„Państwa oczekują od papieża, iż poprze je w sposób bezpośredni. Ale papież nie może spełniać oczekiwań wszystkich państw – jego rola polega na czymś innym”, mówi rzecznik prasowy Archidiecezji Warszawskiej ks. Przemysław Śliwiński w rozmowie z EURACTIV.pl z okazji dzisiejszej inauguracji pontyfikatu Leona XIV.
Aleksandra Krzysztoszek, EURACTIV.pl: Od przeszło tygodnia mamy nowego papieża. Kardynałowie wybrali na Tron Piotrowy kard. Roberta Prevosta. Nie był to raczej najbardziej spodziewany wybór.
ks. Przemysław Śliwiński: Niektórzy watykaniści wskazywali, iż taka decyzja może zapaść, ale umówmy się – jeżeli tworzy się listy z 20–30 nazwiskami, to prawdopodobieństwo trafienia jest spore. Tym bardziej, iż dziś każdy przekonuje, iż typował między innymi właśnie kard. Prevosta.
Zawsze podkreślam, iż wybór papieża to raczej niespodzianka. Gdyby spojrzeć na globalne listy typowań, kardynał Prevost pojawiał się na bardzo odległych miejscach – piętnastym, siedemnastym. Daleko.
Ja byłem pewien jednego: iż typy dziennikarzy, bukmacherów i komentatorów rzadko pokrywają się z rzeczywistymi faworytami kardynałów, bo po prostu brakuje wiedzy o ich preferencjach. Podobnie jak w 2013 roku, tak samo było i teraz.
Rozstrzygnięcie nastąpiło już w czwartym głosowaniu. To dość szybko, biorąc pod uwagę, iż kardynałowie słabo się znali. Jak tak szybka decyzja świadczy o Kolegium Kardynalskim?
Już przed konklawe wskazywałem, iż tezy o przedłużającym się głosowaniu wcale nie muszą się spełnić. To nie pierwszy raz, gdy Kolegium jest tak różnorodne – tak było już w 1978 roku, potem w 2005 i 2013 – a konklawe zawsze trwało krótko.
To, iż kardynałowie się nie znają, jest normalne. 130 osób to jak kilka równoległych klas w liceum. W szkole choćby po czterech latach nie znało się wszystkich ze swojego rocznika. A kardynałowie spotykają się rzadko. Kolegium pokazało więc, iż jest zwartą, kompetentną grupą, która wie, co robi. I nie dała się podzielić tak, jak to sobie wyobrażali niektórzy komentatorzy.
Konklawe medialne i prawdziwe to dwie różne rzeczywistości – to główny wniosek, który zawarłem w swojej książce Konklawe. Tajemnice wyborów papieskich. Prawdziwe konklawe rządzi się innymi prawami niż medialne spekulacje. Komentatorzy znów się pomylili.
A jakie cechy kardynała Prevosta mogły przemawiać za jego wyborem?
Na konklawe nie wybiera się nazwisk, ale profil – portret pamięciowy papieża, który odpowiada wyzwaniom stojącym przed Kościołem. A jednym z największych wyzwań dziś jest wojna i potrzeba głoszenia pokoju – modlitwą, słowem, ale też dyplomacją.
To, iż temat pokoju jest dla nowego papieża kluczowy, widać od pierwszych chwil. Jego pierwsze przemówienie, jak i pierwsze wpisy na Twitterze dotyczyło pokoju. jeżeli to było główne kryterium wyboru, to nic dziwnego, iż kandydaci tacy jak kardynał Pietro Parolin czy Robert Prevost byli poważnie brani pod uwagę.
Druga ważna cecha to jego międzynarodowe doświadczenie. Amerykanin z północy, ale misjonarz działający głównie w Peru. Mimo iż urodzony w Chicago, to de facto kolejny papież z Ameryki Południowej. To człowiek z różnorodnym doświadczeniem, obywatel świata.
Poza tym był generałem zakonu augustianów, ma doświadczenie zarządcze, zna wiele języków – nie z teorii, tylko z praktyki, bo musiał się ich nauczyć. To człowiek o szerokim horyzoncie. A Kościół potrzebuje właśnie takiej powszechności.
