Tym, co w rysie jego postaci wydaje mi się najtrwalsze, jest promień duchowego światła, za którym podążał.
13 czerwca zmarł Piotr Nowina-Konopka, działacz opozycji demokratycznej w PRL, polityk i dyplomata, ambasador RP przy Stolicy Apostolskiej. Publikujemy wspomnienie Krzysztofa Czyżewskiego, współtwórcy Ośrodka „Pogranicze”.
„Niektórzy to mają szczęście…”. Słowa te usłyszał o. Tomasz Dostatni. Piotr opowiadał mu o wakacjach w Tyńcu, bogactwie benedyktyńskiej biblioteki i spotkaniach z mądrymi ludźmi. Mam przed oczami niedorostka grającego w brydża z mnichami, najstarszego z sześciorga rodzeństwa osieroconego przez ojca, służącego do mszy księdzu Wojtyle, który bierze go potem na przechadzkę i poucza o pomocy matce i odpowiedzialności za młodsze rodzeństwo.
Miałem szczęście, spotykając Piotra na swojej drodze. Naszą biblioteką były podróże do miejsc siły i wydobywane z nich opowieści. Oczywiście były też książki, którymi bez umiaru się zajadaliśmy, jak chłopcy w czereśniowym sadzie, obficie dzieląc się nimi przy każdym spotkaniu. I byli mądrzy ludzie, do których wędrowaliśmy, przedstawialiśmy ich sobie, zapraszaliśmy. Obcowanie z Piotrem to był szereg małych sympozjonów z udziałem kilku osób, które dla dobrej cielesno-duchowej strawy gotowe były przybyć z odległych stron do Warszawy, Rzymu, Amelii czy innego zakątka Umbrii, często dosłownie na dwa lub trzy dni. Razem z żoną Wandą, czasem z pomocą Tadeusza Konopki, stryjecznego brata Piotra, potrafili przygotować ucztę, której smak mam w ustach i na sercu do tej pory.
Bez wytchnienia
Piotr z wykształcenia był ekonomistą. Stał się działaczem opozycji demokratycznej, mężem stanu sprawującym najwyższe funkcje w parlamentach RP i UE, aż po kierowanie biurem Parlamentu Europejskiego w Waszyngtonie, bliskim doradcą Wałęsy i Mazowieckiego, wicerektorem Kolegium Europy, wreszcie ambasadorem Polski w Watykanie. A jednak teraz, gdy w obliczu śmierci opadły z Piotra garnitury i togi, tym, co w rysie jego postaci wydaje mi się najtrwalsze i najgłębiej wyrażające jego imię, jest promień duchowego światła, za którym podążał.
Nie spotkalibyśmy się, gdyby nie tęsknota za innym niebem i inną ziemią. Był z tych, dla których „ich własne życie, takie jakie jest, pozostaje snem, zasłoną, ciemnym lustrem i nie mogą pogodzić się z tym, iż nigdy nie pojmą, czym było naprawdę”. Tak, Piotr podpisałby się pod słowami Miłosza z „Ziemi Ulro”: „Będą wierzyć, po prostu dlatego, iż wypełniające ich pragnienie nie może być wyrażone w żadnym ze zmiennych ludzkich języków. Tylko jeden język odpowiada najwyższemu prawu ludzkiej wyobraźni i w nim to zostało ułożone Pismo”.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
W naszych sympozjonach zawsze był czas na medytację i modlitwę. choćby w Rzymie. Gdy papieżem został Franciszek, Piotr u niego złożył listy uwierzytelniające, dając mu przy okazji w prezencie „Etykę solidarności” Tischnera, wydaną po hiszpańsku przez argentyńskie związki zawodowe. A zaraz potem utworzył konsultę, niewielką grupę doradców, do której i nas z moją żoną Małgosią zaprosił. Napisałem wtedy esej „Kultura i solidarność”, w którym przywoływałem mowę Franciszka w brazylijskiej faweli.
Kultura solidarności stała się jednym z tematów naszych rozmów, inspirujących podejmowane przez nas działania w praktyce. Ich owocem było między innymi utworzenie przez Europejską Fundację Kultury w Amsterdamie programu grantowego „Culture of Solidarity”.
