„Nie taki” Kościół rujnuje wiarę w „ten” Kościół. Ponownie wokół Pielgrzymki z obrzeży

1 godzina temu
Zdjęcie: Ks. Adam Świeżyński


Każdy akt wiary religijnej powinien być także racjonalny. jeżeli mam uwierzyć, iż Kościół jest wspólnotą ludzi, poprzez których objawia się Bóg, to potrzebuję takiego doświadczenia.

W filmie „Springsteen: Ocal mnie od nicości”, który niedawno wszedł do kin, jest taka scena: menadżer tytułowego bohatera rozmawia z producentem muzycznym o jego wątpliwościach co do sensowności wydania nowej płyty Springsteena, bo stylistycznie i marketingowo miała być inna niż dotychczasowe. Ten pierwszy kończy dyskusję, stwierdzając: „W tym biurze, w moim biurze, wierzymy w Bruce’a Springsteena”.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Parafrazując tę filmową wypowiedź w odniesieniu do polemiki między mną a Zbigniewem Nosowskim i Moniką Białkowską na temat Pielgrzymki z obrzeży, mógłbym powiedzieć: „W tym biurze, w moim biurze, wierzymy w Kościół”. A jednak sam akt tej wiary, jak sądzę, rozumiemy inaczej.

Wybór Kościoła na przekór?

Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem polemiczne wypowiedzi Zbigniewa Nosowskiego i Moniki Białkowskiej, będące ustosunkowaniem się do moich wrażeń i przemyśleń na temat Pielgrzymki z obrzeży Kościoła. Cieszę się z tej wymiany opinii, bo jest ona okazją (sądzę, iż nie tylko dla mnie) do ponownego przemyślenia kluczowych w gruncie rzeczy spraw, dotyczących rozumienia Kościoła oraz tego, czym jest wiara w Kościół.

Ta dyskusja i wspomniana okazja do dalszych osobistych przemyśleń to także owoc tej pielgrzymki. Już poprzednio napisałem, iż cieszę się, iż wziąłem w niej udział, bo dzięki temu sam dla siebie klarowniej określiłem własne odniesienie do Kościoła na gruncie wiary: „Jeśli inni uczestnicy doświadczyli czegoś podobnego, to sądzę, iż śmiało można uznać, iż Pielgrzymka z obrzeży spełniła swoje zadanie”. W świetle wymiany opinii między Moniką Białkowską, Zbigniewem Nosowskim i mną tym bardziej podtrzymuję uprzednią ocenę tego wydarzenia – dzięki obecnej dyskusji nabrało ono dla mnie nowego, głębszego sensu.

Nie zmienia to jednak faktu, iż w naszej polemice wyraźnie ujawniła się różnica w patrzeniu na Kościół w jego różnych wymiarach oraz na to, co oznacza wiara weń. Sądzę, iż w wypowiedziach obojga moich dyskutantów można odnaleźć pewien wspólny motyw, który streszcza się w określeniu użytym przez Nosowskiego: „Ten Kościół, ale nie taki”. W wersji przedstawionej przez Białkowską oznacza to, posługując się zaproponowanym przez nią obrazem, szukanie perły (ten Kościół) w gnoju (ale nie taki).

Zastanawiam się jednak, czy owa formuła, gdy chodzi o kwestię wiary w Kościół, nie oznacza w konsekwencji wyboru „tego” Kościoła na przekór temu, iż jest on „nie taki”. Spróbuję więc pokazać, iż określenie „ten Kościół, ale nie taki” w kontekście zagadnienia wiary w niego przybiera formę: „ten Kościół, mimo iż nie taki” oraz uzasadnić, dlaczego się z nim nie zgadzam.

Szukanie perły to nie szukanie mitycznego skarbu, który gdzieś musi być ukryty, ale poszukiwanie i znajdowanie ludzi, dla których perłą jest prawda Ewangelii

Ks. Adam Świeżyński

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Ów eklezjologiczny wymiar naszej dyskusji, jako najważniejszy, pragnę zostawić na koniec mojej odpowiedzi obojgu dyskutantom. Jednak zanim przejdę do wspomnianej kluczowej kwestii, chciałbym dokonać sprostowania kilku wypowiedzi przypisanych mi przez Monikę Białkowską w jej polemicznym komentarzu.

