Finał powieściowego cyklu noblisty okazuje się tekstem eschatologicznym, przewodnikiem końca, będącym przedsięwzięciem pisarskim, ale i mistycznym.
Lekturę „Drugiego imienia”, pierwszego wydanego po polsku tomu „Septologii” Jona Fossego, kończyłem z solidnie uzasadnionym przekonaniem, iż dzieje się tu wielka literatura. To z jednej strony, bo z drugiej miałem też całą masę znaków zapytania o to, gdzie adekwatnie doprowadzi nas ta monotonnie prowadzona, nieskomplikowana fabularnie historia. W dwa lata później sprawa jest już zamknięta, znamy koniec opowieści. Z czym adekwatnie zostawia czytelników norweski noblista?
Nie dla fabuły, a dla refleksji
Napisanie tego tekstu bez zdradzania szczegółów fabuły jest karkołomnym wyzwaniem, dlatego na wstępie proszę o wybaczenie tych czytelników, którzy jeszcze Fossego nie znają. Wszystko, co tu przeczytacie, to efekt lektury autorskiej i osobistej, dlatego mam nadzieję, iż sięgając po książki Norwega, dotrzecie do innych, ciekawszych wniosków.
Prawdopodobnie nie uda mi się abstrahować od szczątkowej fabuły książek „Ja to ktoś inny” oraz „Nowe imię”, chociaż sam pisarz służy lakonicznością opowieści. Fosse prowadzi swój najpopularniejszy prozatorski wywód nie jako zbiór uporządkowanych zdarzeń, ale wertykalnie. Nie rozbudowuje znacząco świata przedstawionego, ale oddaje pejzaż wewnętrzny narratora, malarza Aslego. „Septologia” to poetycka opowieść o wymiarach i nielinearnym czasie duszy, przedstawiona od końca – z perspektywy mety. Ale miałem się wystrzegać spoilerów!

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Trudno także uciec od hermetycznego języka. Pisanie o Fossem sprzyja pisaniu Fossem, co może łatwo markować niekompetencję krytyka. Książki Norwega są wymagające w lekturze – a choćby odrzucające dla czytelników – właśnie ze względu na przyjętą metodę prowadzenia narracji. Powtarzalność fraz czy wątków, płynna zmiana perspektyw czasowych, niejasny status mówiącego podmiotu… Wszystkie te zabiegi są jak najbardziej uzasadnione, to nie wodotryski dla popisu. Po prostu Fosse nie pisze dla fabuły, ale dla refleksji – czegoś, co wymaga zatrzymania akcji.
Powyższe uwagi mogłyby sugerować, iż pisarskie arkana Fossego to kuchnia dla wybranych. Niektórzy tak zresztą „Septologię” traktują, jako test intelektualnych kompetencji (jak kiedyś „Ulissesa”, dającego inteligenckie szlachectwo każdemu, kto przebił się przez dublińską pielgrzymkę Leopolda Blooma), ale nie o szpan tu chodzi. „Septologia” wymaga wysiłku w czytaniu, jakiegoś samozaparcia. Choć dotyka spraw ostatecznych, to inteligentnie pokazuje, iż najważniejsze tematy są codziennością każdej i każdego z nas. Nasza jest śmierć, żałoba i kochanie, o tym są te książki. Przez te książki po prostu się płynie, tylko trzeba dać się unieść wodzie.
Duch obecny w sztuce?
Niemniej racjonalny czytelnik naturalnie poszukuje odpowiedzi na pytania zadane w pierwszej części cyklu (dla porządku warto tu dodać, iż „Septologia” dzieli się, zgodnie z tytułem, na siedem części: „Drugie imię” obejmuje części I i II, „Ja to ktoś inny” – III, IV i V, a „Nowe imię” – VI oraz VII).
Po „Drugim imieniu” prawdopodobnie najbardziej intrygującym odbiorców wątkiem było podwojenie postaci głównego bohatera, wspomnianego malarza Aslego, przez wprowadzenie jego imiennika o niepokojąco podobnym życiorysie. Historia tej dwójki zostaje w kolejnych odsłonach „Septologii” rozwinięta, jednak relacja między Aslem-narratorem i Aslem-imiennikiem pozostaje tajemnicza. Mężczyźni odbijają swoje życiorysy, ale zostają one zniuansowane drobnymi szczegółami, które ostatecznie prowadzą do radykalnie różnych finałów. Jest jak u świętego Tomasza, piszącego za Arystotelesem, iż parvus error in principio – mały błąd popełniony na początku, wielkim okazuje się na końcu.
