Raczej dowiadujemy się o sobie różnych rzeczy, niż stajemy się kimś innym. Dlatego powinniśmy być wobec samych siebie podejrzliwi, sceptyczni wobec własnych poruszeń. jeżeli ktoś nie rozpozna w sobie wewnętrznych konfliktów i kompleksów, nieświadomie przeniesie je na zewnątrz – mówi Tomasz Stawiszyński.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” jesień 2024. W wolnym dostępie można przeczytać jedynie jego fragment. W całości jest otwarty tylko dla prenumeratorów naszego pisma i osób z wykupionym pakietem cyfrowym. Subskrypcję można kupić TUTAJ.
Damian Jankowski: Przyszedłem porozmawiać o zmienności…
Tomasz Stawiszyński: O proszę.
O zmienności jako cesze ludzkiej. Żyjemy w coraz bardziej płynnym świecie, adekwatnie wszystko podlega zmianom, włącznie z nami. Gdzie są (i czy w ogóle gdzieś są) granice tej ludzkiej zmienności, granice, za którymi zmianę poglądów bądź stanowisk uznamy nie za przejaw mądrego rozeznania lub ewolucji, a za koniunkturalizm?
– Z jednej strony faktycznie Baumanowskie hasło płynności zrobiło w ostatnich dekadach, przynajmniej na Zachodzie, prawdziwą furorę. Ono dość trafnie opisuje specyfikę dzisiejszego, ciągle zmieniającego się świata. Z drugiej strony paradoksalnie wyraźnie widać w tej płynnej rzeczywistości potrzebę twardych, niezmiennych, okopanych pozycji i stanowisk.
Z czego to wynika?
– Z faktu, iż poglądy od dawna przestały być elementem naszego obrazu świata – siłą rzeczy zmiennego, bo poznanie to proces dynamiczny – a stały się rdzennym elementem tożsamości. Służą dziś często grupowemu potwierdzaniu własnej wartości, afiliowaniu się w gronie podobnie myślących. Poglądy są w tej chwili ni mniej, ni więcej, tylko formą plemiennej sygnalizacji: „jestem z wami i przeciwko tamtym”.
Tekst jest częścią bloku kulturalnego „Zmieniam się, więc jestem wierny sobie”.
Pozostałe teksty bloku:
Magdalena Fijołek, „Dlaczego tak trudno wybaczyć zmianę poglądów. Casus Tomasza Terlikowskiego”
Paweł Stachowiak, „Między opętaniem a Ketmanem. Polscy twórcy w dobie stalinizmu”