Pod nieobecność – albo przynajmniej uparte milczenie – Boga postsekularna wiara kieruje się ku człowiekowi i całemu stworzeniu. Czy to jeszcze chrześcijaństwo?
To oczywiste, iż dziejące się w ciągu wielu wieków – albo przynajmniej dziesięcioleci – procesy trzeba jakoś nazwać. Że mają one swój etap „pre” i swój etap „post”, iż coś je poprzedza, czymś się kończą, w coś się przekształcają. Po modzie na wrzucanie do jednego worka o nazwie postmodernizm wszystkich zjawisk, które pozostawił po sobie modernizm, przyszła moda na postsekularyzm, którym określa się wszystko, co rodzi się po słabnących i zanikających tu i ówdzie procesach sekularyzacyjnych.
Jest to termin o tyle pojemny, co – z konieczności – bardzo niejednorodny. adekwatnie można nim określić wszystko, co w jakimkolwiek stopniu przeczy liniowemu i jednokierunkowemu rozumieniu przekształceń religii w kierunku jej zaniku.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Dzisiaj już dobrze wiemy, iż klasyczne teorie sekularyzacyjne głoszące zanik religii wraz z modernizacją życia społecznego należy odesłać do lamusa nauki. Trzeba budować nowe modele. Jednym z nich jest przekonanie, iż na sekularnych ruinach postreligijnych na naszych oczach rodzi się postsekularyzm. Ale czym on tak naprawdę jest? Czy to religijny feniks wstający z popiołów? Czy to restauracja dawnego, religijnego świata? Czy może raczej jakiś religijny palimpsest, które kolejne warstwy wchłaniają i przetwarzają przeszłość, która nie przestaje się ujawniać po nowemu? A może to jest niby-religijna wersja biblijnego hasła „Oto wszystko czynię nowe”?
Krótko mówiąc, czy postsekularyzm jest szansą? Czy może nią być? I dla kogo? Na te i inne pytania próbuje dać odpowiedź Miłosz Puczydłowski w książce pt. „Atłasowa podszewka. Co zostaje po religii?”.
Pierwszy początek sekularyzmu
Tytułowy punkt wyjścia wydaje się oczywisty. Żyjemy w epoce „po religii”. W swojej poprzedniej książce zatytułowanej „Religia i sekularyzm. Współczesny spór o sekularyzację” (Kraków 2017), będącej opublikowaną wersją rozprawy doktorskiej, Puczydłowski pisał, iż sekularyzm i religia to dwie narracje, które wzajemnie się zapożyczają, w pewnym sensie są wobec siebie pasożytnicze, jedna karmi się drugą.
Tam, gdzie zaczynają dominować procesy sekularyzacyjne, religia zdaje się podnosić głowę. I na odwrót: niejakie rozpanoszenie się religii w społeczeństwie w sposób niejako konieczny rodzi w swym własnym łonie zarzewie sekularne. Coś jak dialektyczna naprzemienność światła i ciemności. Czy na naszych oczach dokonuje się zmierzch tej wzajemnej naprzemienności? Otóż nie. Wkraczamy w jej nowy etap: po religii przychodzi sekularyzm, a po nim to, co postsekularne, a jednocześnie – tak chyba uważa autor – postreligijne, albo przynajmniej religijne w zupełnie inny sposób, noworeligijne.
Kiedy zaczęła się sekularyzacja? Odpowiedź, jaką daje na to pytanie autor, może zaskakiwać. Otóż sekularyzacja nie ma jednego początku. „Za pierwszy, a adekwatnie ostatni – wedle chronologii – początek sekularyzmu uznaję dekadę lat 60. XX wieku” – deklaruje autor. Jak fala przetoczyła się wówczas przez Europę, nie trzeba chyba nikomu przypominać.
