„Ósemka Mentzena” – darwinistyczne prawo silniejszego

1 dzień temu
Zdjęcie: ósemka Mentzena


Rynek nie jest dżunglą, w której przetrwać mają tylko najsilniejsi – sprawiedliwa polityka gospodarcza wymaga równowagi między konkurencją a solidarnością, między efektywnością a sprawiedliwością społeczną.

Sławomir Mentzen, lider Konfederacji, stał się języczkiem u wagi przed drugą turą wyborów prezydenckich, być może choćby potencjalnym kingmakerem. Jego ośmiopunktowy zestaw postulatów, nazywany przez niego samego „deklaracją toruńską”, stał się probierzem lojalności wobec wcześniej głoszonych przez siebie poglądów dla kandydatów pozostających w grze o prezydenturę.

Odkładając na bok kwestie wpływu tych spotkań na postrzeganie Karola Nawrockiego i Rafała Trzaskowskiego przez wyborców, warto zauważyć, iż reakcje kandydatów na libertariańskie postulaty pokazują, jak głęboko kwestia zakresu ingerencji państwa w wolny rynek potrafi dzielić społeczeństwo.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Zakaz podnoszenia podatków i wprowadzania nowych obciążeń fiskalnych, absolutna ochrona gotówki, sprzeciw wobec jakiegokolwiek przekazywania kompetencji państwa Unii Europejskiej, blokada akcesji Ukrainy do NATO czy zmniejszenie ograniczenia dostępu do broni – to de facto program państwa-minimum, które wycofuje się z redystrybucji, międzynarodowej współpracy i regulacji. Szczególnie pierwszy postulat „Ósemki Mentzena” opiera się na darwinistycznym przekonaniu, iż rynek sam rozwiąże wszystkie problemy, a ingerencja państwa jest, jeżeli nie szkodliwa, to w większości przypadków zbędna.

Dogmatyczna wiara w samoregulację rynku

Współczesna debata o granicach wolnego rynku coraz częściej przypomina dyskusję o prawach dżungli – o tym, czy gospodarka powinna być areną nieograniczonej rywalizacji, w której przetrwają tylko najsilniejsi. Liberalizm gospodarczy, wywodzący się z idei leseferyzmu, od wieków fascynował ekonomistów wizją samoregulującego się rynku, gdzie niewidzialna ręka konkurencji miała prowadzić do dobrobytu wszystkich. Jednak rzeczywistość okazała się znacznie bardziej złożona, a skutki dogmatycznego wdrażania tej doktryny – dalekie od obietnic jej twórców.

W teorii wolny rynek miał być uniwersalnym lekiem na wszystkie bolączki gospodarcze. Deregulacja i globalizacja pozwoliły międzynarodowym korporacjom uwolnić się od ograniczeń państwowych, co doprowadziło do powstawania nowych fortun – często dzięki spekulacjom i wykorzystywaniu niematerialnych aktywów, a niekoniecznie dzięki innowacyjności czy produktywności. Efektem stała się koncentracja bogactwa i władzy, pogłębiająca asymetrie społeczne i destabilizująca rynek.

„Wolnorynkowy fatalizm”, który zakłada, iż wszelkie problemy, które wynikają z wolnego rynku, są po prostu nieuniknionymi konsekwencjami „naturalnego” sposobu funkcjonowania ekonomii – to pogląd, który był silnie obecny w polityce gospodarczej końca XX wieku.

To właśnie w tym miejscu pojawia się pojęcie darwinizmu gospodarczego. W klasycznej teorii ewolucji Karola Darwina przetrwanie zapewniają sobie najlepiej przystosowane jednostki, a walka o byt jest nieodłączną częścią życia. W gospodarce darwinizm przejawia się w przekonaniu, iż tylko najsilniejsze firmy i najsprawniejsze jednostki zasługują na sukces, a słabsi powinni „wypaść z gry” lub dołączyć do zwycięzców.

