Świadkowie nadziei – Świadectwo (13 min) – Wydarzenie „Męskie oblężenie Jasnej Góry”

zielonyzeszyt1977.pl 1 tydzień temu

Świadkowie nadziei – Świadectwo (13 min) – Wydarzenie „Męskie oblężenie Jasnej Góry”

Świadectwo które miałem okazji powiedzieć 27 września 2025r. na Jasnej Górze w ramach wydarzenia „Męskie oblężenie Jasnej Góry. Mężczyźni u Maryi„. Link do całości transmisji: https://youtu.be/cNhv8JamnIs

Szczęść Boże!

Nazywam się Rafał Dziedzic, mam 47 lat. Jestem mężem Eli, tatą Oli oraz Mieszka. Zostałem poproszony, aby podzielić się z wami świadectwem mojego nawrócenia. I bardzo się cieszę z tej okazji – opowiadanie o tym, jak wspaniałe jest życie z Bogiem, jest moją największą radością. I mam nadzieję, iż to, co powiem, będzie również dla wielu z was zachętą, aby Bogu powierzyć całe swoje życie. By doświadczyć tego, czym jest pokój, który przekracza wszelkie poznanie. Czym jest nadzieja, która zawieść nie może.

Pochodzę z rodziny, w której nie było religii i nie było miejsca na rozmawianie o Bogu. Po prostu moi rodzice nie wierzyli. Można powiedzieć, iż byli bardzo antykościelni. Zwłaszcza tato, który odwrócił się od Kościoła po tym, jak doświadczył tego, jak bardzo niektórzy ludzie Kościoła potrafią być obłudni. Więc w moim domu chodziłem do kościoła nie dlatego, iż kazali mi rodzice, ale dlatego iż sam chciałem. I przez pewien czas właśnie tak to wyglądało i mimo wszystko co niedzielę byłem na Mszy Świętej. Było to zasługą księdza, którego bardzo lubiłem, którym byłem bardzo zafascynowany. Pamiętam, iż wówczas choćby myślałem o tym, aby zostać księdzem. Oczywiście mój tato skwitował moje marzenia stwierdzeniem, iż mogę wybrać każdy zawód, ale księdzem na pewno nie pozwoli mi zostać.

Wówczas moja relacja z Bogiem była mocna, ale dziecinna. Polegała głównie na tym, iż Bóg spełniał moje pragnienia: chciałem dobrej oceny w szkole – modliłem się żarliwie i dobrą ocenę dostawałem. Chciałem nową zabawkę – tu również pomagała modlitwa. Bóg był po prostu „dobrym wujkiem” przynoszącym wspaniałe prezenty.

Gdzieś po I Komunii Świętej mój ukochany ksiądz został przeniesiony na nową parafię, a jego miejsca w moim sercu nie zajął nikt inny. Nie było innej osoby, która mogłaby prowadzić mnie w wierze, odpowiadać na trudne pytania, które coraz wyraźniej pojawiały się w mojej głowie. No bo o ile jest tak, iż Bóg spełnia marzenia, to dlaczego jest tyle dzieci, które nie dostają, tak jak ja, tego, czego pragną. Dlaczego tyle dzieci choruje, cierpi głód, umiera. Dlaczego, skoro Bóg jest taki dobry, jest tyle zła na świecie…

Nie potrafiłem sam znaleźć przekonującej odpowiedzi, a te, które słyszałem od taty, nie pozostawiały wątpliwości: po prostu Boga nie ma. Dlatego życie wygląda tak, jak wygląda. I ostatecznie zostałem przekonany.

Pamiętam dokładnie ten moment, gdy „uwierzyłem”, iż Boga nie ma. W ułamku chwili poczułem, iż mam na plecach ogromny ciężar. Do tamtej chwili wierzyłem, iż zawsze koło mnie jest przyjaciel-Bóg, który w momencie kłopotu przyjdzie z pomocą. od dzisiaj jednak go nie ma. I ja sam muszę z wszystkim dać sobie radę. Nie mogę już liczyć na Jego pomocną dłoń.

Ten ciężar na początku był nieznośny. Trudny do udźwignięcia. Jednak przekonywałem siebie, iż tak właśnie wygląda życie. I każdy musi ten ciężar dźwigać na swoich barkach. Więc zamiast rozczulać się nad tym, iż jest mi ciężko, powinienem skupić się, aby iść do przodu.

Więc ruszyłem i szło mi całkiem dobrze. Najlepszy uczeń w szkole podstawowej, najlepszy w szkole średniej, studia ukończone z wyróżnieniem. Na I roku studiów, wraz z kolegą z liceum, założyłem firmę, która dynamicznie się rozwijała i ostatecznie stała się jednym z liderów w swojej branży. Spotkałem piękną kobietę, która stała się moją żoną. Urodziła nam się wspaniała córeczka.

