Bp Edward Dajczak i premierka Nowej Zelandii Jacinda Ardern zrezygnowali ze swoich funkcji. Przypomnieli nam tym samym istotną prawdę.
Ataki depresji bywają nieraz na tyle mocne, iż powodują wycofywanie się, chęć ukrycia się. Człowiek chciałby po prostu zasnąć i nie czuć rzeczywistości. Ci, którzy doświadczają depresji, wiedzą, o czym mówię – powiedział bp Edward Dajczak na nagraniu, w którym wyjaśniał swoją przedwczesną rezygnację z urzędu biskupa kołobrzesko-koszalińskiego. To przełomowe oświadczenie i bodaj pierwszy przypadek, gdy polski biskup przyznaje publicznie, iż cierpi na depresję. A na pewno nigdy wcześniej biskup nie zrezygnował z urzędu, podając jako powód chorobę psychiczną.
Uciskani, a nie opętani
To przełamanie pewnego chrześcijańskiego tabu, jakim są zaburzenia psychiczne. Historycznie problemy psychiczne były często przez teologów, hierarchów, a za nimi wiernych, mylone z grzechem, opętaniem czy karą Bożą. Do dziś możemy też czasem usłyszeć z ambony, iż czyjeś, najczęściej wielkie cierpienie, było karą za grzechy. W zeszłym roku dowiedziałem się z pewnego kazania, iż zniszczenie Warszawy po powstaniu w 1944 roku było karą za występki przedwojennych mieszkańców miasta.
Psychoterapeuta ks. Jacek Prusak SJ uważa, iż takie podejście do problemów psychicznych jest do dziś powszechne wśród chrześcijan. Inne przekonanie, głęboko zakorzeniane w hagiografiach świętych, to utożsamienie cierpienia z drogą do Boga i bliskości z nim. Chrześcijańska tradycja mistyczna bywa upraszczana właśnie do tego wymiaru. Widać to zresztą w komentarzach internetowych po rezygnacji bp. Dajczaka.
Tym ważniejsza jest jego publiczne podanie depresji nie tylko jako przyczyny odejścia z urzędu, ale również przyznania, iż choroba wymaga leczenia i psychoterapii. Były już biskup koszalińsko-kołobrzeski przedstawił typowe objawy dla depresji – zaburzenia nastroju, pragnienie ukrycia się, niezdolność podejmowania codziennych zadań, trudności z radzeniem sobie z codziennymi zajęciami i obowiązkami, a także myśli samobójcze. Edward Dajczak powiązał też pojawienie się zaburzeń psychicznych z trzykrotnym przechorowaniem koronawirusa – psychiczny koszt pandemii jeszcze długo będzie dawał o sobie znać w życiu społecznym.
Odchodzący biskup przyznał też wyraźnie, iż dobre życzenia i sama modlitwa nie pomogą, a brak świadomości choroby u otoczenia i wiernych mógłby tylko pogorszyć sytuację. – Nie ma co udawać siłacza tam, gdzie się nim nie jest. Jakiekolwiek udawanie tylko pogarsza sytuację. choćby najbliżsi, o niczym nie wiedząc, mogą reagować na tyle nieprawidłowo, iż to jedynie wszystko pogorszy – wyjaśniał hierarcha.
Kultura przemilczania problemów psychicznych, utożsamiania ich z grzechem lub karą Bożą i indywidualizacja problemu zdrowia psychicznego jest powoli w Kościele przełamywana. Kilka lat temu papież Franciszek przyznał, iż jako prowincjał argentyńskich jezuitów przez pół roku chodził do psychiatry. Leki pomogły mu uporać się ze stanami lękowymi. W listopadzie 2021 roku papież poprosił wierzących o modlitwę za osoby cierpiące na wypalenie zawodowe, chroniczny stres, depresję i inne zaburzenia psychiczne.
Lider siostrzanego Kościoła anglikańskiego abp Justin Welby przyznał z kolei w 2022 roku, iż leczył się na depresję. Radiu BBC powiedział, iż jednoczesne doświadczanie miłości Bożej i „prawdziwego, okrutnego poczucia antypatii do samego siebie” było „bardzo dziwne”. Jednocześnie przyznał, iż wiara pomogła mu wyjść z choroby, spełniła u niego funkcję sieci bezpieczeństwa.
Pojawiły się też pierwsze instytucjonalne reakcje na kryzys samobójczy, który w Polsce dotyczy szczególnie dzieci i młodzieży. Bp Grzegorz Ryś powołał w 2022 roku pierwsze w Polsce duszpasterstwo dla osób w kryzysie samobójczym Papageno Team. W tym samym czasie nowy biskup Pheonix w Stanach Zjednoczonych John P. Dolan, którego troje (!) rodzeństwa i szwagier popełnili samobójstwa, odprawiał Mszę świętą w intencji zmarłych w wyniku samobójstwa. O osobach w kryzysie psychicznym bp Dolan mówi, iż są „uciskane” (oppressed), a nie „opętane” (possesed).