Pamiętam, iż po jednej z takich rozmów w rzymskim mieszkaniu Piotra i Wandy, wspięliśmy się na dach którejś z pobliskich kamienic z otwartym widokiem na miasto i zanurzyliśmy w prowadzonej przez Tomka modlitwie. Zdałem sobie wtedy sprawę z więzi, jaka łączy solidarność z duchowym wymiarem życia. W swoim eseju pisałem o jej wolnościowym paradygmacie, o tym, iż „nie ma wolności bez solidarności”, i o tym, iż czym innym jest budowanie solidarności w warunkach wolności, na co historia nie dała nam czasu, i iż dopiero zaczynamy się tego uczyć. Słusznie więc pochylamy się nad uspołecznieniem kultury, dotychczas silnie nacechowanej duchem wolności indywidualnej i narodowej suwerenności. Tyle tylko, iż sama pragmatyka działań społecznych, dobrze iż racjonalnych i obliczonych na wymierne efekty, to za mało, by wytworzyć solidarnościowy etos. Budowanie „tkanki łącznej”, obok organicznego, ma też wymiar subtelny, wprowadzający nas w przestrzeń spotkania z innością, domagający się od nas wewnętrznej pracy nad przekraczaniem siebie i swoich. Piotr doskonale to rozumiał.
Bez pracy sublimującej kulturę w głębszy wymiar solidarności nie byłby możliwy list polskich biskupów do niemieckich, za którym stała odwaga moralna arcybiskupa Kominka. Jeden z rzadkich momentów w historii, kiedy człowieka i wspólnotę, której jest wyrazicielem, stać na transgresję z bycia ofiarą burzycieli świata w podmiot budujący nowy świat, którego fundamentem założycielskim staje się wspólnota zawiązana przebaczeniem.
W pięćdziesiątą rocznicę tego listu Piotr podjął się zorganizowania w Watykanie szczególnego wydarzenia. Był to jeden z tych momentów, w których nasz mały sympozjon przekształcił się w dużą międzynarodową konferencję z towarzyszeniem wystawy (dzięki pomocy Krzysztofa Pomiana sprowadzonej z Muzeum Europy w Brukseli) i prezentacji filmowych. Tomek zajął się historyczną częścią konferencji, ukazującą polityczno-kulturowy kontekst powstania listu i jego reperkusji, ja natomiast prowadziłem panel z przedstawicielami różnych religii, poświęcony aktualności postawy biskupa Kominka w świecie współczesnych wojen kulturowych.
Jednym z owoców konferencji był opublikowany w wielu miejscach świata list duchownych muzułmańskich napisany do chrześcijan i nawołujący, podobnie jak ten sprzed pięćdziesięciu lat, do pojednania. Ledwie wróciłem do domu, spragniony odpoczynku, a w skrzynce e-mailowej już czekała na mnie wiadomość, skierowana również do Tomka, Anny Wolf-Powęskiej, Roberta Traby i Klausa Ziemera, w której Piotr – zaraz po wstępnych słowach podziękowania – pisze: „Musimy przystąpić do pracy w najbliższych dniach…”. Żył bez wytchnienia.
Konsulta kontynuowała rozmowy, tworzyła nowe plany wspólnych przedsięwzięć, trwając dłużej niż watykańska posługa Piotra.
Madonna del Ponte
Po Rzymie była umbryjska Amelia, w której Piotr z Wandą osiedli na blisko dekadę. Piszę lekką ręką „po Rzymie”, jakby to była naturalna kolej rzeczy. Tymczasem zmiana polityczna w Polsce nie pozwoliła mu dotrwać do końca kadencji, pozbawiając go w 2016 r. stanowiska w sposób tak urągający dobrym obyczajom, iż przez długi czas nie potrafił i nie chciał choćby o tym mówić, aby nie kalać imienia „Najjaśniejszej”. Mocno to przeżył. Tym bardziej czuliśmy, iż konsulta powinna działać dalej.
Miałem z Piotrem marzenie, aby stworzyć cykl wydarzeń poświęconych zburzonym mostom w świecie i sposobom ich odbudowywania. Inspiracją dla nas był jeden z jego ulubionych zabytków Rzymu, czyli Ponte Rotto – najstarszy kamienny most łączący brzegi Tybru, wielokrotnie burzony i rekonstruowany, aż w końcu zbudowano przy nim nowy, pozostawiając jego ocalałe dwa przęsła, niedostępne z żadnego brzegu, jako pomnik Zburzonego Mostu. Rozpoczęliśmy już rozmowy o współpracy ze Wspólnotą Sant’Egidio. Wyjazd Piotra z Rzymu udaremnił te plany.