Postulaty Mentzena, choć kuszą wizją „uwolnienia” od państwa, ignorują fundamentalne pytanie: kto poniesie koszty takiej „wolności”?

Kacper Mojsa

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Taki sposób myślenia przekłada się na praktykę polityczną: ograniczanie roli państwa, minimalizowanie redystrybucji, prywatyzację usług publicznych, deregulację rynków pracy i kapitału. Ekonomiczny darwinizm zakłada, iż rynek sam wyeliminuje nieefektywnych, a nagrodzi najlepszych – bez względu na społeczne koszty tego procesu. W efekcie, jak pokazują przykłady z ostatnich dekad, prowadzi to do wzrostu nierówności, niestabilności i poczucia egzystencjalnej niepewności całych grup społecznych.

Dla kontrastu mamy przykład Szwecji, gdzie państwo aktywnie prowadzi politykę redystrybucyjną, oraz gdzie obecna jest wyraźna regulacja rynku. Współczynnik Giniego w tym kraju, mierzący nierówności dochodowe, pozostaje jednym z najniższych na świecie (29,8 w 2021 r., gdzie w skali od 1 do 100 im wyższy wynik, tym większy poziom nierówności), a odsetek osób żyjących za mniej niż 5,50 dolara dziennie to zaledwie 1,4 proc. (dane Banku Światowego). To jeden z wielu przykładów tego, jak odpowiedzialna kontrola państwa nad rynkiem zapewnia stabilność oraz wysoką jakość życia, a równowaga między wolnym rynkiem a polityką publiczną chroni społeczeństwo przed niekiedy tragicznymi skutkami.

Kto za to zapłaci?

Postulaty Mentzena, choć kuszą wizją „uwolnienia” od państwa, ignorują fundamentalne pytanie: kto poniesie koszty takiej „wolności”? Gdy znika progresja podatkowa, rosną nierówności. Gdy państwo rezygnuje z regulacji rynku pracy, pogłębia się niepewność dotycząca, chociażby, stabilności zatrudnienia. Gdy blokuje się współpracę międzynarodową, osłabia się pozycję państwa w obliczu zagrożeń geopolitycznych.

Paradoksalnie społeczne koszty takiego podejścia są często wyższe niż koszty profilaktycznego wsparcia. Leczenie chorób, które można było zapobiec poprzez dostępną opiekę zdrowotną, czy walka z przestępczością wynikającą z desperacji ekonomicznej, pochłaniają znacznie więcej zasobów niż prewencyjne programy społeczne. Darwinizm gospodarczy okazuje się wręcz ekonomicznie nieefektywny w dłuższym okresie.

Ponadto zablokowanie możliwości podnoszenia podatków lub modyfikacji ich struktury, jak postuluje pierwszy punkt deklaracji Mentzena, nieuchronnie prowadzi do niedofinansowania usług publicznych. Systemy opieki zdrowotnej, edukacji publicznej, transportu zbiorowego czy bezpieczeństwa publicznego wymagają ciągłych inwestycji, których głównym źródłem mogą być jedynie wpływy podatkowe.

W darwinistycznej logice degradacja usług publicznych jest jednak pożądana, ponieważ zmusza obywateli do zakupu tych usług na rynku prywatnym. Ci, którzy dysponują wystarczającym kapitałem, mogą sobie pozwolić na prywatną opiekę zdrowotną czy prywatne szkoły. Ci, którzy takich środków nie posiadają, zostają skazani na usługi o coraz niższej jakości lub w skrajnych przypadkach – na całkowity brak dostępu do nich.

Ten proces ma szczególnie dramatyczne skutki w sferze edukacji. Kiedy szkoły publiczne są chronicznie niedofinansowane, dzieci z zamożnych rodzin otrzymują lepsze wykształcenie w prywatnych placówkach, co zwiększa ich szanse na rynku pracy. Jednocześnie dzieci z rodzin uboższych są skazane na edukację o niższej jakości, co potęguje nierówności międzypokoleniowe. W ten sposób powstaje samospełniająca się przepowiednia – bieda rzeczywiście staje się „dziedziczna”, ale nie z powodów genetycznych, ale strukturalnych.

