Przerwanie mszy prawem? O podwójnych standardach

3 godzin temu
Zdjęcie: Przerwanie mszy


W demokratycznym państwie prawa każdy może korzystać z wolności słowa i manifestacji. Żaden jednak protest nie powinien zakłócać aktu religijnego.

Wyobraźmy sobie, iż z okazji rodzinnego jubileuszu zapraszamy znajomych na obiad do restauracji. Chcemy uczcić seniora rodu i miło spędzić czas. Spotykamy się w niedużej sali, którą mamy na wyłączność. Wszystko toczy się dobrze, gdy nagle, tuż przed podaniem dania głównego, do sali wpada grupka osób z bannerami, rzuca na stół ulotki i ustawia się dookoła, protestując przeciwko obiektywnie niegodziwym słowom, wypowiedzianym w mediach przez jednego z… akcjonariuszy restauracji. Na prośbę o uszanowanie seniora protestujący odpowiadają okrzykami i oklaskami.

Nic nie pomaga tłumaczenie, iż tego akcjonariusza w zasadzie nie znamy, a już z pewnością nie podzielamy jego opinii – chcemy tylko godnie i spokojnie uczcić urodziny dziadka. Manifestanci są jednak nieugięci. Wobec oczywistej słuszności ich argumentów dobrowolnie opuszczamy restaurację, zjemy w domu. Po prostu mieliśmy pecha i znaleźliśmy się w złym miejscu o niewłaściwej porze – tak mówimy dziadziusiowi, ale dobrze wiemy, iż nie byliśmy wystarczająco staranni przy wyborze restauracji. adekwatnie powinniśmy podziękować protestującym, bo odwiedzanie takiego lokalu to nie lada faux pas. Tylko dziadek niczego nie rozumie i płacze, iż nie zasłużył na takie traktowanie…

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Nie, to byłaby przesada! Co prawda każdy może wejść do restauracji, ale to jednak lokal prywatny i trzeba przestrzegać panujących tam zasad. Nie można też karać przypadkowych gości za występki osób trzecich. Wreszcie, trzeba mieć szczególny szacunek dla starszych i choćby z tego względu powstrzymać się przed zakłócaniem podobnych uroczystości. Choćby to więc była najsłuszniejsza sprawa, taka forma protestu nie jest akceptowalna. I chyba wszyscy się zgodzimy, iż byłoby to zachowanie nie do przyjęcia (nomen omen), niedające się usprawiedliwić najszlachetniejszymi choćby pobudkami.

Protest „zaplanowany, ale nie złośliwy”?

Jeżeli mamy tu zgodę, to dokonajmy pewnej modyfikacji: co jeżeli nie byłaby to restauracja, tylko kościół. Nie uczta urodzinowa, ale eucharystyczna. Wreszcie nie wypowiedź akcjonariusza, ale biskupa. Okazuje się, iż w takim przypadku ocena zakłócenia czy przerwania uczty jest całkowicie odmienna. Absurd? To nie moja opinia, ale ocena Sądu Rejonowego w Poznaniu, który uniewinnił 32 osoby, które przerwały mszę w poznańskiej archikatedrze w październiku 2020 r. Okazało się, iż protestujący działali jako część „reakcji społecznej, a nie agresji wobec liturgii”.

Do obrażania wiernych czy niestosownych zachowań nie doszło! Wszak samo przerwanie Mszy świętej (nieprzypadkowo uznawanej przez katolików za „najświętszą ofiarę”) widocznie taką niestosownością być nie może. Podobnie proaborcyjne transparenty czy napis „Biskupie mam cię w dupie” nie miały na celu obrażania kogokolwiek. Natomiast protest miał co prawda charakter „zaplanowany, ale nie złośliwy”.

Dlaczego to ostatnie jest istotne? Ponieważ zgodnie z art. 195 § 1 Kodeksu karnego przeszkadzanie publicznemu wykonywaniu aktu religijnego podlega karze, o ile jest złośliwe właśnie. Jednakże, jak stwierdziła pani sędzia, uzasadniając wyrok, pobudką nie była złośliwość, rozumiana jako „chęć dokuczenia, zrobienia komuś przykrości”. Wszak czy arcybiskupa, gospodarza katedry, mógłby obrazić tak zabawny, rymowany transparent? Protestujący, jak tłumaczyła sędzia, „uczynili z poznańskiej katedry związanej z abp. Stanisławem Gądeckim swego rodzaju kanał informacyjny, tubę informacyjną”. Ich działania należy uznać za uzasadnione, ponieważ „czuli się bezsilni: politycy przy aprobacie Kościoła narzucili wszystkim członkom społeczeństwa swoją wizję świata i ograniczyli prawa kobiet”. Innymi słowy, pełnili istotną misję społeczną – dla dobra wspólnego.

