Nie chcecie śniegu? Będą susze

5 godzin temu

W tym roku śniegu nie było ani w styczniu, ani w lutym – poza tym epizodycznym. A jeżeli nie ma śniegu, to nie będzie i wody.

W grudniu wierzymy jeszcze w moc powiedzenia – iż jeżeli Barbara po wodzie lub po lodzie, to w świętach doświadczymy odwrotności tych zjawisk pogodowych. Po świętach pozostało nadzieja na białego Sylwestra. Potem, im dalej w styczeń, tym trudniej o śnieżny optymizm. Okazuje się, iż zima znów odwołana – tylko przez ułamek lutego wystąpiła w szczątkowej formie.

W ubiegłym roku były jeszcze dłuższe zimowe epizody, a śnieg przekroczył wysokość kolan. W ruch poszła łopata, a parokrotnie trzeba było wykopywać samochód z zasp, które tworzył na kształt ruchomych piasków wiatr. Tymczasem w tym roku sprawa wygląda zgoła inaczej.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

25 zł 50 zł 100 zł 200 zł 500 zł 1000 zł

Motyl w środku zimy

Owszem, ktoś powie, iż za nami srogi luty, ale to nie na takie, kilkustopniowe mrozy, kiedyś mówiło się, iż czas przyszykować porządne buty. Mieliśmy tylko epizod zimowy z cienką warstwą białego puchu, która nie potrafiła na długo przykryć ziemi. Pewne jest, iż koniec stycznia i luty upłynęły pod znakiem wyższych temperatur, niż wskazywałaby norma – już miesiąc temu zobaczyłem pierwszego motyla, a przecież swoje felietony piszę w bliskim sąsiedztwie polskiego bieguna zimna.

Motyl widziany w środku zimy jest zwiastunem ocieplenia. Podobno w różnych miejscach kwitną już leszczyny i przebiśniegi. A im dalej na południe i zachód, tym większa szansa na inne wczesnowiosenne kwiaty. W tym rozregulowanym zmianami świecie postanowiłem jak ten motyl, wysiedzieć się dłuższą chwilę na słońcu. Bo to, czego mi brakowało zawsze zimą, to światła.

Zimowe mgły nie ułatwiały słońcu przebicia się ze swoją tarczą. Dość gęsty mglisty kożuch spowijał niebo najczęściej w styczniu. Jesień, którą kiedyś zwiastowały mgły, zdawała się nie oddać jeszcze swojego ducha. A mimo to polubiłem tę mgłę i spacery, po dość mrocznym lesie. I te chwile, kiedy chmury i szaruga ustępowały prześwitom, przez które docierało światło. Jedną z takich wędrówek zapamiętam szczególnie.

W niepozornym sosnowym lesie spotkało się słońce i deszcz. Wyglądało to niezwyczajnie. Podobnie jak samotna ałycza na miedzy, która wciąż rośnie, bo jeszcze – na szczęście – nikt nie wpadł na pomysł jej wycięcia. Kiedy dojrzewały owoce, pod drzewo przychodziły sarny. Teraz pozbawiona liści, wyglądała urodziwie na tle białej jak mleko mgły. Sprawiała, iż na chwilę uwierzyłem, iż świat jest monochromatyczny i są na nim tylko biel i czerń ze swoimi odcieniami.

Dopiero w lutym przyszło kilka dni ze słońcem. Z jednej strony światło cieszy. Z drugiej wobec braków opadów i cienkiej pokrywy śnieżnej, zwiastowało pogłębianie się suszy. I to pomimo paru nocy, kiedy temperatura spadała poniżej minus dziesięciu stopni Celsjusza.

Producenci rolni, którzy tak często jako pierwsi podnoszą larum, iż ich zdaniem jest za dużo wody, będą pomstować na jej brak

Paweł Średziński

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Dzień jeszcze krótki

Dzień wciąż krótki – choć powoli się wydłuża – słońca mało, a ostatnie tygodnie obfitowały w dni ponure i szare. Wschód słonecznej tarczy było łatwo przeoczyć, podobnie jak jej zachód. adekwatnie ledwo wstawała ponad linię lasu, żeby zapaść się znów wśród czubków drzew. Stąd każdy zimowy dzień ze słońcem jest tym najlepszym momentem do leżakowania. Zdaje mi się w takich chwilach, iż słońce do mnie się uśmiecha. Odwzajemniam ten uśmiech, ale potem przychodzi pewna refleksja.

