Skrawki, czyli ze trzy myśli po urlopie

1 rok temu

W Krakowie wczoraj przepływał sufit z mrocznych chmur nad polami UR, a mi zostały w głowie po wyjeździe jeszcze trzy myśli, które chcę sobie zapisać.

Pierwsza, czy adekwatnie pierwsze dwie są związane z książką Jacka Carra Prawdziwy wyznawca. To drugi tom opowieści o byłym operatorze elitarnej amerykańskiej jednostki NAVY SEALs, Jamesie Reesie. jeżeli ktoś nie lubi drastycznych opisów, niech unika, ale dla mnie ta trylogia jest źródłem rozrywki, satysfakcji (wiem, niskiej, w końcu w dużej mierze to są książki o zemstach w konwencji „wyrwać chwasta, żeby już nie szkodził” – i broń Boże nie chodzi o o. Janusza OP) oraz przemyśleń o antropologiczno-społeczno-historycznych.

Na przykład ku swojej wielkiej euforii znalazłam tam taki fragment:

Co prawda autor pomieszał trochę przebieg wydarzeń historycznych, ale sam fakt, iż w popularnej bardzo w USA książce sensacyjnej, na podstawie której ma teraz być kręcony serial dla Amazon Prime (ten na podstawie pierwszej części, The Terminal List, cieszył się olbrzymią popularnością), wspomniano o Katyniu – rewelacja. To najlepszy sposób, żeby dotrzeć do szerokiego grona odbiorców. Biorąc pod uwagę to, iż doskonała większość czytelników tej serii to byli wojskowi, tego typu informacje mogą zapaść jeszcze głębiej w świadomość społeczną. Oni z jeszcze większą ostrością widzą podłość tego typu zbrodni, w końcu mordowano jeńców, podobnych im.

Drugi cytat sprawił, iż nieco gorzko się uśmiechnęłam:

Polecam drugi akapit. Książka powstała w 2019 roku i wyszła w następnym, co oznacza według mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, duża część pierwszych czytelników pewnie uznała to albo za fikcję literacką, albo za przejaw szurstwa autora („tak to jest, jak wojenne PTSD wejdzie za mocno…”). A potem był 24 lutego 2022 roku i chyba nic więcej nie muszę w tej kwestii dopowiadać. Po drugie – Amerykanie wiedzieli doskonale, jakie są plany Rosjan. Europa też, ale widocznie wygodniej było udawać, iż nic się nie dzieje. Ewentualnie elity polityczne są aż tak zaczadzone rosyjską propagitką, ale w to nie chce mi się wierzyć. Kiedy pomyślę o tym, co dzieje się teraz na Ukrainie, i iż można było temu zapobiec, to ogarnia mnie ku… najwyższy stopień zdenerwowania. I wizje egzekucji, jakie roztacza Carr, jakoś przestają być dla mnie drastyczne (na marginesie – te najbardziej okrutne zawsze są wykonywane na zdrajcach; doceniam). Przynajmniej te dotyczące złoli.

Druga myśl to efekt czytania na urlopie encykliki Spe salvi Benedykta XVI. Nie, nie była to pokuta ani nic takiego – po prostu lubię jego twórczość i jest dla mnie inspirująca. Tym razem uderzyła mnie jedna myśl – papież pisze, iż we współczesnej mentalności cywilizacji północno-atlantyckiej, po wyrzuceniu z niej Boga, najistotniejsze stały się postęp i rozum. Im podporządkowane jest wszystko. Tymczasem w świetle Ewangelii oba te fenomeny są niższe od miłości, rozumianej jako pragnienie dobra dla drugiego, aż pod zdolność do oddania za niego życia, zarówno przez przyjęcie śmierci, jak i codzienność będącą służbą dla tych, których kochamy.

Jeśli dominować ma postęp i rozum, a wiara i miłość zostają zepchnięte na drugi plan, jeżeli nie w sferę indywidualną, do roli małoistotnych form hobby, pojawiają się różne problemy, z którym teraz się nasz krąg cywilizacyjny mierzy. Po pierwsze, trzeba zdefiniować, czym jest postęp. Kościół zaproponował swoje podejście w Gaudium et spes i sądzę, iż jest to interesująca propozycja. Współczesny świat wydaje się (przynajmniej z mojego punktu siedzenia) definiować go jako rozwój technologiczny, który jest źródłem dochodów i gwarantuje nam do pewnego stopnia coraz wygodniejsze życie, w tym coraz sprawniejszą ucieczkę od samych siebie i cierpienia. Nie gloryfikuję tego ostatniego, jednak jak pisałam jakiś czas temu, jeżeli się kocha, wcześniej czy później cierpienia się doświadczy. Nie ma po co go szukać, ale też pełna przerażenia ucieczka od niego konserwuje nas w stanie niedojrzałości i egotyzmu.

Po drugie, jeżeli najwyższą wartością jest rozum, to wszyscy słabi intelektualnie – urodzeni jako tacy albo ci, których zdolności intelektualne i sprawność obniżył wiek – stają się zbędni. Chyba iż mogą być prolami pracującymi na elity lub w jakikolwiek sposób stanowić zasób dla lepsiejszych. Wtedy da się im możliwość istnienia i funkcjonowania. jeżeli jednak okazuje się, że, na przykład, poczęte dziecko ma zespół Downa lub dziadek ma głęboką demencję lub ona mu grozi, dla pierwszego mamy aborcję, dla drugiego eutanazję. Środki społeczne są ograniczone, nie „marnujmy” ich na tych, którzy z punktu widzenia postępu i rozumu są jedynie obciążeniem. Świat bez miłości staje się piekłem i choć nie wprost, ale świetnie to pokazuje BXVI. Jednocześnie też wskazuje, iż jako Kościół mamy coś niesłychanie cennego do zaofiarowania światu – nadzieję szczęśliwej wieczności, która nigdy się nie zakończy, i życie przeniknięte tą nadzieją – i to coś ma moc uzdrawiania rzeczywistości.

Na deser trzy zdjęcia z cichowiańskiego kościółka. To światło wewnątrz organów to stroiciel, nie słoneczko. A figurę św. Józefa bardzo doceniam – jest w nim siła, ale i łagodność. Jakoś tak właśnie widzę cieślę z Nazaretu.

Idź do oryginalnego materiału