Historia uczy nas, iż społeczeństwa oparte na skrajnych nierównościach są niestabilne i ostatecznie autodestrukcyjne, niezależnie od krótkoterminowych korzyści, jakie mogą przynosić nielicznym uprzywilejowanym

Kacper Mojsa

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Takie podejście do gospodarki prowadzi również do wyjałowienia debaty o celach i środkach polityki gospodarczej. Zamiast wspierać innowacyjność i rozwój, często pogłębia nierówności i destabilizuje porządek społeczny. Rynek nie jest dżunglą, w której przetrwać mają tylko najsilniejsi – sprawiedliwa polityka gospodarcza wymaga równowagi między konkurencją a solidarnością, między efektywnością a sprawiedliwością społeczną.

Rozwój – zarówno w naturze, jak i w gospodarce – opiera się nie tylko na selekcji, ale także na współpracy i wzajemnej pomocy. Ekonomiczny darwinizm, sprowadzający politykę gospodarczą do walki o przetrwanie, jest drogą donikąd. Historia uczy nas, iż społeczeństwa oparte na skrajnych nierównościach są niestabilne i ostatecznie autodestrukcyjne, niezależnie od krótkoterminowych korzyści, jakie mogą przynosić nielicznym uprzywilejowanym.

Nie „państwo czy rynek?”, ale „jakie państwo i jaki rynek?”

Spór wokół tytułowych ośmiu punktów odsłania również głębszy konflikt między wizją państwa jako strażnika indywidualnej wolności a państwa jako gwaranta wspólnotowego bezpieczeństwa. Problem w tym, iż współczesne wyzwania – od migracji po sztuczną inteligencję – wymagają współpracy na różnych obszarach, a nie ich atomizacji. Libertariański eksperyment może się okazać luksusem, na który społeczeństwo nie będzie stać. Jak pokazują przykłady pandemii czy wojny w Ukrainie, rynek nie zastąpi państwa, gdy trzeba chronić życie obywateli.

Ponadto długofalowe konsekwencje implementacji darwinistycznej polityki gospodarczej obejmują destabilizację całego systemu demokratycznego. Kiedy znaczna część społeczeństwa zostaje wykluczona z korzyści płynących ze wzrostu gospodarczego, wzrasta polaryzacja polityczna, a z nią poparcie dla ruchów o skrajnych poglądach. Współczesny wzrost populizmu w wielu krajach zachodnich można w znacznej mierze przypisać narastającym nierównościom ekonomicznym i poczuciu wykluczenia dużych grup społecznych.

Krytyka darwinizmu gospodarczego nie oznacza jednak negacji roli konkurencji i przedsiębiorczości w gospodarce. Istnieją modele ekonomiczne, które łączą efektywność rynkową z solidarnością społeczną i zrównoważonym rozwojem. Kraje nordyckie charakteryzują się jednocześnie konkurencyjną gospodarką i rozwiniętymi systemami zabezpieczenia społecznego, czym dowodzą, iż możliwe jest budowanie prosperity bez poświęcania najsłabszych członków społeczeństwa.

Kluczem do sukcesu tych modeli jest zrozumienie, iż prawdziwa siła społeczeństwa leży nie w dominacji najsilniejszych, ale w umiejętności włączania wszystkich obywateli w proces rozwoju gospodarczego. Inwestycje w edukację, opiekę zdrowotną i infrastrukturę społeczną nie są „marnotrawstwem” zasobów, ale inwestycjami w długoterminowy potencjał rozwojowy całego społeczeństwa.

Przeczytaj również: Potrzebujemy wspólnotowych działań i opowieści, a nie oburzenia. Wybory 2025

Idź do oryginalnego materiału