Na pograniczu wiary i psychologii

1 tydzień temu
Zdjęcie: Psychoterapia


Pełna ufności modlitwa i terapia wcale się nie wykluczają. Co więcej, jeżeli rozwijamy się i psychicznie, i duchowo, mamy szansę na naprawdę piękne i twórcze życie.

Fragment książki „Duch, psychika, ciało. Najczęściej zadawane pytania”, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa W drodze. Tytuł pochodzi od redakcji Więź.pl

Magdalena Kaniewska: Jak odróżnić życie duchowe od psychicznego?

Tomasz Franc OP: Ta kwestia przysparza nam zwykle wielu kłopotów. Ważne jest, aby mieć świadomość, iż w tym, co w nas duchowe, zawsze obecne są elementy emocjonalności i psychiki. Starożytni mawiali, iż w naszym umyśle nie ma niczego, co wcześniej nie znalazłoby się w którymś z naszych zmysłów.

Te podstawowe zmysły – wzrok, słuch, węch, smak czy dotyk – są bramami do umysłu; za ich pośrednictwem doświadczamy świata i budujemy naszą tożsamość w relacji z drugim człowiekiem. Przechodzimy drogę rozwoju od tego, co konkretne i elementarne, do tego, co symboliczne. Można by powiedzieć: przemierzamy drogę od lubienia czegoś w kimś do kochania tej osoby w całości.

Pan Bóg nie daje nam doświadczeń duchowych, które wykraczają poza tę zwyczajową drogę. choćby duchowe wizje mistyków zawsze były konstruowane właśnie z tych ziemskich cegiełek. Pan nie wrzuca w nasz umysł czegoś, co pochodzi z innej cywilizacji i z czym nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy.

My oczywiście możemy być zaskoczeni takim albo innym doświadczeniem na modlitwie, może obrazem, skojarzeniem czy uczuciem, ale to wszystko ma korzeń w naszym wcześniejszym doświadczeniu. Zatem te odczucia koncentrują nas na sobie samych, na naszym wnętrzu, na doznaniach, natomiast rzeczywistość duchowa pociąga nas z kolei do tego, co znajduje się poza nami.

Oczywiście przez cały czas wyraża się to w znanych nam, ziemskich kategoriach, ale duchowy aspekt naszego człowieczeństwa uzdolnia do wyjścia poza własny egocentryzm. Przypomina mi się Hymn o miłości (1 Kor 13) – tam miłość, ta duchowa, nie unosi się pychą, nie zazdrości, nie szuka swego, czyli oczyszcza się z tych zmysłowych kategorii kochania, by spełniać się w duchowym miłowaniu. Przykładem duchowego wymiaru miłości – najprostszym – jest miłość rodzica do dziecka. Podziwiam tych, którzy mając dzieci, rezygnują z siebie dla ich dobra.

Jak zatem odróżnić życie duchowe od życia psychicznego?

– Niech posłuży nam w tym zdanie: „Tam, gdzie kończy się «ja», zaczyna się «ty»”. W pewnym sensie materialne, naturalne zmysły, instynkty, pragnienia prowadzą nas do kochania, z którego powstaje życie. To, co w nas duchowe, pozwala nam zaś o to życie się troszczyć – nie tylko o potomstwo, ale w ogóle o życie w drugim człowieku.

Dzięki temu jesteśmy w stanie bezinteresownie się poświęcać – a to już jest wymiar duchowy. Podobnie na modlitwie. jeżeli nadmiernie skupiamy się na własnych zmysłach, to zaczynamy kontemplować siebie samych i martwimy się tym, iż nie potrafimy się modlić.

Nie ma ludzi niezależnych – każdy jest z kimś związany. Warto jednak wiedzieć, od kogo zależymy, w której przestrzeni życia. Zasada ta dotyczy również duchowości

Tomasz Franc OP

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Próbujemy wówczas ujarzmić i wyciszyć zmysły, ale kończy się to zwykle tym, iż i tak nie możemy doświadczyć wymiaru duchowego w modlitwie, która jest relacją skierowaną ku Bogu, ku Jego słowu, a wreszcie sprawdzającą się w miłości bliźniego, czyli znów poza nami samymi.