Tworzyć świat na obrzeżach

Pierwsze sprostowanie dotyczy cudu. Użyłem tego terminu w tytule mojej wypowiedzi i w jej końcowym fragmencie w znaczeniu metaforycznym i bynajmniej nie dlatego, jak pisze Białkowska, iż oczekiwałem „cudu instytucjonalnego”, którego brak, jej zdaniem, wprawił mnie w rozgoryczenie. Odniosłem się bowiem, wyraźnie to zaznaczając, do określenia cudem (nie przeze mnie) faktu, iż osoba transpłciowa po tranzycji mogła przystąpić do komunii w czasie Eucharystii sprawowanej przez biskupa w towarzystwie przeora klasztoru jasnogórskiego.

Uznałem, iż nie należy się dopatrywać w tym fakcie niczego szczególnego, a jeżeli się to robi, to tym samym pokazuje się, jak bardzo uznajemy za nadzwyczajne to, co powinno być standardem. I choćby jeżeli taka sytuacja nie jest standardem w naszych kościelnych realiach, to takie wydarzenie świadczy co najwyżej, iż z poziomu głębokiej depresji kościelnej weszliśmy w tym konkretnym przypadku ciut wyżej: na poziom zero. Nie jestem więc rozgoryczony z powodu braku cudu, który się nie zdarzył, bo ani go nie oczekiwałem, ani – co także wyraźnie uprzednio napisałem – nie uważam, iż jakikolwiek cud był lub jest tu potrzebny.

Podobnie daleki jestem od „klerykalnego przekonania, iż do odkrycia swojego miejsca w Kościele potrzebny jest glejt jakiejś instytucji”. Cała moja wypowiedź była właśnie zaprzeczeniem takiego nastawienia i oczekiwań. Dlatego w zakończeniu napisałem, iż „ludzie z obrzeży” powinni właśnie na tak zwanych „obrzeżach” dalej tworzyć i pielęgnować świat swojej wrażliwości duchowej, troski o ludzi i o relację z Bogiem, bez oczekiwania udomowienia przez instytucję dzisiejszego Kościoła.

Uważam, iż właśnie tam, w takiej wspólnocie, ich (a adekwatnie nasza, bo przecież siebie także do nich zaliczyłem) choćby skromna wiara może przetrwać. A jeżeli już mowa o klerykalizacji w kontekście Pielgrzymki z obrzeży Kościoła, to dostrzegłem ją raczej w fakcie zaproszenia do udziału w panelu dyskusyjnym trzech osób w sutannach lub habitach i zaledwie jednej osoby świeckiej. Ale to już inna sprawa.

Słuchaj też na Youtube, Apple Podcasts i w popularnych aplikacjach podcastowych

Nie rozumiem także, dlaczego to, co określiłem jako „budowanie innego domu”, miałoby być obciążone szczególnym ryzykiem utraty Jezusa lub ryzykiem, iż będzie to jedynie Jezus naszej wyobraźni i pragnień, jak o tym pisze Białkowska. Czy naprawdę mamy prawo do takiej oceny czyichś szczerych poszukiwań relacji z Jezusem? Czy można go znaleźć przede wszystkim w „tym” Kościele? I czy Jezus w „tym” Kościele nie jest także w pewnej mierze Jezusem naszych pragnień i, choćby w pewnym stopniu, naszej wyobraźni? I kto lub co daje nam gwarancję, o której wspomina Białkowska, iż w „tym” Kościele na pewno Go znajdziemy i to takiego, jakim faktycznie jest?

Gdzie szuka się perły?

Kolejna sprawa wymagająca sprostowania, to zarzut Moniki Białkowskiej, iż posługuję się terminologią „obrzeży” Kościoła i jego „centrum” (czyli „mainstreamu”). Choć, jak wyjaśniła Białkowska, „za Pielgrzymką z obrzeży Kościoła na Jasną Górę (…) wbrew temu, jak ocenia to ks. Świeżyński, nie stała żadna chęć znalezienia się w centrum”, to jednak użyto właśnie takiej terminologii. Ja w swojej wypowiedzi jedynie odniosłem się do niej, starając się pokazać, iż właśnie wybór pojęć generuje problem, o którym napisałem.