Piotr był człowiekiem, z którym można było porywać się na realizację najbardziej szalonych, również od strony logistycznej, przedsięwzięć
Krzysztof Czyżewski
Wkrótce jednak dostałem od niego list, w którym donosił mi o swoim nowym odkryciu. Chodziło o rozpowszechniony we Włoszech kult Matki Boskiej Mostowej (Madonna del Ponte). Tadeusz znalazł jego ślady w Umbrii. Podczas kolejnej wizyty w Amelii wyruszyliśmy w podróż do Narni, starego miasteczka położonego na brzegu rzeki Czarnej (Nera), w którym urodziła się dominikańska tercjarka i mistyczka Łucja, i którego nazwę rozsławiły zaczarowane opowieści C.S. Lewisa.
W jego pobliżu znajduje się sanktuarium Madonny del Ponte, wzniesione na początku XVIII wieku. Co roku we wrześniu odbywa się tutaj „święto mostu”, a ludzie niezmiennie od stuleci składają w tym miejscu przejścia, przemienionym w świątynię jego patronki, wota w intencji szczęśliwego przedostania się na drugi brzeg, którym może być związek z drugą osobą, pokonanie choroby, przebaczenie winy albo życie po śmierci.
Największe wrażenie zrobiły na nas znajdujące się tuż obok ruiny mostu. W roku 27 naszej ery, za cesarza Augusta, w miejscu gdzie rzeka Nera wpada do wąwozu gór Corviano i Santa Croce, wzniesiono jeden z najpiękniejszych i najbardziej kunsztownych mostów Cesarstwa Rzymskiego. Jego śmiała, majestatyczna konstrukcja sięgała 30 metrów wysokości, długa na 160 metrów, wznosiła się na trzech łukowych przęsłach, z których największe miało aż 43 metry szerokości. Most, obok pełnienia funkcji ważnego ogniwa komunikacyjnego na rzymskim szlaku handlowym Via Flamina, musiał promieniować mistyczną mocą.
Na zboczach wąwozu pojawili się eremici. W jednej ze skalnych grot utworzyli kaplicę do medytacji, w XIII wieku pokrywając ją pięknymi freskami i tworząc cudowny wizerunek Madonny del Ponte strzegącej podróżnych. Dzisiaj „La Grotta” jest celem pielgrzymek, ale był czas, kiedy zasypały ją kamienie i zarosły rośliny, a ludzka pamięć o niej zatarła się na całe pięćset lat.
Podczas tej podróży opowiedziałem Piotrowi o swoim odkryciu w Bhutanie, gdzie natrafiłem na ślady cechu budowniczych mostów, w którym łączono sztukę budowania łańcuchowych konstrukcji nad górskimi przepaściami z buddyjską praktyką duchową. Jego twórcą i patronem był Thangtong Gyalpo, zwany himalajskim Leonardem da Vinci. Byłem w domach i klasztorach, w których wydobyte z dna rzeki żelazne ogniwa tych starożytnych mostów łańcuchowych uchodziły za święte wota. Spotkałem też ludzi wciąż należących do tego cechu.
I tak od słowa do słowa zaczął się w nas rodzić pomysł sympozjonu poświęconego „filozofii mostu”. Przy okazji jego organizacji powstało stowarzyszenie „Iniziativa del Ponte Polonia-Italia” z siedzibą w Amelii. Po wielu przygodach i zmianach planów, sympozjon odbył się w Amelii i kilku innych miejscach siły w Umbrii. Towarzyszące mu rozmowy i medytacje to jedno z najjaśniejszych wspomnień, jakie mam z Piotrem. Był człowiekiem, z którym można było porywać się na realizację najbardziej szalonych, również od strony logistycznej, przedsięwzięć. Tak, można było z nim konie kraść.
Z ludźmi
Ileż to podróży odbyliśmy z Piotrem w związku z szukaniem miejsc dla naszej „conversazione de ponte”. Powiedziałem mu o tym, jak istotny dla mnie jest mit Medei, być może najstarsza opowieść o zerwanym moście. I o tym, iż we Włoszech zachowały się ważne ślady tego mitu, w tym najstarszy wizerunek Medei.
Już następnego dnia jechaliśmy do Cerveteri niedaleka Lazio, gdzie odkopana została etruska nekropolia, a w jednym z jej grobowców znaleziono dzban do wina z dziubkiem (olpe) datowany na 630 rok przed naszą erą, na którym nie tylko znajduje się postać czarodziejki, ale jest również wygrawerowane jej imię w brzmieniu języka etruskiego: Metaia. Na miejscu okazało się, iż wprawdzie możemy zwiedzić grobowce i muzeum prezentujące ich historię i zawartość, co samo w sobie okazało się dla nas bardzo ciekawe, ale dzban znajduje się na wystawie w rzymskiej Villa Giulia. Oczywiście i tam zawitaliśmy.