Za mało paliwa w baku
Decyzja papieża Franciszka o przyjęciu rezygnacji bp. Dajczaka zbiegła się w czasie z głośnym odejściem z innego urzędu władzy na drugim krańcu globu. 19 stycznia premierka Nowej Zelandii Jacinda Ardern zapowiedziała swoją rezygnację z funkcji liderki rządu.
– Wchodzę właśnie w szósty rok sprawowania urzędu. W każdym z tych lat dawałam z siebie absolutnie wszystko. Wiem, czego ta praca wymaga. I wiem, iż nie mam wystarczająco paliwa w baku, by tym wymaganiom sprostać – tłumaczyła swoją rezygnację Ardern. Liderka niewielkiego oceanicznego kraju i nowozelandzkiej Partii Pracy zdobyła światową popularność w wielu kręgach ze względu na swoją postawę, feminizm i niezwykle ambitne cele, jakie stawiała sobie i krajowi.
W momencie zaprzysiężenia na urząd premiera była najmłodszą kobietą na świecie, która sprawowała władzę. Deklarowała zdecydowaną walkę ze zmianami klimatycznymi, kryzysem mieszkaniowym, ubóstwem i nierównościami społecznymi. Jednocześnie była oddaną matką córki, którą urodziła w trakcie sprawowania urzędu. Godnie i zdecydowanie stawiła czoła białemu suprematyzmowi, gdy w 2019 roku doszło do masakry w meczecie w Christchurch. Wspaniale przeprowadziła kraj przez pandemię koronawirusa, dzięki czemu w kraju zmarło na niego niecałych 2500 osób. Po drodze jako liderka Partii Pracy uzyskała najbardziej zdecydowane zwycięstwo w wyborach parlamentarnych, od kiedy w kraju wprowadzono system proporcjonalny.
Dlaczego zatem zrezygnowała? – Wiem, iż wiele będzie się dyskutowało o tym, co było „prawdziwym” powodem tej decyzji. Mogę wam powiedzieć, iż nie ma innych powodów od tych, którymi się z wami podzieliłam. Jestem człowiekiem. Politycy są ludźmi. Dajemy z siebie tyle, ile możemy, tak długo jak możemy, dopóki nie przychodzi kres. I ten kres dla mnie przyszedł – tłumaczyła dziennikarzom, powstrzymując się od łez, Ardern.
Wypalenie zawodowe jest realnym i rosnącym problemem, z którym zmagamy się we współczesnym kapitalizmie. Szerzej omawia go Konrad Ciesiołkiewicz, w którym przytacza trzy cechy wypalenia zawodowego według badaczki tego zjawiska Christiny Maslach: wyczerpanie emocjonalne, depersonalizacja, obniżone poczucie dokonań osobistych. Wszystkie trzy było słychać w słowach i zachowaniu popularnej premierki Nowej Zelandii. Jacinda Ardern zapowiedziała, iż wreszcie będzie mogła wziąć ślub z narzeczonym, a dodatkowo będzie przy swojej córce, gdy pójdzie w czerwcu pierwszy raz do szkoły.
Choroba nie patrzy na wiarę i przekonania
Historie Jacindy Ardern i Edwarda Dajczaka różnią się na wielu płaszczyznach. Nowozelandka prawdopodobnie jeszcze do polityki w jakiejś formie wróci, ma przecież dopiero 43 lata. Polski biskup z kolei przechodzi na emeryturę. W jakimś sensie oboje ponieśli porażki. Ardern nie udało się zrealizować żadnego z wielkich postulatów, o jakich wspominała na początku premierostwa, a w ostatnich miesiącach znacznie spadło poparcie dla niej. Bp Dajczak nie rozwiązał kryzysu Kościoła w swojej diecezji, nie mówiąc o skali ogólnopolskiej czy Kościoła powszechnego. Choć przecież był popularny i ceniony w wielu środowiskach.
Łączy ich jednak to, iż uznali swoją kruchość i potrafili publicznie o niej powiedzieć. Oboje byli w różnych kręgach popularni, a jednak popularność nie uchroniła ich przed kryzysem, w obliczu których zrezygowali z pełnionych funkcji. Tym samym przypomnieli nam, iż jesteśmy niezastąpieni jako osoby, a osoba to znacznie więcej niż rola społeczna, jaką przyjmuje. Możemy być znakomitymi liderami, menadżerami czy pracownikami, możemy też być ludźmi głęboko uduchowionymi, wierzącymi lub niereligijnymi o mocnym imperatywie moralnym, a mimo to kryzys psychiczny czy choroba mogą nas dotknąć.
Nasze ja, własna integralność i zdrowie powinny mieć pierwszeństwo wobec funkcji społecznych, jakie spełniamy. A zarazem te funkcje mogą być dla nas istotną częścią procesu leczenia, częścią „siatki bezpieczeństwa”, o której mówił abp Justin Welby. Ale punktem wyjścia musi być przyznanie się do własnej kruchości i zgoda na podjęcie leczenia, rozumianego jako proces, nieraz bolesnej, transformacji.
Dobrze się stało, iż w tak krótkim czasie dwie osoby na ważnych stanowiskach władzy przypomniały nam, iż czasem lepiej zrezygnować. Dzięki temu, iż zrezygnowali z przywileju i władzy, mają szansę ocalić siebie.