Pokój, czyli pierwsza okazja do płaczu. Wystawa „1945. Nie koniec, nie początek”

3 godzin temu
Zdjęcie: 1945. Nie koniec, nie początek


Koniec wojny nie zawsze oznacza pokój, często przynosi chaos, nowe cierpienie i przemoc. Ci, którzy przeżyli, dopiero po ustaniu walk mają czas, by dostrzec, iż świat tak naprawdę się skończył, choćby jeżeli oni się ostali.

Kobieta przedziera się w obozowym pasiaku przez ruiny spustoszonej Warszawy. W końcu odnajduje swój przedwojenny adres. Budynek stoi. Drzwi do mieszkania otwiera Tadzik, może dziesięcioletni chłopiec. – Mieszkaliśmy tu jeszcze przed wojną – przekonuje przybyszkę. Kiedy ta rozpoznaje jednak kolejne pokoje w swoim byłym mieszkaniu, chłopak orientuje się, iż w przypadku tej kobiety kłamstwo się nie obroni.

– Myśleliśmy, iż pani nie żyje.
– Żyję.
– A to niedobrze.
– Niedobrze, iż przeżyłam?
– A, to nie. Ale co my teraz z panią zrobimy?

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Ten dialog z filmu psychologicznego „Powrót” Bořivoja Zemana, znanego raczej z ekranizacji popularnych czeskich bajek i baśni, ilustruje na wystawie „1945. Nie koniec, nie początek” w Muzeum Historii Żydów Polskich Polin powojenne doświadczenia ocalałych z Zagłady. Wyczekiwane zakończenie wojny i upragniony pokój okazują się mieć niebywale gorzki smak. Bo co to adekwatnie oznacza „pokój” po przeszło pięciu latach mordów, o jakich światu się nie śniło?

Nieszczęście ocalałych

„Chwiejnym krokiem przeszliśmy przez miasto, w którym niegdyś było pięć tysięcy Żydów. Pozostaliśmy tylko my i dwoje innych. Bardzo dziwnie było spacerować po mieście, które zarazem było znajome i obce jak inna planeta. Ludzie, których znaliśmy przed wojną, z wyrazem twarzy, który kompletnie nas zaskoczył, byli całkowicie obojętni. Cóż czyniło ich tak nieczułymi? Dlaczego nikt nie pytał, co się z nami działo? Dlaczego nikt nie zaoferował pomocy” – wspomina cytowana na wystawie Jafa Wallach z Leska.

Przez jej wypowiedź wybrzmiewa cały dramat ocalałych. Z jednej strony doświadczenie uniknięcia Zagłady i doczekania końca wojny. Z drugiej poczucie całkowitego wyobcowania, utraty rodziny, sąsiadów, mieszkania, dobytku i społeczności; a dodatkowo ogólna znieczulica społeczna i obojętność ze strony polskich sąsiadów. I antysemityzm, który manifestował się najtragiczniej w pogromach, w tym najbardziej okrutnym, kieleckim, z 46 ofiarami w samym mieście, ale także w regularnych morderstwach, atakach na ocalałych, w tym na dzieci, porwaniach dla okupu, bezczeszczeniu miejsc pamięci, rozkopywaniu grobów na cmentarzach czy naruszania szczątek zamordowanych w obozach Zagłady, jak to miało miejsce w Treblince, w poszukiwaniu domniemanych żydowskich bogactw. To właśnie ten brutalny antysemityzm kierował myśli (i kroki) ocalałych w stronę wyjazdu z kraju.

Ocalenie było więc zwykle niepełne, wybrakowne, bo słowo to zakłada jakąś łączność i ciągłość z tym, co było; iż istnieją styczne między przeszłością a teraźniejszością. W wypadku Zagłady wydawało się, iż żadnych stycznych ze światem sprzed nie ma.

To oczywiście nie dotykało wszystkich. Dojmująca pustka dotyczyła przede wszystkim dawnych sztetli, małych miejscowości, w których Żydzi przed wojną byli istotną częścią społeczności. Najpierw spędzanie do gett, potem wywózki do obozów śmierci, mord; a dla nielicznych, którzy przeżyli, rozpoczął się okres ukrywania w lasach lub schronach. W tym czasie zwykle domy, mieszkania i dobytek żydowski zostały już przejęte przez polskich sąsiadów i nowych mieszkańców miejscowości. A synagogi, budynki użytku publicznego czy cmentarne macewy zostały rozkradzione lub przeznaczone do innych celów. To w sztetlach pustka ziejąca między przeszłością a powojniem była szczególnie dojmująca.

