Nie jesteśmy chmarą ptaków, która zadziobuje najsłabszego

4 godzin temu
Zdjęcie: Karol Grabias


Dzisiejsze pozorne triumfy dziobiących są ich jutrzejszą porażką. Każdy Neron kończy tak samo: w samotności i zgliszczach.

Wchodzimy w mrok, którego Europa nie widziała od kilku pokoleń. Odżywają upiory przeszłości, które miały być na zawsze pogrzebane pod szczelnym sarkofagiem ładu międzynarodowego – prawo silniejszego, pogarda dla słabszych, demaskowanie empatii jako rzekomej słabości. Bakcyl dżumy nie umarł, a jej szczury coraz gwarniej rozbiegają się po naszych szczęśliwych miastach.

„Normalni mężczyźni wracają do historii” – napisał 6 grudnia kremlowski szarlatan Aleksandr Dugin, chwilę po ogłoszeniu wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA. Wiedział przy tym doskonale, iż jeżeli jakieś widmo męskich władców z historii faktycznie powraca, to ma znacznie więcej wspólnego z linią Nerona i Kaliguli niż Peryklesa czy Marka Aureliusza.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

„Europa znajduje się w krytycznym punkcie zwrotnym swojej historii – mówił z powagą francuski senator Claude Malhuret, podczas posiedzenia Senatu 4 marca. – Amerykańska tarcza osuwa się, Ukrainie grozi porzucenie, a Rosja rośnie w siłę. Waszyngton stał się dworem Nerona, z zapalczywym cesarzem, uległymi dworzanami i błaznem naszprycowanym ketaminą, odpowiedzialnym za czystki w służbie cywilnej”..

Malhuret kontynuował: „To tragedia dla wolnego świata, ale przede wszystkim dla Stanów Zjednoczonych. Przesłanie Trumpa brzmi: nie ma sensu być sojusznikiem USA, ponieważ nie przyjdziemy ci z pomocą. Nałożymy na ciebie cła wyższe niż na naszych wrogów i zagrozimy aneksją twoich terytoriów, przy okazji wspierając dyktatorów, którzy cię najeżdżają”.

Każdego dnia obserwujemy ponury spektakl przekraczania kolejnych linii, które tworzyły architekturę naszego świata od 1945 r. Wydarzeniem granicznym, obrazem, który z pewnością przejdzie do historii, była pokazowa połajanka Wołodymyra Zełenskiego, jaką Donald Trump oraz J.D Vance przeprowadzili na oczach całego świata, dając sobie pretekst do zawieszenia pomocy wojskowej i wywiadowczej dla walczącej od trzech lat o przetrwanie Ukrainy.

Nie musieliśmy czekać długo na kolejną symboliczną scenę: najbogatszy człowiek świata nakazał „milczeć” szefowi polskiej dyplomacji, Radosławowi Sikorskiemu i nazwał go publicznie „małym człowieczkiem” oraz „marionetką Sorosa”. By sprowokować gniew miliardera, wystarczyło, iż szef polskiego MSZ w dość wyważony sposób sformułował polemikę z dywagacjami Muska, gdy ten napisał „mój system Starlink jest podstawą ukraińskiej armii. jeżeli go wyłączę, cały front upadnie” i dodał: „to, czym jestem naprawdę zmęczony, to wieloletnia rzeź i zastój, które Ukraina nieuchronnie przegra”.

Promocja!
  • Natalia Bryżko-Zapór

Ja tu zostaję. Fenomen Wołodymyra Zełenskiego
OUTLET

13,00 49,98
Do koszyka
Książka – 13,00 49,98 E-book – 35,00 44,98

Wątki można mnożyć: J.D. Vance lekceważący pomysł utworzenia europejskiego kontyngentu w Ukrainie i mówiący o „przypadkowych krajach, które nie toczyły wojny od 30 czy 40 lat”; Donald Trump wskazujący, iż gdyby USA wpadły w poważne tarapaty i poprosiły o pomoc Francję, to ta by raczej nie przyszła z pomocą; czy Marco Rubio sugerujący, iż Polska powinna dziękować USA, bo bez Starlinków mielibyśmy rosyjską armię przy polskiej granicy.

Nie tylko interesy

W świat płynie czytelny komunikat: oczekujemy wiernopoddańczego uniżenia, a jakiekolwiek głosy sprzeciwu wobec naszej politycznej linii będą traktowane jako obraza majestatu całego dworu. jeżeli my spełniamy nasze dotychczasowe zobowiązania, jest to wyłącznie akt łaski kapryśnego pana. W przypadku, gdy nie chcecie przyjąć roli potulnego wasala, wasz los jest dla nas obojętny. jeżeli wyrażacie otwarty sprzeciw, skazujecie się na śmieszność – bo co do powiedzenia mogą mieć skarlałe państewka z Europy?

