Pomijając znaczenie przyjemności, pozbawiamy się najważniejszej rzeczy, która pomaga nam bronić się przed skutkami stresu i wyczerpania.
Fragment książki „Zaprzyjaźnij się ze swoim mózgiem. Jak żyć zdrowiej i szczęśliwiej dzięki odkryciom neurobiologii”, tłum. Barbara Łukomska, Grupa Wydawnicza Foksal, Warszawa 2025
Jeśli wejdziesz do dowolnej księgarni i zajrzysz do działu z poradnikami, znajdziesz tam cały wachlarz ludzkich pragnień opakowanych w tysiące chwytliwych tytułów. Na jednej półce są książki oferujące wyciszenie znękanego umysłu, na następnej obietnice dostatku i niezależności finansowej. Wybór jest wręcz oszałamiający. Chcesz lepiej zarządzać porankami? Jest na to książka. Chcesz poskromić wkurzającego pasywno-agresywnego kolegę w pracy? Ktoś napisał do tego instrukcję. I chociaż bardzo się różnią, książki te – i pojedyncze pragnienia, które odzwierciedlają – mają jeden wspólny cel: poszukiwanie szczęścia.
Kupujemy poradniki, bo wiemy, iż realizacja pragnień wymaga wysiłku. Szczęśliwe życie trzeba zwykle zbudować, więc instynktownie szukamy narzędzi, które nam w tym pomogą. Często jednak popełniamy błąd, myśląc o szczęściu jako o skarbie, który czeka nas jako zwieńczenie wielkiej przygody. Chcemy wierzyć, iż kiedy go wreszcie zdobędziemy, zostanie z nami na zawsze. Wystarczy tylko, iż uda nam się odkryć idealny przepis, abyśmy mogli cieszyć się szczęściem do końca swoich dni.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
W rzeczywistości żadna wiedza czy choćby najlepsze planowanie nie uchronią nas przed nieuniknionymi trudami. Cierpienie, ból i strata to nieodłączne elementy ludzkiej egzystencji. Życie, nie bacząc na nasze plany i nadzieje, potrafi nas zaskoczyć druzgocącymi wyzwaniami. Utrata pracy, rozpad związku, zdrowie odmawiające posłuszeństwa. Zdarzają się momenty, kiedy szczęście jest poza naszym zasięgiem. Jak wtedy przetrwać? Co daje nam nadzieję, gdy wszystko inne zawodzi?
Bez kasy i perspektyw w Bristolu i Leeds
Kolejne niespełniające moich oczekiwań zajęcia sprawiły, iż zapragnęłam czegoś więcej i zdecydowałam się wstąpić na uniwersytet. Zrobiłam to później niż moi rówieśnicy. To miał być dla mnie nowy początek. Dość gwałtownie zorientowałam się, iż studia licencjackie z nauki o sporcie nie są adekwatnym wyborem, ale brnęłam dalej. Miałam problemy ze znalezieniem przyjaciół i utrzymaniem płynności finansowej, ale dotrwałam do końca.
Następnie przerzuciłam się na studia magisterskie z neurobiologii molekularnej, z nowym poczuciem pewności siebie. Wynikało ono z faktu, iż wreszcie zaczynałam rozumieć swoje zainteresowania i umiejętności. Bycie trenerem sportowym i spędzanie całych dni w otoczeniu innych ludzi? Nie dla mnie. Natomiast studia wymagające zgłębiania literatury naukowej? To jest to!
Na pierwszy wykład z neurobiologii wkroczyłam, nie przewidując żadnych problemów. „To nie może być takie trudne” – pomyślałam, gdy zajmowałam miejsce i przedstawiałam się innym studentom.
Rzeczywistość okazała się mniej różowa.
– Od czterech lat praktykuję jako psychiatra i wybrałem ten kierunek, by lepiej zrozumieć neurobiologię – powiedział jeden ze studentów.