Pytania, które rodzą się dzięki wystawie, można przenieść we współczesność. Jakie będą pierwsze dni po ustaniu wojny w Ukrainie? A czy mieszkańcy Gazy będą mogli wrócić do ruin swoich miast?

Bartosz Bartosik

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Inaczej wyglądało to w Łodzi, Dzierżoniowie i w ogóle na Dolnym Śląsku, dokąd przyjechała znaczna część z ok. 350 tysięcy ocalałych (czyli mniej więcej co dziesiąty polski Żyd). To w tych regionach życie żydowskie miało charakter wspólnotowy. Powstawały gazety, kluby kulturalne, partie polityczne, wspólnoty wyznaniowe, komitety żydowskie, organizacje harcerskie. Łódź stała się namiastką żydowskiego życia wielkomiejskiego, a Dzierżoniów niemal „nową Jerozolimą” Ziem Odzyskanych.

To też symboliczne, iż dla ocalałych nie było powrotu – mogli jedynie wybierać, czy zacząć nowe życie w granicach pojałtańskiej Polski, czy wyjechać za granicę.

Wiara w marzenie, która nie słabnie

Większość jednak wyjechała. Czasem legalnie, zwykle nielegalnie. Bricha, nieformalna instytucja organizująca emigrację żydowską – przede wszystkim do Palestyny – pomogła do końca lat czterdziestych wyjechać ok. 200 tysiącom osób. Gdyby zdecydowali się oni zostać w Polsce, to choćby ta zdziesiątkowana populacja byłaby jedną z największych społeczności żydowskich Europy. Ale nie zrobili tego, a w kolejnych dekadach na wyjazd zdecydowały się kolejne tysiące ludzi. Wielu z nich los skierował do obozów przesiedleńczych na terenie Niemiec. I aż włos się jeży, iż Niemcy jawiły się im – choćby jeżeli tymczasowo – jako lepsze miejsce do życia. Antysemityzm i pogrom kielecki tylko przyspieszyły decyzje o wyjazdach.

Na wystawie „1945. Nie koniec, nie początek” poznajemy historię czternastki ocalałych, a z ich perspektywy mamy wgląd w doświadczenie całej polskiej społeczności żydowskiej po wojnie. I tak jak dla większości pierwszym wyborem był wyjazd do Palestyny, tak przed pozostającymi w Polsce rysowały się trzy główne ścieżki.

Jedni mocno angażowali się w życie mniejszości żydowskiej – w oficjalne organizacje społeczne, kulturalne, religijne. Chcieli przedłużyć to, co stanowiło o ich tożsamości przed wojną i Zagładą. Inni szli dokładnie w odwrotnym kierunku i zaczęli nowe życie w oderwaniu od swojej żydowskiej tożsamości, używając wojennych pseudonimów czy nazwisk z fałszywych dokumentów, a w wypadku małych dzieci po prostu nie znali swojej prawdziwej tożsamości.

Promocja!
  • Krzysztof Bielawski

Zagłada cmentarzy żydowskich

39,98 49,98
Do koszyka
Książka – 39,98 49,98 E-book – 35,98 44,98

Ostatnia grupa to Żydzi, którzy zdecydowali się zaangażować w budowanie nowej rzeczywistości politycznej w Polsce. Byli wśród zarówno ideowi, przedwojenni komuniści, jak i m.in. część polityków Bundu, który ostatecznie (wbrew stanowisku Marka Edelmana) połączył się z PZPR. Ale do grona twórców polskiego systemu komunistycznego dołączyło także wielu ocalałych w ZSRR, a na niższym szczeblu władzy zaangażowanie w budowę ustroju jawiło się jako szansa na postawienie tamy powszechnemu antysemityzmowi i szowinistycznemu nacjonalizmowi, które dominowały w polskim życiu politycznym drugiej połowy lat 30. Antysemityzm ten po wojnie nabrał jeszcze bardziej brutalnego kształtu: pogromów, mordów, niszczenia śladów żydowskiej obecności czy bezczeszczenia cmentarzy, pomników czy miejsc Zagłady.