Przejdźmy więc od razu do konkluzji wywodu o ostatnim początku sekularyzacji: „Oto na naszych oczach dzieje się historia. Pokolenie lat 1960. po prostu przestaje się religią interesować. Siła jej oddziaływania drastycznie spada. Ostatnim początkiem sekularyzmu jest ostudzenie żaru, z którym wcześniej zwalczał on religię. Chrześcijaństwo, Bóg, wiara i teologia – to tematy, którymi nikt więcej na poważnie nie będzie się już zajmował. Tak właśnie brzmi teza dojrzałego, ociężałego sekularyzmu, który z młodzieńczą werwą podgryzać będą postsekularyści” (s. 18).
Po religii, po Kościele, po Bogu
Sekularyzacyjny w swej istocie bunt lat 60-tych ubiegłego stulecia nie zrodził się przecież jednak „na surowym korzeniu”. Puczydłowski śledzi więc inne, wcześniejsze początki sekularyzmu, które doprowadziły do współczesnego apogeum tego procesu. Wszystkie sekularyzacyjne tropy, na które wskazuje Autor, są dobrze znane i zostały już opisane.

Pod nieobecność – albo przynajmniej uparte milczenie – Boga postsekularna wiara kieruje się ku człowiekowi i całemu stworzeniu. Nowe sacrum realizuje się w relacji międzyludzkiej
Ks. Andrzej Draguła
Dla porządku jednak przypomnijmy je w wyliczeniu: spór z nauką o odczarowanie świata, Nietzscheańska metafora śmierci Boga, pozytywistyczne próby racjonalizacji i unaukowienia religii, a także scholastyczne spory o analogię, które z nowożytną sekularyzację głoszoną przez nauki społeczne łączy związek przyczynowo-skutkowy. Puczydłowski – dzięki bajki o Głupim Jasiu – wskazuje następnie na dwie możliwe reakcje religii na sekularyzację.
„Pierwsza z nich, reprezentowana przez Ratzingera, to postawa obciążona brzemieniem odpowiedzialności, ale podszyta także lękiem i nieufnością. Nieufność staje się szczególnie widoczna w kontekście owego deprawującego daru wolności, który nakazuje ludziom robić rzeczy tak absurdalne i nierozważne. Druga wersja baśni będzie w tym eseju patronować myślicielom postsekularnym. Po pierwsze, uznają oni, iż religia nie ma czegoś takiego jak substancjalny rdzeń, którego należy z uporem bronić przed dyfuzją. […] Po drugie, myśl postsekularna często sprzymierzona jest z antykapitalistyczną lewicą. Rzucenie wyzwania racjonalnemu, ekonomicznemu porządkowi w imię wyższych wartości może tchnąć zarówno w religię, jak i we współczesne społeczeństwo nowego ducha. Po trzecie, postsekularyzm przywiązany jest do idei kenozy, czyli samouniżenia, samoograniczenia, dobrowolnej zgody na utratę na rzecz bliźniego. […] Postsekularyzm głosi, iż najistotniejszym wyzwaniem stojącym przed religią będzie… uśmiercenie samej religii. Należy zniszczyć spetryfikowany kościół, religijną kulturę, obyczaje. Należy odrzucić religię, niczego nie spodziewając się w zamian” (s. 30-31).
Od obserwatora do wyznawcy
Rozdział II („Antynowoczesny”), III („Wiekuista cisza”) i IV („Słaby Bóg”) stanowi fascynującą podróż filozofa-detektywa, który w XX-wiecznej myśli – w tym w literaturze – śledzi, iż użyję postsekularnego klucza, tropy tego, co pozostaje „po religii”. Streszczanie czy omawianie wszystkich wątków w sposób oczywisty mija się z celem. Dość powiedzieć, iż Puczydłowski tropy te dostrzega u dawnych mistrzów (Pascala i Leibniza) oraz u bardziej nam współczesnych: Ludwika Konińskiego i Orhana Panuka (przed przystąpieniem do lektury książki Puczydłowskiego dobrze będzie sobie przyswoić „Śnieg” tureckiego pisarza), u Etty Hillesum, Johna Caputo i Czesława Miłosza. To u nich autor rozpoznaje modele Boga słabego, kenotycznego, milczącego, potrzebującego naszej pomocy itd. Deus absconditus jest wizją Boga postsekularystów.