To prawie jak ja – odparł drugi. – Kilka lat temu skończyłem medycynę. Chcę poszerzyć wiedzę, by w przyszłości wyspecjalizować się w intensywnej terapii.
Chwila… Co takiego? Psychiatria? Medycyna? I co jeszcze? Jakiś noblista? Inżynier NASA?! Kolejni studenci przedstawiali swoje imponujące osiągnięcia akademickie i zawodowe, aż w końcu zostałam tylko ja. Opisując swoją historię, starałam się nie rumienić.
– Hmm… – odparł jeden z lekarzy. – I uważasz, iż nauka o sporcie to dobry punkt wyjścia do studiów magisterskich z neurobiologii?
Straciłam rezon.
Przyjemność pozwala nam przetrwać cięższe okresy w życiu, a także łagodzi obraz przeszłości
Rachel Barr
A potem zaczął się wykład. Nie przyszło mi do głowy, iż bez podstawowej wiedzy z neurobiologii nie będę choćby rozumiała słownictwa niezbędnego do przyswojenia tego, czego mnie uczono. To były trzy godziny tajemniczych skrótów i wykresów, które wyglądały, jakby ktoś przez pomyłkę wymieszał ze sobą kilka pudełek puzzli.
Zderzyłam się z twardą rzeczywistością. Był to początek długiego okresu braku wiary w siebie, podczas którego brnęłam przez studia, na które nie byłam przygotowana. Dopiero wiele lat później uzyskałam diagnozę autyzmu i ADHD, więc wtedy jeszcze nie miałam podstaw, które pozwoliłyby mi zrozumieć, dlaczego konwencjonalne metody uczenia się wydawały mi się przytłaczające i nieefektywne. Nauka pochłaniała cały mój czas i energię. Byłam tak wyczerpana, iż trudno mi było choćby utrzymać pracę dorywczą, by opłacać rachunki. Miałam tak ponurą sytuację finansową, iż każda płatność przyprawiała mnie o drżenie serca. Za każdym razem, gdy przykładałam lub przeciągałam kartę, modliłam się w duchu, by transakcja nie została odrzucona. […]
Kiedy już się obroniłam, przepadały mi szanse na kolejne posady. Poświęciłam klika miesięcy na przekonanie profesora w Leeds do projektu doktoratu, który łączyłby naukę o sporcie i neurobiologię, przeświadczona, iż to mógłby być dla mnie punkt zwrotny. Ale kiedy wreszcie zaproponowano mi rozmowę kwalifikacyjną na to stanowisko, atak fobii społecznej kompletnie mnie sparaliżował. Ledwie zdołałam się przedstawić, a co dopiero odpowiadać na pytania dotyczące mojego doświadczenia i celów. „Cała ja” – pomyślałam. „Beznadziejna”.
To były lata przeszywającej samotności, bólu i niepewności. Wiedziałam, iż jeżeli choćby mam szansę na szczęście, to w jakiejś odległej przyszłości, do której na razie nie miałam dostępu. Nie było mnie stać na poradniki o zdrowiu psychicznym, ale całymi godzinami przeglądałam je w księgarniach z nadzieją, iż sprzedawcy zostawią mnie w spokoju na tyle długo, bym mogła doczytać do końca: „Wyznaczaj sobie niewielkie, możliwe do osiągnięcia cele”; „Popraw skupienie, stosując technikę Pomodoro”; „Wizualizuj cel, by zwiększyć motywację”. Wciąż miałam nadzieję, iż jeżeli tylko będę się wystarczająco starać, to przybliżę się do tej odległej, może szczęśliwszej, przyszłości. I chociaż te wysiłki ostatecznie gdzieś mnie doprowadziły, to w owym czasie nie łagodziły specjalnie moich cierpień.
Teraz, gdy patrzę wstecz, lepiej rozumiem, co wtedy pomagało mi przetrwać. Cały ten stres i wysiłek przeplatany był strzępkami dobra. Nie szczęścia – tego nie było widać choćby na horyzoncie. Ale czymś równie smakowitym. Bo chociaż byłam bardzo nieszczęśliwa, to jedno źródło pocieszenia było zawsze na wyciągnięcie ręki – przyjemność.