- Andrzej Stanisław Kowalczyk
Toledo i inne przygody w Kastylii
Nasze wędrowanie miało coś z podróży na Wschód, opisanej przez Hermanna Hessego. Docieraliśmy do miejsc duchowej mocy, odkrywaliśmy cenne pamiątki, medytowaliśmy nad dziełami sztuki i tragizmem historii, czytaliśmy poezje i kroniki rodzinne, smakowaliśmy najrozmaitsze odmiany oliwek, serów i win, natrafialiśmy na ślady innych kultur i odmieńców, spotykaliśmy wyjątkowych ludzi…
Tak, spotkania z ludźmi to był prawdziwy żywioł Piotra. Zaskoczony byłem, jak ten człowiek – znany mi ze sprawowania różnych funkcji reprezentatywnych i doskonale obeznany ze sztywnymi protokołami dyplomatycznymi – z zadziwiającą lekkością potrafi przełamać dystans w kontakcie z różnymi osobami, i to choćby bardziej z tymi spotykanymi w żywiole życia codziennego niż tego oficjalnego, państwowego. Niewątpliwie pomagało mu to, iż mówił biegle wszystkimi językami świata.
Musiało jednak być coś jeszcze, coś jak wewnętrzna potrzeba posoborowego katolika, pokomunistycznego polityka i po-tischnerowskiego Polaka, by być nie tylko dla ludzi, ale też z ludźmi; by żyć etosem solidarności pisanej z małej litery. Przeglądam fotografie z naszych podróży i wciąż odnajduję Piotra w rozmowie z mieszkańcami Umbrii, tymi z ulicy, z klasztorów, z organizacji społecznych, restauracji i targowisk, samorządów i świata kultury.
Gdzie się nie pojawiliśmy, on kogoś znał. Po lutym 2022 r. Piotr zaangażował się w działalność pomocową dla Ukrainy, w tym poprzez „Caritas” w Amelii, z którym już wcześniej współpracowała Wanda. Sprowadzał do tego miasteczka na debaty i konferencje wybitnych naukowców, polityków i animatorów kultury, uparcie budował most polsko-włoskiej współpracy.
Spotkałem go po raz pierwszy na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy prowadził Polską Fundację im. Roberta Schumana, poświęcając się integrowaniu Europy przede wszystkim poprzez angażowanie w ten proces młodzieży i poprzez ambitne programy edukacyjne. Zaprosił wtedy do współpracy „Pogranicze” i zrealizowaliśmy wspólnie nie jedno przedsięwzięcie.
Minęło kilka dekad, Piotr mógł już odpoczywać na zasłużonej emeryturze, a tymczasem spotkałem człowieka takim, jakim go poznałem, całym sercem oddanego pracy organicznej dla lepszego świata. I tylko palił więcej. I tylko zmarszczki troski na jego twarzy były coraz głębsze.
Gen monastyczny
Wędrowaliśmy przez Umbrię, region pogranicza na skrzyżowaniu antycznego Rzymu i Bizancjum. Docieraliśmy do wspaniałego Ponte delle Torri (Most Wież), zbudowanego w XIII wieku na ruinach rzymskiego akweduktu w pobliżu Spoleto; do słynnego opactwa San Pietro in Valle, zawieszonego na stromym zboczu skalistej doliny rzeki Nera, prawdziwego palimpsestu kultur pamiętającego V wiek, skrywającego longobardzkie i rzymskie grobowce oraz romańskie freski; do bajecznego Lugano in Teverina z kolegiatą Santa Maria Assunta i konwentem franciszkańskim; do kosmicznie położonego Sacro Specco, gdzie w skalnej jaskini, przez Petrarkę nazywanej „Bramą Raju”, na trzy lata znalazł swoją pustelnię św. Benedykt, i gdzie Alfred Wierzbicki z Tomkiem odprawili dla nas cichą, niezapomnianą liturgię; do pobliskiego opactwa benedyktynów w Subiaco; do miasteczka Trevi di Lazio, w którym zachowały się ruiny rzymskiego akropolu; do wodospadu i Piekielnej Groty położonych blisko magicznego miasteczka Jenne; do Perugii pamiętającej Etrusków i skrywającej arcydzieła Pierro della Franceski i Rafaela Santiego oraz do Vallo di Nera, słusznie nazywanej najpiękniejszą wioską we Włoszech; do Nursji po trzęsieniu ziemi (Piotrowie zaangażowali się w organizowanie pomocy z Polski), gdzie długo błąkaliśmy się w ruinach benedyktyńskiej bazyliki…

- Jan Krasicki
Dostojewski i laboratorium idei
Jakoś szczególnie utkwił mi w pamięci nasz pobyt w maleńkim opactwie San Cassiano, położonym na innym zboczu tej samej góry Monte Croce, u stóp której pieniła się Czarna. Miejsce, z którym Piotr czuł się mocno związany i z którego długo nie mogliśmy odjechać. Kiedyś mieścił się tutaj klasztor benedyktynów, którego początki, jak pokazały ostatnie odkrycia archeologiczne, sięgały znacznie głębiej w czasie niż pokazywały to przewodniki (XI w.), bo aż do VI wieku, kiedy ta część Italii znalazła się pod okupacją bizantyjskiego generała Belizariusza. W czasach renesansu klasztor przemienił się w twierdzę obronną, a w XIX wieku popadł w ruinę, przeszedł w ręce prywatne, po wojnie przejęło go państwo, a teraz realizowane są w nim ciągnące się latami, niespieszne prace renowacyjne. Zachował się romański kościółek zbudowany na planie greckiego krzyża.
