Gdy Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem: ”Za kogo uważają Mnie tłumy?”. Oni odpowiedzieli: ”Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni mówią, iż któryś z dawnych proroków zmartwychwstał”. Zapytał ich: ”A wy, za kogo Mnie uważacie ?”. Piotr odpowiedział: ”Za Mesjasza Bożego”. Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym nie mówili. I dodał: ”Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie”. Potem mówił do wszystkich: ”Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa”.
Słowa: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje”, brzmią jak mało zachęcające wezwanie. Kto by dzisiaj chciał zrezygnować ze swoich planów, marzeń, zaprzeć się tego wszystkiego i robić coś, co się akurat Panu Bogu uwidziało. Brzmi to jak oddanie się w niewolę, swoiste zniewolenie. A jednak, w rzeczywistości jest to zaproszenie do prawdziwej wolności i życia poświęconego dla innych.
Pan Jerzy marzył, by zostać muzykiem. Miał prawdziwy talent, plany, zaproszenie na wyjazd za granicę, aby tam robić muzyczną karierę. Gdy urodziła się jego córka z niepełnosprawnością, podjął decyzję: zostaję. Zrezygnował z wielkiej kariery, ale – jak sam powiedział – osiągnął coś większego: był ojcem na co dzień, był oparciem. To było jego codzienne branie krzyża. Nie narzekał. Dlaczego? Bo kochał. I w tym naśladował Jezusa.
Wielu z nas uważa, iż krzyż to tylko cierpienie. To wierność – także wtedy, gdy jest trudno. To przyjęcie obowiązków, trudności, czasem niezrozumienia – bez ucieczki. Nie każdy krzyż jest spektakularny. Niektóre są ciche i ukryte. Pani Zofia pracowała jako nauczycielka w szkole, gdzie dzieci często były agresywne, zaniedbane, niechętne do nauki. Miała ofertę pracy w prywatnej szkole z o wiele lepszymi warunkami. Jednak została tutaj. Dlaczego? Bo kochała. I w tym naśladowała Jezusa. Sama mówiła: „Wiem, iż tutaj jestem potrzebna. To nie jest łatwe, ale wiem, iż mam tu być.”
Jej krzyżem była codzienna cierpliwość i wytrwałość. Nie robiła tego dla chwały, ale z miłości. Naśladowała Jezusa – cicho, konsekwentnie, z sercem.
Naśladować Jezusa – to wybierać drogę miłości. Nie musimy iść do Jerozolimy, jak Jezus, ale możemy iść do drugiego człowieka. Nie musimy nieść fizycznego krzyża, ale możemy nieść trudne relacje, niezrozumienie, obowiązki – i przeżywać je z Bogiem.