Pokój jest pragnieniem Boga. Droga błogosławieństw (7)

18 godzin temu
Zdjęcie: Pokój


Kim jest człowiek pokoju? To ktoś, kto akceptuje drugiego, pragnie jego dobra i szczęścia. „Kocham – więc chcę, abyś był” – pisał św. Augustyn.

„Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi” (Mt 5,9). Pokój jest centralną kategorią życia społecznego, podobnie jak serce – życia indywidualnego. Nie dziwi zatem, iż i to słowo często pojawia się w Piśmie Świętym.

Miasto święte – Jeruzalem – ma być miastem pokoju (od hebr. szalom – pokój). „Niech pokój panuje w twoich murach, a bezpieczeństwo w twych pałacach!” (Ps 122,7) – modli się Psalmista. Izajasz zaś pisze o przyszłym Mesjaszu: „On będzie rozjemcą pomiędzy ludami i wyda wyroki dla licznych narodów. Wtedy swe miecze przekują na lemiesze, a swoje włócznie na sierpy. Naród przeciw narodowi nie podniesie miecza, nie będą się więcej zaprawiać do wojny” (Iz 2,4).

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

W innym fragmencie jego proroczej księgi padają słowa, które potem wybrzmiały w jednym z najpiękniejszych chórów „Mesjasza” Georga Friedricha Haendla: „Albowiem Dziecię nam się narodziło, Syn został nam dany, na Jego barkach spoczęła władza. Nazwano Go imieniem: Przedziwny Doradca, Bóg Mocny, Odwieczny Ojciec, Książę Pokoju” (Iz 9,5).

Narodzinom Jezusa towarzyszył śpiew aniołów: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom Jego upodobania” (Łk 2,14). Wysyłając swoich uczniów, nasz Pan nakazał im: „Gdy do jakiego domu wejdziecie, najpierw mówcie: Pokój temu domowi!” (Łk 10,5). Przychodząc do nich w dzień zmartwychwstania, powiedział: „Pokój wam!” (Łk 24,36).

Zaczyna się w sercu

Pokój jest pragnieniem samego Boga. Nasz Ojciec w niebie chce, aby Jego dzieci żyły w pokoju. Tymczasem po dwudziestu wiekach światem wstrząsają wojny. W Ukrainie, na Bliskim Wschodzie, w Afryce. Także my, Polacy, dawno nie czuliśmy się tak zagrożeni, jak dziś.

Jak to możliwe? Tyle konferencji pokojowych, tyle traktatów i rezolucji, opublikowanie Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, wieloletnia działalność Rady Europy, Organizacji Narodów Zjednoczonych. I przez cały czas giną niewinni – tysiące, setki tysięcy, miliony…

Nasz Ojciec w niebie chce, aby Jego dzieci żyły w pokoju. Tymczasem dwadzieścia wieków po narodzinach Chrystusa światem wstrząsają wojny i przez cały czas giną niewinni. Jak to możliwe?

Ks. Andrzej Muszala

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Jak uczy historia, wojna zaczyna się w ludzkim sercu. Już na samym początku doszło do pierwszego konfliktu zbrojnego, w którym zginęła ¼ ludzkości – brat zabił brata. A wszystko zaczęło się w sercu Kaina…

Popatrzmy na nasze serce – czy kiełkuje w nim wojna czy pokój? Łatwo zrzucić winę na stosunki międzynarodowe i wielką politykę, ale św. Jakub zauważa: „Skąd się biorą wojny i skąd kłótnie między wami? Nie skądinąd, tylko z waszych żądz, które walczą w członkach waszych. Pożądacie, a nie macie, żywicie morderczą zazdrość, a nie możecie osiągnąć. Prowadzicie walki i kłótnie, a nic nie posiadacie” (Jk 4,1-2).

Jakie są źródła wojny?

Po pierwsze – zazdrość. To jedna z najgorszych wad, która znalazła swoje miejsce w katalogu grzechów głównych. Komuś się coś udało, więc trzeba go zdeprecjonować, zniszczyć. Ktoś czyni dobro, zatem inni, zamiast się cieszyć, próbują za wszelką cenę podkopać jego dobre imię. „Czy na to złym okiem patrzysz, iż ja jestem dobry?” (Mt 20,15) – pyta Jezus.