Od kilku lat obserwuję regularnie te same skrawki Puszczy Knyszyńskiej, o której napisałem już dwie książki. Po roku przeglądam zdjęcia zrobione tego samego dnia i odkrywam, iż rok temu był jeszcze w lesie śnieg. Chociaż pod koniec stycznia raczej już topniał, a w lutym były jego resztki, to mimo wszystko zalegał w cieniu drzew. W tym roku śniegu nie było ani w styczniu, ani w lutym – poza tym epizodycznym. A jeżeli nie ma śniegu, to nie będzie i wody. To brzmi dość złowieszczo, bo i tak notowaliśmy w 2024 roku, w krainie między Biebrzą i Narwią suszę hydrologiczną. Teraz wiele wskazuje, iż będzie gorzej.

Bez opadów, bez śniegu, bez powoli roztapiającej się śnieżnej pokrywy – co pozwalało wybudzić się w przewidywalny sposób roślinom i zwierzętom – mamy porę roku, która nie odpowiada tradycyjnemu podziałowi na cztery pory roku. Być może jeszcze za naszego życia będziemy musieli to wszystko przedefiniować. To jednak wciąż odległa przyszłość, bo liczy się tu i teraz. A nasze tu i teraz jest suche, co oznacza mniej wody.

O tę wodę trwał bój przez cały styczeń, o którym już pisałem w jednym z felietonów. Wiele wskazuje na to, iż konsultacje skończą się konkluzją, iż się odbyły – a o tym, co będzie działo się na rzekach, i czy będą one rozjeżdżane przez koparki, ogałacane z drzew i pozbawiane bobrowych tam, zdecydują nie miłośnicy rzek, ale państwowi nadzorcy. Jednak to nie tylko kwestia urzędników, ale i tych osób, które użytkują brzegi rzek.

Otóż rolnictwo – dziś bez wątpienia zupełnie inne niż przed laty, w ogromnej części intensywne – domaga się, aby upraw nie zalewała im woda. A kiedy przyjdzie prawdziwa susza? Producenci rolni, którzy tak często jako pierwsi podnoszą larum, iż ich zdaniem jest za dużo wody, będą pomstować na jej brak. Tak, jakby nie istniał logiczny związek między tym, iż osuszają doliny rzek, zbliżając się do ich brzegu z terenami uprawnymi, a tym, iż obserwują efekt wysuszania. Wody jest coraz mniej i będzie mniej, ale wciąż, jak się okazuje, to ona jest wrogiem, a rzeka to tylko urządzenie.

Brak śniegu daje się już od lat we znaki przyrodzie. Nie tylko tej w nadrzecznych dolinach. Świerki, które swoją strategię opierają na cienioznośności i na dostępie do wody z roztapiających się wielkich śniegów, są wskazywane jako jedni z większych przegranych w dobie zmian klimatu. Na polskim biegunie zimna i w jego bliższych i dalszych okolicach jeszcze tego tak bardzo nie widać, bo wciąż ten świerk się odnawia, ale scenariusz jest raczej pesymistyczny.

Rozlewisk nie będzie!

Jeszcze więcej wskazuje na to, iż w tym roku nie zobaczę rozlewisk, którymi na krótko, ale jednak uraczyła mnie okaleczona Narew w miejscu, gdzie wpada do niej Biebrza. Mój znajomy, Piotr Dombrowski, wieloletni pracownik Biebrzańskiego Parku Narodowego, w dość dosadny sposób skwitował całą sytuację w swoim krótkim wpisie: „Obywatele – rozlewisk nie będzie. Tymczasem żurawie się drą, gęsi latają, a i chyba skowronka już nad turzycami widziałem”.

Ja, póki co pójdę pogapić się na trznadle, które swoimi żółtymi brzuchami zadają szyku zimie. Nie są anomalią o tej porze roku na drzewach, które rosną na mojej miedzy. W przeciwieństwie do skowronków, o których wspominał cytowany wyżej Piotr.

Przeczytaj również: Pozwólmy rzekom płynąć!

Idź do oryginalnego materiału