Głosy moralnego oburzenia przeplatają się z cynicznymi i protekcjonalnymi deklaracjami kapłanów nowej realpolitik. „Byliście śmieszni, jeżeli wierzyliście, iż światem rządzi cokolwiek innego niż egoistyczny interes mocarstw” – czytamy w kolejnych wpisach i publikacjach. Nie, drodzy realiści, to Wy jesteście śmieszni w swoim triumfalnym demaskowaniu społecznego darwinizmu, który miał rzekomo tkwić u podszewki dotychczasowego ładu międzynarodowego.

Posłuchajmy jednej z niedawnych wypowiedzi Sławomira Mentzena: „Amerykanie nie bronią Polski dlatego, iż są dobrymi ludźmi albo dlatego, iż nas lubią, tylko dlatego, iż mają w tym interes. W Polsce jest mnóstwo amerykańskich inwestycji […]. Trzeba z Amerykanami rozmawiać językiem Amerykanów. o ile chcecie się z Polski wycofać, to zabieracie ze sobą swoje korporacje. My nie kupujemy od Was broni, nie chcemy wcale Waszej elektrowni jądrowej […]. Wysyłamy mnóstwo pieniędzy do Amerykanów i w zamian oczekujemy tego, iż będą nas chronić. o ile nie chcą nas chronić, to do widzenia”.

Przykro mi, ale świat tak po prostu nie działa. Po co Portugalia miałaby wysyłać i utrzymywać przez niemal 20 lat kontyngent wojskowy w Afganistanie, jak również ponosić śmiertelne ofiary w konflikcie, który rozgrywał się w kraju, w którym nie ma interesów ekonomicznych ani strategicznych? Po co spełniać zobowiązania wobec sojusznika, z którym nie utrzymuje się strategicznych interesów gospodarczych – zarówno eksport Portugalii do USA, jak i poziom inwestycji Waszyngtonu w państwie na skraju Europy jest mniejszy niż odpowiednie wskaźniki dla Hiszpanii czy Niemiec.

Unia Afrykańska i inne organizacje międzynarodowe, takie jak ECOWAS (Wspólnota Gospodarcza Państw Afryki Zachodniej), pomogły w stabilizacji Mali po wojnie domowej, mimo iż wiele krajów, które udzielały wsparcia – jak choćby Burkina Faso – nie miały bezpośrednich korzyści gospodarczych z tej interwencji. Po co Islandia przekazywała Ukrainie pomoc w wysokości 3,6 miliarda koron islandzkich (odpowiednik 100 mln zł), skoro Rosja w żaden namacalny sposób jej nie zagraża?

Działania tych i wielu innych państw były motywowane solidarnością regionalną – często poszerzaną daleko poza bezpośrednie sąsiedztwo – i dążeniem do utrzymania sprawiedliwego, opartego na zasadach ładu światowego. Podobnych przykładów jest całe mnóstwo – i oczywiście każdy transakcjonista będzie u jego podszewki szukał utajonego interesu, tak jak każdy twardogłowy freudysta będzie szukał śladów popędu seksualnego choćby w najbardziej bezinteresownych ludzkich gestach.

Nigdy, w żadnej konfiguracji i w żadnych okolicznościach, społeczny darwinizm – prawo zadziobywania słabszych – nie będzie miał czegokolwiek wspólnego z chrześcijaństwem

Karol Grabias

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Powiedzmy to głośno: gdyby polityka opierała się wyłącznie na transakcjonizmie, NATO, UE czy ONZ nie miałyby zwyczajnie racji bytu. Tymczasem długofalowe relacje między państwami bazują tak na wspólnym interesie, jak i na wartościach oraz zobowiązaniach tworzących niewidzialną infrastrukturę, która istnienie interesów w ogóle umożliwia – a nie tylko na krótkoterminowych korzyściach.

Współzależność interesów i umów funkcjonuje jak relacja umysłu oraz ciała – jest dialektyczna, dwustronna, wielowymiarowa i każda próba sprowadzenia jednego członu do drugiego rodzi fałszywy obraz świata.

Wirus darwinizmu

Analogicznie do tez o transakcyjnej naturze ładu międzynarodowego pojawiają się coraz śmielej próby odkopania trupa społecznego darwinizmu. Wciąż słyszymy twierdzenia, iż światem od zawsze i niezmiennie rządzi naga siła, niekiedy tylko strojąca się w szaty dyplomacji. A przecież taka teza to inna, równie naiwna forma politycznego redukcjonizmu – mechanizmu upraszczania złożonych zjawisk do prostych składowych – co przekonanie, iż Zachód, niczym wyspa Laputa z „Podróży Guliwera”, jest unoszącym się ponad ziemią królestwem wartości i pięknoduchostwa.

Świat po 1945 roku został skonstruowany w taki sposób, by nikt bezkarnie nie mógł napadać na swojego sąsiada – rzecz jasna przez fundamentalny mechanizm budowania ekonomicznych współzależności. Relacje ekonomiczne miały być tak ścisłe, by wojna się nikomu nie opłacała. Oczywiście, ład międzynarodowy nie jest idealny, a logika „wojny, która się nie opłaca” zawiodła nas w przypadku Rosji.