Czy te cechy pomogą mu w zarządzaniu Kościołem?
Na pewno będzie lepiej rozumiał różnorodność Kościoła – zna jego lokalne twarze i potrzeby. To pokazuje, iż kardynałowie odrobili lekcję. Wybrali człowieka, który jest nie tylko mądry i doświadczony, ale też autentycznie powszechny.
Ktoś powiedział, iż nowy papież powinien mieć charyzmę Jana Pawła II, intelekt Benedykta XVI i bezpośredniość Franciszka. Czy dostrzega ksiądz takie cechy w nowym papieżu?
Można sobie wyobrazić idealnego papieża, ale to nie casting, tylko wybór człowieka – z jego mocnymi i słabszymi stronami. Pozwólmy mu być sobą. To wybór Kościoła, ale też – wierzymy – wybór Ducha Świętego.
Nie chodzi o to, aby nowy papież spełniał nasze wyobrażenia, ale byśmy my uczyli się rozumieć, dlaczego właśnie jego wybrano. Być może to on przemówi do tych, których dotąd Kościół nie przekonał, może właśnie swoim orędziem pokoju.
Może właśnie ten papież zwróci się do osób, które dotąd były jakby na marginesie Kościoła. Coś podobnego zrobił już papież Franciszek, choć nie wobec wszystkich mu się to udało. Może Leonowi uda się przekonać kolejne osoby. Na przykład właśnie tym uniwersalnym orędziem pokoju.
Ma ksiądz na myśli jakieś konkretne grupy?
Niekoniecznie muszą to być określone grupy. Mówiąc o wojnach, mamy przecież na myśli cały świat. I to jest troska całego Kościoła powszechnego, by tych wojen po prostu nie było. Nie ma na to prostych rozwiązań. Można mówić, a świat i tak prowadzi wojny. Właśnie o tym mówi papież. Wystarczy spojrzeć na jego wpisy na Twitterze – one dokładnie tego dotyczą.
W tym kontekście pojawia się pytanie, czy w tej chwili najważniejsza jest ewangelizacja, która zawsze jest przecież istotna, czy może jednak ta próba pogodzenia całej rodziny ludzkiej, niezależnie od religii i przynależności kulturowej.
Myślę, iż właśnie to jest najważniejsze zadanie dla papieża – to pojednanie. Na pewno będzie to papież otwarty, ale czy będzie miał taki charyzmat jak Jan Paweł II czy Franciszek – trudno powiedzieć. Może będzie miał zupełnie inny – i tym nas zachwyci. Pozwoliłbym mu być sobą. Nie powinien udawać kogoś innego.
Oczywiście historycy i tak będą go porównywać do poprzedników. Ale może ten papież wydobędzie z pontyfikatu jakąś inną cechę, którą potem będziemy podkreślać, porównując do niego jego następców. Jan Paweł II – otwarty. Benedykt – intelektualista. A Leon? Jeszcze nie wiemy, jaki będzie. Pozwólmy mu więc ukształtować swój pontyfikat.
Nawiązując do wspomnianego przesłania pokoju: wiele osób, które wcześniej krytykowały Franciszka za zbyt mało zdecydowane stanowisko wobec wojny na Ukrainie, zareagowało entuzjastycznie na słowa papieża przy okazji jego pierwszej niedzielnej modlitwy Regina Coeli, wskazując, iż być może oznaczają one pewną zmianę. Teraz jednak na Leona XVI spada krytyka za to, iż powiedział, iż w kontekście pokoju trzeba odejść od prostego podziału na dobrych i złych. Jakie powinno być stanowisko papieża wobec konfliktu między Rosją a Ukrainą. Czego świat oczekuje w tym kontekście od papieża i Stolicy Apostolskiej – i czy są to uzasadnione oczekiwania?
Poszczególne kraje oczekują od papieża, iż ich poprze – bezpośrednio. Ale nie możemy chcieć, żeby papież był dla danego kraju tym, kim jest patriarcha Moskwy dla Rosji. Papież nie może być kimś takim.
Lepiej porzućmy więc te oczekiwania. Papież nie może spełniać interesów wszystkich państw. Jego rola polega na czymś innym – ma być kimś ponad tym wszystkim. Ma wskazywać na zasady, na pokój, na coś uniwersalnego. I dlatego musi być gotów rozmawiać ze wszystkimi.