Skoro istnieją „obrzeża”, to musi też istnieć jakieś „centrum”. Wobec tego bardzo dziwne wydaje mi się stwierdzenie Białkowskiej, iż w ogóle nie umie ona myśleć językiem fizycznych „obrzeży” i „centrum”. „Centrum i obrzeża definiujemy sobie sami”. Zgoda, ale to nie ja je wymyśliłem i wprowadziłem jako hasło przewodnie pielgrzymki.

Monika Białkowska napisała także: „Gdy czytam, jak ks. Świeżyński pisze o Kościele, wiem, iż mamy zupełnie inną jego wizję. Nie umiem zredukować Kościoła wyłącznie do instytucji. Ks. Świeżyński nazywa ją «istotną częścią prawdy decydującej o tym, iż wielu ludzi nie widzi siebie w tej przestrzeni»”.

To, iż uznaję Kościół-instytucję i jej obecny kształt za część prawdy o Kościele decydującą o niemożności odnalezienia się w nim całkiem sporej liczebnie grupy ludzi, nie oznacza, iż redukuję Kościół jedynie do wymiaru instytucjonalnego. Natomiast faktem jest, iż instytucjonalność Kościoła (jakakolwiek by ona była) przynależy do jego ziemskiej natury. Nie da się Kościoła pozbawić tego wymiaru, bo, jak każda tak liczna grupa społeczna, potrzebuje on elementów instytucjonalnych do swego funkcjonowania.

Bestseller Nowość
  • Marek Kita

Zostać w Kościele / Zostać Kościołem
Książka z autografem

36,00 45,00
Do koszyka
Książka – 36,00 45,00

Dlatego nie zadowala mnie stwierdzenie Białkowskiej, iż możemy sobie pozwolić na to, aby (choćby okazjonalnie) nie postrzegać Kościoła również przez ten pryzmat. Pamiętajmy, iż dla większości ludzi to właśnie pryzmat instytucjonalny Kościoła jest pierwszym, z którym się bezpośrednio stykają. Od jego kondycji, czyli od tego czy będzie miał w pełni ludzką twarz ewangelicznego Jezusa, zależy więc bardzo wiele. Zresztą sama Monika Białkowska regularnie odnosi się do tego wymiaru w swoich programach.

I ostatnie stwierdzenie, które chciałbym skomentować w ramach wyjaśnienia nieporozumień, które, moim zdaniem, znalazły się w wypowiedzi Moniki Białkowskiej. Stwierdziła ona, iż „On [czyli Adam Świeżyński] ocenia Kościół, który widzi. Ja wierzę w Kościół, którego nie widzę”. Sądzę, iż ocena widocznej strony Kościoła nie wyklucza wiary w Jego ukrytą (duchową) sferę.

Moja wypowiedź dotyczyła Kościoła, który widzę i tego, co dostrzegam w nim jako nieakceptowalne w świetle Ewangelii oraz tego, iż w „nie takim” Kościele nie czuję się u siebie. Natomiast wiarę w to, iż „gdzieś pod tą zbutwiałą i lekko cuchnącą skorupą zdegenerowanej i bezwładnej instytucji jest żywa Ewangelia”, rozumiem w ten sposób, iż to ja powinienem potraktować bardziej serio i z większym przekonaniem niż dotąd projekt i realizację ewangelicznego stylu życia.

Pytanie więc, czym miałaby być owa ukryta perła, w której obecność wierzymy. Nie przekonuje mnie zaproponowany przez Białkowską obraz, w którym owa ukryta szlachetna „perła” Kościoła to coś osobnego i oddzielnego niż „smród i zgnilizna”, spośród których trzeba ją wykopać, a więc jakiś inny, lepszy świat ukryty w naszym nie najlepszym świecie. Rzecz właśnie w tym, iż taka dychotomia natury Kościoła, choć wydaje się atrakcyjna, w moim rozumieniu de facto nie istnieje, bo Kościół to ludzie, którzy w danym momencie i miejscu reprezentują sobą coś ze szlachetności wspomnianej perły.

