Ilustrowany Kurier Codzienny IKC
Patrzący na wszystko z góry Wezuwiusz, uwielbiana bez reszty Sophia Loren i tylko nieco mniej czczony Enrico Caruso, boski Diego oraz uosabiająca charakter ziomków Pulcinella. Dalej, chroniąca przed złem papryczka, zwana curniciello, pizza Margerita czy podawana z kremem orzechowym caffe alla nocciola oraz nie mniej świetna kawa Kimbo. Mało? To jeszcze kult czaszek, tombola, wszędobylskie motorynki, przepiękne bazyliki, zadbane kapliczki przy każdym rogu ulicy i walające się wszędzie śmieci. Camorra, niepowtarzalne stacje metra, wypłakiwane smętnie przy zachodzie słońca nad zatoką: „O Sole Mio”… Taki jest Neapol.







Wszystko? Nie. Zostaje nam jeszcze jedno słowo, bez którego owo miasto nie istnieje. „Presepe”, czyli szopka. Szopka bożonarodzeniowa, która w wielu włoskich domach gości już od 8 grudnia. Najpierw w wersji demo, czyli: stajenka, Maryja z Józefem, pusty żłobek, aniołowie w gotowości, pasterze oraz podstawowa zwierzyna – „wołek i osiołek”. Z czasem jest ona stopniowo uzupełniana – 25 grudnia o figurkę Pana Jezusa, zaś 6 stycznia o przedstawienia Trzech Króli z darami. Co ciekawe, Matka Boża najczęściej jest ubrana w różową sukienkę i niebieski welon, Józefowi natomiast zarzuca się na plecy płaszcz koloru fioletowego. Przynajmniej w Neapolu.
Najbardziej prestiżowa szopka zawsze będzie pochodziła z Via San Gregorio Armeno. Bo dla rodowego neapolitańczyka postawienie w domu chińskiej podróbki Małego Jezuska mogłoby być taką samą profanacją, jak zamówienie pizzy z ananasem, kibicowanie Juventusowi Turyn czy picie cappuccino po południu.
Neapolitańskie Betlejem
Via San Gregoro Armeno to uliczka, którą w normalnych okolicznościach można byłoby łatwo przegapić. Nie zwrócić na nią uwagi. Ominąć. Ma niecałe 200 metrów, jest dość wąska i wznosi się lekko ku górze. Ot, jedna z wielu w ścisłym centrum Neapolu – Centro Storico.
Jak do niej trafić?
Idąc z katedry jednokierunkową Via Duomo, przy Via Vicaria Vecchia machasz ręką do muralu świętego Januarego, patrona miasta, którego doczesne szczątki oraz ampułkę z krwią mogłeś przed chwilą oglądać we wspomnianej przepięknej bazylice. Skręcasz w prawo, w Via San Biagio dei Librai. Mijasz sklepy z dewocjonaliami, z których – w sąsiedztwie krucyfiksów czy różańców – uśmiecha się do Ciebie Diego Maradona w aureoli świętego. Dalej, ciąg małych kiosków i straganów. Tam będziesz nagabywany, by kupić cukierki, owoce, magnesy, souveniry a choćby papierosy bez akcyzy za 2 euro. Po chwili miniesz bramę, w której mieści się Ospedale Della Bambole, czyli… szpital dla lalek. Nieco dalej znajdziesz muzeum tortur, by zaraz obok poczuć mrowienie na plecach stając oko w oko z „czaszką z uszami”, znajdującą się w podziemiach maleńkiego kościółka Santa Luciella a San Biagio dei Librai. Co dwa kroki mijasz kawiarenkę, w której za jedno euro wypijesz espresso przy barze, słuchając rozmów toczonych w lokalnym dialekcie. I tam naocznie poczujesz jak niczym krew w piach wsiąka twoje mozolne wykuwanie włoskich słówek i gramatyki. Na pocieszenie zostanie Ci gestykulacja. Ta, na szczęście jest uniwersalna w całej Italii.
Generalnie, wszędzie gwar, krzyki, ścisk, wiszące pranie, światła i dźwięk klaksonów mknących bez opamiętania skuterów.