Gdy patrzymy z oddali na jakieś wojny toczące się gdzieś na świecie – i nie wiemy dokładnie, kto zaczął konflikt, a kto tylko się broni – to chcemy tylko, żeby te wojny jak najszybciej się skończyły. Ale gdy wojna dzieje się blisko nas – jak na Ukrainie – wtedy mamy silne oczekiwania.
I rzeczywiście – postawa Franciszka na początku była dla nas, Polaków, trudna. Wydawała się zbyt ostrożna – choć trzeba przyznać, iż potem nastąpiła korekta. Papież mówił, iż Ukraina jest ofiarą tej wojny, modlił się za naród ukraiński.
Na razie nie widzę większej różnicy pod tym względem między Franciszkiem a Leonem – ale to jeszcze zbyt krótki czas, by oceniać.
Może świat zbyt wiele oczekuje od papieża? Oczekuje potępienia Rosji, ale papież nie może potępić jakiegoś narodu.
Można potępić ideologię, można mówić o złu – i Franciszek to robił. W swojej pierwszej homilii papież Leon też potępił militaryzację – mówił o pokoju opartym na rozbrojeniu, nie na sile militarnej.
I to nie jest nowość – papieże od dawna mówią to samo. To trudna rola – bo bycie arbitrem wymaga powściągliwości. Papież zawsze stoi po stronie ofiar, ale też stara się nie zamykać sobie drogi do rozmów – po to, by w przyszłości móc zbliżyć zwaśnione strony.
To właśnie robi watykańska dyplomacja. Spotkanie Donalda Trumpa z Wołodymyrem Zełenskim, do którego doszło przy okazji pogrzebu papieża Franciszka, to ogromna zasługa kardynała Parolina. Ale do niego mogło dojść tylko dlatego, iż Watykan nie zraził do siebie żadnej ze stron.
Mam nadzieję, iż to właśnie zostanie skorygowane w nowym pontyfikacie. Z jednej strony trzeba jasno powiedzieć, kto jest agresorem, a kto ofiarą, a z drugiej – zachować pozycję arbitra. Bo celem jest przecież pokój. Wojna niszczy wszystko – życia, rodziny, całe pokolenia. Papieże powtarzają to od lat – i będą to powtarzać, bo taka jest ich rola.
I jaka może być konkretna rola Stolicy Apostolskiej? Czy to ma być głównie pomoc humanitarna? Czy coś więcej – rzeczywiste pośrednictwo w negocjacjach?
Na pewno to wszystko się dzieje – tylko iż często o tym nie wiemy. Watykańska dyplomacja działa bardzo dyskretnie. Tak było przy różnych konfliktach – w tym przy rozmowach z Chinami czy w sprawie Kuby. To nie jest działalność PR-owa, z konferencjami prasowymi. To są działania, o których dowiadujemy się po latach.
Tak samo było z pomocą dla Ukrainy – bardzo konkretna, bardzo bezpośrednia pomoc humanitarna, organizowana przez Watykan i papieża – z gestami, z karetkami, z transportami. Ale Watykan nigdy nie będzie miał takich możliwości jak Stany Zjednoczone – to przecież maleńkie państwo.
Chodzi więc o coś innego – o moralny autorytet, o dyplomację, o możliwość stworzenia przestrzeni do dialogu. Kościół katolicki – jako wspólnota globalna – ma ogromne znaczenie. Widać to choćby po liczbie głów państw na pogrzebach czy inauguracjach.
Taka jest rola Stolicy Apostolskiej – nie spektakularna, ale realna, rola arbitra. Chodzi przede wszystkim o dyplomację i pewnego rodzaju zaangażowanie Kościoła jako instytucji, która jednak ma bardzo poważną pozycję na świecie. Widać to choćby po liczbie koronowanych głów państw obecnych na pogrzebie papieża Franciszka czy teraz na inauguracji.
To właśnie pokazuje tę dyplomatyczną rolę Kościoła – rolę arbitra, kogoś, kto zawsze zaprasza skłócone strony do rozmowy. Mówi: rozmawiajcie i zakończcie konflikt sprawiedliwie.