Zatem szukanie perły to nie szukanie mitycznego skarbu, który gdzieś musi być ukryty, ale poszukiwanie i znajdowanie ludzi, dla których perłą jest prawda Ewangelii. Nie muszę wierzyć, iż tacy ludzie istnieją, bo spotykałem ich i wciąż spotykam na drodze swojego życia, także w Kościele (mam to szczęście). Niestety, spotykam w nim także innych, reprezentujących całkiem nieszlachetne postawy (a niektórzy mieli nieszczęście spotkać w Kościele tylko takich). To właśnie ten widoczny dla oka Kościół miałem na myśli w swojej poprzedniej wypowiedzi.

Wiara potrzebuje racjonalnych podstaw

Wróćmy teraz do głównego wątku naszej polemiki, który, jak wspomniałem na początku, dotyczy rozumienia Kościoła, a w konsekwencji rozumienia wiary w niego. Przyznaję, iż rozróżnienie zaproponowane przez Zbigniewa Nosowskiego i obrazowo rozwinięte przez Monikę Białkowską – czyli „ten” Kościół, ale „nie taki” – jest pociągające swoją prostotą i zastosowanym w nim podziałem.

Słuchaj też na Youtube, Apple Podcasts i w popularnych aplikacjach podcastowych

Oto mamy bowiem to, co za Nosowskim możemy określić jako odnoszące się do fundamentalnej płaszczyzny duchowej (relacje z Bogiem i innymi ludźmi), czyli „ten”, oraz to, co odnosi się do wymiaru instytucjonalnego – „nie taki”. Podobnie uważa Białkowska, gdy pisze: „Centrum mojego życia diecezjalnego są sakramenty i relikwie św. Wojciecha oraz Ostrów Lednicki jako miejsce chrztu Polski”, oraz iż istotą przynależności do Kościoła i obecności w Kościele są chrzest i wyznanie wiary, a także wynikająca z tego relacja z Jezusem.

Rzecz jednak w tym, iż to wszystko nie zmienia faktu, iż Kościół, z jakim mamy w rzeczywistości do czynienia, nie jest bytem pozbawionym określonych przypadłości (akcydensów), bez których nie ma realnego („tego”) Kościoła. Kościół, o którym mówimy, ma swój „kształt”, „smak”, „kolor”, „zapach” itd. Są one jego nieodłącznymi elementami, choć żaden z nich nie wyczerpuje prawdy o nim.

Dlatego nie da się ich oddzielić od istoty Kościoła, bo wówczas już nie mielibyśmy do czynienia z rzeczywistym Kościołem. To co jest obecne w istocie Kościoła i ją stanowi, zawsze ujawnia się poprzez te zewnętrznie widoczne elementy. I prawdopodobnie ujawnia się wielorako, to znaczy poprzez „kształty” zgrabne i niezgrabne, „smaki” słodkie i gorzkie, „kolory” ładne i brzydkie, „zapachy” miłe i niemiłe.

Ale za każdym razem ich nośnikiem są konkretni ludzie, bo Kościół to nie bezosobowy twór, ale właśnie ludzie. To oni tworzą grupy duszpasterskie, wspólnoty modlitewne, zakony, stowarzyszenia i fundacje, organizacje charytatywne, struktury organizacyjne i decyzyjne. To przez nich ujawnia się i niejako materializuje lub nie postulowana i inspirowana Ewangelią istota Kościoła, a więc dokonuje się lub nie doświadczenie spotkania z Bogiem.

Nie chodzi mi zatem o to, jak uważa Nosowski, żeby podkreślać przede wszystkim rozczarowanie kościelnymi strukturami (zresztą słuszne, jak sam przyznaje) i żeby czynić je kluczowym aspektem tożsamości chrześcijańskiej. Po prostu uważam, iż „nie taki” Kościół w praktyce rujnuje wiarę w „ten” Kościół.

Promocja!