To jednak zaburzenia lokalne, a nie globalne. Nie zmienia to fundamentu naszego świata po II wojnie światowej, którym jest powszechna zgoda na to, iż narody nie stanowią chmary stłoczonych, wygłodniałych ptaków, które zaczynają dziobać najsłabszego, gdy tylko ten zostanie zraniony.

Wirusowi darwinizmu ulega niestety coraz większa grupa polityków i komentatorów, którzy tu i tam przebąkują o potrzebie „dociskania śruby” Ukrainie czy też niebycia „frajerem pośród narodów”. Łukasz Warzecha na łamach portalu „Do Rzeczy” pisze z żalem: „Podczas gdy na świecie zaczęło się już dzielenie łupów, które wynikną z zakończenia walk na Ukrainie, polskie elity wciąż dyskutują o tym, co «powinno» być albo czego «nie wolno»”. Podobne konkluzje formułują coraz śmielej choćby politycy Słowacji czy Węgier, oczekując gestów uniżenia i ustępstw ze strony Kijowa.

Takie rzeczy należy nazywać po imieniu: jest to przykład skrajnego skundlenia, którego miejsce jest na ciemnych stronach historii naszego kontynentu. Tym bardziej obrzydliwego, iż płynie z ust polityków i publicystów o rzekomej denominacji chrześcijańskiej i konserwatywnej. Nigdy, w żadnej konfiguracji i w żadnych okolicznościach, społeczny darwinizm – prawo zadziobywania słabszych – nie będzie miał czegokolwiek wspólnego z chrześcijaństwem.

Żadnych koncesji

Dlatego czuję pewien rodzaj zażenowania, gdy słyszę o potrzebie dokonywania akcesji na rzecz nowego światowego ładu – a więc akomodacji polityki zagranicznej do stanu anarchii. Szczególne zdumienie powinien budzić entuzjazm, jaki „prawo do zadziobania” i skrajny transakcjonizm ożywiają w kraju nad Wisłą – w państwie, które jako pierwsze padało ofiarą polityki koncertu mocarstw i wszelkich form kolonializmu. Możliwe, iż młodzi mężczyźni, którzy tak lgną do narracji Mentzena, nie mieli już okazji posłuchać historii babć i dziadków o tym, jak kolorowo wyglądała nasza część świata sprzed „ustawiania stołka”.

„Wywracanie stołka”, jakie obiecał Amerykanom Donald Trump, na razie ogranicza się do pikowania wyników giełdowych niemal wszystkich dużych amerykańskich spółek – tylko Tesla od grudnia straciła już niemal 50 proc. swojej rynkowej wartości – oraz utraty zaufania zachodnich partnerów i sojuszników, która rzuci się cieniem na wiele dekad. Thymos nowego populizmu – odczucie dumy, które dąży do odzyskania dawnej wielkości poprzez upokarzanie słabszych – jest w istocie mechanizmem autodestrukcyjnym. Jego chłodny racjonalizm to zewnętrzny pozór.

Tym, czego potrzebujemy dziś, nie jest upodabnianie się do piewców libertariańskiej rewolucji, tylko zwarcie szeregów i wypracowanie systemu moralnej odporności. Ani kroku wstecz, ani jednego ustępstwa względem piewców skrajnego transakcjonizmu i darwinizmu – jest to bowiem prosta droga do międzynarodowej izolacji, wewnętrznej destabilizacji i osłabienia odporności na ataki z zewnątrz. Dzisiejsze pozorne triumfy dziobiących są ich jutrzejszą porażką.

Prawdziwymi realistami są teraz nie ci, którzy nawołują do dziobania, rozliczania i upokarzania swoich partnerów – oni poniosą klęskę, jestem tego pewien. Twardymi realistami są dziś ci, którzy do wielkich autokratów będą uśmiechać się przez zaciśnięte zęby – pamiętając, iż ich czas gwałtownie minie. Każdy Neron kończy tak samo: w samotności, w zgliszczach, opuszczony choćby przez pretorian. Trzeba wiele cierpliwości, by doczekać ich końca, nie brudząc sobie rąk.

Thymos autokratów – pragnienie uznania pozbawione miary – ma bowiem jedną dobrą cechę. Rodzi swój zdrowy odpowiednik: poczucie godności, jakie towarzyszy obronie zagrożonego wspólnego dobra. Choć ze wszystkich stron na Europę napiera mrok, gdzieś w jej podziemiach rodzi się zdrowy, personalistyczny thymos – duma równych, którzy opowiadają się po stronie tego, co słuszne, a nie silne.

Przeczytaj również: Biskupka Mariann Budde: mam obowiązek bronić bezbronnych

Idź do oryginalnego materiału