Podkreślam słowo „sprawiedliwie”, bo nie mówimy o zakończeniu wojny Rosji z Ukrainą w sposób, który byłby krzywdzący wobec strony ukraińskiej. Chodzi o zakończenie konfliktu – ale w sposób sprawiedliwy i możliwy do osiągnięcia.
Benedykt XVI, a wcześniej także Jan Paweł II mówili, iż wojny zaczynają się w nas samych. I wiele zależy od tego, czy w przestrzeni społecznej, również w internecie, nie będziemy podsycać nienawiści między nami. Bo jeżeli podsycamy nienawiść, to nie dziwmy się, iż na świecie realizowane są wojny. Naprawdę wiele zależy od naszej postawy.
Pokój, który pochodzi od Chrystusa, oznacza również konieczność pielęgnowania pokoju w sobie. To pokazanie, iż istnieje inny sposób prowadzenia międzyludzkiego dialogu – nie przemocowy, nie wojenny – ani w słowie, ani w czynie. To ważne zadanie Kościoła, choćby gdyby miał być to głos wołającego na pustyni. Kościół nigdy nie stanie się tym, czym jest dziś w Rosji i jak to widać w postawie patriarchy Cyryla. Papież nigdy nie stanie się kimś takim.
Dziś na świecie mamy tyle konfliktów zbrojnych i ludobójstw, iż czasem tylko papież Franciszek przypominał, iż one w ogóle istnieją, podczas gdy prasa mainstreamowa już o nich zapominała. I właśnie to jest rola Kościoła – żeby nie zapominać o tych ranach ludzkości, o zapomnianych ludziach. I ja jestem z tego dumny.
Choć trudno mówić o dumie, skoro mówimy o tragedii i stracie ludzkiego życia – to jednak chcę podkreślić, iż Kościół działa w ten sposób.
Postawa Leona XIV jeszcze jako kardynała wobec polityki Donalda Trumpa wskazuje, iż może to być kolejny „papież migrantów”. Tymczasem w Europie – nie wspominając już o Stanach – widzimy raczej odwrotny trend: państwa zaostrzają polityki migracyjne i to do takiego stopnia, iż pojawia się pytanie. Czy może się okazać, iż Watykan będzie w tej kwestii w awangardzie wobec reszty świata?
Tak, ale trzeba mówić o polityce migracyjnej mądrze – nie naiwnie. Nie chodzi o otwieranie wszystkich granic, ale raczej o apel, aby ta polityka w ogóle istniała i aby była spójna, przemyślana, uwzględniająca prawa człowieka. Nie może być tak, iż dziesięć lat temu stawiało się całkowitą otwartość, a dziś mówi się o całkowitym zamknięciu granic – to świadczy o braku spójności.
Kościół ma w tej sprawie stałe stanowisko, dlatego ten głos Kościoła jest bardziej dojrzały – nie zmienia się pod wpływem trendów czy strachu. Kościół zawsze będzie mówić, iż uchodźca powinien mieć prawo do azylu, jeżeli ucieka przed wojną i niebezpieczeństwem. jeżeli dziś w praktyce państw to się zmienia – to znaczy, iż jest gorzej, iż o czymś zapomnieliśmy i przekroczyliśmy niebezpieczną granicę.
Polityka migracyjna będzie z pewnością wrażliwą kwestią w relacjach Stolicy Apostolskiej ze Stanami Zjednoczonymi. Granica z Meksykiem, mury, które zaczęto budować, to temat ciągnący się od lat. Coraz głośniej mówi się o zamykaniu granic, choćby jeżeli formalnie nie są one zamknięte.
Kościół natomiast podkreśla, iż bogatsze państwa powinny pomagać biedniejszym. I niezależnie od tego, kto jest papieżem, Kościół będzie mówił o niezbywalnych prawach człowieka. Ale polityka migracyjna musi być dobrze zbudowana, a nie powtarzać błędów z lat 2015-2016 w Europie, gdzie brak rozsądnej strategii doprowadził do negatywnych nastrojów społecznych.