Pewna licealistka wygrała olimpiadę na szczeblu ogólnopolskim, zapewniając sobie tym samym indeks na studia. Efekt? Hejt na klasowym WhatsAppie, wyzywanie od najgorszych, przy równoczesnym braku reakcji rodziców i nauczycieli. Dyrekcja także nie zauważyła sukcesu swojej uczennicy. Postawmy sobie pytanie w tym Wielkim Poście: czy w naszym sercu nie ma trucizny zazdrości? Czy nie smucimy się z powodu czyjegoś sukcesu?

Po drugie – kompleksy na własnym punkcie, cierpienie z powodu wyimaginowanego niedocenienia, przywiązywanie wagi do honorów, zaszczytów, tytułów. Wiele umysłów zostało zarażonych przez komunizm kompleksem niższości – na każdym kroku chcą pokazać, kim są (właściwie tylko w swoich oczach). To zaś rodzi chęć dominacji choćby za cenę niszczenia innych. Czyż to nie kompleksy leżą u podłoża ciągłych agresji zbrojnych Wielkiego Brata ze Wschodu? Ludzie mali duchowo są ogromnym zagrożeniem dla społeczeństwa. I nie daj Boże, jeżeli posiadają władzę. Czy zatem nie mam kompleksu na własnym punkcie? Czy nie szukam dowartościowania siebie w oczach innych?

Promocja!
  • Tomasz Snarski

Kościół katolicki wobec kary śmierci
TWARDA OPRAWA

28,00 35,00
Do koszyka
Książka – 28,00 35,00 E-book – 23,04 28,80

Po trzecie – psychopatologiczna osobowość. Są ludzie, którzy czerpią euforia z zadawania bólu innym, niszczenia ich. Wydawać by się to mogło niepojęte… A jednak. Można się zupełnie zdeprawować i uczynić złym. Można w białych rękawiczkach torturować członków rodziny, współpracowników, obywateli własnego kraju. Biada narodom i wspólnotom, którymi rządzą osobowości patologiczne. ale – zapytajmy ponownie samych siebie – czy przeze mnie nie cierpi jakiś człowiek? Żona? Mąż? Dzieci? Koledzy w pracy?

Po czwarte – niewłaściwa relacja do dóbr materialnych. Czyli chciwość. Jakże wiele rodzin pokłóciło się przy podziale spadku, nieraz chodziło o jakiś kawałek domu lub ziemi. Są osoby, które ciągle mają mało. I są narody, które kierują się tym samym dążeniem. Czy nie uległem chciwości? Czy pracuję od rana do nocy, aby tylko zarobić, a zaniedbuję żonę, dzieci? Czy potrafię się dzielić?

Po piąte – niewłaściwa relacja do sprawowanego urzędu. Ktoś nie dorósł do stanowiska prezydenta, premiera, ministra, burmistrza, rektora, dziekana, ordynatora, kierownika, przełożonego kościelnego. Czasem otrzymał urząd zupełnie przypadkowo, czasem bardzo o to zabiegał. Przykłady można by tu mnożyć… Czy piastując urząd, dbam o pracowników? Czy ktoś przeze mnie nie cierpi?

„Wiecie, iż ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami. ale kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, ale żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu” (Mk 10,42-45) – mówi Jezus.

Trwać we wspólnocie tam, gdzie inni ją rozbijają

Z pewnością przyczyn wojen jest więcej, ale niech to wystarczy. „Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój” – najpierw w swoim sercu, następnie w społeczeństwie. „Realizacja pokoju, tworzenie pojednania zaczyna się w małych komórkach ludzkich wspólnot, w rodzinie, małżeństwie, sąsiedztwie, gminie” – pisze Joachim Gnilka.

Kim jest człowiek pokoju? To ktoś, kto akceptuje drugiego, pragnie jego dobra i szczęścia. Amo: volo, ut sis („kocham – znaczy chcę, abyś był”) – powtarza za św. Augustynem. „Cieszę się z tego, iż jesteś, iż ci się udało. Cieszę się twoimi sukcesami!” Człowiek pokoju to ten, który daje drugiemu pierwszeństwo przed sobą.

