Moje Boże Narodzenie z Yanomami – s. Marzena Kotuła

misjesalezjanie.pl 1 dzień temu

6 stycznia to DZIEŃ MODLITWY I POMOCY MISJOM.

Misjonarki i misjonarze salzjańscy pracują w wielu regionach świata, niosąc pomoc, edukację, rozwój infrastruktury, budują szkoły, ortoria, kościoły.

Dziś zapraszamy Was do odległej WENEZUELI. Siostra Marzena Kotuła od 3 tygodni doświadcza pięknej misji wśród plemienia Yanomani w lasach deszczowych Amazonii. Mieszka w małej osadzie Boca Mavaca nad rzeką Orinoko. Przeczytajcie jak wyglądały jej Święta Bożego Narodzenia.

24 grudnia 2024r. przeżywałam moją pierwszą Wigilię w Boca Mavaka. Tutaj jest inny świat. Ludzie żyją bez kalendarza, bez zegarka. Nie wiedzą jaki jest dzień, czy niedziela czy poniedziałek. Nie ma to dla nich różnicy. Na misji nie mamy lodówki, pralki. Mięso czy ryby wędzi się na ognisku. Żywności tego typu nie przechowuje się dłużej niż 2-3 dni. 3 razy w ciągu roku przypływają do nas transporty suchego prowiantu – ryż, makaron, mleko w proszku, sardynki. Mamy agregat, a z niego prąd dwa razy w ciągu dnia przez 2 godziny. Włączamy o 9 rano i wyłączamy o 11. A wieczorem włączamy od 18 do 20. I idziemy spać, bo jest ciemno. Czasem przy małej latarce można coś jeszcze poczytać. Wstajemy rano, o piątej, szóstej, tak jak robi się jasno. Żyjemy tak jak Pan Bóg daje światło. Agregat jest na ropę, o którą tu trudno. Paliwa potrzebujemy też, aby dopłynąć łodzią do plemion Yanomami. Niektóre z nich odwiedzamy tylko 3 razy w roku, bo na więcej nie ma paliwa.

Tydzień przed Bożym Narodzeniem odwiedzaliśmy osady plemion Yanomami. Jak to wyglądało? Jest nas tutaj tylko 3 księży i 3 siostry, więc dwójkami bierzemy łódkę i płyniemy w górę rzeki. Zapraszaliśmy ich na Mszę św. i mówiliśmy, iż wieczorem 24-tego przepłyniemy, żeby właśnie dzielić z nimi Boże Narodzenie. Potem mieliśmy aktywności z dziećmi typu oratorium. Zabraliśmy ze sobą paczkę mleka i ryżu. My animowaliśmy czas dzieciom, a osoby ze wspólnoty gotowały wielki garnek kremu z ryżu i mleka. Często jest to jedyny posiłek, który zjadają w ciągu dnia.

W Wigilię, tak jak zapowiedzieliśmy, pływaliśmy do wspólnot. Wszyscy radośnie witali nas na brzegu rzeki, szczególnie dzieci. Potem wszyscy wychodzili na plac, który stanowi centrum osady i miejsce spotkań. Dokoła placu są okrągłe domy zbudowane na czterech palach, pokryte dachem z trzciny. W środku jest palenisko i zawieszone hamaki.

Wcześniej gdy ich odwiedzaliśmy, mówiliśmy, żeby przygotowali żłóbek – świętą Rodzinę. Wszystkie domy miały przygotowane żłóbki! Wykonali jej z gliny – nad rzeką Orinoko jest taki biały piasek, z którego przez 2 dni lepili figurki Jezusa, Maryi, Świętych i inne. Całą wspólnotą obeszliśmy wszystkie żłóbki. Zatrzymywaliśmy się przy każdej szopce, śpiewając, błogosławiąc, przytulając. Podzieliliśmy się tą radością. Potem tym co każdy miał – upieczoną rybą, kawałkiem kassawy. Ugotowaliśmy razem krem z ryżu. Po południu wróciliśmy do domu, żeby przygotować naszą Wigilijną kolację. Wieczorem poszliśmy na Mszę św., modląc się za te wszystkie wspólnoty i za naszych bliskich. Potem zasiedliśmy do stołu jedząc posiłek z mięsem.