Kościół, odwołując się do katolickiej nauki społecznej, ma jasne zasady – gdyby zostały one przyjęte przez państwa z dobrą wolą, mogłyby rozwiązać wiele problemów, które dziś są przedmiotem politycznych sporów.
Mówiąc o USA, Donald Trump początkowo cieszył się z wyboru „amerykańskiego papieża”, uznał to za zaszczyt. Dziś jednak środowisko MAGA bardzo krytykuje nowego papieża – pojawiają się choćby określenia w rodzaju „najgorszy marksistowski papież”. Czy spodziewa się Ksiądz napięć między papieżem a prezydentem Trumpem?
W obecnym podzielonym świecie można się spodziewać wszystkiego, ale historia pokaże, kto miał rację. W 2003 czy 2004 roku, kiedy Ameryka przygotowywała się do wojny w Iraku, Jan Paweł II apelował, żeby jej nie wsczynać. Mówił, iż wojna zawsze przynosi zło. I miał rację – mimo iż był w tym osamotniony. To pokazuje, iż racja moralna nie zależy od siły militarnej.
Ja wolę papieża, który może nie ma armii, ale ma moralną rację, niż takiego, który podporządkowuje się oczekiwaniom narodów czy przywódców. Problem MAGA polega na tym, iż wiele osób – również w Kościele – oczekuje, iż papież będzie „nasz”, „z naszej bańki”, taki jakiego sobie wymyślimy.
A przecież to jest wybór kardynałów z całego świata – nie jest to kwestia naszych preferencji. To nie jest wybór, który ma wszystkich zadowolić. Taka postawa mówi o nas, iż chcemy układać świat, Kościół, wszystko – według naszych oczekiwań.
O nowym papieżu mówi się też, iż może to być „papież środka”. Porównuje się go w tym kontekście zarówno z uważanym za progresywnego Franciszkiem, jak i Benedyktem XVI, który miał opinię konserwatysty.
Jest taki podział, ale szczerze mówiąc ja nie widzę żadnego progresywizmu u Franciszka. W kwestii aborcji, migrantów, uchodźców Kościół od stu lat ma mniej więcej te same poglądy. To nie był progresywizm.
Franciszek miał swój styl – bardziej bezpośredni. Ale nie był lewicowym papieżem, jak niektórzy chcieli go widzieć na początku pontyfikatu. gwałtownie się okazało, iż w sprawach bioetycznych czy moralnych ma takie same poglądy, jak jego poprzednicy. Różnice są znacznie mniejsze, niż się wydaje.
Wokół tego pontyfikatu narosło wiele mitów – iż dopuścił rozwodników do komunii czy iż pozwolił na błogosławienie związków homoseksualne. To są jednak ogromne uproszczenia.
Mamy drugiego z rzędu papieża amerykańskiego – w znaczeniu kontynentów. Czy to oznacza, iż centrum Kościoła przesuwa się poza Europę? Od półwiecza nie mieliśmy papieża Włocha. Teraz już drugi z rzędu papież nie pochodzi z Europy.
Moja teza, którą powtarzam od dnia wyboru Leona XIV, jest taka, iż nie jest to do końca papież z Ameryki Północnej, ale w dużym stopniu także z Południowej – spędził przecież całe lata w Peru.
To bardzo interesujący temat. Statystycznie rzecz biorąc, największa liczba katolików żyje dziś w Ameryce Łacińskiej. Z tej perspektywy taki wybór wydaje się sprawiedliwy – to po prostu im się należy, choć oczywiście pochodzenie geograficzne nie jest jedynym kryterium.
Mamy papieża, który nie urodził się w Ameryce Łacińskiej, ale właśnie tam zamieszkał i działał – co pokazuje, jak bardzo świat i Kościół powszechny różnią się od tego, jak często widzimy je z naszej europejskiej czy euroatlantyckiej perspektywy.
Kościół już po raz drugi z rzędu zdecydował się wybrać papieża spoza Europy.Teraz mamy do czynienia z połączeniem doświadczenia Ameryki Północnej i Południowej w jednej osobie. Obywatel świata. Amerykanin z Północy, ale jednocześnie ktoś, kto zna i reprezentuje doświadczenie Kościoła latynoamerykańskiego. To ujmujące i z pewnością każe nam to zniuansować pewne nasze dotychczasowe poglądy.
