Mamy realną szansę na pierwszy nowy park narodowy od 2001 roku. Niestety polska prawica uważa, iż pomysł realizuje plany Berlina i sparaliżuje rozwój transportu rzecznego w Polsce.
Miałem pisać tu o polskim złotym lecie, ale wrzesień obfitował w tyle ważnych wydarzeń w świecie naszej krajowej przyrody, iż nie dało się tego zlekceważyć. Sejm przegłosował powołanie pierwszego po wielu latach parku narodowego, z listy gatunków łownych skreślono pięć gatunków, a w niektórych regionach odblokowała się droga utworzenia rezerwatów.
Zacznę od dużego wydarzenia – jest nim bez wątpienia głosowanie w sejmie za powołaniem Parku Narodowego Doliny Dolnej Odry. Ma on objąć obszar pod Szczecinem, gdzie nasza graniczna rzeka stwarza idealne warunki dla bytowania wielu rzadkich i chronionych gatunków zwierząt – przede wszystkim ptaków. Jak czytamy na stronie inicjatywy popularyzującej ideę powołania tego obszaru chronionego: „Aż 237 gatunków ptaków, w tym 129 lęgowych – m.in. płaskonos, cyranka, czajka, rybitwa czarna, krwawodziób, bąk, kania czarna, derkacz, brzęczka czy podróżniczek. Jesienią gromadzi się tu choćby 14 500 żurawi i do 25 000 gęsi”.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Park miałby objąć 10 418 hektarów, a zatem stosunkowo niewielki obszar. Jego powstanie nie będzie też miało wpływu, jak deklarują jego zwolennicy, na żeglugę, rolnictwo i wędkarstwo. Byłby pierwszym parkiem narodowym powołanym od ponad 20 lat. Tu przypomnijmy, iż mamy dziś 23 parki narodowe w Polsce, które stanowią zaledwie 1% terytorium naszego kraju! Ostatni raz nowy park został powołany w ujściu Warty w 2001 roku.
Polski park, niemiecki interes?
Tu należy lekko ostudzić optymizm. O ile to Minister Klimatu i Środowiska tworzy parki, to żeby do tego ostatecznie doszło, potrzebna jest uchwała sejmowa, procedowanie przez parlament, a na końcu podpis prezydenta. I ten ostatni etap w procedurze tworzenia parku jest największą niewiadomą. A może już wiadomą, skoro obecna opozycja zagłosowało w sejmie przeciwko pomysłowi, a jej prezydent niekoniecznie będzie miał na ten temat odmienną opinię.
Obawę tę potęguje fakt, iż w przekonaniu polskiej prawicy – niechętnie nastawionej do Niemiec – ten park jest realizacją planów Berlina i doprowadzi do paraliżu rozwoju transportu rzecznego w Polsce. Te tezy odrzańskie są powtarzane przez wielu działaczy Prawa i Sprawiedliwości i można się spodziewać, iż wpłyną na decyzję prezydenta. Na nic mówienie o tym, iż park nie zablokuje żeglugi, na nic inne zaklęcia. Nie, bo „to źli Niemcy” chcą zrobić krzywdę.
Szkoda, iż tak podchodzi się do ochrony przyrody w Polsce. Kto jak kto, ale to partie odwołujące się do dziedzictwa narodowego powinny wpisać jego przyrodniczy komponent do swoich programów. Niestety ochrona przyrody w oczach wielu prawicowych polityków to „lewicowa fanaberia”. I taki mamy w Polsce klimat.
Przypomnę tylko, iż wielomiesięczne zabiegi o powołanie parku nad Odrą były okupione godzinami dyskusji z samorządami, czasami niezwykle trudnymi – w polskim prawie bez ich zgody nie ma szans na powołanie parku. Na marginesie warto dodać, iż samorządy mają znacznie mniej do powiedzenia w sprawach inwestycji uciążliwych dla środowiska i mieszkańców niż w przypadku obszarów chronionych.
Ten etap udało się zakończyć zgodą na nowy park narodowy – taki sukces to wyjątek na mapie Polski. Czy teraz ten cały wysiłek pójdzie w odrzańską toń? Czy fantazje o tym, iż polskie rzeki, przy coraz większych problemach z niskim stanem wody i niżówkami, staną się wodnymi autostradami, stąd nie twórzmy parku, tylko budujmy kolejne stopnie, nie wezmą góry? Niestety, jestem pesymistą.