W Boże Narodzenie, 25 grudnia, w kaplicy mieliśmy Mszę św. dla wszystkich wspólnot. Od rana, od godziny siódmej, ósmej przypływały bongo, takie małe łódeczki drewniane. Przybywali katolicy, którzy są ochrzczeni, i ci, którzy się przygotowują do chrztu. Wszyscy w swoich strojach i wymalowani – bo oni, gdy mają święto, malują twarze. Po Mszy świętej były gry, piłka nożna, siatkówka i zabawy dla dzieci. W międzyczasie trzy osoby gotowały wielkie trzy garnki ryżu z fasolą i kassawą. Był posiłek dla wszystkich, a przybyło ok. 150 osób z różnych osad. Niektóre znajdują się blisko nas np. na drugim brzegu rzeki. Inne idą 45 minut pieszo przez selwę (las deszczowy). Są wspólnoty, które mieszkają w górze rzeki, przypłynięcie do nas zajmuje im pół godziny, innym godzinę. Najdalsze rodziny mieszkają do nas 2 godziny płynięcia rzeką.

Po południu już wszystko tu funkcjonowało normalnie. Żyjemy nad rzeką, gdzie jest tylko misja, nie ma żadnego w pobliżu domu, nikt tutaj nie mieszka. Ludzie przybywają do nas szukając wszystkiego, także nieważne czy są święta czy nie. Przybywają, bo potrzebują tabletkę na ból głowy, potrzebują jedzenia. Nie możesz odesłać kogoś, kto płynie 2 godziny. Co jedni przynoszą, potem inni wynoszą. Przypływają też z ledwo narodzonymi dziećmi, żeby je zapisać. U nas jest jedyny oficjalny zeszyt państwowy rejestrujący narodziny. Misja prowadzi też szkołę dla dzieci do szóstej klasy, traktowana jest jak szpital.

Moja odpowiedzialność tutaj, to prowadzenie małej pracowni krawieckiej. My kupujemy materiał, mamy maszyny do szycia, takie poniemieckie napędzane nogą, bo nie ma prądu. W grupie mam 16 kobiet. Szyjemy spodenki, koszulki, spódnice i „mamasi” – taka przepaska przez szyję do noszenia dziecka. Obowiązuje tu handel wymienny, pieniędzy tu nikt nie ma. Wymieniamy uszyte ubrania za kassawę, rybę, mięso upolowane w selwie. Dwa duże placki z mąki to jedna koszulka, jedne spodenki. To co dostajemy z tej wymiany, nie jest dla nas, ale idzie na stołówkę, na obiad dla dzieci i dla ludzi, którzy tutaj przychodzą w poszukiwaniu jedzenia. Dawniej docierało tutaj jedzenie państwowe, jako pomoc. Teraz nie dociera nic. Żyją oni z tego, co da las i rzeka. Nie zawsze jest im łatwo. Na przykład teraz, od dwóch tygodni nikt nie przyszedł z rybą, bo mamy czas suszy. Nie pada deszcz i rzeka opada, woda jest ciepła. Mamy więc miesiące – grudzień, styczeń, luty – gdzie nie ma ryby. Jest trudno, bo cierpią głód. Jedzą co mogą. Wczoraj jedli papugi, które gotuje się jak kury.

Święta były dla mnie niesamowitym doświadczeniem. Dla ludzi z plemienia Yanomami to dzień jak co dzień z akcentem Świąt. Dla nich Boże Narodzenie to wyjść dwa dni prędzej do lasu deszczowego, złowić zwierzynę, wypłynąć na rzekę i złowić ryby, żeby 24 grudnia razem ze wszystkimi rodzinami zamieszkującymi wioskę wspólnie spożywać przygotowane jedzenie. I to jest święto. Wszystko odbywa się tu wspólnotowo. Wspólne jedzenie, wspólne wyruszenie na łowy. Gdy mężczyźni wracają z upolowanymi zwierzętami, kobiety i dzieci wychodzą, żeby ich powitać. Potem jest wspólnotowe przygotowanie i opiekanie mięsa, żeby w Boże Narodzenie świętować wspólnie. Świętowaniu towarzyszą gry. Mężczyźni grają w piłkę nożną. Uwielbiają to. Wszyscy razem biegają za piłką. Kobiety uwielbiają grać w piłkę siatkową. Mają dużą siłę, gra z nimi do przyjemności nie należy. Grają choćby kobiety w ciąży, na kilka dni przed porodem. To są mocne kobiety. A wieczorem tańczą. Wspólne zabawy, gry, tańce i jedzenie to jest Boże Narodzenie. Niektórzy, którzy są katolikami przypływają potem do nas na Mszę św. A potem my jako wspólnota przez tydzień odwiedzamy ich wspólnoty. Dla nich to jest święto, iż misjonarze przypływają z błogosławieństwem, z modlitwą. Rozmawiamy. Nie ma wielkich nauk. To jest dzielenie życia.

To jest piękna misja. Pan Bóg mnie posłał na kawałek Nieba na Ziemi.

Idź do oryginalnego materiału