Często, gdy akurat nie tyrałam lub nie odpływałam na wykładach, można mnie było spotkać w kociej kafejce You&Meow. […] Wieczorami szukałam przyjemności w The Canteen, barze tuż obok muralu Banksy’ego, w Stokes Croft, artystycznej dzielnicy Bristolu, w której wtedy mieszkałam. Mogłam tam zamówić zupę za grosze i przez cały wieczór słuchać jazzu na żywo, i to w dowolny dzień tygodnia. Albo szłam do Café Kino na lekcje rysowania postaci – nie tyle nawet, by rysować, ile dla frajdy obserwowania dwóch kobiet, które pobierały od wszystkich po dwa funty, po czym bez cienia wstydu zrzucały z siebie ubrania. Naga nonszalancja daje tyle przyjemności.
Wraz z letnimi weekendami pojawiała się magia ulicznych zabaw i festiwali, gdzie olbrzymią przyjemność sprawił mi uroczy widok sąsiada sprzedającego marynowanego kurczaka z ustawionego na ganku prowizorycznego grilla (to wciąż jedno z najlepszych dań, jakie w życiu jadłam).
Pomimo wszystkich tych nieszczęść, które spotkały mnie w Bristolu, gdy myślę o tym mieście, pojawia się wspomnienie przyjemności. Na tym polega magia. Przyjemność pozwala nam przetrwać cięższe okresy w życiu, a także łagodzi obraz przeszłości. Wplata się we wspomnienia, na zawsze wzbogacając historię naszego życia. Mówimy tu o sukcesach, trudnościach, ambicjach i wszelkich podstawowych elementach ludzkiego doświadczenia. Czemu więc coś tak ważnego, jak nasze dobro, jest lekceważone?
Rozradować ciężar
W stresującym, hiperaktywnym rytmie współczesnego świata przyjemność często bywa pomijana. Zupełnie jakby brakowało na nią czasu, gdy skupiamy się na wszystkich pozostałych sprawach, którymi musimy się zająć. Kiedy wielu z nas ma problemy ze zrealizowaniem swoich podstawowych potrzeb, przyjemność wydaje się luksusem, na który nas nie stać. Kto ma czas, by zatrzymać się na chwilę i obejrzeć, jak wiewiórka wykonuje skomplikowane akrobacje, by dostać się do karmnika dla ptaków, albo pozwala sobie na tak prostą przyjemność, jak długie wieczorne rozmowy o niczym?
W pędzie codzienności takie zajęcia często trafiają na koniec listy zadań (jeśli w ogóle tam są). W naszym postpandemicznym świecie – może z potrzeby nadrobienia straconego czasu – skupiamy się jeszcze bardziej na szybkiej i ciężkiej pracy. Media społecznościowe i półki księgarń już nie oferują sposobów na poprawę samopoczucia. Są za to przepełnione sposobami na to, jak z naszych wyczerpanych ciał i umysłów wydusić jeszcze więcej. Rzecz w tym, iż pomijając znaczenie przyjemności, pozbawiamy się najważniejszej rzeczy, która pomaga nam bronić się przed skutkami stresu i wyczerpania.
Dostrajając się i kierując uwagę na przyjemności, masz szansę uniknąć typowego dla mózgu skupiania się na negatywach. Wszyscy jesteśmy zaprogramowani tak, by złe doświadczenia bardziej zwracały naszą uwagę, wpływały na nas i zapadały w pamięć niż te pozytywne. Jest to cecha nazywana w psychologii inklinacją negatywną. Narzędzie to pozostało nam po przodkach, którzy utrzymywali się przy życiu dzięki umiejętności skupiania się na niebezpieczeństwach. Natomiast współczesnego człowieka takie samo podejście może doprowadzić do załamania. […]

- Jan Krasicki
Dostojewski i laboratorium idei
Z punktu widzenia neurobiologii świadoma decyzja, by szukać odrobiny przyjemności, jest niczym tarcza chroniąca przed przewlekłym stresem. W normalnych warunkach psychologicznych stres hamują receptory w hipokampie, które reagują na hormon stresu, kortyzol. Ich zadanie polega na ustaleniu, kiedy reakcja stresowa spełniła swoje zadanie, i rozładowaniu jej, co przywraca mózg i ciało do spokojnego stanu.
