O małżeństwie na marginesie Ambrożego "O dziewictwie"

1 rok temu

Redaguję właśnie dla Tyńca traktat św. Ambrożego z Mediolanu o dziewictwie i znalazłam przy tej okazji dwie interesujące metafory bądź obrazy nawiązujące do małżeństwa. Bo czemu by nie do niego… Co prawda pisanie o metaforyce małżeńskiej w teologii po ostatnio niechlubnie słynnych teologicznych wpadkach w tym zakresie jest niebezpieczne, ale wezmę na się to ryzyko.

Pierwszy jakby oczywisty, ale mi umykał, bo po polsku tak oczywisty nie jest jak po łacinie. Ambroży pisze o małżeństwie jako jarzmie, wskazując przy tym na etymologię słowa małżonek (coniunx), które pochodzi od czasownika iugo, czyli wiązać, nakładać wspomnianą formę uprzęży. Coniunx więc to nikt inny, jak wprzęgnięty do tego samego jarzma, współzwiązany. O obrazie jarzma pisałam TUTAJ, więc zabawię się (allo! allo!) we francuski ruch oporu i nie będę powtarzać.

Tym razem uderzyło mnie co innego – Kościół/dusza jest małżonką Chrystusa (zob. Ap 21,9), a w świetle powyższej metafory to oznacza, iż jest wprzęgnięta z Nim w jedno jarzmo. I ten wniosek pozwolił mi zupełnie inaczej spojrzeć na Jego stwierdzenie: „Jarzmo moje jest słodkie” (Mt 11,30). jeżeli jest to jarzmo związku z kimś, kogo się kocha, trudno, żeby było inaczej! I to była pierwsza myśl, którą chciałabym dla siebie zachować, a którą wygenerowało spięcie na moich synapsach, dotychczas nie połączonych.

Drugie impuls zaś uświadomił mi, iż jarzmo na ogół było drewniane. Tak, słusznie się domyślasz, drogi czytaczu – krzyż jest jarzmem. Kiedy zaczynam odczuwać jego ciężar, to przydaje się pamięć, iż zawsze jest przy mnie wprzęgnięty w nie Syn Boży. On przyjął je jako pierwszy, bo obiecał mi (zob. Mt 11,29), iż zawsze mnie pokrzepi i umocni. I przyjął je z miłości, bo jako Bóg nie musiał. Piękna tajemnica do kontemplowania.

A skoro już jesteśmy w rejonach dendrologicznych, to jeszcze jedno odkrycie na bazie Ambrożego i starannych przypisów do niego (chałwa tłumaczowi!). Otóż dowiedziałam się, iż starożytni Rzymianie mieli specyficzną formę uprawę winorośli, która to forma nazywała się arbustum. Zwykle tym terminem był określany sad, ale też winnica zasadzona wśród topól, wiązów lub klonów, której latorośle wspinały się po pniach i gałęziach tych drzew, więc nie były potrzebne specjalne podpórki. Pomysł zacny, szczególnie iż drzewa te wyciągają z ziemi nadmiar wilgoci (w mojej rodzinnej wiosce jeden z gospodarzy osuszył sobie pole w ten sposób, iż w najbardziej wilgotnym miejscu posadził rząd topoli – zrobiły robotę za niego, bo nie musiał kopać a potem czyścić rowów melioracyjnych).

Co dla mnie było nowe i fascynujące, to odkrycie, iż o takich winnicach mówiono, iż winorośl w nich jest zaślubiona drzewom (tłumacz w przypisach wskazuje na Epodę 2 Horacego jak źródło tej metafory). Jezus mówi o Kościele jako winnicy (Mt 21,33–43), odwołując się zresztą do Księgi Izajasza i poruszającej Pieśni o winnicy (zob. Iz 5,1–7), i podoba mi się myśl, iż jest to winnica-arbustum.

Czemu? jeżeli ten obraz skrzyżujemy z metaforą oblubieńczą, winnica ta staje się miejscem-wspólnotą, w którym winorośl zostaje zaślubiona drzewu krzyża, po którym wspina się ku niebu, drzewu, z którego gałęzi może zwieszać swoje latorośle, tak by zawiązane na nich grona miały dużo światła i pięknie dojrzały, drzewu, które z gleby świata wysysa nadmiar, ktory mógłby zaszkodzić jej owocowaniu. To drzewo pozwala jej wydobyć z siebie maksimum tego, do czego jest zdolna. A dzieje się to dzięki zaślubinom, a więc znów wracamy do wspólnoty zawiązanej dzięki miłości i z miłości.

Arbustum. Piękne słowo.

Idź do oryginalnego materiału