
Męczennicy nie pozostają bezowocni
Tadeusz Cieślak SJ
Niedawna beatyfikacja abp. Eduarda Profittlicha (6 września 2025) była niewątpliwie ważnym wydarzeniem nie tylko dla Estonii, ale też dla całego regionu bałtyckiego. Będąc uczestnikiem tej ceremonii, a od 10 lat pracując duszpastersko na Łotwie, sam się często zastanawiałem, czemu wobec tak licznych ofiar zbrodniczego systemu komunistycznego nie znaleziono w państwach bałtyckich wystarczającej energii, by przeprowadzić proces beatyfikacyjny którejś z nich. Wyjątkiem był tu litewski arcybiskup Teofilius Matulionis, wielokrotny więzień sowieckiego systemu represji, który zmarł w 1962 r. w areszcie domowym, a którego beatyfikowano w 2017 r. A co z innymi? – zastanawiałem się. – Czyżby brakowało dokumentacji albo świadectw? A może stoi za tym jakaś kościelna polityka, by „nie drażnić rosyjskiego niedźwiedzia”?
O abp. Profittlichu dowiedziałem się dopiero niedawno, gdy estoński Kościół katolicki przygotowywał jego beatyfikację i zachęcał wiernych na Łotwie i Litwie do zapoznania się z tą postacią oraz do modlitwy za jego wstawiennictwem. Dopiero wówczas dowiedziałem się o jego związkach z Polską, o studiach w Krakowie, o pracy duszpasterskiej wśród Polaków na Śląsku i w Hamburgu, wreszcie o jego działalności w Estonii oraz męczeńskiej śmierci w Kirowie w środkowej Rosji w 1942 r. W międzyczasie do naszej jezuickiej wspólnoty w Rydze dołączył o. Aleksander Kahn SJ, który opowiedział, jak w latach 90., kiedy sam pracował w Rosji, uzyskał dostęp do sowieckich dokumentów na temat przyszłego błogosławionego z archiwum estońskiego MSW. Zdaniem naszego współbrata same stenogramy przesłuchań świadczyły o wyjątkowej determinacji arcybiskupa jako świadka wiary, żywo przypominające przesłuchania rzymskich męczenników pierwszych wieków. Z drugiej strony zachowały się też ponaglenia ze strony estońskiego oddziału NKWD, by w Kirowie co prędzej rozstrzelano niemieckiego duchownego jako wyjątkowego wroga Związku Sowieckiego, co nie pozostawia wątpliwości, iż jego śmierć była nieprzypadkowa, choć on sam egzekucji nie doczekał, umierając z wycieńczenia po zadanych torturach. A zatem był to jak gdyby gotowy materiał do wyniesienia męczennika do chwały ołtarzy. Kopie tych dokumentów trafiły wówczas do Rzymu, ale użytek z nich zrobił dopiero ordynariusz Tallina, bp Philippe Jourdan, rozpoczynając proces beatyfikacyjny.
Zwieńczenie tego procesu, czyli beatyfikacja, była w Estonii wydarzeniem państwowym. Warto wspomnieć, iż katolicy w tym kraju to niewielka grupka, ledwie 1 proc. mieszkańców. W ceremonii na tallińskim Placu Wolności wzięli udział nie tylko oni, ale też estońscy politycy, w tym prezydent Alar Karis, a także przedstawiciele innych wyznań, a całość transmitowała telewizja publiczna. Duże wrażenie zrobiła na wszystkich homilia kard. Christopha Schoenborna OP, który w imieniu Ojca Świętego przewodniczył Mszy beatyfikacyjnej. Przypomniał on o gigantycznej hekatombie chrześcijan, jaka miała miejsce w XX wieku pod rządami totalitarnych systemów. Zresztą trwa ona poniekąd przez cały czas w ramach tego, co papież Franciszek nazwał „trzecią wojną światową w kawałkach”. Austriacki purpurat zacytował też znamienny fragment listu, jaki abp Profittlich wysłał do swojej rodziny w Niemczech po podjęciu decyzji, by pozostać w Estonii zajętej przez sowietów: „Czynię to z największą przyjemnością, a adekwatnie mogę powiedzieć, iż z wielką radością. Chociaż nie mogę przewidzieć, jak potoczy się teraz moje życie, jakie ofiary mnie jeszcze czekają, podążam tą drogą z wielką ufnością w Boga, głęboko przekonany, iż jeżeli Bóg idzie ze mną, nigdy nie będę sam. Mam też niezłomną nadzieję, iż ofiara, którą ponoszę w tym kraju dla dobra Królestwa Bożego, nie pozostanie bezowocna, w taki czy inny sposób”. Kaznodzieja podkreślił, iż właśnie euforia jest Bożym darem dla wiernych, niezależnie od okoliczności, w jakich przychodzi im żyć i umierać.
