W portugalskim regionie Alentejo jest bardzo gorąco. A najgoręcej jest w spokojnym mieście BEJA (wymowa BE-ża). Tak twierdzą suche oficjalne statystyki temperatur w tym najbardziej zachodnim kraju Europy. Może zawyżony upał ma wpływ na temperamenty ludzi stąd? To aluzja do pewnej‐ love-story.
Od lat zaciekawiony pewną miłosną historią sprzed wieków w Portugalii, pragnąłem pojechać do Beja. Wreszcie jestem tu. Znalazłem najpierw miejsce do zaparkowania samochodu w cieniu zamku (co za sukces!) a potem odszukałem klasztor, gdzie kiedyś żyła bohaterka tej słynnej love-story. I od razu jestem smutny. Stoję przed „jej” klasztorem. Jest niestety zamknięty.
Klasztor jest w remoncie. Do kiedy? O tym fakcie nie doczytałem się we wszędobylskim internecie. Klasztor jest pozasłaniany ze wszystkich stron blachami, siatkami, deskami, płotami. Napisy grożą karalnym wejściem/wtargnięciem. Nie wejdę i nie zobaczę słynnego okna, przez które Ona zobaczyła Jego.
Ona to soror, czyli „siostra” Mariana Alcoforado (wymowa al-ko-fo-RA-du), Portugalka stąd. Urodziła się tu w Beja na wiosnę 1640 roku, a kiedy miała 16 lat, ojciec przeznaczył ją do służby kościelnej – będziesz zakonnicą! Ojciec Francisco był oficerem z zawodu a matka Leonor córką bogatego kupca. Brat Mariany też był oficerem. Jeszcze inny oficer miał zagrać istotną rolę w życiu młodej zakonnicy. Korowód oficerów. Za mundurem panny sznurem…
Stoję w dzikim upale przed klasztorem. Już dawno nim nie jest. Pozostała aura świątobliwości. Tu mieści się Muzeum Regionalne, właśnie w remoncie. Dlatego nie zobaczę wnętrza. Trwa remont! Tylko ze współczuciem w ciszy upału spogląda na mnie królowa Leonor, zielona (patyna brązu) ze swego pomnika: „-Naiwny turysto! Trzeba dokładniej czytać informacje w internecie!”. A jadę przez kawał Portugalii: od Algarve na południu w kierunku Madrytu.
Budynek muzeum? Każdy widzi, iż to były konwent Nossa Senhora da Conceição, czyli Matki Boskiej Niepokalanego Poczęcia. Mariana tu zaczęła służyć Bogu jako hoże dziewczę, a zakończyła to przymuszone powołanie jako 83-letnia kobieta, dzierżąc w międzyczasie funkcję wice-przeoryszy.
Ω Ω Ω Ω
Marianie zdarzył się cud: przez zakratowane okno (po to tu się przybywa, aby je zobaczyć i dotknąć) zobaczyła Cudowne Zjawisko. To nie była wizja Boga Ojca lub Chrystusa czy Ducha Świętego. Ani jakiś święty. To był oficer francuski na koniu. Koń był piękny, dorodny, błyszczący. Ale rycerz, jeździec był jeszcze ładniejszy. Emanował męskością. Twarz? Bajka! Tak wyglądał w subiektywnych oczach zakonnicy z krwi i kości. Ona go pokochała do imentu, bez granic, natychmiast i bez zastrzeżeń.
Po poszukiwaniach, zaangażowawszy w nie brata, siostrzyczka dowiaduje się, iż obiekt jej westchnień to szef tutejszego francuskiego pułku. Oddział Francuzów stacjonował w tej prowincjonalnej mieścinie, aby ją bronić przed sąsiednimi Hiszpanami. Taki był wtedy układ militarny między Francją a Portugalią.
Dowódca nazywa się markiz Noël Bouton de Chamilly i jest 4 lata od niej starszy. Jeszcze nie wie, iż ona go obserwuje zza krat klasztornego okna. Ona błaga brata, by zharmonizował akcję „łapanki” oraz wprowadzania markiza do szerokich i solidnych murów klasztoru. Brat jest odważny, nie boi się ewentualnej kary z ręki ojca lub pioruna z niebios. Pomaga siostrze w tej niesłychanej love-story. Pomaga zrealizować jej marzenie – sprowadzić gwiazdę z nieba do jej skromnej celi! Równie dzielny markiz znad Sekwany przedziera się przez kontrolne oczy siostry odźwiernej, przez żelazne zamki, trzaskające kłódki i huczące zasuwy, odnajdując w ciemnościach nocy coraz szybciej i sprawniej miejsce celi siostry Mariany, przyjazny próg, pół-otwarte drewniane drzwi i wyciągnięte białe ramiona.