Od dwóch pontyfikatów nie mieliśmy już papieża Europejczyka, co pokazuje, iż Kościół naprawdę jest powszechny. Zawsze się mówiło, iż biskup Rzymu to powinien być Włoch, ale z drugiej strony doświadczenie ostatnich lat pokazuje, iż to wcale nie musi być prawda. Niezależnie od pochodzenia, każdy papież jest rzymski – w sensie duchowym i symbolicznym. Jak to pięknie powiedział nowy papież Leon: chodzi o to, by być następcą Piotra.
Jestem ciekaw tego pontyfikatu, nowego stylu, nowego języka, nowego sposobu bycia papieżem. W Kościele istnieje ciągłość – każdy papież kontynuuje coś po swoim poprzedniku. Jestem pewien, iż papież Leon będzie kontynuował wiele z pontyfikatu Franciszka, szczególnie jeżeli chodzi o synodalność – kontynuację procesu synodalnego.
A co mówi o nowym papieżu wybór jego pontyfikalnego imienia?
Nawiązanie do Leona XIII mówi wiele – wiemy już, iż papież chce kłaść nacisk na prawa człowieka w duchu encykliki „Rerum novarum” Leona XIII. To był papież, który odrzucał zarówno marksizm, jak i skrajny kapitalizm. Mówił jasno: prawa pracownika są najważniejsze. Człowiek – jego życie, rodzina, godne wynagrodzenie – powinien być w centrum wszelkiego działania. Dziś te same pytania wracają, tylko w innym kontekście – globalizacji, sztucznej inteligencji.
Franciszek również o tym mówił, choćby o sztucznej inteligencji. chodzi o jej zastosowanie w wojnach – gdy algorytmy decydują o życiu i śmierci. Taka decyzja powinna należeć do człowieka – bo jesteśmy powołani do panowania nad światem, ale jako opiekunowie, nie bezrefleksyjni wykonawcy.
Mamy nową odsłonę tego samego problem. Znów grozi nam zredukowanie człowieka do roli produktu systemu. To pewna forma ideologizacji, która każe widzieć człowieka jako wytwór czasów, w których żyje. Dlatego kontynuacja myśli Leona XIII i nacisk na katolicką naukę społeczną mogą być dziś bardzo ważne.
„Rerum novarum” to była pierwsza encyklika społeczna i początek katolickiej nauki społecznej. Myślę, iż nowy papież może chcieć przywrócić jej znaczenie – jako zbioru zasad, które są dobre nie dlatego, iż są „kościelne”, tylko dlatego, iż są uniwersalnie słuszne. Stawiają człowieka w centrum – jego prawa, ale też obowiązki i potrzeby.
Drugą sprawą jest polaryzacja, która nas wyniszcza. Sprawia, iż zaczynamy się nawzajem traktować jak wrogów, choć tak naprawdę więcej nas łączy, niż dzieli. Mam nadzieję, iż ten pontyfikat pomoże nam to sobie na nowo uświadomić.
Przed nami pierwsze nominacje do najważniejszych urzędów w Stolicy Apostolskiej. Czy możemy już mówić o jakichś typach?
To będzie kolejny bardzo interesujący etap. Na razie oczywiście kadencje są przedłużone, bo tak to zwykle wygląda – osoby, które zajmowały konkretne stanowiska w chwili śmierci papieża, zachowują je.Później zaczynają się naturalne roszady, to normalne zjawisko. Nie mam jednak żadnych konkretnych przewidywań.
Leon XIV bardzo dobrze zna Watykan, doskonale orientuje się w działaniu kurii rzymskiej. Myślę, iż nie będzie miał problemu z obsadzeniem stanowisk – choć raczej nie będzie tutaj zbędnego pośpiechu. To będzie raczej maraton niż sprint. W ciągu kilku, kilkunastu lat papież stworzy swoją administrację.
To młody człowiek, więc ma czas i potencjał, aby budować. Trudno jednak typować konkretne nazwiska – skoro nie byliśmy w stanie przewidzieć, kto zostanie papieżem, to tym bardziej nie ma sensu zgadywać, kim będą jego współpracownicy.