Te receptory są niczym hamulce w samochodzie mające za zadanie zapewniać bezpieczeństwo i spowalniać pojazd, gdy porusza się zbyt szybko. I tak jak klocki hamulcowe ścierają się zbyt gwałtownie od częstego używania, tak receptory te mogą zostać przeciążone przez przewlekły stres. Przy zbytnim przeciążeniu możesz wpaść w podsycany kortyzolem zaklęty krąg, w którym z powodu stresu będziesz bardziej podatny na kolejny stres. Ewolucjo, cóż za doskonałe rozwiązanie!
Większość z nas nie spędza przecież tych ośmiu godzin pracy dziennie na uciekaniu przed tygrysami szablozębnymi. Takie biegi miałyby przynajmniej jeden dobry efekt uboczny, bo pozwalałyby wykorzystać cały ten nadprogramowy kortyzol. W obecnych czasach natomiast stres wywołują takie sprawy, jak rezerwowanie wizyty lekarskiej u wyjątkowo zrzędliwego recepcjonisty albo dyskusja z szefem, który uważa, iż każdy mail od klienta wymaga rozwiązania na wczoraj. Nasze układy stresowe zostały zaprojektowane tak, by przygotować nas do reakcji „walcz albo uciekaj”. A iż teraz nie jest to już adekwatne rozwiązanie, reagujemy, kuląc się przy biurkach z nadzieją, iż nasz hipokamp podwinie rękawy i powie: „Hej, nadnercza, wyluzujcie trochę z tym kortyzolem, dobra?”.
Kiedy jednak receptory reagujące na stres są przeciążone, hipokamp może mieć trudności z wyegzekwowaniem tych ograniczeń. W sytuacji gdy nasz wewnętrzny hamulec stresu przestaje działać, musimy zatrzymać ten samochód sami. Aby to zrobić, należy przerwać cykl ciągłego stresu czymś niestresującym. Musisz przekonać ciało, by przestało wpompowywać do systemu kortyzol, dając mu znać, iż nie grozi ci niebezpieczeństwo.
Wakacje i wizyty w spa są świetne, ale gdybyś opierał/opierała się wyłącznie na takich dużych i rzadko występujących sposobach relaksu, to większość czasu spędzałbyś/spędzałabyś w nieprzerwanym stresie. A pozostając w takim stanie zbyt długo, ryzykowałbyś/ryzykowałabyś, iż zarówno psychiczne, jak i fizyczne problemy zdrowotne zaczną się mnożyć.
Aby temu zapobiec, możesz serwować sobie mikrodawki przyjemności zawsze, gdy ich potrzebujesz. Wystarczy kilka sekund, by pojawiła się przyjemność. W dni, kiedy jesteśmy bardzo zajęci, łatwo powiedzieć, iż nie mamy na to czasu, i zepchnąć przyjemność na koniec już i tak pękającej w szwach listy zadań. Wyciskanie z ludzi wydajności do ostatniej kropli to wielki biznes, a to, co w związku z tym dzieje się z nami, uznawane jest za skutki uboczne.
Wybierając przyjemność, wybieracie siebie. To sposób na wzmocnienie ducha, miecz i tarcza przeciw tym, którzy czerpią zyski z prób tłamszenia cię. A ma to szczególne znaczenie, gdy twój mózg jest zbyt wyczerpany, by włączyć się do bitwy.