Przyznam, iż brakuje mi tutaj Tadeusza Różewicza i Dietricha Bonhoeffera, których myślenie należałoby uznać wręcz egzemplaryczne dla tego modelu obecności-nieobecności Boga. Różewicz pisze przecież: „trzeba się z tym zgodzić / iż Bóg odszedł z tego świata / nie umarł!”. Teraz konieczna jest „nauka chodzenia”, aby wreszcie stać się dorosłym, który wypuścił swą dłoń z dłoni Boga.
Przychodzi w książce moment, kiedy autor porzuca rolę tropiciela na rzecz funkcji świadka, a adekwatnie wyznawcy: „Mój bunt postsekularny już dojrzał. Nabrał powagi. Zdobył samoświadomość” (s. 127). Jest reakcją na sekularyzm. „Niechęć do postoświeceniowego sekularyzmu wzrastała w miarę jak coraz wyraźniej okazywało się, iż realną alternatywą dla horyzontu religijno-metafizycznych wartości stają się wyrachowanie, pragmatyzm w relacjach z bliźnimi, moralna obojętność i próżne samozadowolenie” (s. 128). Autor zastrzega się, iż oczywiście nie każdy sekularyzm musi prowadzić do nihilizmu, egoizmu i obojętności. Jego doświadczenie uczy go jednak, iż najczęściej tam jednak się kończy jego sława.
Credo postsekularnego buntu
Odrzuciwszy sekularyzm, Puczydłowski stanął wobec pytania o sens powrotu do starej wiary, religii przedsekularnej. „Czułem – przyznaje autor – iż prosta, otwarta mowa o Bogu będzie w świecie postsekularnym naiwna i niestosowna. Świętość jawiła się jako coś fascynującego, ale odległego zarazem. Pociągała, ale stale przypominała o swojej niedostępności. Równocześnie na kolejnych kartach tej książki dojrzewało we mnie przekonanie, iż dopełnieniem postsekularnego buntu musi być rozwój wrażliwości i wcielanie jej w życie poprzez miłość. Ideałem miłości stała się zaś postawa radykalnego otwarcia. Taka, która nie stawia żadnych granic, nie przyjmuje limitów, nie wyklucza i nie rezygnuje z miłosierdzia wobec kogokolwiek” (s. 128).
Pod nieobecność – albo przynajmniej uparte milczenie – Boga postsekularna wiara (?) kieruje się ku człowiekowi i całemu stworzeniu. Nowe sacrum realizuje się w relacji międzyludzkiej, a transcendencja w epoce postsekularnej nie potrzebuje już rytuału. Credo buntu postsekularnego ma wiele znamion, które go identyfikują: jest proekologiczny, panenteistyczny, profeministyczny (odkrywający kobiecość Boga, w tym Ducha Świętego) i naturalnie sakralny. Czy potrzebujemy jeszcze świątyń, gdy mamy z natury święte lasy, sanktuaria przyrody?
Poza ramami dogmatyki
Czy to jeszcze chrześcijaństwo? Czy to już jakaś nowa religia? Puczydłowski przyznaje: „Nawet jeżeli postsekularyzm jest ogólną perspektywą, która wykracza daleko poza dogmatyczne ramy chrześcijaństwa lub jakiejkolwiek innej współczesnej religii, to niewątpliwie może czerpać pełnymi garściami z refleksji, którą prowadzą chrześcijańscy teolodzy i teolożki” (s. 143), jak choćby z kobieco zorientowanej pneumatologii.

To oczywiste, iż rodzimy postsekularyzm będzie miał chrześcijański grunt i rys. Ba, w Polsce to będzie – jeżeli można tak powiedzieć – katolicki postsekularyzm, będzie bowiem kontynuacją i przezwyciężeniem katolicyzmu. prawdopodobnie dla postsekularystów kategorie orto- i heterodoksji nie będą istnieć jako te, które zostały odrzucone jako dziedzictwo ery przedsekularyzacyjnej. Z punktu widzenia teologii uprawianej wewnątrz tradycyjnie rozumianej religii będzie to prawdopodobnie ujęcie doktrynalnie przynajmniej pograniczne, o czym zresztą mówi sam Puczydłowski, wspominając o wykraczaniu poza dogmatyczne ramy.