Pewną odpowiedź dla zagadki tej relacji może nieść eksplorowana na kilku przykładach przez Fossego dystynkcja między obrazem i tym, co przedstawione. Malarz Asle w „Ja to ktoś inny” i w „Nowym imieniu” kontynuuje prace nad obrazem, jakim chce zwieńczyć pewien etap swojej twórczości, być może choćby ten ostatni. Od strony materii obrazu dzieło jest nieskomplikowane – to dwie proste przecinające się w jednym punkcie. Innymi słowy – krzyż.

Bóg u Fossego jest Bogiem słabym, ograniczonym w swej wszechmocy, „jest mocny poprzez swą niemoc”
Karol Kleczka
Jednak dzieło sztuki, zdaniem Aslego, nie zamyka się w konkretnym obiekcie fizycznym, ale stanowi „osobne połączenie formy i treści w jedno, jako duch, a to połączenie, ten duch jest tak niewidzialny, jak obraz jest widzialny, i właśnie ten duch jest w rzeczywistości obrazem” (tłum. Iwona Zimnicka). Rozwijając tę definicję, Asle stwierdza, iż „rzeczywistym obrazem nie jest ani materia, ani dusza, ale jedno i drugie w tym samym czasie, połączone w to, co w myślach nazywam duchem”, by zaraz skomentować: „może właśnie dlatego moje dobre obrazy, ba, wszystkie dobre obrazy, mają coś wspólnego z tym, co ludzie religijni mogą nazywać Duchem Świętym, bo duch jest obecny we wszelkiej dobrej sztuce”.
Asle nie maluje zatem obrazu po prostu, ale malując uczestniczy w akcie niemalże sakralnym – wyraża niewidzialnego ducha w widzialnej materii. Twórczość jest tu modlitwą, transcenduje porządek doczesny i pozwala oświetlić go z zewnątrz. I tak metafora użyta do opisu procesu powstawania dzieła naświetla relację jaka zachodzi między Aslem i jego imiennikiem: jeden jest obrazem drugiego, wyraża jego ducha w innym ciele. Stanowi egzemplifikację idei jako zrealizowana możliwość, czyli coś, co już się dokonało, ale mogło zajść inaczej. Asle – jeden i drugi – to obraz malowany Bożą ręką, bo tylko Bóg widzi wszystko, co jest i co mogłoby być, z tym, iż jeden zaszedł, drugi mógł by być.
Wydobywaniu „nieobecnej obecności”
Ta głęboka teologiczna myśl wyznacza pewien dynamiczny punkt w „Septologii”, bo wyprowadza narratora z refleksji nad samym sobą do refleksji na temat Boga i jego miejsca w życiu człowieka, co stanowi kluczową oś treści ostatnich części powieściowego cyklu. Religijność Aslego, choć tradycyjna na poziomie rytuału (różaniec, częsta komunia, regularna msza i codzienna modlitwa po łacinie), jest dość heterodoksyjna właśnie w zakresie pojmowania Boga. Asle zagłębia się w przeszłość, dokonując swoistych dziadów: wraca do losów zmarłych bliskich, zastanawia się nad tym, jak oddziałuje na niego ich obecność. Fosse zasypuje granicę między życiem i śmiercią, skoro zmarli przez cały czas wpływają na los bohatera, determinują go. Są przy nim obecni świętych obcowaniem.
Takim przykładem jest historia Alidy, zmarłej w dzieciństwie siostry Aslego, której śmierć i głupoty wygadywane podczas pogrzebu przez pastora, powodują dystans narratora wobec Kościoła Państwowego, który adekwatnie odrzuca. Jednocześnie następuje u niego zastanawiające pogłębienie indywidualnej relacji z Bogiem. Asle, rozważając śmierć Alidy, argumentuje: „skoro Bóg jest wieczny i istnieje poza przestrzenią i poza czasem, to wszystko jednocześnie istnieje w Bogu, tak, w Bogu istnieje jednocześnie wszystko, co się wydarzyło, co się wydarza i co się wydarzy, więc dlatego wszyscy zmarli już zmartwychwstali, tak, oni żyją, tak, jako ci, którymi byli, a jednocześnie jako część Boga”.
Istnienie dusz zmarłych, ich życie wieczne, jest tu niejako warunkiem istnienia Stworzyciela – o ile jest Bóg, to są też wszyscy zmarli. Spotkanie Boga odbywa się przecież w sytuacji skrajnej, dopiero w śmierci Chrystusa na krzyżu „człowiek i Bóg znów się spotykają”. Na tym polega też msza – jest ofiarą, wzajemnym siebie w niej składaniem, umieraniem i wstawaniem z martwych. Uobecnieniem śmierci i zmartwychwstania.
