Katarzyna Szkarpetowska: Gdy był pan nastolatkiem, kościół kojarzył się panu z moherowymi beretami. Z czym kojarzy się panu dzisiaj?
Aleksander Beta*: Z kochającym Bogiem, który dał mi nowe życie. Z żywą wiarą i codzienną duchową walką.
W książce Trening ducha i ciała przeczytałam, iż pana nawrócenie rozpoczęło się 11 lat temu.
Tak. Można powiedzieć, iż od 2012 roku wciąż się nawracam. Walka trwa każdego dnia. Do Pana Boga przyprowadził mnie życiowy krach. Chodziło o pewną trudną relację, która się posypała. Dziś, z perspektywy czasu, podobnego doświadczenia nie nazwałbym krachem, co najwyżej zakrętem, ale wówczas miałem poczucie, iż ziemia osunęła mi się pod nogami. Nie widząc wyjścia z sytuacji, zawołałem do Pana Boga z głębi serca, żeby mnie uratował. Obiecałem Mu, iż jeżeli to zrobi, będę Mu służył do końca swoich dni. I On rzeczywiście mi pomógł.
Ważnym momentem była spowiedź, na którą wybrałem się do kościoła oo. dominikanów w Łodzi. Gdy wyznałem grzechy, ksiądz wręczył mi kartkę. Było na niej napisane: „Pwt 31,6”. Po powrocie do domu wziąłem do rąk Pismo Święte i odszukałem fragment z Księgi Powtórzonego Prawa, który spowiednik polecił mi przeczytać. Okazało się, iż są to słowa mówiące o odwadze i męstwie: „Bądź mężny i mocny, nie lękaj się, nie bój się ich, gdyż Pan, Bóg twój, idzie z tobą, nie opuści cię i nie porzuci”. Podjąłem decyzję, iż chcę pójść za Bogiem na całość. Że nie chcę spotykać się z Nim od czasu do czasu, ale być w relacji każdego dnia.
Jak to się stało, iż został pan świadkiem na ślubie swoich rodziców?
Gdy Pan Bóg wszedł w moje życie, dotknął również serc bliskich mi osób. Moi rodzice żyli w związku cywilnym, a więc niesakramentalnym, przez ponad trzydzieści lat. W trzydziestą rocznicę ślubu wybrali się do Rzymu. Mieli polecieć do Paryża, ale biuro podróży nie zebrało odpowiedniej liczby chętnych i w zamian zaproponowało wycieczkę do Włoch. Mama, modląc się przy grobie Jana Pawła II, mocno doświadczyła Bożego działania. Gdy wróciła z Rzymu, była niezwykle poruszona. Opowiadała, iż przy grobie papieża Polaka łzy same napływały jej do oczu.
Niedługo potem tata wybrał się ze mną na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy. Dla niego z kolei to był przełomowy czas. Na szlaku pątniczym poznał wspaniałych kapłanów, doświadczył żywego Kościoła, bliskości Boga. niedługo rodzice zdecydowali się na zawarcie sakramentalnego związku małżeńskiego. To, iż mogłem zostać świadkiem na ich ślubie, jest dla mnie niezaprzeczalnym dowodem na istnienie Pana Boga.
Mój tata, podobnie jak ja, formuje się w tej chwili w męskiej wspólnocie Wojownicy Maryi. Jeździmy razem na rekolekcje, konferencje, spotkania ogólnopolskie. Dla mnie to wielka łaska, iż mogę modlić się z ojcem ramię w ramię.
Jest pan dwukrotnym mistrzem Polski w judo, brązowym medalistą mistrzostw Europy. Jak pan patrzy na liczne sukcesy, które odniósł na polu sportowym?
Sukcesy, zwycięstwa są potrzebne, ponieważ motywują do działania, zachęcają do podnoszenia sobie poprzeczki. Wygrane, które odnosiłem w mistrzostwach Polski czy Pucharach Świata i Europy, cieszyły mnie, jak najbardziej, niemniej jednak dzisiaj już wiem, iż nie to jest najważniejsze. Najistotniejsze jest to, jakim człowiekiem się staję i czy walczę o nagrodę nieprzemijającą, jaką jest życie wieczne dla mnie i dla moich bliskich.
Kilka lat temu porzucił pan zawodowy sport i został trenerem judo.