Święty Jan Apostoł w swoim liście pozostawił doskonały sposób na to, jak rozróżnić pomiędzy psychiczno-emocjonalną zdolnością do kochania a wymiarem duchowym miłości. Zadał najważniejsze pytanie: „Jak możesz kochać Boga, którego nie widzisz, skoro nie kochasz bliźniego, którego widzisz?” (por. 1 J 4, 20). Polecam ten list tym, którzy chcą się dowiedzieć, jak rozróżnić życie psychiczno-emocjonalne od duchowego.

Czy jeżeli idziemy na terapię, zamiast ufać i się modlić, to postępujemy wbrew wierze?

– Z całą pewnością nie. Zatroszczenie się o siebie poprzez terapię nie jest wystąpieniem przeciwko wierze. Przeciwnie, to bardzo mądre podejście wiary. Ufność w wierze i zadbanie o siebie poprzez sięgnięcie po pomoc specjalisty – jedno drugiego nie wyklucza. Więcej, to dopełnienie pięknego dobra w człowieku. jeżeli ktoś przychodzi na terapię, to należy pamiętać, iż przystępuje do niej z całym swoim bogactwem emocjonalno-psychiczno-duchowym. Dla osoby wierzącej oznacza to także obszar wiary. Zdrowa terapia zatem polega na umocnieniu tej ludzkiej części emocji i psychiki, ale zgodnie z porzekadłem: w zdrowym ciele zdrowy duch.

Jeśli więc będziemy wzrastali w wolności, podejmowali odpowiednie refleksje, jeżeli zapanujemy nad naszą impulsywnością, emocjonalnością i potrzebami oraz instynktami, to zaowocuje to również zdrową duchowością, dobrym podejściem do religijności. choćby jeżeli mamy różne pytania czy problemy; choćby jeżeli borykamy się z brakiem tolerancji na pewne rzeczy, to będziemy potrafili o tym myśleć, wewnętrznie o tym dyskutować, zaufać autorytetowi i jednocześnie go kontrolować i sprawdzać.

Nie pogubimy się jak dzieci we mgle, a zarazem będziemy potrafili być w zależności, która jest naturalna dla wszystkich człowieka. Nie ma ludzi niezależnych – każdy jest z kimś związany. Warto jednak wiedzieć, od kogo zależymy, w której przestrzeni życia. Zasada ta dotyczy również duchowości.

Zatem podsumujmy: pełna ufności modlitwa i terapia wcale się nie wykluczają. Co więcej, jeżeli rozwijamy się i psychicznie, i duchowo, mamy szansę na naprawdę piękne i twórcze życie.

Co się dzieje, gdy w trakcie terapii dochodzimy do wniosku, iż nasza wiara jest słaba albo iż nas osłabia?

– Nie ma czego się bać. Dlaczego? Otóż czasem wiara służy nam jako pewnego rodzaju system odpowiedzi, których nie szukamy we własnym wnętrzu. Wolimy coś przyjąć na wiarę, niż przeżyć własnym życiem i uwierzyć. Czyli postępujemy jak fideiści, którzy wierzą, żeby nie mieć wątpliwości. A może te wątpliwości, pytania są naturalne dla naszego rozwoju?

Nie bójmy się, gdy dostrzeżemy, iż wiara czasem przesłania nasze problemy psychiczno-emocjonalne albo powoduje, iż gdy pojawiają się jakieś trudności, nie patrzymy na siebie krytycznie. To też jest wezwanie do pogłębienia zdrowej wiary i szansa na przygodę integracji wewnętrznej, związanej z przepracowaniem własnej duchowości, psychiki i emocji.

Nowość Nowość Promocja!
  • Barbara Józefik
  • Katarzyna Sroczyńska

Gender w gabinecie

39,99 49,99
Do koszyka
Książka – 39,99 49,99 E-book – 35,99 44,99

Należy się jednak wystrzegać terapeutów, którzy szydzą z wiary. Zdarzają się takie sytuacje, iż terapeuta zdradza swój światopogląd – na przykład, iż jest ateistą – i postawę wiary ocenia jako infantylną. Mamy prawo nie wyrażać na to zgody. Oczywiście czasem wiarą usprawiedliwiamy jakieś np. niedojrzałe zachowania, chociażby unikanie odpowiedzialności. Gdy jednak terapeuta wyszydza światopogląd klienta albo dyskredytuje go i ujawnia swoje własne nieprzepracowane emocje w stosunku do wiary, wówczas mamy do czynienia z nadużyciem. To znaczy, iż specjalista przekracza pewną granicę, narzuca nam jakieś odpowiedzi.

