Najbliżsi Jezusa mogą być uznani za symbol „upadku obyczajów”. Czy ich życiorysy nie korelują z naszymi lękami dotyczącymi edukacji seksualnej?
Od kilku tygodni – w związku z dyskusją nad wprowadzeniem do szkół edukacji zdrowotnej – słyszę, iż konieczna jest w Polsce ochrona dzieci i młodzieży przed „zdeprawowaniem”. Zatrzymało mnie to słowo. Jako absolwent resocjalizacji znam oczywiście wyrażenie „zdemoralizowanie”. Posługuje się nim i pedagogika, i prawo, opisując nieletnich pijących alkohol, wagarujących, wdających się w bójki. Zdeprawować kogoś to jednak, jak myślę, coś innego. Ale co?
W kolejnych wypowiedziach krytykujących wprowadzenie edukacji zdrowotnej pada ten termin, najczęściej przy okazji ochrony przed przekazywaniem dzieciom i młodzieży treści dotyczących szeroko rozumianej sfery seksualnej. Wątki edukacyjne odnoszące się do orientacji seksualnej, zachowań seksualnych lub takich bądź innych więzi o intymnym charakterze są stawiane jako potencjalne źródło nie tyle demoralizacji, ile właśnie deprawacji. Słownik języka polskiego definiuje deprawację jako „doprowadzenie do zepsucia, zgorszenia, upadku moralności”.
Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.
Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Arbitralne oceny, osądy i przewidywania moralne, jakie czytam w związku z opublikowaniem podstawy programowej nowego przedmiotu, dziwnym trafem kierują mnie do betlejemskiej opowieści. Przy okazji świąt wracam do biblijnych opisów życia Świętej Rodziny i mam nieodparte wrażenie, iż jej członkowie mogą być wręcz symbolem omawianego tu zdeprawowania.
Zobaczmy: Maria wiąże się z mężczyzną o wiele lat starszym od siebie, który – co zaznaczają komentatorzy Ewangelii – jest wdowcem i ma już dzieci z pierwszego małżeństwa. Miriam zachodzi w ciążę jeszcze przed zamieszkaniem z mężem. Więcej, opowiada mu, iż go nie zdradziła, czyli inaczej mówiąc, nie uprawiała z nikim seksu. Bez względu na wyjaśnienia jej postawa mogłaby zostać uznana za symbol zdemoralizowania i obyczajowego upadku, prawda?
Z kolei jej syn stanie się mistrzem gorszenia Żydów. Nauczanie faryzeuszy będzie przez niego regularnie podważane. Relacje z grzesznikami uczyni On zaskakującym symbolem wypełniania Prawa, a miłość nieprzyjaciół obiektem wielkiego zdziwienia, nierzadko i kpin ze strony otoczenia. Jezus, dyskutując z uczonymi w Prawie, mógł być uznany przez znajomych Marii i Józefa nie tyle za mędrca i zbawiciela, ile za „niewychowanego młodzieńca”.
Piszę to wszystko, bo w święta zostawiamy zwyczajowo jedno miejsce przy stole wolne dla wędrowca. Może się nim okazać nasze „zdeprawowane” dziecko. Skomplikowane życiorysy bohaterów z Betlejem w jakiś sposób korelują z naszymi obecnymi lękami i sporami. Wielu boi się na przykład szkolnych dyskusji o homoseksualizmie, myśląc, iż ich dzieci w jakiś sposób się nim „zarażą”.
W pierwszej części świątecznej komedii „Listy do M” bohater grany przez Pawła Małaszyńskiego obawia się wyznać rodzinie, iż ma partnera, a nie dziewczynę. Nie jest to rzeczywistość jedynie filmowa. W rodzinach oazowych czy neokatechumenalnych są przecież dzieci, które żyją inaczej niż ich rodzice. Zresztą w prawie każdej rodzinie tak żyją. We wspomnianym przeze mnie filmie, gdy dochodzi do przedstawienia chłopaka w trakcie wigilii, po chwili zaskoczenia wraca świąteczny gwar i wieczerza dalej trwa.
A my, katolicy, co zrobimy, gdy do naszych drzwi zapuka nasze „tęczowe” dziecko? Możemy analizować tę sytuację pod kątem zapisów katechizmu. Możemy odnieść się do biskupich listów albo nauczania papieża lub ekspertyz konserwatywnych think tanków. Możemy utyskiwać, twierdząc, iż „to szkoła i świat moją córkę lub syna uwiodły”…
Ale Józef mógł to samo powiedzieć Miriam. Mógł krzyknąć: „dość, koniec, precz!”, by następnie – tuż po jej ojcu – rzucić w nią kamieniem. Mógł patrzeć na nią jak na nieczystą, brudną grzesznicę, która próbuje mu wciskać ewidentne kłamstwo. Mógł odnieść się do Mojżesza i Prawa, z czystym sumieniem kończąc tę relację. A on, choć to trudno pojąć, zrobił, jak wiemy, inaczej…
Czytam kolejny raz opinie ludzi tak bardzo obawiających się deprawacji dzieci oraz młodzieży i myślę o tych rodzinach, które tworząc sztywne kryteria moralności, straciły relacje i zerwały łączącą je bliskość. Ryszard Rynkowski w piosence „Bardzo cicha noc” pyta: „W ilu domach będzie dziś puste miejsce blisko drzwi?”. Nasze spory, różne widzenie świata i definiowanie prawdy sprawiają, iż owo puste miejsce jest nie tylko pamięcią o tradycji. Coraz częściej przypomina nam ono o tych, z którymi się pokłóciliśmy i powiedzieliśmy sobie o dwa słowa za dużo. Konkretny, bliski nam ktoś „nie chce wejść, choć dom ten zna”, jak słyszymy we wspomnianej pastorałce.
Mam nadzieję, iż w naszych domach puste miejsce będzie zajmować „nocny, zagubiony gość”, a ci, których kochamy, bez względu na dzielące nas „pustynie, czas czy mrok”, nie będą bali się usiąść obok, usiąść blisko.