Najprostsza rada to nie kopać się z koniem, tylko przykładem dobrego życia, pełnego sensu, treści i duchowości, skupiać wokół siebie wiernych. Co jednak o dobrym życiu, pełnym miłosierdzia, pokory i skromności – te cnoty bardzo by nam się przydały wobec rozpasanego konsumpcjonizmu, który niszczy planetę – wie dzisiejszy Kościół? Sądząc z podejmowanych uporczywie działań – niewiele, bo w ogóle po nie nie sięga.
Sądząc z podejmowanych działań, wie za to wiele o politycznych naciskach, o działaniu z pozycji siły, o pragnieniu wpływania na wiernych przymusem i również przymusem, z pomocą państwa, zdobywaniu nowych, w postaci tych nieszczęsnych uczniów, którzy muszą, muszą przychodzić na katechezę, bo inaczej dostaną pałę i nieobecność. Ale jak będą grzeczni i sprytni – to mogą podciągnąć sobie średnią na świadectwie.
Być może Kościół przemyśleć to, czego i jak naucza? Może młodzież ma dość przymusu i przekupstwa? Może po prostu szkoda jej czasu w religię, która nie daje żadnego wsparcia wobec rzeczywistości i przyszłości?
Komunikaty wydane przez KEP po zebraniu dowodzą, iż przemyśleli niewiele. Religia na pierwszej lub ostatniej godzinie ma, według Konferencji Episkopatu Polski, godzi w prawa uczniów i katechetów, a całe rozporządzenie jest bezprawne, bo „nie osiągnięto co do jego treści wymaganego ustawowo porozumienia z Kościołem katolickim i innymi zainteresowanymi związkami wyznaniowymi”. Brak porozumienia wynika z asertywnej postawy Barbary Nowackiej i nieustępliwości Episkopatu, który na informację o zmniejszeniu liczby godzin religii zaproponował – o czym mówiła Nowacka w zeszłym tygodniu w TVN24 – żeby religia była przedmiotem obowiązkowym.
Rozliczyć biskupów
Tej postawie Episkopatu dziwi się ks. prof. Andrzej Kobyliński – etyk, filozof, wykładowca UKSW, który w podcaście „Rzeczpospolitej” w rozmowie z Joanną Ćwiek-Świdecką domagał się ewaluacji biskupiej polityki ostatnich dwudziestu pięciu lat. To ogromnie interesująca rozmowa, łącznie z konwencją, kurtuazyjną wymianą informacji o doświadczeniach z zimnych sal parafialnych, za starych, dobrych, komunistycznych czasów, kiedy zmarznięte dzieci gromadą czekały na lekcję religii, i charakterystyczną ostrożną, czujną uniżonością prowadzącej wobec autorytetu księdza profesora.
Prof. Andrzej Kobyliński w rozmowie tej wprost ujawnia pęknięcie w Kościele, wszechwładzę i brutalność biskupiej władzy choćby wobec swoich. Ich tryumfalizm po 1990 roku, kiedy zdobyli potężny polityczny wpływ na państwo. Kompletny brak refleksji nad sensem nauczania religii w szkołach, zadufanie i pewność, iż to państwo załatwi im rzesze posłusznych wiernych. A choćby teraz, w obliczu klęski, kiedy – co rozmówca „Rzeczpospolitej” mówił wprost – w dużych miastach na religię chodzi co najwyżej kilkanaście procent dzieci, a w Szczecinie tylko dziesięć, jedyne, na co ich stać, to bezsilna złość, groźby i manipulacje.
Na refleksję zdobywa się za to ks. Kobyliński. Jego zdaniem przyczyny klęski są dwie: zewnętrzne i wewnętrzne. Zewnętrzne to dobrobyt, konsumpcyjny model życia i zachodnie wzorce kulturowe. W skrócie: „zgniły Zachód”. Wewnętrzne – upadek wiarygodności Kościoła, niekończące się skandale biskupów i księży. Czyli wszystko zgniło. Ale najważniejszy jest według niego niewłaściwy sposób nauczania katechezy. Ten błąd popełniono już dawno temu, przekonuje ksiądz, wprowadzając do szkół katechezę, a nie religię, co ma być źródłem całego chaosu i problemów. W jego przekonaniu religia nadaje się doskonale na przedmiot szkolny, bo uczy o jej wpływie na sztukę i kulturę, a katecheza powinna być prowadzona w parafiach. Tak podobno jest w wielu krajach Europy, a najlepiej we Włoszech, gdzie na religię uczęszcza aż 90 proc. dzieci.