I dokładnie w środku tego harmideru, między szpitalem dla lalek a muzeum tortur, trafiasz właśnie na Via San Gregorio Armeno. I od razu wkraczasz do innego świata, w którym atmosfera Bożego Narodzenia trwa cały rok. Trochę tam z Disney’a, trochę kiczu. Ale niemało prawdziwej sztuki, która bardzo cieszy oko.
Św. Franciszek w wersji 2.0
Jak wiemy z tradycji, pomysłodawcą szopek był św. Franciszek z Asyżu. Zaś jej pierwszej prezentacji dokonał on w Wigilię Bożego Narodzenia 1223 roku. I bynajmniej nie w Asyżu, jak można byłoby przypuszczać, ale w miejscowości Greccio kolo Rieti, mniej więcej w połowie drogi między Rzymem a rodzinnym miastem Franciszka. Właśnie w Greccio przyszły święty miał swoją pustelnię, którą otrzymał od miejscowego szlachcica Giovanni Velito. Jak czytamy w żywocie Biedaczyny z Asyżu, podczas odprawianej wówczas pasterki, gdy czytano fragment Ewangelii o narodzeniu Pańskim, w żłóbku miało pojawić Dzieciątko Jezus, które Franciszek wziął na ręce. W tej pierwszej szopce rolę pasterzy odegrali mnisi, którym towarzyszyły zwierzęta. I tak narodziła się najbardziej kultywowana po dziś dzień tradycja związana z Bożym Narodzeniem.
Na południu Włoch, w Kampanii, przybrała ona wyjątkową formę szopki neapolitańskiej. Jej największy rozkwit przypadł na szesnaste stulecie i jest zasługą św. Kajetana. Rzeczony W 1530 r. stworzył w Oratorium Santa Maria Della Stalletta szopkę. Ale trick założyciela zakonu Teatynów polegał na tym, iż wszystkie figurki przyodział zgodnie z modą obowiązującą w XVI-wiecznym Neapolu. A nadto wzbogacił też szopkę o postacie przynależne do świata jemu współczesnego. I tak rozpoczął się swoisty szał szopkowy, który z czasem opanował nie tylko Włochy.
Przy Via Gregorio Armeno szopka ma już wymiar nie tylko kulturowy, ale niemal przemysłowy. Zagęszczenie na metr kwadratowy Matek Boskich, Dzieciątków Jezus, świętych Józefów, trzech króli z których jeden musi być murzynem, pastuszków, wołów, baranów, wijących się aniołów z trąbami lub bez, jest tu chyba największe na świecie. Figurki, przede wszystkim te tańsze, plastikowe „za ojrasa”, są starannie poukładane w boksach. I jak to bywa w biznesie, kupując dziesięć, jedenastą masz w gratisie.
Do tego szopki o różnych metrażach. Od typowej kawalerki po istne pałace. Sprzedawane w wersji developerskiej, czyli w formie surowego drewnianego szkieletu lub takiej na bogato, korkowej, „pod klucz”, ze śpiewającymi chórami niebieskimi, wielbłądami, kotami i psami w pakiecie. Rzeźbionymi i wypalanymi w terakocie.
„Szopa bydłu przyzwoita i to jeszcze źle okryta”? Ta kolęda absolutnie nie pasuje do szopki neapolitańskiej. Tu, jak wspomnieliśmy, Boże Narodzenie staje się pretekstem do pokazania życia codziennego tubylców. I jak to bywa u Włochów, szczególnie południowców musi być na bogato.
A reszta szopki to Kampania i Neapol w pełnej krasie. Zza węgła wyglądają kobiety z zakupami, żebracy napraszają się o jałmużnę, karczmarze dolewają gościom wina i serwują lokalne dania, czyli pizza Margherita, cuoppo di Mare, czyli smażone owoce morza czy makaron podawany z ziemniakami, dama stroi się na nabożeństwo lub tańce, rzeźnik w sklepie odkrawa kawałek prosciutto, czyli miejscowej szynki, kowal kuje konie. szewcy naprawiali buty. Obok stajenki widzimy fragmenty świątyń greckich i rzymskich. To podkreślenie triumfu chrześcijaństwa nad wcześniejszymi religiami terenu dzisiejszych Włoch, szczególnie południa, gdzie bardzo mocne były wpływy choćby antyku greckiego. Dla pełni kolorytu brakuje tylko boiska piłkarskiego i miejsca, gdzie można by wypić w przelocie espresso.