Lud i elity – konflikt nieuchronny? | Wierzący rodzice niewierzących dzieci | Ucieczki i powroty

32,30 35,90
Do koszyka
Książka – 32,30 35,90 E-book – 29,00 32,30

Każdy akt wiary religijnej, nie przestając być wiarą, powinien być także racjonalny, to znaczy oparty na odpowiednich przesłankach. jeżeli więc mam uwierzyć, iż Kościół jest wspólnotą ludzi, poprzez których i dla których objawia się Bóg, to potrzebuję takiego doświadczenia międzyludzkich relacji i postaw w nim, które będę mógł zasadnie zinterpretować jako znak objawiający mi na ludzki sposób Boga w Jego miłości do człowieka.

A jeżeli takiego doświadczenia nie posiadam – bo na przykład spotykam się w Kościele z nienawiścią, pogardą, odrzuceniem – to jak mogę uwierzyć, iż jest on przestrzenią doświadczenia Boga? Zatem przez określenie „rujnuje wiarę” rozumiem w tym przypadku sytuację, w której „nie taki” Kościół uniemożliwia mi uwierzenie w „ten” Kościół, bo nie daje mi dla tej wiary niezbędnych, racjonalnych, ludzkich podstaw.

Stary pień obumiera

Nie oznacza to, iż absolutnie wszystko w Kościele zależy tylko i wyłącznie od ludzi (jak wiadomo, Bóg i z kamieni może stworzyć potomstwo Abrahamowe – Mt 3,9), albo iż w skali ziemskiej przestrzeni i historii nie sposób natrafić w Kościele na doświadczenie inne niż „nie takiego” Kościoła. Wierzę, iż każdy człowiek został przez Boga zaproszony, aby być miejscem Jego objawiania się innym ludziom, ale nie każdy faktycznie takim się staje. Dlatego w konkretnych, jednostkowych (choć niestety nieodosobnionych) doświadczeniach ludzkich na „nie taki” Kościół natrafić nie jest trudno.

Parafrazując wcześniejszą wypowiedź, mogę więc stwierdzić, iż „nie taki” człowiek rujnuje wiarę innych w możliwość doświadczenia Boga w „tym”, czyli w konkretnym człowieku (w relacji z tym człowiekiem). W konsekwencji (wskutek zadanego zranienia) rujnuje on wiarę w zapośredniczenie tego doświadczenia Boga także w jakimkolwiek innym człowieku.

Byłbym więc ostrożny w rozwijaniu analogii Kościoła jako Ciała Chrystusa, składającego się z wielu członków, tak jak to robi Białkowska, bo chory mózg, o którym pisze, i jego obłąkańcze wizje potrafią skutecznie doprowadzić człowieka do rozmaitych szaleństw, wskutek których, wbrew temu, co uważa Białkowska, i ręka, i noga mogą zostać definitywnie odcięte (rzecz jasna dla tzw. dobra reszty ciała/Kościoła), a choćby do całkowitej degradacji organizmu, gdy ośrodek sterujący ulegnie antybożym oraz antyludzkim możliwościom działania.

„Nie taki” Kościół uniemożliwia mi uwierzenie w „ten” Kościół, bo nie daje mi dla tej wiary niezbędnych, racjonalnych, ludzkich podstaw

Ks. Adam Świeżyński

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Bliższa jest mi analogia biblijna z Księgi Izajasza (11,1-2), gdzie mowa jest o odgałęzieniu wyrastającym z pnia Jessego i odrośli z jego korzeni. To miałem na myśli, pisząc o tworzeniu własnego domu „gdzie indziej” w sytuacji, gdy dom, który nazywamy Kościołem, nie spełnia w tej chwili swojej roli. Stary i niezdolny do rozwoju pień obumiera, zaś nowa odrośl zaczyna żyć nowym, własnym życiem, ponownie usiłując realizować to, co jej poprzedniczce zwyczajnie się nie udało.

Sakramenty codzienności

To, o czym wspomniałem, ma także swoje zastosowanie do tej sfery, którą zarówno Nosowski, jak i Białkowska uznali za istotny element Kościoła, czyli do sakramentów i wiary w nie. w tej chwili traktuje się je jako znaki jednoznacznie identyfikujące kogoś z Kościołem i kolejne stopnie duchowego wtajemniczenia, czyli pewne i niezawodne źródła łaski dostępne tylko odpowiednio dysponowanym moralnie. A dysponentem jest, jak wiadomo, strona instytucjonalna Kościoła.