Tak. Wyczynowe uprawianie sportu jest niezwykle absorbujące. Wymaga nie tylko ciężkiej pracy, ale również częstego bycia poza domem. W moim przypadku było to choćby około dwustu dni w roku. Gdy założyłem rodzinę, moje priorytety zmieniły się.
Dziś moim powołaniem jest w pierwszej kolejności bycie mężem i ojcem – i to jak najlepszym albo chociaż przyzwoitym (uśmiech). Zawodowo spełniam się w tej chwili jako trener w Beta Judo – Szkole Pozytywnych Wojowników w Łodzi. Praca trenera daje mi mnóstwo satysfakcji i zadowolenia. Staram się przekazywać innym te wartości, którymi sam na co dzień żyję.
Pańscy podopieczni, wychowankowie pytają o napis Jezus na pana czarnym pasie?
Tak. Odpowiadam wtedy, iż każdy ma swojego trenera, a moim jest Jezus Chrystus. To On jest moim Mistrzem, uczy mnie, jak być prawdziwym wojownikiem, podnosi z maty, gdy duchowo upadnę. Cieszę się, iż jestem w drużynie Jezusa, bo to drużyna, która nigdy nie przegrywa.
Moje sportowe motto, które często powtarzam na sali treningowej, brzmi: „Jeżeli trenujesz, żeby pokonać przeciwnika, dokopać mu lub coś udowodnić, to jesteś głupcem. o ile trenujesz dla własnej doskonałości, jesteś na dobrej drodze. jeżeli natomiast trenujesz, żeby lepiej służyć Panu Bogu, a przez to innym ludziom – jesteś na ścieżce wojownika”. To wąska i wymagająca ścieżka.
Skoro wymagająca, to domyślam się, iż tłoku na niej nie ma
Nie ma konkurencji, bo wszyscy mamy wspólny cel – niebo. Tam dopiero musi być pięknie!
A skoro o pięknie mowa. Książkę Trening ducha i ciała zadedykował pan dwóm kobietom – Maryi i żonie. O tej pierwszej mówi pan: „Ujarzmiła mój waleczny charakter i uczyniła swoim wojownikiem”, drugą nazywa „damą serca i najwierniejszą towarzyszką na ziemskim polu walki”.
Obie bardzo kocham. Odkąd zawierzyłem się Maryi, Pan Bóg mocno w moim życiu „przyspieszył”. Wierzę, iż Maryja jest cały czas przy mnie. Przestrzenią, w której mogę coraz bardziej Ją poznawać, jest wspólnota Wojowników Maryi. Kiedyś myślałem, iż muszę dźwigać ciężary sam. Bycie we wspólnocie pokazało mi, iż to błędne myślenie – jesteśmy jedni dla drugich.
Gdy moja żona rodziła naszego synka, pojawiły się komplikacje. Pamiętam, iż poprosiłem wtedy braci ze wspólnoty o modlitwę. Nie odłożyli tej prośby na później, ale o trzeciej w nocy trwali na modlitwie… Kilkudziesięciu mężczyzn. To pokazuje, jak ważne jest budowanie braterstwa. Jak wielką siłą w życiu są autentyczne relacje, jedność, wspólna modlitwa.
Żonę poznał Pan w siłowni. adekwatnie w miejscu, które sam Pan stworzył.
Nie ja, tylko Pan Bóg – On ma najlepsze pomysły i poczucie humoru. To była siłownia charytatywna. Otworzyłem ją ze znajomym kapłanem, w piwnicy, niedługo po tym jak wróciłem z pieszej pielgrzymki do Santiago de Compostela. Marta przyszła na trening i trenuje ze mną do dzisiaj w małżeństwie (uśmiech). Jesteśmy po ślubie już ponad dwa lata. Rok i cztery miesiące temu na świat przyszedł nasz synek.
*Aleksander Beta – polski judoka, dwukrotny mistrz Polski (Luboń 2012, Katowice 2014), brązowy medalista mistrzostw Europy (Kazań 2016). Założyciel i trener Beta Judo – Szkoły Pozytywnych Wojowników w Łodzi. Lider męskiej wspólnoty Wojownicy Maryi w metropolii łódzkiej, współautor książki „Trening ducha i ciała”. Mąż Marty, tata Jasia.