Krzywdzące byłoby jednak podejrzewanie autora o afiliację do jakieś mgławicowo rozumianej duchowości, tak w tej chwili modnej pośród SBNR-ów (ang. Spiritual But Non Religious – uduchowiony, ale niereligijny). Nie, to nie jest softowy zamiennik dla teologicznie zorientowanej postawy. Postsekularyzm Puczydłowskiego – jakkolwiek pytanie o ortodoksję pozostaje istotne – jest modelem na wskroś teologicznym, wszak można tam znaleźć i naukę o stworzeniu, i pneumatologię i antropologię, które tworzą logiczną wizję Boga, świata i człowieka.
Co więcej, jest to teologia, która nie zwalnia się od społecznego zaangażowania, choć oczywiście można jej zarzucić, iż została antropologicznie i społecznie przeorientowana, a jednocześnie pozbawiona tego, co w religii wydaje się nieusuwalne – ordo ad Deum. A może na tym właśnie polega postsekularyzm? Na radykalnej humanizacji religii, a może choćby jej deteologizacji? Bo jeżeli autor pisze: „świat, czyli świętość”…?
Podszewka i garnitur
A czym jest tytułowa „atłasowa podszewka”? Pytając o genezę o postsekularyzmu, autor pyta: „A może należałoby go raczej porównać do atłasowej podszewki, którą został zabezpieczony od spodu wiek XIX? Tylko skrajna, intelektualna bieda zmusiłaby właściciela garnituru do sprucia i odstąpienia tak drogocennego materiału wyściełającego marynarkę i kamizelkę od wewnątrz. jeżeli postsekularyzm zagościł w krajobrazie intelektualnych debat już w XIX wieku, to mogę żywić nadzieję, iż nie poprowadzi nas w przeszłość, ale ku przyszłości. Nie odrzuci całkowicie nowoczesności, której jest częścią, tylko ją wyprostuje. Tak jak podszewka nada jej pożądany fason, zapewni jej głębię” (s. 34-35).
O czym mówi nam ta krawiecka metafora? O niejakiej podskórności postsekularyzmu wobec sekularyzmu. Teza ta jest zgodne ze źródłowym założeniem Puczydłowskiego, które widać już jego rozprawie doktorskiej, o czym wspominałem wyżej. Religia i sekularyzacją są ze sobą w dialektycznym napięciu – pisał wtedy. Dzisiaj dodaje, iż jest to wzajemne oddziaływanie trzech, a nie dwóch procesów: religii, sekularyzacji i postsekularyzmu.
Co będzie kolejny etapem tego procesu? Czy jest on szansą, by ocalić w świecie to, co chciał wyrugować radykalny sekularyzm: Boga, religię, wiarę? Jak odpowiedzieć na to pytanie, jeżeli wszystkie te terminy postsekularyzm definiuje na nowo? Projekt Miłosza Puczydłowskiego, filozofa pracującego w tej chwili na Uniwersytecie Południowo-Wschodniej Norwegii w Tønsberg, wyrasta nie tylko z teoretycznego namysłu, ale i z życiowego kontekstu.
Jak zaznacza, „Stoję teraz rozdarty pomiędzy dwoma brzegami, do których przyzwyczaiłem swoje stopy. Wyrastam z kraju, w którym religijność odgrywała olbrzymią rolę w kształtowaniu tożsamości. Przenoszę jednak ciężar myślenia do miejsca, w którym tradycyjne formy religii obumarły lub poddawane są bardzo daleko idącym przekształceniom” (s. 8). Ta książka jest dużym krokiem w kierunku drugiego brzegu. Ale jeżeli postsekularyzm jest – choćby atłasową, ale tylko – podszewką, to co jest owym garniturem, któremu nadaje ona fason? Oto jest pytanie.
Przeczytaj również: „Każde cierpienie ma sens, prowadzi do pełni życia”? A jeżeli nie każde?