Tutaj trzeba być i ostrożnym, i krytycznym. Zanim jednak bym się zbuntował, zastanowiłbym się nad tym głębiej. A co, jeżeli może ten psychoterapeuta ma rację?

Pomyślałbym i może zaczął szukać innego terapeuty?

– Niekoniecznie. Z takimi sytuacjami warto się zmierzyć, pokłócić się, porozmawiać, a choćby podważyć własne pewniki i szukać w sobie nowych odpowiedzi. Terapeuta, który w pewnym sensie narzuca nam odpowiedzi, powtarza ten schemat i nie ma w sobie umiejętności autorefleksji, jest toksyczny. Przecież terapeuta też ma słabości. jeżeli jednak potrafi to dostrzec, wprowadzić w terapię, pomyśleć o tym, to też jest dobre dla jego pacjenta czy klienta. choćby jeżeli się wycofa, to pozostawia poczucie szacunku. Nie szukałbym więc od razu kogoś innego. Raczej bym się zastanawiał, przeżywał, rozważał, kłócił się, aktywnie wydobywał się z tej sytuacji. To umacnia, naturalnie oczyszcza. Przecież jeżeli ktoś nas zrani, to nie oznacza od razu, iż musimy odrzucić tę osobę i budować relację z kimś innym. Czasem warto się pokłócić, by coś naprawić.

A czy w takiej sytuacji warto byłoby również poszukać osoby duchownej, z którą można by na ten temat porozmawiać?

– Myślę, iż jak najbardziej, przy czym dla osoby wierzącej lepszy jest terapeuta, o którym można powiedzieć: „wiem, iż nic o nim nie wiem”, mający neutralne nastawienie. W takiej sytuacji warto także mieć mądrego kierownika duchowego, który nie pełni funkcji quasi-terapeuty, nie będzie nas buntował ani wzmacniał naszego „ja” wiary przeciwko „ja” terapeutycznemu. Chodzi o takiego kierownika, który zada pytania albo powie: „Słuchaj, to się nadaje na terapię, to nie jest problem duchowy”. Warto, aby osoba wierząca korzystała, jeżeli nie z kierownictwa duchowego, to ze stałego spowiednika, bo ten będzie ją znał, widział jej rozwój albo na przykład opory przed ujawnianiem w terapii pewnych rzeczy, które są istotne dla rozwoju.

Kim jest psycholog, a kim spowiednik? Czy spowiednik zrozumie, iż pod grzechem może się kryć coś innego?

– Psychologowi jest łatwiej niż spowiednikowi, bo jego praca wymaga zajęcia postawy neutralnej. Ma on za zadanie przyjąć wszystko, co pacjent mówi, zaakceptować jego stan wiedzy i sposób postrzegania świata. I oddaje pacjentowi swoje przemyślenia, ale one są neutralne, bez oceniania, bez kategoryzowania. Podczas psychoterapii to pacjentowi pozostawia się wybór; to on decyduje, czy wdroży jakieś działania w życie, czy nie. Jest to więc droga łatwiejsza, choć bywa taka tylko pozornie, bo przecież czasem trudno zachować neutralność. Jest ona oczywiście elementem pracy terapeutów i tego uczy się ich już w szkołach psychoterapeutycznych.

Spowiednik natomiast nie może być neutralny. Jego rolą jest pomóc spowiadającemu się w ocenie sytuacji i zaktywizować go do działania, zgodnie z przykazaniami i nauką Kościoła. Czasem więc to, co powie nam spowiednik, może okazać się przykre, choć oczywiście nie jest to usprawiedliwienie dla tych spowiadających, którzy są niedelikatni.

Mądrość i kompetencja w konfesjonale nie idą w parze z zarozumialstwem; ktoś, kto wyżywa się na penitencie albo wyolbrzymia sprawy, z którymi ktoś przyszedł do konfesjonału, nie jest dobrym spowiednikiem. Kapłan musi pamiętać, iż człowiek w czasie spowiedzi ujawnia swoje osobiste, często skrywane, myśli i emocje.

Spowiednik powinien pomóc w rzetelnej ocenie sytuacji. Owszem, to, co mówi, może się okazać trudne, może się nie spodobać. Tym bardziej więc forma przekazu tych niełatwych do przyjęcia treści musi być nienaganna. Penitent może odczuwać trudności w związku z tym, iż przyjdzie mu coś przepracować – na co czasem niekoniecznie ma ochotę. Może mu się choćby nie spodobać, iż jego postępowanie zostało nazwane grzechem.