Fosse zdaje się sugerować, iż pod pewnym względem status ontologiczny żywych i martwych się nie różni. Przecież jeden parametr, który ich łączy – dusza – jest wieczna, i w porządku doczesnym, i po śmierci.

- Wojciech Marczewski
- Damian Jankowski
Świat przyspiesza, ja zwalniam
Praca twórcza Aslego polega na wydobywaniu „nieobecnej obecności”. Jego sztuka jest modlitewnym dialogiem z milczącym Bogiem, który udziela się człowiekowi wyłącznie w innych ludziach. Malarstwo to wyraz tęsknoty za nimi – czy to za siostrą, czy za Ales, ukochaną i utraconą żoną, centralną bohaterką „Septologii”. To właśnie dzięki tej tęsknocie płótna Aslego im ciemniejsze, tym więcej światła niosą. Tęsknota jest bowiem kompasem w poszukiwaniu Boga kryjącego się w mroku sztalug, bo „im bardziej Bóg się ukrywa, tym bardziej się ukazuje” – wyznaje bohater „Septologii”. Bóg jest niestworzonym światłem, „ta czarna ciemność jest światłem Boga, ta ciemność, która potrafi być zarówno we mnie, jak i wokół mnie, tak, ta ciemność, którą teraz jestem, tak czuję, bo w ciemności jest cisza, w której głos Boga brzmi w milczeniu”.
Malowanie obrazu działa jak Eucharystia, która „za każdym razem, kiedy ksiądz podnosi chleb, ażeby podczas konsekracji, tak to się nazywa, przemienił się w ciało Chrystusa, z hostii zaczyna bić jakby światło, […] leciutkie światło rozchodzi się od hostii, raz silniejsze, raz słabsze”. Twórczość jest próbą odzwierciedlenia tego wewnętrznego, jaśniejącego obrazu, który „nie istnieje, on po prostu w pewnym sensie jest, nie istniejąc, jest, ale nie istnieje, a mimo to ów obraz, który nie jest żadnym obrazem, jakby rządzi wszystkimi innymi obrazami […] zobaczenie go to chyba to samo, co umieranie, myślę, tak, może to to samo, co zobaczenie Boga?”.
Sekret obecności
Realność Eucharystii, obecność Chrystusa i w ludziach, i w sakramentach, popycha Aslego niespodziewanie ku katolicyzmowi, choć w wersji balansującej na granicy ortodoksji.
Fosse opowiada historię człowieka złamanego i dzielnego zarazem, takiego, którego życie już się skończyło, bo zabrakło w nim bliskich, ale i heroicznego, bo próbującego przez cały czas rozgryźć tajemnicę obecności tych, których nie ma – na czele z Bogiem. Bo wśród nieobecnych, to On zajmuje pierwsze miejsce. „Im większa jest rozpacz i większe cierpienie, tym bliżej jest Bóg” – stwierdza Asle, wyrażając tym samym sekret Bożej obecności. Bóg u Fossego jest Bogiem słabym, ograniczonym w swej wszechmocy, „jest mocny poprzez swą niemoc”, jak powie Asle. Jest nieobecny i jednocześnie dany, ukazując swoją paradoksalną naturę, możliwą do wyrażenia wyłącznie językiem teologii negatywnej. Jest choćby w niewierze, skoro „człowiek równie dobrze może spotkać Boga w stodole, jak w kościele”.
Literackie rekolekcje Fossego zmierzają ku nieuchronnemu końcowi, pozwalającemu ogarnąć całość ludzkiego losu. „Nagle czuję, jakbym już powiedział swoje, tak, jakbym nie miał już ochoty więcej malować, jakbym nie miał już nic więcej do powiedzenia, nic więcej do dodania” – wyznaje Asle, by zastanowić się: „ale jeżeli przestanę malować, tak, no to czym się wtedy zajmę?”. Stawia de facto retoryczne pytanie. I czytelnik, i sam narrator wiedzą, iż tytułowa septologia to siedem dni stworzenia, i siedem ostatnich słów, tych wyrażony przez Jezusa na krzyżu, aż po „w ręce Twoje oddaję ducha mego”.
Jon Fosse pozostawia nas więc nie tylko z literackim arcydziełem, ale także z tekstem eschatologicznym, przewodnikiem końca, będącym przedsięwzięciem pisarskim, ale i mistycznym.