I tu wracamy do kwestii nieszczęsnych obrzeży i centrum. To „centrum” formalnie decyduje, kto i kiedy może lub nie może skorzystać z „łaski sakramentalnej”. Zatem w oczywisty sposób wytwarzają się „obrzeża” z tych, którzy zostali uznani przez centrum za „niegodnych”. Jak więc mają być i trwać w Kościele ci, którzy z rozmaitych powodów są oddzieleni od bieżącego dostępu do istoty „tego” Kościoła? Jak mają czuć się „u siebie”, skoro natykają się na brak akceptacji?

Może zatem trzeba jeszcze dobitniej niż dotąd domagać się innego rozłożenia akcentów i większego dowartościowania sakramentalności codziennego ludzkiego życia jako podstawowego znaku objawiania i udzielania się Boga człowiekowi? Bez tego znaki sakramentalne stają się bardziej działaniami magicznymi niż momentami łaski Boga współgrającymi z codzienną międzyludzką łaskawością.

Może wspomniana przez Białkowską perła ukryta pod stertą gnoju, którą powinniśmy odnaleźć, jeżeli iść za tą metaforą, to nie przede wszystkim sakramenty rozumiane jako pewne i widzialne znaki niewidzialnej łaski Boga, ale po prostu codzienna postawa ludzi, którzy niezależnie od aktualnej kondycji moralnej i duchowej usiłują najlepiej, jak potrafią, otwierać się na (niekoniecznie) instytucjonalnie potwierdzone doświadczenie Boga i tworzyć ułomną (bo ludzką), ale autentyczną w swoich wzajemnych odniesieniach wspólnotę prawdy i miłości. Rzecz jasna, to tylko zasygnalizowanie kwestii sakramentów w życiu Kościoła i wskazanie kolejnego tematu do możliwej dyskusji.

Mimo tych różnic w rozumieniu Kościoła i wiary w niego (być może wynikających jedynie z innego rozłożenia akcentów), przynajmniej w jednej sprawie niewątpliwie, jak sądzę na podstawie naszej polemiki, istnieje zgodność między mną a Moniką Białkowską i Zbigniewem Nosowskim. Wszyscy chcielibyśmy, aby podział na obrzeża i centrum – czy to faktycznie istniejący, czy jedynie pojęciowy – przestał obowiązywać. Natomiast różnimy się chyba głównie w ocenie, jakimi drogami można, a jakimi nie można tego celu osiągnąć: można mimo „nie takiego” Kościoła – tak wydają się wierzyć Białkowska i Nosowski; nie można w „nie takim” Kościele – tak wierzę ja.

Co zaś do Pielgrzymki z obrzeży, to wiem na podstawie znanych mi wypowiedzi uczestników, iż szczęśliwie nie była ona dla nich doświadczeniem „nie takiego” Kościoła. I tym ich doświadczeniem także się cieszę, choćby jeżeli sam mam nieco inną perspektywę widzenia i częściowo odmienne oczekiwania względem „tego” Kościoła.

Na tym kończymy dyskusję wokół Pielgrzymki z obrzeży Kościoła. Rzecz jasna, nie kończymy dyskusji wokół Kościoła – jego stanu aktualnego i przyszłości.

Pielgrzymkę z obrzeży Kościoła komentowali na naszych łamach:
Ks. Adam Świeżyński, „Cudu nie było. Po Pielgrzymce z obrzeży Kościoła”
Zbigniew Nosowski, „Kościół ten, choć nie taki. Inaczej o Pielgrzymce z obrzeży”
Monika Białkowska, „Gdzie jest kościelny mainstream? Jeszcze o Pielgrzymce z obrzeży Kościoła”

Maria Jadwiga Minakowska, „Nie dam się wypchnąć z Kościoła ani zamilczeć”
Ks. Adam Świeżyński, „«Nie taki» Kościół rujnuje wiarę w «ten» Kościół. Ponownie wokół Pielgrzymki z obrzeży”

Idź do oryginalnego materiału