Jednak dla Piotra najważniejszym odkryciem było, iż pojawił się w nim Pietro, człowiek jeszcze w nie całkiem podeszłym wieku, z długimi siwymi włosami, który zdecydował się na życie pustelnicze, w rygorze ostrej, ascetycznej dyscypliny duchowej. Długo z nim rozmawialiśmy o praktykach zaklinania ciszy, jak kiedyś deszczu sprowadzającego na ziemię urodzaj.
Mam przed sobą fotografię samotnego Piotra, pogrążonego w medytacji pod romańskimi sklepieniami świątyni; słyszę muzykę, którą Pietro, stojący w absydzie, dobywa z poprzecznego fletu; i myślę o tym, iż dla Piotra jest to doświadczenie anamnezy albo też nakierowanej na przyszłość tęsknoty za taką właśnie formą życia. Gdy mówił o „genie monastycznym”, przywoływał postać o. Piotra Rostworowskiego, z którym zetknął się w Tyńcu, i który potem z benedyktyna stał się kamedułą, a życie zakończył rekluzją, czyli zamknięciem w samotni. ale „gen monastyczny” nosił w sobie również Piotr.
W książce „Między tronem i ołtarzem”, rozmowie-rzece z Piotrem, Tomek przywołuje Tomáša Halíka, według którego wiek XX charakteryzują dwie fotografie: lądowania człowieka na Księżycu i Jana Pawła II modlącego się o pokój z przedstawicielami różnych religii w Asyżu. Na co Piotr odpowiada, iż dodałby trzecią, z wizyty papieża Franciszka na Lampedusie. I mówi: „Obraz z Lampedusy to kwestia spotkania z Innym, spotkanie indywidualnego człowieka, pytanie o granice naszego indywidualnego świata”. Pomyślałem: oto cały Piotr.
Było w nim coś prawdziwie, radykalnie przełamującego standardowe i gdzieś w głębi konformistycznie zakreślone linie horyzontu ludzkiego myślenia i działania. Człowiek, który znał się na dyplomacji, posiadł sztukę rozumienia i wybaczania ludzkich słabości, który chciał być najpierw miłosierny, a dopiero potem sprawiedliwy, miał w sobie mocno ugruntowany wewnętrzny nakaz: za mało, za mało, to wciąż za mało. Zwracał go przede wszystkim ku sobie, ale także ku postawie papieża Franciszka wobec Ukrainy, Europy wobec uchodźców, Kościoła wobec win własnych, Polski wobec wykluczonych, świata wobec przemocy. Za mało, panie prezydencie, pani premier, panie przewodniczący, jego eminencjo, magnificencjo, wasza świątobliwości, najjaśniejsza pani… Za mało, maestro. Za mało, człowieku. Za mało.
Ostatnia fotografia. Już nie pamiętam, w którym klasztorze benedyktyńskim to było. Mam tylko w notesie zapisane słowa inskrypcji wyrytej w kamieniu z XI wieku. Piotr stoi przy tablicy i tłumaczy nam z łaciny jej sens, a my słyszymy w tych słowach motto jego życia. „Jeśli szukasz światła, Benedykcie, dlaczego wybierasz ciemną grotę? Grota nie daje światła, którego szukasz. Pozostań jednak w ciemności, abyś mógł ujrzeć promienną świetlistość. Bo gwiazdy świecą tylko w noc ciemną”.