Powódź i nieśmiertelny duch Franka Gąsienicy

3 godzin temu
Zdjęcie: Pani Bronisława


Powodzianie są nie tylko ofiarami kataklizmu. Pokazują również, jak wielka moc duchowa drzemie w człowieku.

Ta powódź jest gorsza niż w 1997 roku. Ale ludzie chyba są lepsi, mocniejsi na duchu.

– Wojciech właśnie pojechał opryskiwać rzepak – mówi mi Bogusława Korszyłowska z Branic-Zamku, mama Wojciecha. Za nią głęboki lej na podwórku, na oko 2 metry głębokości. Wyrwany przez wody granicznej Opawy. Wokół zniszczenia w gospodarstwie idące choćby w miliony.

Zapamiętajcie ten moment, bo na końcu będzie ważny.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

25 zł 50 zł 100 zł 200 zł 500 zł 1000 zł

– Trzy dni to mi się tak ręce trzęsły, iż myślałam, iż szklanki nie utrzymam – przyznaje pani Bogusława, energiczna, pełna życia kobieta. Jej mąż dwa lata temu „do grobu poszedł”, bo tak ciężko przez 25 lat od poprzedniej powodzi pracowali z synami nad odbudowaniem gospodarstwa.

– Ale już mi to przechodzi, no musi, nie ma wyjścia. Trzeba dalej żyć. I znowu odbudowywać – mówi i się naprawdę uśmiecha. Jak ciężko jej jest nie mogę przecież zrozumieć. Podziwiam hart ducha.

W sąsiednich Boboluszkach ta sama Opawa uderzyła jak zwykle przy powodziach najpierw w dom Janiny Segdy. Mieszka tam już sama, ale przy domu uwijają się dwaj synowie. – Próbowaliśmy piec uruchomić już dwa razy. Brata trochę pokopało – relacjonuje jeden z nich. I uśmiecha się lekko. Widać w nich moc.

– Nareszcie mogłem się ogolić. Ale to jest duża ulga – uśmiecha się do mnie Henryk Kulonek, sołtys Chomiąży zalanej w całości (z wyjątkiem 3 domów) przez graniczną Opawicę. To jego pierwszy i jedyny spontaniczny komentarz w sprawie powodzi. Razem z proboszczem ks. Sławomirem Krawczykiem w dzień i w nocy koordynują pomoc dla czterech zalanych wiosek parafii. Słowa o zmęczeniu nie usłyszałem, ale euforia z jednorazowej maszynki do golenia jest.

Ryszard Węgrzyn z Krasnego Pola siedzi w swoim starym domku zalanym tą samą Opawicą, a przy okazji kilkunastoma tonami wypłukanego przez nią obornika z jego gnojownika. Cieszy się, iż uratował konia (jedynego żywiciela, można powiedzieć, bo traktora w gospodarstwie nie ma), króliki i swojego psa Miśka. – Jak konia wyprowadzałem, to wody było do kolan, on się wystraszył, ciulnął mnie i się wykąpałem w wodzie. Ale złapałem go za łeb i wstałem – śmieje się.

Władysław Dudek z Boboluszek ma 83 lata i mocno niedowidzi. Mówi, iż nie widzi mnie dobrze, a siedzę na krześle obok wersalki, na której siedzi on. Wszedłem do domu państwa Dudków około godziny 15 i gospodarz trzy razy mnie … przepraszał, iż odpoczywa. Bo przedtem sprzątał podwórko, garaże i stodołę. Głupio mi. Ale zwycięża niemy podziw.

Mocny jest duch wielu ludzi doświadczonych powodzią. Nie ma w tym lekceważenia wielkich dramatów. Utrata bliskich osób czy całego domu – to ogromne tragedie. Ale powodzianie nie są tylko ofiarami. Są również przykładami wspaniałej postawy człowieka wobec dramatu i świadkami tego, jak wielka moc duchowa drzemie w człowieku.

Przypomina mi się jedna z najsłynniejszych anegdot opowiadanych przez ks. Józefa Tischnera. Szła ona tak: „W czasie powodzi w Łopusznej chłopi stali przy moście na Dunajcu i obserwowali, co się dzieje. Przedmiot refleksji był zawsze ten sam: czy woda zabierze most, czy nie zabierze. Ale tym razem chłopów coś zaintrygowało: unoszący się na wodzie góralski kapelusz. Patrzą – stanął na prądzie. Za chwilę – pod prąd. Zaś stanął – i z prądem. «Coz to? Cud?» – pyta jeden. «E, nie, to Franek Gąsienica. Pedzioł, iż ma w dupie powódź i orze». (cyt. za Wojciech Bonowicz, „Kapelusz na wodzie”).

No i czy Wojciech Korszyłowski z Branic nie jest jak ten legendarny Franek Gąsienica z Łopusznej? A mama Wojciecha, sołtys Chomiąży, Ryszard Węgrzyn i tysiące powodzian, którzy uczą nas, żeby mieć powódź tam, gdzie trza, i orać?

Idź do oryginalnego materiału