„W żłobie leży, któż pobieży”?
Tylko na pozór może się wydawać, iż figurki w szopce neapolitańskiej upychane są niczym pasażerowie w krakowskim tramwaju podczas godzin szczytu. Bo chociaż włoscy południowcy generalnie żyją „na spontanie”, to jednak figurki do Presepe są starannie dobierane. I nie ma tu przypadku.
Zacznijmy tradycyjnie, czyli od tego, co „must be” w tradycyjnym, neapolitańskim presepe. O Świętej Rodzinie, aniołach, Trzech Królach, pastuszkach i inwentarzu już wspomnieliśmy.
Ale wśród pastuszków jeden jest wyjątkowy. To ten śpiący – Benino – którego zawsze stawia się z boku. Jemu, według legend – miała się przyśnić szopka. Gdy zaś się przebudził, czar zniknął. Benino czasem przedstawiany jest jako człowiek z rozdziawionymi w zachwycie ustami i rozłożonymi rękami – to oznaczałoby, iż sen pastuszka się ziścił. Nie sposób nie zauważyć dwóch kolejnych uczestników powitania Jezusa na ziemi. To rdzenni neapolitańczycy czy mieszkańcy Kampanii – wujkowie Viceznzo i Pasquale grający w karty. Symbolizują oni karnawał i śmierć, ale też dwa przesilenia, letnie i zimowe. Dodajmy, iż Pasquale to też imię jednej z czaszek znajdującej się na Cmentarzu Fontanelle znajdującym się w dzielnicy Sanita, niedaleko zamku Capodimonte, której przypisuje się zdolność przepowiadania numerów tomboli, czyli ichszego lotto.
Ewidentnie „na sucho” nie witał Pana Ciccibacco, czyli w wolnym tłumaczeniu pijak, który w kierunku szopki zmierza na wozie wypełnionym beczkami z winem. Ma on symbolizować cienką granicę między sacrum i profanum. Żeby było mu raźniej, jedzie z kolegami. Z innych symbolicznych postaci odnotujmy jeszcze Cygankę, która przepowiada Świętej Rodzinie ucieczkę do Egiptu a w przyszłości mękę Chrystusa.
Twórcy presepe co roku się ścigają się w pomysłowości, kto jest godzien stanąć w kolejce do adoracji Pana Jezusa. Szopkarze pilnie śledzą trendy i starają się być na czasie. Ot, prosty przykład. W tym roku bez problemu można skompletować sobie całą jedenastkę z SSC Napoli, już pod wodzą trenera Antonio Conte, z zakupionym za 30 milionów z Chelsea napastnikiem Romero Lukaku. Pewnie kilka lat temu swoją figurkę miał nasz piłkarz występujący w tym zespole, czyli Piotr Zieliński.
Nie może zabraknąć najbardziej ikonicznych postaci miasta pod Wezuwiuszem, czyli aktorki Sophii Loren, komika Toto czy Diego Maradony, który choć Argentyńczyk, dla Neapolitańczyków jest na tyle swój, iż ci stawiają mu nawet… kapliczki. Skoro o Argentyńczykach, oczywiście obecny jest Jose Bergolio, czyli papież Franciszek. Z polityków grzywą wyróżnia się Donald Trump, żywa jest pamięć o Silvio Berlusconim. Nie widać natomiast postaci Władimira Putina. Wprawne oko dojrzy Lady Gagę, Taylor Swift czy innych modnych dziś piosenkarzy. Ale ze skwaszoną miną nie odejdą fani Beatlegów czy Rolling Stones. Generalnie, dla wszystkich coś miłego.
Przy Via Gregorio Armeni nie tęsknią natomiast za jedną Bożonarodzeniową tradycją, czyli katowaną od Zaduszek w hipermarketach świecką kolędą „Last Christmas”
Tekst i fot. Łukasz Winczura