Myślę więc, iż spowiednik raz po raz staje wobec trudnego zadania, bo gdy pomaga, musi stosować się do bardzo jasnego, ustalonego systemu moralnego. Jednocześnie często nie ma narzędzi takich jak terapeuta – chociażby w postaci superwizji, gdzie jest miejsce na to, by skonsultować konkretny przypadek. Psychoterapeuta może powrócić do problemu na następnej sesji, choćby jeżeli go poniosą emocje, wrócić do pewnej neutralności. Spowiednik czasem ma tylko parę minut. Musi w tym czasie pomieścić bardzo dużo, w dodatku z nikim o tym później nie porozmawia.

Spowiednik jest często o wiele bardziej narażony na traumatyzację niż terapeuta. Superwizja, wsparcie, omówienie problemu – to wszystko odpada, bo obowiązuje go tajemnica

Tomasz Franc OP

Udostępnij tekst
Facebook
Twitter

Powiem coś bardzo trudnego, może niepopularnego. Uważam, iż spowiednik jest często o wiele bardziej narażony na traumatyzację niż terapeuta. Spowiednik słyszy różne słowa; opowiada mu się o wydarzeniach, które odciskają się na jego psychice, wpływają na emocje. Nie zawsze potrafi sobie z tym poradzić, nie ma narzędzi, które pomogłyby mu w lepszym znoszeniu tego trudu.

Superwizja, wsparcie, omówienie problemu – to wszystko odpada, bo obowiązuje go tajemnica. Nie chcę dramatyzować, bo gdy ktoś regularnie spowiada, to nie pamięta usłyszanych sytuacji ani grzechów. To jest w pewien sposób pomocne. Bądźmy wyrozumiali dla spowiedników, nie wpadajmy jednak w takie myślenie, iż są to ludzie całkowicie przygnieceni trudnymi do udźwignięcia emocjami. Owszem, bywa ciężko, ale to nie może być usprawiedliwieniem dla człowieka, który jest w konfesjonale grubiański, oschły, niedelikatny.

Czy spowiednik powinien mieć przygotowanie psychologiczne?

– To jest bezdyskusyjne. W seminarium są przedmioty z psychologii, ale na stosunkowo wczesnym etapie studiów i bardziej wiążą się z warstwą akademicką, a nie z edukacyjno-praktyczną. Zagadnienia z psychologii, szczególnie klinicznej, powinny być powtarzane diakonom, którzy przecież niebawem będą spowiadali. W naszym zakonie mamy tzw. spowiednictwo, w ramach którego bracia uczą się o spowiedzi właśnie od strony psychologicznej, psychiatrycznej. Każdy spowiednik powinien też cały czas uaktualniać wiedzę i pracować nad swoją wrażliwością.

Myślę, iż spowiadanie jest jedną z najważniejszych posług w życiu kapłana. Jednocześnie to właśnie podczas spowiedzi występuje największe ryzyko poranienia człowieka w jego sferze emocjonalnej i psychicznej. Pamiętajmy, iż kapłani też są penitentami. Też się spowiadają i mając to doświadczenie, powinni z wrażliwością sprawować swoją posługę w konfesjonale.

*

W 2023 roku na kanale YouTube dominikanie.pl wyemitowany został cykl filmów zatytułowany „Q&A Psychologia i wiara”. Ojciec Tomasz Franc – dominikanin, psycholog i certyfikowany psychoterapeuta Polskiego Towarzystwa Psychologicznego – odpowiedział w nich na blisko 50 pytań od widzów, które dotyczyły kwestii z pogranicza psychologii i wiary.

Pytano m.in. o sens życia, doświadczenie depresji i straty, sens cierpienia, homoseksualizm, egzorcyzmy i opętania, natręctwa, a także o nurty psychoterapii i rolę, jaką w leczeniu odgrywają duchowni oraz psychoterapeuci. Ojciec Tomasz poruszył również inne zagadnienia takie jak chociażby cuda, wolna wola, poczucie własnej wartości, wstyd. Zespół dominikanie.pl nagrał odpowiedzi na wszystkie zapytania widzów. Filmy przybrały formę wywiadu, a w rolę pytającego wcieliła się autorka niniejszego wstępu, Magdalena Kaniewska.

Idź do oryginalnego materiału