Nie ma miejsca na usprawiedliwianie protestu słusznością postulatów. Nie widzą takiej potrzeby choćby Włosi i Niemcy, których kodeksy przewidują karę za umyślne zakłócanie obrzędów religijnych

Jakub Sewerynik

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Podobnymi argumentami posługiwała się broniąca protestujących fundacja „Wolność od Religii”. Według prawników fundacji „złośliwość” to bezproduktywna obraźliwość. To działanie, które „cechuje świadoma chęć sprawienia dolegliwości, wynikająca z chęci poniżenia, wyszydzenia, będąca przejawem negatywnego nastawienia woli działającego, zamierzających do dokuczenia innym osobom lub ich poniżenia”. Co ważne, złośliwość taka „wynikać musi z niemożliwej racjonalnie do umotywowania woli zaszkodzenia innym osobom […] oraz brakiem racjonalnych przyczyn zaistnienia”. A przecież każdy widzi, iż istniały racjonalne przyczyny złości (a nie złośliwości) protestujących, których motywacją i celem była jedynie pomoc kobietom. Można by dodać, iż właśnie przypisywanie oskarżonym „chęci wyszydzenia” czy „dokuczenia” byłoby… bezproduktywną złośliwością.

W tym miejscu mógłbym przedstawić słownikową definicję „złośliwości”, a następnie opisać stosowne poglądy doktryny prawa, tracąc tę nieliczną garstkę czytelników, którzy dotarli do tego fragmentu. Zamiast tego wskażę jedynie, iż z tym złośliwym znamieniem czynu zabronionego jest nie lada problem. Znaleźć można co prawda pogląd, iż „złośliwość” oznacza chęć „profanacji lub odwrócenia uwagi od aktu religijnego, z pobudki zamanifestowania, iż w odczuciu sprawcy religia […] jest mu niemiła”, ale po pierwsze to tylko jeden z licznych komentarzy. Po drugie pojawia się pytanie: czy komentator, o ile w ogóle miał słuszność, wziął pod uwagę, iż usprawiedliwione społecznie powody każdą złośliwość przebijają niczym nożyce papier?

Niestety, nie wszyscy tę oczywistość rozumieją. Nie pojęła jej ani prokuratura, ani Sąd Okręgowy, który apelację tejże prokuratury uwzględnił, przekazując sprawę do ponownego rozpoznania. I tu znów zaskoczenie, Sąd Rejonowy, w innym składzie, protestujących uznał winnymi! Co prawda w ustnych motywach pan sędzia starał się wykazać, iż przeszkadzanie w mszy co prawda złośliwe było… ale w stopniu minimalnym. Najmniejszym z możliwych.

„Gazeta Wyborcza” podała nawet, iż sędzia miał powiedzieć: „nie było to specjalnie”. Innymi słowy, sąd skazać nie chciał, ale musiał. Winić należy przepis. Przecież mieliśmy tu do czynienia jedynie z drobną niedogodnością, którą w demokratycznym społeczeństwie każdy w imię pluralizmu i wolnej debaty publicznej znosić musi.

Sedno sprawy

Na szczęście orzeczenie jest nieprawomocne i obrońcy zapowiedzieli apelację. Może Sąd Okręgowy tym razem zachowa się, jak należy. Może choćby prawnicze rozumienie „złośliwości” zyska nowy wymiar? Tyle iż to kompletnie nie ma sensu, bo to znamię jest w tym przepisie zupełnie zbędne, albo, co pokazała niniejsza sprawa, wręcz szkodliwe. Dlaczego? Ponieważ otwiera niepotrzebną dyskusję, mieszając ochronę wolności religii z bieżącą polityką i sporem światopoglądowym.

Poprzez znamię „złośliwości” prawnicy próbują „przemycić” do prawa karnego mechanizm ważenia praw, charakterystyczny dla prawa konstytucyjnego. Mechanizm ten pozwala rozstrzygać konflikty między prawami fundamentalnymi. Polega na zważeniu, które z tych praw w danej sytuacji powinno uzyskać pierwszeństwo: czy wolność religii, czy wolność słowa? Tyle tylko, iż sąd karny nie jest sądem konstytucyjnym, a konflikt praw jest tu co najwyżej pozorny. Ograniczenie w Kodeksie karnym wolności słowa i manifestacji w miejscach kultu, i to jedynie w czasie aktów religijnych, ma głębokie uzasadnienie i powszechnie uznawane jest (a może jednak było?) za proporcjonalne.

Sednem sprawy jest to, iż wolność religii, jako prawo podstawowe, powinna być chroniona bez względu na światopogląd aktualnej władzy. Niezależnie od niechęci czy częstej w dzisiejszym spolaryzowanym społeczeństwie nienawiści do danej partii i jej relacji z przedstawicielami tego lub innego Kościoła. Oczywiste jest, iż w przedmiotowej sprawie niebanalną rolę odgrywa czynnik polityczny i relacja między byłym przewodniczącym KEP a ówcześnie rządzącą opcją. Gdy Grzegorz Braun gasił świece chanukowe, nie dyskutowano (może poza niektórymi prawicowymi mediami), czy działał złośliwie, czy też z usprawiedliwionych powodów. A przecież poseł właśnie takie motywacje przedstawiał.