A ja czułem coraz wyraźniej, iż wszystkie te kolejne osiągnięcia i sukcesy przynoszą mi satysfakcję tylko na chwilę. Krótką chwilę, po której pojawia się pytanie: co dalej? Gdzie jest kolejny szczyt, który mam osiągnąć? Kolejne wyzwanie, któremu mam stawić czoło? I ten ciągły pęd za szczęściem i spełnieniem, które nieustannie mi uciekało, doprowadziło mnie do punktu, w którym poczułem się bardzo zmęczony. Tak bardzo wycieńczony, iż poczułem, iż potrzebuję przerwy, odpoczynku od pracy.

Podczas tej przerwy bardzo gwałtownie zrozumiałem, iż jestem pracoholikiem. Że nie potrafię żyć inaczej jak tylko w nieustannym biegu i pogoni za szczęściem. Pracując po 24 godziny czy 48 godzin bez przerwy w pogoni za realizacją coraz bardziej ambitnych celów. W kompulsji, która nie pozwoliła mi się zatrzymać. Zrozumiałem wówczas, iż albo znajdę inny sposób na życie, albo moje życie może się skończyć już teraz.

Wówczas nie wiedziałem, czy jest inny sposób życia. W moim otoczeniu nie znałem nikogo, kto żyłby inaczej. Wiedziałem jednak, iż przynajmniej chcę spróbować. I moje modlitwy po raz kolejny spełniły się.

Jak już wcześniej powiedziałem, to był czas, gdy nie wierzyłem w istnienie Boga. Byłem już bardzo po drugiej stronie – może nie walczyłem z Kościołem, ale potrafiłem osoby, które twierdziły, iż wierzą, samymi pytaniami doprowadzić do tego, iż ich wiara się chwiała (jeżeli nie miała mocnych fundamentów w relacji z Jezusem). Pamiętam, iż w liceum jako jedyny chodziłem na lekcje etyki – bo zrezygnowałem z religii i byłem chyba pierwszy, który się na to zdecydował.

Więc tego nowego sposobu życia na pewno nie wiązałem z Bogiem. Wręcz przeciwnie – o ile ktoś mówił cokolwiek o religii czy Bogu, z miejsca stawał się dla mnie kłamcą. A to oznaczało, iż tracił wszelką wiarygodność.

Moja podróż duchowa trwała 3 lata. Wiodła przez Indie, wielu nauczycieli w Europie, którzy swoim przykładem dodawali mi nadziei na odkrycie innego sposobu życia. I krok po kroku zauważałem w sobie zmianę. Jednocześnie opowiadali o Jezusie. Poznawałem go wówczas jako człowieka. Jako nauczyciela, który wiele wieków temu uczył, jak żyć, aby być szczęśliwym. Uczył tego, czym jest miłość…

Pod tym wpływem zdecydowałem, iż powinienem przeczytać Pismo Święte. Pamiętam, iż mimo tego, iż wielu rzeczy kompletnie nie rozumiałem, nie widziałem w nich sensu, miałem przekonanie, iż te słowa przemieniają moje serce.

Aż przyszło spotkanie pod koniec kwietnia 2015 roku, podczas którego doświadczyłem ponownego narodzenia. W jednej chwili doświadczyłem, iż moje stare życie się kończy, a rozpoczyna nowe. Stary Rafał umarł, a narodził się nowy. Nie bardzo wiedziałem, co dokładnie się dzieje, wiedziałem, iż wypełnia mnie pokój, euforia i wolność, z którą nic równać się nie może. I od razu pojawiły się dwie myśli: pierwsza myśl to przekonanie, iż każdy jest przeznaczony, aby doświadczyć tego samego co ja. I druga, iż nic realnie w tamtym momencie się nie wydarzyło – to, co realnie było do zrobienia, wykonał ktoś inny, wiele lat wcześniej – a ja po prostu uwierzyłem i dlatego to stało się moim udziałem.

Po jakimś czasie stało się dla mnie jasne, iż to właśnie Jezus przez swoją śmierć i zmartwychwstanie otworzył przed każdym z nas bramy do domu Ojca, które wcześniej były zamknięte. A naszą rolą jest przyjąć ten wspaniały dar, który Jezus każdemu chce ofiarować.

I to doświadczenie Bożej obecności, bliskości nie zmieniło się od 10 lat. Podobnie jak mój zachwyt nad wspaniałym światem, który Bóg dla nas stworzył. Zachwyt nad tym, jak wspaniałego mamy Boga, jak wspaniałe rzeczy dla wszystkich z nas przygotował.

Ponowne narodziny były moim spotkaniem z Jezusem – Bogiem. W ułamku chwili wszystkie wątpliwości, które miałem wcześniej – dotyczące tego, czy jest Bóg i jaki jest – zniknęły. Nie zniknęły jednak wątpliwości dotyczące Kościoła, z którym ciągle nie było mi po drodze.