Nawet i z powodu tak olbrzymiego skandalu (jeszcze nie było Rewolucji Francuskiej!) nie przeszłaby siostra zakonna Mariana Alcoforado do historii miłości zakazanych w Europie, gdyby nie fakt, iż opisała dzieje swej płomiennej, niezniszczalnej miłości w dziele Les lettres portugaises, alias „Listy portugalskie”. Ona te teksty, po odjeździe kochanka nad Sekwanę, wysyłała do Paryża! Mimo, iż Jej ukochany bez pożegnania odjechał do rodzinnej Francji. Miłość ci wszystko wybaczy… Markiz robi dalej karierę – choćby został marszałkiem Francji! Tam naśmiewa się z tych listów, z naiwności młodej Portugalki! Robi to w knajpach przy rechocie słuchających kolegów z rapierami przy boku, poprawiających swe imponujące kobietom mundury… Śmieją się, biją się po udach, rozlewając na nie cenne krople bordeaux. A markiz dalej czyta list kochanki-zakonnicy, szeleszczący w jego rękach jak kiedyś habit mniszki ściągany przez niego na twardą podłogę jej celi.
Ω Ω Ω Ω
Te wyznania Mariany to 5 listów. Każdy ma 3-4 strony, tchnąc niewiarygodną temperaturą uczuć, zwątpień, przedwczesnej euforii oraz mnożących się w nich jej pytań.
Nie mam dostępu do polskiego przekładu. Sam znalazłem te „listy Mariany” via internet po niemiecku. Przełożone są przez samego Rainera M. Rilkego, wydane w Lipsku 1913. Aby dać próbkę kunsztu Mariany wyrażania uczuć na chropawym papierze przy pomocy gęsiego pióra i czarnego inkaustu, przy mdłym świetle dymiącej świeczki, przełożyłem sam niemiecki tekst-tłumaczenie Rilkego na polski. Ułożyłem sam swoiste harmonijne kryterium: przełożę po jednym malutkim fragmencie z każdego z 5 listów, gdzie Mariana zawarła pytanie. Oto dramatyczna próbka jej stylu pytań:
………………………………………………..
list nr (1) Zaklinam Cię, powiedz mi, dlaczego Ci tak na tym zależało, aby mnie posiąść, co zresztą uczyniłeś, gdy przecież wiedziałeś, iż musisz mnie opuścić?
(2) Być może działa twój czar jedynie na mnie samą. Ale czyż nie istnieją inne oczy, uważające również, iż jesteś powabny?
(3) Doprawdy już nie wiem, czym jestem, czego jeszcze chcę. Jestem rozdarta tysiącami sprzecznych udręczeń. Czyż taką boleść można sobie wyobrazić?
(4) Jakiś francuski oficer mówił mi dziś – pewnie litował się nade mną – przez trzy godziny o Tobie. Powiedział mi, iż Francja zawarła pokój. Czyż to nie chwila, abyś mógł przybyć tutaj, do Beja i zabrać mnie do Francji?
(5) Ileż ja musiałam doznać goryczy z powodu połowiczności naszego kontaktu, nie trwającego wiecznie jak i to całe fatum naszej gwałtownej miłości, o ile ona akurat nie jest obustronna?
……………………………………………….
Soror (po łacinie „siostra”) Mariana przeżyła cud w postaci przeżytej tak płomiennie miłości z wszelkimi niezbędnymi (?) składnikami słodyczy i goryczy, triumfów i zwycięstw. A cud zdarzył się w Beja również w moim turystycznym życiu! Dzięki metafizycznemu wstawiennictwu Mariany? Może.
Stoję w cieniu drzew na placyku (słońce pracuje bezchmurnie znowu jak codziennie) parę metrów przed ex klasztorem. Patrzy na mnie z pomnika jedynie zielona królowa Leonor. Ja patrzę z goryczą na zaryglowane drzwi i bramy. Co ja tu adekwatnie robię? Cisza. Nagle skrzypią prymitywne (zastępcze) drzwi blaszane w prowizorycznym szeregowym płocie z desek, blach i drutu kolczastego. Przez drzwi przechodzi młoda pani. Zamyka je kluczem i zaczyna odchodzić energicznym krokiem na przerwę obiadową – to już moje domysły.
Podbiegam do niej, zacząwszy dramatyczny monolog: „-Przepraszam! Przyjechałem specjalnie z Wiednia, aby zobaczyć klasztor słynnej zakonnicy Mariany Alcoforado. Proszę, a tu pech! Same rusztowania, płoty i zasieki. Co tu robić? Jestem zrozpaczony!”