Z jednej strony autorki i autorzy wystawy mierzą się z mitem żydokomuny, pokazując, iż realny udział Żydów w strukturach władzy komunistycznej, a zwłaszcza jej resortów siłowych, był zdecydowanie mniejszościowy. Owszem, na kierowniczych stanowiskach Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego odsetek Żydów wynosił 13 proc., daleko jednak mu do mitycznych wyobrażeń. Tym bardziej, iż dla wielu Żydów pamięć przedwojennej Polski, ONR i sanacji po śmierci Józefa Piłsudskiego, a następnie Zagłady i powojenne pogromy jawiły się jako wystarczający powód do zaangażowania się w system, który obiecywał fundamentalną zmianę.

„Byłam utopijną socjalistką – wcale tego nie żałuję, przynajmniej żyłam nadzieją, iż kiedyś świat będzie przepiękny” – głosi napis na imponującym dziele Zuzanny Hartzberg, honorującym Barbarę Hindę Beatus, zaangażowaną komunistkę jeszcze z przedwojennych czasów, współzałożycielkę komunistycznej organizacji związkowej w getcie łódzkim, która brała aktywny udział w utrwalaniu władzy komunistycznej w Polsce. Hartzberg upamiętnia tę ideową komunistkę – która stopniowo traciła wiarę w system władzy komunistycznej, ale nie w marzenie o sprawiedliwym świecie – w przepięknym proporcu, wzorowanym na procesyjnych proporcach maryjnych. To jedna z ozdób nowej wystawy czasowej w Muzeum Historii Żydów Polskich Polin.

Pokój jako przedłużenie przemocy

Wystawa „1945. Nie koniec, nie początek” będzie otwarta dla zwiedzających do 15 września 2025 r. Ekspozycja powstała w 80. rocznicę zakończenia II wojny światowej, stawia pytania o granicę między wojną a pokojem, a także o prawdziwy sens obu tych, teoretycznie stojących w opozycji, pojęć.

A jednak koniec wojny nie zawsze oznacza pokój, nieraz przynosi chaos, nowe cierpienie i przemoc. Ci, którzy przeżyli – zwłaszcza wojnę totalną, zbrodnie wojenne czy ludobójstwo – często dopiero po ustaniu walk mają czas i przestrzeń, by dostrzec, iż świat tak naprawdę się skończył, choćby jeżeli oni się ostali. Sama myśl o tym, dlaczego przeżyłem ja, a nie moja żona, brat, kuzyn, sąsiad czy najgorszy wróg, potrafi nie dać spać. „Nagle, po raz pierwszy, zacząłem płakać. 17 stycznia, dzień, w którym siły radzieckie weszły do Warszawy, był dla mnie jednym z najsmutniejszych dni” – pisał Icchak Cukerman, jeden z liderów Żydowskiej Organizacji Bojowej i powstaniec warszawski.

Pytania, które rodzą się dzięki wystawie, można przenieść we współczesność. Jakie będą pierwsze dni po ustaniu wojny w Ukrainie? Czy nazbyt szumnie zapowiadany przez amerykańskiego prezydenta pokój w Ukrainie faktycznie przyniesie pokój, czy będzie ledwie interludium, chwilą przerwy, którą Rosjanie wykorzystają, by za pewien czas wrócić do mordowania, niszczenia, gwałcenia i wywózek ze zdwojoną siłą? A czy mieszkańcy Gazy będą mogli wrócić do ruin swoich miast? Co tam zastaną? Czy będą w stanie zmierzyć się z rzeczywistością po apokalipsie?

Przeszłość i teraźniejszość wołają, byśmy przyjrzeli się dialektyce wojny i pokoju. jeżeli chcemy, by pokój znaczył właśnie to – pokój – musi on w pierwszym rzędzie upodmiotowić ofiary i tych, którzy najwięcej wycierpieli. Każdy inny koniec wojny będzie ledwie oktrojowaną namiastką, a faktycznie przedłużeniem przemocy.

Idź do oryginalnego materiału