W marcu 2015 urodził nam się synek i często wychodziłem z nim na spacer. Któregoś dnia podczas takiego spaceru zamiast do parku skierowałem się do kościoła. Trwała właśnie Eucharystia. I zobaczyłem Boga obecnego w swoim Kościele. W ułamku chwili stało się dla mnie jasne, iż skoro Jezus tu jest, to ja również chcę być w tym Kościele. Nie potrzebowałem żadnych dodatkowych argumentów.

Już więc od 10 lat żyję, doświadczając Bożej obecności. Jest ona dla mnie bardziej realna niż wszystko inne. I za każdym razem, gdy wydaje mi się, iż już nie jest możliwe, aby doświadczać ją bardziej, iż nie ma możliwości, aby zanurzyć się w Bożej miłości bardziej, doświadczać pokoju, którym chce nas wszystkich obdarzyć Jezus, mocniej, okazuje się, iż Pan Jezus przychodzi z kolejnym przełomem, łaską, której wcześniej nie byłem w stanie sobie choćby wyobrazić.

Nie chcę przez to powiedzieć, iż moje życie to teraz pasmo nieustannych sukcesów, brak jakichkolwiek zmartwień i stan nieustannej euforii. Zupełnie nie. W życiu z Bogiem jest miejsce na wszystko: czas smutku i czas radości. Czas jasności oraz czas ciemności. To jednak, co czyni zdecydowaną różnicę, to świadomość, iż zawsze Jezus jest przy mnie. W każdej, choćby najbardziej trudnej sytuacji wiem, iż jest ze mną, otacza mnie swoją miłością, przychodzi ze swoim pokojem. I prawdą jest, iż każde, choćby najbardziej trudne doświadczenie wcześniej czy później się skończy. Ale Jego miłość trwa na wieki. I nic mnie nie może od niej oddzielić.

Z osoby, która w taki czy inny sposób walczyła z Kościołem, stałem się ewangelizatorem, który stara się wykorzystać każdą okazję, aby dzielić się Dobrą Nowiną o Jezusie Chrystusie i przywracać nadzieję tym, którzy, jak ja kiedyś, tę nadzieję utracili. Zdarzało mi się zaczepiać przypadkowe osoby na wrocławskim rynku i opowiadać im, jak bardzo Jezus ich kocha. Jeździłem do schroniska dla bezdomnych z ciastem, aby dzielić się Dobrą Nowiną. Prowadzę blog zielonyzeszyt.pl, na którym dzielę się świadectwem swojego nawrócenia i wiarą, iż każdy ma taką samą szansę doświadczyć uzdrawiającą miłość Jezusa. Założyłem i prowadzę serwis synod.org.pl, który stał się największym źródłem informacji o synodzie o synodalności w Polsce, który, wierzę, przywrócił wiarę w Kościół wielu. Założyłem męską wspólnotę modlitewną w naszej parafii pod nazwą Husaria Maryi – abyśmy jako mężczyźni w naszej parafii mogli nawzajem umacniać się w wierze. I pewnie jeszcze mógłbym kilka swoich aktywności, w które się zaangażowałem po swoim nawróceniu, wymieniać. Nie chodzi mi tu o chwalenie się, ale o pokazanie, jak zmieniało się moje życie, gdy oddałem je Bogu.

Chciałem w tym momencie podzielić się jeszcze jednym „odkryciem”, którym obdarzył mnie nasz dobry Tato. Jest nim zrozumienie, czym jest najważniejsza wspólnota, do której należę i za którą jestem odpowiedzialny. To poznanie było szczególnie ważne dla mnie jako pracoholika, który ma naturalną łatwość do angażowania się w nowe inicjatywy 😊 Tą podstawową i najważniejszą wspólnotą jest moja rodzina. I wierzę, iż to, co mówię, może być ważne dla wielu z nas, bowiem w ciągu tych 10 lat przeżytych z Bogiem widziałem wielokrotnie ewangelizatorów, którzy, starając się być świadectwem miłości Jezusa dla obcych, stawali się antyświadectwem dla tych, którzy powinni być dla nich najważniejsi.

Zaraz po moim ponownym narodzeniu stało się dla mnie jasne, iż każdy z nas ma taką samą szansę doświadczyć Jego pokoju: bogaty czy biedny, zdrowy czy chory, rozpoczynający życie czy już je kończący. I w tym momencie, właśnie w tej chwili może do Ciebie przyjść Jezus ze swoim pokojem, który przekracza wszelkie poznanie. Z doświadczeniem tego, jak bardzo Ciebie kocha. Może uzdrowić Cię z wszystkiego, co wydaje się, iż od Niego może Cię oddzielać. I wierzę, iż wystarczy, iż zechcesz przyjąć ten dar. Otworzyć przed Jezusem swoje serce. Zawołać do Jezusa: „Panie, przyjdź i obdarz mnie swoim pokojem. Przemień moje życie. Przemień mnie na swój obraz”.

Niech tak się stanie.

Amen”.

Świadectwo (Świadkowie nadziei – Świadectwo (13 min) – Wydarzenie „Męskie oblężenie Jasnej Góry”) zostało nagrane 27 września 2025r.

Idź do oryginalnego materiału