Kościół nie chce płacić za „budowanie relacji z Chrystusem”
Mamy więc nowy pomysł, który miałby być kompromisem: w szkole obowiązkowy przedmiot religii, zwłaszcza katolickiej, mówi ksiądz, ale też innych. Na nieśmiałe pytanie prowadzącej, czy może religioznawstwo, ksiądz odpowiada, iż może się różnie nazywać, ale z rozmowy widać, iż jednak religia i to chrześcijańska. Za to katecheza, czyli wzywanie młodego człowieka do nawrócenia, uczenie modlitwy, wprowadzenie w świat sakramentów, kształtowanie postawy religijnej – miałoby się odbywać w sali parafialnej. Oczywiście to praca na kilkanaście lat – mówi ksiądz – bo brakuje infrastruktury, domów edukacyjnych, no i trzeba zgromadzić zastępy wolontariuszy, czyli katechetów, którzy chcieliby nauczać za darmo. Bo przecież Kościół, który, ubolewa ksiądz, nie ma pewnego źródła finansowania od państwa, a ma wybudowane obiekty, klasztory, kościoły, które trzeba utrzymać, nie będzie płacił za lekcje katechezy. Na takie rzeczy stać tylko państwo.
Jeżeli słuchając ks. Kobilińskiego zaczęliście myśleć, iż to przytomny człowiek, to do tej pory powinniście zauważyć przynajmniej dwie czerwone flagi. Raz – jego rada nie jest w gruncie rzeczy inna niż biskupów, których krytykuje: młodzież nie chce religii – trzeba dać jej więcej i uczynić ją obowiązkową. Dwa – Kościół nie chce płacić za budowanie „relacji młodych ludzi z Chrystusem”, czyli fakt, iż teraz płaci za to państwo, jest niczym innym, jak jedną z form danin państwa dla Kościoła.
Trzecia czerwona flaga to nadzieje ks. Kobylińskiego. Widzi on, iż choć w Polsce postępuje sekularyzacja, na świecie trend jest przeciwny. W Ameryce dokonał się przewrót, widać religijność J.D. Vance’a, widać oprawę religijną państwowych uroczystości – wzrusza się ksiądz. Nie, nie zająknął się o odważnej biskupce Waszyngtonu Mariann Budde, która wstawiła się za deportowanymi i ich rodzinami. Nie potępił napaści Trumpa i Muska na osoby LGBT, na zawieszenie prawa do azylu, na pomysł budowania obozu koncentracyjnego na Guantanamo dla migrantów.
Kompromis, którego nikt – poza Kościołem – nie potrzebuje
Na temat narastającej przemocy państw wobec migrantów, Kobyliński, tak jak niemal cały polski Kościół, milczy. Na temat katastrofy klimatycznej milczy, na temat wojen milczy. Jedyną sprawą, która księdza profesora interesuje, jest zakres sprawowanej przezeń władzy. I ze zmarnowania potencjału tej władzy chce rozliczać biskupów, z niczego więcej. A Barbarze Nowackiej proponuje kompromis, który nikomu nie jest potrzebny.
Ale nie tylko Amerykę stawia ks. Kobyliński za przykład, przywołuje też wzrost nastrojów religijnych w krajach muzułmańskich, w Bangladeszu czy Indiach.
Ksiądz profesor uważa, iż nad programem religii trzeba się wspólnie pochylić, ale to dopiero, kiedy ustanie w Polsce burza polityczna, bo teraz warunki są niesprzyjające. Pewnie jak wygra Nawrocki, który do poduszki czyta Biblię, a potem PiS z Czarnkiem wrócą do władzy, warunki będą znacznie lepsze, może choćby ks. profesor przestanie się gniewać na biskupów.
Bo wciąż Kościół polski może mieć nadzieję. Również „Rzeczpospolita” opublikowała sondaż, z którego wynika, iż Polak-katolik jeszcze żyje. 60 proc. Polaków uważa, iż wiara jest znaczącym lub kluczowym czynnikiem tożsamości narodowej, a 73 proc., iż przywódca powinien wiary bronić. Ale fundamentalistów w naszym kraju jest zaledwie trzy procent, z czego zdecydowana większość to wyborcy PiS. Dotyczy to też jednak starszych grup, młodzi od Kościoła odchodzą.
Dlatego mam nadzieję, iż Barbara Nowacka się nie ugnie, nie pójdzie na żaden kompromis z Kościołem, niepotrafiącym i niechcącym odciąć się od polityczno-konserwatywno-religijnej ofensywy, którą śmiało można porównać do kontrreformacji, a ta, jak wiadomo, skończyła się wojną trzydziestoletnią.