A jakie wyzwania czekają, zdaniem księdza, nowego papieża? O części już wspomnieliśmy – wyzwania geopolityczne, synodalność. Ale są też inne: uporządkowanie finansów Kościoła, zmiany instytucjonalne.
Oczywiście, choć to wszystko, co związane z kurią rzymską i bankiem watykańskim, to taki obszar, o którym mało wiadomo – a problemy są tam zawsze, mniejsze lub większe.
Ostatnio mówiło się o pewnego rodzaju dziurze budżetowej. I to z pewnością będzie jedno z zadań – bo za każdym razem, kiedy odbywa się konklawe, watykaniści wskazują finanse jako jeden z kluczowych tematów do uporządkowania, choć wydaje mi się, iż reforma przeprowadzona przez Franciszka już trochę tę kwestię uporządkowała.
Niezmiennym wyzwaniem pozostaje natomiast ewangelizacja. Kościół nigdy z niej nie zrezygnuje – to podstawowa misja, niezależnie od tego, czy mamy czasy wojny, czy pokoju.
Co jeszcze teraz przed nami, oprócz dzisiejszej inauguracji?
Czekają nas dwie rzeczy. Po pierwsze papież będzie w tej chwili tworzył pewien program swojego pontyfikatu – określi to, co sam chce zrealizować. A po drugie pojawi się agenda zdarzeń zewnętrznych, na które będzie musiał reagować.
Nikt nie przypuszczał na przykład, iż papież Franciszek będzie głosił Ewangelię w czasie pandemii. Nikt nie przewidział pandemii. Także tu zderzą się te dwie rzeczywistości – zamierzenia papieża i nieprzewidywalny bieg wydarzeń. Jedno i drugie będzie kształtowało jego pontyfikat.
Jestem bardzo interesujący jego kontaktu z młodzieżą – jak będzie przez nią przyjmowany, jakim językiem będzie do niej mówił. I tu warto zauważyć coś istotnego: nowy papież świetnie mówi po angielsku. Dla Amerykanów czy Anglików to ogromna rzecz – wreszcie będą słyszeć papieża, który nie kaleczy języka, tylko mówi w pełni naturalnym angielskim.
Po włosku i hiszpańsku również mówi bardzo dobrze.
To otwiera przed nim ogromne możliwości komunikacyjne – jest w stanie porozumieć się z ogromną częścią świata bez tłumaczy. To może mieć znaczący wpływ na odbiór jego pontyfikatu, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, Ameryce Północnej i w ogóle w świecie anglojęzycznym.
Ostatnie pytanie będzie nieco luźniejsze. Oglądał ksiądz film „Konklawe” i czytał powieść Roberta Harrisa, na której ten film powstał. Widzi ksiądz jakieś podobieństwa między nowym papieżem a książkowym kardynałem Lomelim czy filmowym Lawrence’em? Ja odniosłam wrażenie, iż łączy ich dążenie do jedności w Kościele i dość „centrowa”, mówiąc językiem polityki, postawa.
Co do samej postaci, raczej nie potrafię utożsamić bohaterów książki lub filmu z żadną prawdziwą osobą. Zwróciłem jednak uwagę na coś innego – film i książka pokazują pewną wizję Kościoła, w której konklawe to arena zderzenia frakcji. I mam wrażenie, iż rzeczywistość wygląda inaczej. W Kościele może rzeczywiście są takie napięcia w poszczególnych środowiskach, ale wśród kardynałów raczej nie toczy się otwarty spór.
Film i książka przypominają podejście bukmacherów i dziennikarzy, próby złamania sekret konklawe. Tymczasem jest to proces, o którym wiemy niewiele. Przecieki są minimalne, a uczestnicy konklawe mówią o nim z głębokim poruszeniem, jak na przykład kard. Grzegorz Ryś, który wspominał o tym, iż coś popychało ich do takiego właśnie wyboru.
Franciszek powiedział kiedyś, iż konklawe jest nudne, przypomina chorał gregoriański. I pewnie gdybyśmy mogli obserwować to wydarzenie z zewnątrz, bylibyśmy zaskoczeni, jak bardzo nie przypomina ono tej politycznej intrygi z filmu.