Spodziewam się, iż Park Narodowy Dolnej Odry zostanie przegłosowany w sejmie, ale zawetowany przez prezydenta – choć żaden inny pomysł na park narodowy nie zaszedł tak daleko. Tym bardziej, iż leży na najmniej konfliktowym obszarze naszego kraju.
Dlaczego tak trudno o nowy park narodowy?
Inne nowe parki narodowe, i to takie, które są nie tylko projektowane, ale i w niektórych przypadkach planowane od wielu dekad, nie mają takiego szczęścia. W przypadku Mazur nieszczęściem jest z jednej strony presja na rozwój infrastruktury turystycznej, a z drugiej fakt, iż jest tam dużo obszarów leśnych. I to rodzi niechęć grup zainteresowanych w utrzymaniu status quo bez parku.

W świetle tego, jak polskie procedury komplikują utworzenie parku narodowego, rezerwaty przyrody są dziś ostatnią szansą na ochronę najcenniejszych przyrodniczo obszarów
Paweł Średziński
Na Pogórzu Przemyskim, o którym już pisałem, problemem jest mariaż gospodarki leśnej z łowiecką, i chociaż Turnicki Park Narodowy nie obejmowałby gruntów prywatnych, to zaszkodziłby łowieckiemu księstwu z czasów PRL, z siedzibą w Arłamowie, które zostało umiejętnie sprywatyzowane po upadku poprzedniego ustroju. Tam szans na park narodowy nie ma wcale, bo i specyfika Podkarpacia jest taka, iż bez względu na to, kto rządzi w Warszawie, nie chcą tam oddawać pod najwyższą formę ochrony kolejnych piędzi lasu.
Park nad Odrą wydaje się jedyną realną szansą na przełamanie tego impasu. Po jego powołaniu – jeżeli to się uda – moim pesymistycznym zdaniem nie powstanie żaden nowy obszar chroniony o tym statusie. W obecnej konstrukcji prawnej, która weszła w życie po 2000 roku, zawsze będzie możliwe samorządowe weto – szczególnie tam, gdzie występuje tak silne powiązanie lokalnych grup interesu z wycinkami lasu.
Oczywiście w sytuacji idealnej mogłoby być inaczej. jeżeli miałbym tworzyć subiektywną mapę obszarów, które zasługują na objęcie ochroną w formie parków narodowych, poza Turnickim wskazałbym w pierwszej kolejności parki narodowe w: Puszczy Bukowej, Boreckiej i Lasach Mirachowskich na Kaszubach. Tym bardziej, iż ten w Puszczy Bukowej pod Szczecinem i ten Kaszubski mają już swoje dokumentacje, a Puszcza Borecka broni się swoim wyjątkowym położeniem i tym, co w niej rośnie oraz żyje. Szans na powstanie tych parków nie widać na horyzoncie.
Jeśli nie park narodowy, to co?
A jeżeli nie może powstać park narodowy, to dziś ostatnią szansą na ocalenie cennych skrawków Polski jest rezerwat. Ta forma nie wymaga sejmowych uchwał, zgód samorządu i podpisu prezydenta. Decyduje Regionalny Dyrektor Środowiska, który zarządza terenem, na którym taki obszar miałby powstać. Przez wiele lat, w cennych przyrodniczo regionach naszego kraju trwał rezerwatowy impas. Skończył się po wyborach w 2023 roku, chociaż nie wszędzie sytuacja wygląda tak różowo.
Wśród rezerwatowych przodowników należy wymienić województwo podlaskie i świętokrzyskie. W tym pierwszym powstał szereg nowych rezerwatów i jeszcze kilka jest na etapie procedury powołania. Utworzono nowe obszary w cennych przyrodniczo puszczach – Augustowskiej i Knyszyńskiej. W ten sposób udało się zrealizować – szczególnie w przypadku tego drugiego kompleksu leśnego – chociaż wciąż nie w całości, pomysły sprzed paru dekad.
Przykładem tego działania jest rezerwat nad rzeczką Czarną, pięknym leśnym ciekiem, meandrującym przez Puszczę Knyszyńską, który przez kilka wieków był granicą między Koroną Polską a Wielkim Księstwem Litewskim. Z kolei w przypadku województwa świętokrzyskiego udało się doprowadzić do wytyczenia obszar chroniony o powierzchni prawie trzech tysięcy hektarów – Bliżyńskie Lasy Naturalne.
