli, czy to wypada, czy też nie wypada, żeby tak samowolnie pchać się na salony. Zapukali jeszcze raz i znowu cierpliwie czekali na jakąkolwiek reakcję. Nikt im jednak nie odpowiadał, choćby kiedy nieśmiało zawołali „proszę księdza, proszę księdza”. Czas upływał, a oni ciągle czekali, nie wiedząc co ze sobą począć.
W pewnej chwili zobaczyli gospodynię księdza z wiadrem i ze szmatą w rękach, która z mozołem wycierała od góry do dołu kolejne stopnie schodów prowadzących na piętro plebanii. Rękawy miała zakasane, kieckę podwiniętą i systematycznie zbliżała się do samego dołu. Każdy, kto choć raz wycierał schody, wie, iż taką pracę wykonuje się w pozycji schylonej, niemal na bałyku.
Kiedy już była przy przedostatnim schodku podbiegł do niej ksiądz. Zarzucił jej kieckę na same plecy i, sięgając pod rozpiętą już sutannę, gwałtownie opuścił swoje spodnie. Widać jakąś chwilę obserwował już całą sytuację i był przygotowany na wiadomy finał. Trzymając w ręku to, co każdy mężczyzna ma w swoich gaciach, doszukał się wiadomego miejsca u gosposi i już rozpoczynała się akcja… I wtedy oboje dostrzegli, iż za przeszklonymi drzwiami przedsionka stoi pani Waleria ze swoim mężem. Konsternacja, zresztą obopólna, trwała tylko chwilę. Ksiądz z gosposią gwałtownie poprawili swoje stroje i bez cienia skrępowania zaprosili gości do środka.
Pani Waleria z mężem, cały czas pąsowi ze wstydu, nie zamierzali jednak skorzystać z tego zaproszenia. Wtedy proboszcz zawołał: „Gienia, przygotuj dla państwa jakiś poczęstunek”. Za małą chwilę gosposia przyniosła im pod sam nos dwie tace, na których leżały grube na palec plastry tłustej szynki, kaszanki i pachnącej kiełbasy. Ksiądz w tym czasie pobiegł po wódkę i gwałtownie oporządził flaszkę oraz cztery szklanice. Widząc zakłopotanie przybyszów, spojrzał na tace z mięsiwem, i zdając sobie sprawę ze ścisłego postu, który w tym dniu obowiązywał, powiedział odkrywczo: „Aaaa…”, po czym pośpiesznie wykonał nad zakąską znak krzyża, udzielając wszystkim dyspensy. Wiedział, jaki był cel wizyty krawca i zaraz po słowach „Teraz już można jeść i pić” wypowiedzianych z szyderczym uśmiechem, głośno wzniósł toast:
– To napijmy się za tą sutannę!
Pani Waleria nie miała jednak zamiaru pić, podobnie jak jej mąż. Wyciągając przed siebie ręce powiedzieli tylko: „my z tą sutanną” i szybciutko opuścili plebanię. Choć był Wielki Piątek, choć potrzebowali pieniędzy na zbliżające się święta wielkanocne, po zapłatę zgłosili się dopiero kilka tygodni później.
→ Tomasz Miller
Piąty fragment książki „Wesołe miasteczko”. Opowiedziane w niej historie zostały oparte na faktach, jedynie nazwiska bohaterów uległy zmianie.
16.11.2025
• collage: barma / Gazeta Trybunalska
• „Wesołe miasteczko”: > tutaj
• więcej tekstów autora: > tutaj


1 dzień temu





.webp)

.webp)