Młoda pani od razu ujawnia, iż jest świeżo od kilku miesięcy upieczoną szefową (mianowana przez portugalskiego ministra kultury) generalnego remontu, metamorfozy słynnego klasztoru. Ależ mam szczęście! Gratuluję jej energicznie i natychmiast awansu. Fundusze na te prace? Z Brukseli UE częściowo. Ale chwileczkę! Patrzy skoncentrowanie w portugalskie niebo: „-Mam przerwę w pracy. Idę na obiad. Niech pan tu przyjdzie za dwie godziny. Załatwię panu zwiedzanie – takie nieoficjalne!”
Ω Ω Ω Ω
Po dwu godzinach zjawia się zarówno ona jak i jej kolega między klasztorem a pomnikiem królowej Leonor. Cudu akt drugi. Podchodzi mężczyzna, któremu zleciła oprowadzenie mnie po kompleksie budowlanym. Kolega F. okazuje się być byłym szefem aktualnej dyrektorki R. Harmonia ich poczynań to moje turystyczne szczęście! Dobrze, iż idą sobie na rękę! Ja z tego błogosławieństwa korzystam. Wchodzimy na niepubliczne podwórze. Gruszki-betoniarki wszędzie, rusztowania, po których chodzą robotnicy. Slalomem wchodzimy do zakrystii, gdzie na stołach-kozłach leżą plany totalnej renowacji „Muzeum Regionalnego-Klasztoru Mariany”. Pan F. jest niebywale miły, acz nie pozwala zasadniczo robić zdjęć. Czasem przymyka oko… Wchodzimy do zakurzonego, oplecionego rusztowaniami kościoła. Wspaniały – dziś zakurzony – barok portugalski. Kroczymy przez deski, worki z cementem, piły, jakieś skomplikowane narzędzia do sali kapituły, refektorium, wsadzamy nos do biblioteki – tu wszystko podwójnie zakurzone, wiadomo, książki – wchodzimy na krużganek. Też teraz zagracony. Dziwaczne konstrukcje prowizoryczne. To zwiedzony parter. Wracamy do środka. Teraz zdobędziemy pierwsze piętro. Ostrożnie wspinamy się po schodach bez poręczy (stan niewykończenia zobowiązuje) na pierwsze piętro, wychodzimy na obszerny taras. Zalany słońcem.
Tu wreszcie widzę słynne OKNO, przez które Ona Go ujrzała, potem wypatrywała Jego, kiedy się zbliżał do furty. Nie wierzę swemu szczęściu! Mój przewodnik jest niebywale miły. Odpowiada na moje ciekawskie pytanie: prace mają być zakończone przy końcu 2026! A czas pędzi. Roboty jest tu co niemiara. Zaprasza mnie ostrożnie do wyremontowanego zabytku na Wielkanoc 2027… Zna, wyczuwa tempo robót.
Podchodzę do okna, gdzie przeżyła Mariana swoje „uderzenie błyskawicy” (le coup de foudre), kiedy ujrzała markiza po raz pierwszy. Święte miejsce miłości! Dotykam con amore zimnych, żelaznych krat okna. Ile ono nasłuchało się westchnień? Ile rdzy powstało z powodu jej łez? Wiem trochę jak mogła wyglądać rozkochana Mariana. Widziałem rysunek Amedeo Modiglianiego. Jego wizja mi pomaga: narysował twarz zakonnicy – ascetyczną, kamienną, pociągłą, przez sekundę nie ujawniającą toczących się wewnętrznych bitew, kampanii, wybuchających ciągle płomieni w jej sercu. Cykliczne erupcje dotyczą bowiem nie tylko wulkanów ale i serca. Potęga miłości nie zna granic ni kordonów, nie tylko między Francją a Portugalią. Najtrafniej ujął to zmarły 1580 w Lizbonie klasyk literatury, Luís de Camões na początku XXVII sonetu: „Amor é fogo que arde sem se ver…”, czyli (moje tłumaczenie-WP): „Miłość to ogień, którego nie widać…”
Mariana umiera 28 lipca 1723 jako 83-letnia schorowana, słabowita, krucha kobieta, zakonnica, w murach tego klasztoru. Dlaczego wieko jej drewnianej trumny nie spłonęło samoistnie z powodu temperatury uczuć?

1 miesiąc temu


![Wykład noblistki podczas uroczystości 80. rocznicy włączenia Ziem Zachodnich i Północnych do Polski [DOKUMENT]](https://misyjne.pl/wp-content/uploads/2025/12/mid-25c15208.jpg)