Bestseller Nowość Promocja!
  • Marek Kita

Zostać w Kościele / Zostać Kościołem

36,00 45,00
Do koszyka
Książka – 36,00 45,00 E-book – 32,40 40,50

Zarówno rządzący, jak i prawie cała opozycja incydent ten uznali za karygodny. Sęk w tym, iż powszechnie uznaje się nietykalność symboli judaizmu czy islamu, a symbolom chrześcijańskim takiego przywileju się odmawia w imię wolności słowa czy wolności artystycznej. Czy tak samo ocenilibyśmy 32 protestujących, gdyby wparowali w szabat do synagogi? Prof. Joseph Weiler nazwał występujące w ostatnich dekadach w Europie zjawisko wrogości lub uprzedzeń wobec chrześcijaństwa, występujące w przestrzeni publicznej, chrystofobią. Ujawnia się ona w podwójnych standardach, które dyskryminują chrześcijaństwo. Dominująca w dyskursie publicznym niechęć przenosi się na oceny i kwalifikacje prawne.

Nie ulega wątpliwości, iż w demokratycznym państwie prawa każdy może korzystać z wolności słowa i wolności manifestacji. Jednocześnie życie w społeczeństwie wymaga poszanowania praw i wolności innych. Można protestować przed katedrą, ale żaden protest nie powinien zakłócać aktu religijnego. Umyślne, celowe przerywanie mszy, nieprzypadkowo zwanej przecież świętą, stanowi bardzo poważne pogwałcenie wolności religijnej.

Oczywiście nie dotyczy to tylko praw chrześcijan – takie same zasady powinny mieć zastosowanie w przypadku zakłócania modlitw Żydów, muzułmanów czy przedstawicieli innych związków wyznaniowych o uregulowanej sytuacji prawnej. Nie ma tu miejsca na dywagacje o złośliwości, jej stopniu lub natężeniu. Nie ma miejsca na usprawiedliwianie protestu słusznością postulatów. Nie widzą takiej potrzeby choćby Włosi i Niemcy, których kodeksy przewidują karę za umyślne zakłócanie obrzędów religijnych. Po prostu – skazują bez (potrzeby udowadniania) złośliwości.

Podobnie zresztą jest z przestępstwem naruszania uczuć religijnych. Nie powinno tu chodzić o udowadnianie, iż czyjeś uczucia zostały naruszone, a naruszający nie znalazł dla swojego czynu odpowiedniego usprawiedliwienia. Karane powinno być publiczne znieważanie symboli religijnych i miejsc kultu. Tak też jest we Włoszech czy w Niemczech (choć tu musi zaistnieć jeszcze ryzyko zagrożenia dla porządku publicznego). Można odnieść wrażenie, iż polskie przepisy zostały tak napisane, aby ich zastosowanie było często wręcz niemożliwe i zawsze budziło kontrowersje.

Prawo fundamentalne

Ochrona wolności religii ma jednak głęboki sens. Biorąc pod uwagę zmiany społeczne, w tym migracje, jasne reguły są istotne dla zapewnienia porządku publicznego. Rosnąca w społeczeństwie niechęć do obcych może być łatwo przekierowana na agresję w stosunku do religii. Protest pod meczetem będzie stanowił nie lada wyzwanie dla sił porządkowych, ale wtargnięcie protestujących do świątyni i przerwanie modlitwy może mieć nieodwracalne, tragiczne skutki.

Sprawowanie obrzędów religijnych stanowi fundamentalne prawo człowieka, potwierdzone nie tylko w Konstytucji, ale też w aktach prawa międzynarodowego. W debacie publicznej – choćby w ostrym sporze – powinniśmy trzymać się podstawowych, jasnych i obiektywnych reguł. Ochrona wolności religii powinna być nie zawężana, ale istotnie poszerzona. Szczególną ochroną powinny zostać objęte wszelkie miejsca kultu – kościoły, synagogi i meczety, a także cmentarze – niezależnie czy konfesyjne, czy też świeckie. Chcesz manifestować – stań przed ogrodzeniem. Chcesz wejść – zostaw swój transparent przed bramą i uszanuj obowiązujące w miejscu uświęconym zasady.

Zresztą, podobny przywilej „strefy wolnej od manifestacji”, choć z nieco innych powodów, postuluję dla szpitali, szkół i uniwersytetów. Pacjenci czy dzieci nie mogą być zakładnikami protestujących, ale to już temat na inną rozmowę.

Przeczytaj również: „Wara od mojej katedry” czy „ludzie mają słusznie dość takiego Kościoła”? Księża i biskupi reagują na protesty

Idź do oryginalnego materiału