Z osobistych wspomnień z beatyfikacji w Tallinie na pewno zachowam doświadczenie powszechności tej wspólnoty, która przyjmowała Eduarda Profittlicha jako nowego błogosławionego. Międzynarodowy jest Kościół katolicki w Estonii, a wtedy, w sobotę 6 września, został jeszcze bardziej wzbogacony przez delegatów z różnych państw Europy. Kiedyś jeden z pastorów na Łotwie powiedział mi, iż katolicy, niezależnie, gdzie pojadą w świat, w kościele mogą się czuć jak u siebie, co wcale nie jest tak oczywiste dla chrześcijan innych denominacji. My wtedy w Tallinie też mogliśmy się czuć jak u siebie, choć dokoła brzmiały różne języki. Zresztą ta swojskość dotyczyła nie tylko katolików; np. zakrystia została zorganizowana w przylegającym do Placu Wolności luterańskim kościele św. Jana, a protestanci i prawosławni na równi z katolikami uczestniczyli w uroczystości. W tym wielonarodowym i wielowyznaniowym tłumie wyróżniała się dyskretna obecność Polaków. W czasach abp. Profittlicha katolików w Estonii nazywano „kościołem polskim”. Dzisiaj też Polaków nie brakuje w tej maleńkiej wspólnocie, zwłaszcza w posłudze duszpasterskiej.
Drugim ważnym wrażeniem była dla mnie symboliczna obecność trzech poprzednich papieży. W przypadku Jana Pawła II była ona wyrażona w osobie jego byłego sekretarza, kard. Stanisława Dziwisza, z kolei nauczanie Benedykta XVI i Franciszka wspomniano kilkakrotnie w homilii i pozostałych przemówieniach w kontekście duchowego doświadczenia cierpienia i prześladowania.
Trzecia rzecz, która rzucała się w oczy, to perfekcyjna organizacja ceremonii. Prawdopodobnie była ona przygotowywana dla większej liczby uczestników. Jednak, jak wiemy, beatyfikacja została przełożona z uwagi na śmierć papieża Franciszka, co pokrzyżowało plany wielu gościom z zagranicy, którzy wybierali się na tę uroczystość w maju, a we wrześniu już nie dali rady przyjechać. Stąd wiele elementów (opieka nad przybywającymi gośćmi, służby porządkowe i medyczne itp.) były trochę „szyte na większy rozmiar”, gdzie widoczna była zwłaszcza duża, regionalna mobilizacja Zakonu Maltańskiego. A zatem: „małe” wcale nie oznacza „byle jakie”.
Na koniec jeszcze jedna uwaga. Takie wydarzenia, jak ostatnia beatyfikacja, zbliżają do siebie narody i lokalne kościoły. Bałtowie już od lat współpracują ze sobą politycznie i gospodarczo, zwłaszcza pod wpływem zagrożenia ze Wschodu. Ale to samo zagrożenie może też być źródłem postawy „ratuj się kto może”, a więc dezintegracji. Stąd potrzeba pozytywnych impulsów, a do takich należała niewątpliwie tallińska beatyfikacja. Z kolei dla nas Polaków ta bliska zagranica na północnym wschodzie to często albo ziemia nostalgicznych westchnień za „dawnymi dobrymi czasami” I Rzeczpospolitej, albo po prostu terra incognita, gdzie nie bardzo rozróżnia się np. między Łotwą a Estonią. Do tego dochodzą pewne schematy myślowe podszyte dawnymi lękami albo kompleksami (np. wobec Niemców). Tymczasem postacie takie jak bł. Eduard Profittlich łamią te schematy: Niemiec, urodzony gdzieś na zachodzie swojej ojczyzny, jako jezuita studiujący filozofię i teologię w Niemczech, ale doktoraty z tych dziedzin zdobywa już w Krakowie; odbywający ostatni etap swojej formacji zakonnej w Czechowicach-Dziedzicach, gdzie jezuici rozwijają działalność rekolekcyjną wśród śląskich robotników, by uodpornić ich na marksistowską ideologię, następnie pracujący wśród Polaków w Opolu i Hamburgu, by następnie wyjechać do Estonii, gdzie również Polacy stanowią trzon miejscowego Kościoła; z kolei zostaje tam biskupem i administratorem apostolskim, by na koniec oddać życie za wiarę zamęczony przez sowieckich oprawców, jak setki tysięcy przedstawicieli innych narodów. Mówiąc szczerze, podobają mi się takie nieschematyczne historie, choć niosą w sobie ból i dramat. I zdaje się, iż Pan Bóg też takie historie lubi, by nam coś powiedzieć na XXI wiek.

Tadeusz Cieślak SJ
jezuita pracujący na Łotwie, w tej chwili duszpasterz Polaków (albo raczej polskojęzycznych parafian) w parafii Matki Bożej Bolesnej w Rydze oraz kapelan polskiej szkoły im. Ity Kozakiewicz


