„Wnosić dziś pokój w ludzkie relacje to promieniować uznaniem inności drugiego człowieka, gotowością wyjścia mu naprzeciw i zrozumienia go, zdolnością korygowania własnych błędów” – stwierdza ks. Wacław Hryniewicz. Zaś Dietrich Bonhoffer, protestancki teolog niemiecki, krytyk nazizmu, który poniósł śmierć w obozie koncentracyjnym niespełna miesiąc przed zakończeniem wojny, napisał trafnie w swojej książce o błogosławieństwach:

„Uczniowie Chrystusa zachowują pokój i wolą raczej sami cierpieć, niż zadawać cierpienie innym, realizowane są we wspólnocie tam, gdzie inni rozbijają, rezygnują z forsowania swego, a na nienawiść i niesprawiedliwość odpowiadają milczeniem. W ten sposób zwyciężają zło dobrem i są krzewicielami Bożego pokoju pośród świata pełnego wojen i nienawiści. […] Ci, którzy wprowadzają pokój, dźwigać będą wraz ze swym Panem krzyż; pokój wprowadzono bowiem na krzyżu”.

Człowiek pokoju to ktoś, kto akceptuje drugiego, pragnie jego dobra i szczęścia

Ks. Andrzej Muszala

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Człowiek pokoju jest dziś najbardziej poszukiwaną „jednostką specjalną”. Jak Franciszek z Asyżu, który każdemu okazywał życzliwość, miłość, akceptację bez osądzania. Dziś to Asyż jest miastem pokoju, podczas gdy w święte miasto Jeruzalem stało się tyglem nieustających konfliktów (także religijnych)…

Im więcej Chrystusa, tym więcej człowieka

Ci, którzy wprowadzają pokój, będą nazwani synami Bożymi. Nie córkami, nie dziećmi, ale synami Bożymi. Dlaczego? Wszak jest tylko jeden Syn Boży – Jezus Chrystus. I właśnie tu znajduje się odpowiedź: Kto żyje błogosławieństwami, jest Chrystusem! Oto Boski scenariusz życia dla wszystkich z nas: mamy stawać się alter Christus.

Pewna nieżyjąca już pustelniczka spod Paryża, Jeanne-Marie Cardin, powiedziała mi kiedyś zdanie, które zapamiętałem na zawsze: „Żyj tak, aby Ojciec, patrząc na ciebie, nie widział nikogo innego, jak tylko swojego Syna”.

Jesteś Chrystusem (a raczej masz się Nim stać) – żaden tytuł nie może się z tym równać. Profesor, doktor, dyrektor, prezes, prezydent, kierownik, dziekan, ordynator, biskup, papież – wszystko to nic nie znaczy w porównaniu z tym, co oferuje ci Ojciec Niebieski: być jego synem. To zupełnie przewraca w głowie! To coś absolutnie niebywałego!

Mówił o tym Mistrz Eckhart, m.in. w „Kazaniu 6”: „Wszystko, co sprawia Bóg, jest jednym; dlatego rodzi mnie On jako swego Syna, bez żadnej różnicy. Dlatego prawdziwym moim ojcem jest Ojciec niebieski, jestem bowiem Jego synem, wszystko, co mam, mam od Niego, i jestem tym samym Synem, a nie innym. Ponieważ Ojciec dokonuje jednego tylko dzieła, rodzi mnie jako swego Jednorodzonego Syna, bez żadnej różnicy”.

Eckharta oskarżono, iż poszedł zbyt daleko. ale on wyraził tylko to, co zapisane jest w Ewangelii: „Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi”.

Dopiero będąc Chrystusem, jestem sobą, osiągam swoje pełne „ja”. Staję się tym, kim mam być. Każda i każdy z nas pragnie zebrać swoje życie w jakąś jedną harmonijną całość, niezależnie od dokonujących się zmian zewnętrznych i wewnętrznych; pragnie stać się tym, kim rozumie, iż powinien być. Odpowiedź na swoje pragnienia znajduje właśnie tu: im więcej Chrystusa, tym więcej człowieka.

A znakiem tego jest Eucharystia – nie tyle przyjęcie Jezusa do nas, co raczej odwrotnie – nasze wszczepianie się w Niego. Dlatego nikt nie powinien być jej pozbawiony, jeżeli tylko wierzy, czym ona jest w swojej istocie.

Rozważania ks. Andrzeja Muszali z cyklu „Droga błogosławieństw” będziemy publikować w kolejne niedziele i dwie ostatnie środy Wielkiego Postu 2025. Wszystkie teksty są dostępne tutaj.

Przeczytaj również: Chrześcijaństwo to serce. Droga błogosławieństw (6)

Idź do oryginalnego materiału