Najtrudniej ma regionalny dyrektor z Rzeszowa. Na terenie planowanego Turnickiego Parku Narodowego byłaby szansa na kompromisowe rozwiązanie i utworzenie rezerwatu o nazwie Reliktowa Puszcza Karpacka. Podobnie dzieje się w przypadku projektowanych rezerwatów w sąsiedztwie Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Tam chórem sprzeciwiają się samorządy, niechętne są również grupy związane z prowadzeniem gospodarki leśnej. W bieszczadzkim kontekście warto przypomnieć, iż to właśnie park narodowy, ten, który już tam istnieje, oferuje szereg usług, również tych z zakresu gospodarki komunalnej.

- Stanisław Vincenz
Na wysokiej połoninie
Okazuje się, o czym nie chce chyba pamiętać gmina Lutowiska, iż to park narodowy prowadzi za nią gospodarkę wodno-ściekową – w tym ujęcia i oczyszczalnie wody w Tarnawie Niżnej, Bereżkach, Ustrzykach Górnych, Wołosatem – chociaż jest to ustawowy obowiązek samorządu. Do tego park bezpośrednio zatrudnia 95 osób i tworzy dodatkowe miejsca pracy. To jednak nie przekonuje lokalnych przeciwników tworzenia obszarów chronionych. W Bieszczadach i na Pogórzu Przemyskim wciąż bez zmian.
W świetle tego, jak polskie procedury komplikują utworzenie parku narodowego, rezerwaty przyrody są dziś ostatnią szansą na ochronę najcenniejszych przyrodniczo obszarów. w tej chwili resort środowiska patrzy przychylnie na rezerwatowe inicjatywy. Wchodzą one jednak w sieć regionalnych uwarunkowań – wiele przecież zależy od postawy samych regionalnych dyrektorów i konserwatorów przyrody na szczeblu wojewódzkim. jeżeli tylko chcą, mogą jeszcze dużo zrobić – zanim przyjdzie kolejny polityczny remanent i powrót do stanu rezerwatowej niemocy. Nie oszukujmy się: w kwestii ochrony przyrody zawsze jest co robić.
Warto zaznaczyć, iż rezerwaty stanowią jak dotąd zaledwie pół procent terytorium Polski. Ale spokojnie – choćby jeżeli doliczyć do tego „niewidzialne” rezerwaty i parki, powierzchnia ta nie ulegnie nagle zwielokrotnieniu. Warto jednak zawalczyć o te skrawki. Tym bardziej, iż inne formy ochrony przyrody, takie jak obszary Natura 2000 czy parki krajobrazowe, gwarantują przyrodzie znacznie mniej.
Ptaki oddychają swobodniej
Pod koniec września udało się wreszcie doprowadzić do połowicznego sukcesu jeszcze inną istotną inicjatywę. Jest nią skreślenie pięciu gatunków ptaków z listy zwierząt łownych, o co upominała się od wielu lat koalicja „Niech Żyją!”. Autorzy inicjatywy mają za sobą wzloty i upadki. Najpierw, w 2024 roku, Ministerstwo Klimatu i Środowiska ogłosiło, iż z listy zniknie 7 z 13 proponowanych gatunków ptaków.
Ostatecznie stanęło na pięciu, ale w ostatniej chwili do akcji włączyło się Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, które postawiło warunek, iż zgodzi się – mimo iż już wcześnie na piśmie stwierdziło, iż wyraża zgodę bez dalszych warunków – ale jeżeli przywróci się pozwolenie na polowanie na… łosie! Układ, który chciał zawrzeć minister rolnictwa, ostatecznie nie wypalił. I przez cały czas obowiązuje zakaz polowań na łosie, a światło dzienne ujrzało ministerialne rozporządzenie w sprawie głowienki, czernicy, łyski, jarząbka i słonki.
Oczywiście w świecie polityki może stać się tak, iż następcy obecnej ekipy zawiadującej resortem przywrócą, a choćby zwiększą liczbę gatunków łownych, bo są już głosy o tym, iż i na żurawie, i na łabędzie, i na wilki należy polować. Niektórzy idą dalej i mówią o żubrach i niedźwiedziach.
Nie mam wątpliwości, iż polską przyrodę czekają jeszcze trudne czasy. Użytkowe traktowanie dzikich zwierząt wpisuje się w zyskujące na popularności narracje, iż nie ma globalnego ocieplenia, iż można wydobywać wszystko bez ograniczeń, iż plastik nie szkodzi organizmom morskim. Taki mamy klimat, ale nie powinno to zmieniać przesłania tego konfliktu – mamy też dobre zmiany, które widzimy w niektórych decyzjach podejmowanych w sprawie ochrony przyrody.
Przeczytaj również: Zobacz niewidzialne. 5 parków narodowych, których (jeszcze) nie ma