Teraz czuję się trochę samotny, jakby mi ktoś bliski nagle wyjechał. Ale przecież on tu jeszcze wróci zapytać, cośmy przez ten czas zrobili – mówi Zdzisław, robotnik Huty im. Lenina. Reportaż z pielgrzymki Jana Pawła II do Polski w czerwcu 1983 r.
Już niedługo ukaże się letnie wydanie kwartalnika „Więź” – jubileuszowy nr 700! Z tej okazji codziennie przypominamy archiwalne artykuły z pierwszego oraz kolejnych „okrągłych” edycji naszego czasopisma.
Reportaż opublikowany w trzechsetnym numerze miesięcznika „Więź” w 1983 r. Był to numer potrójny, w całości poświęcony drugiej pielgrzymce Jana Pawła II do Polski. Teksty zawierają liczne ingerencje cenzorskie. Są one widoczne również w poniższym reportażu.
„Wszyscy zdajemy sobie sprawę, iż tutaj, w Mistrzejowicach,
tworzy się bardzo ważna rzeczywistość,
rzeczywistość Kościoła w świecie współczesnym”
kard. Karol Wojtyła, Mistrzejowice 1972
Po raz pierwszy zobaczyłam to miejsce późnym popołudniem 30 maja. Biały kościół na zboczu wzgórza, ze wspaniałą perspektywą; trochę miejską (położone na wzgórzach osiedla), a trochę jeszcze wiejską – pola w dolinie, kępy drzew, ogródki działkowe. Koniec miasta. Nie na długo jednak; za kilka lat Mistrzejowice połączą się z Prądnikiem Czerwonym, którego wysokie bloki widać na horyzoncie.
Kościół był jeszcze w budowie – robotnicy kończyli układanie schodów wiodących do głównego wejścia, porządkowali podjazdy. Właśnie skończyło się nabożeństwo i teren wokół kościoła nagle się zaludnił. Wśród wychodzących było bardzo dużo dzieci w strojach komunijnych. Charakterystyczne, iż ludzie ci wcale się nie spieszyli: jedni wchodzili do dolnego kościoła, inni zatrzymywali się przy pracujących, o coś pytali, dyskutowali między sobą. Kobiety z dziećmi obległy okoliczne ławki. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam ten zwyczajny w Mistrzejowicach widok – życie osiedla koncentrujące się właśnie tu, wokół kościoła na wzgórzu.
Rankiem, w Boże Ciało szłam w kierunku kościoła wraz z napływającymi z pobliskich osiedli ludźmi. Szli rodzinami, większymi grupami. Powoli zapełniał się cały ogromny plac – od pawilonów handlowych aż po pętlę tramwajową – piętnaście, może dwadzieścia tysięcy osób. Wykończone już schody zajęły dzieci, które w tym roku przystąpiły do pierwszej w swym życiu komunii i one też rozpoczęły „Zdrowaś Mario…” w intencji Jana Pawła II.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Po Mszy świętej odczytano ogólny program uroczystości konsekracji kościoła, proszono o zgłaszanie się do pomocy w pracach wykończeniowych i porządkowych, a także o zgłaszanie noclegów dla 250 przyjezdnych księży, którzy w czasie liturgii poprzedzającej przyjazd papieża będą udzielali Komunii świętej. Dzień Bożego Ciała był też inauguracją Misji świętej, która miała stać się dla parafian pomocą w duchowym przygotowaniu się do spotkania. Rozpoczęła się procesja, której trasa wiodła przez osiedla Złotego Wieku i Tysiąclecia. Trwała kilka godzin; pomimo słońca i upału wytrwali prawie wszyscy.
8 czerwca na szczycie schodów pojawiło się drewniane rusztowanie – pierwszy zarys ołtarza. Asfaltowano podjazdy, heblowano deski. Z misyjnego nabożeństwa wychodziły dzieci. Na osiedlach trwały prace porządkowe – ludzie myli szyby, malowali balkony, łatali dziury w chodnikach, w oknach pojawiły się pierwsze dekoracje. W dolnym kościele ruch – na zaimprowizowanych se stolików stoiskach młodzi ludzie sprzedawali książki, pamiątkowe znaczki i chorągiewki. Pod tablicami z nazwami poszczególnych osiedli wydawano zaproszenia na 22 czerwca. W kaplicy przed ołtarzem Matki Boskiej Częstochowskiej trwał wspólny, głośny różaniec. Kiedy wychodziłam z kościoła, mijałam idących doń na kolejne nabożeństwo misyjne mężczyzn. Byłam zaskoczona; iż jest ich tak wielu. Widać było, iż niektórzy szli wprost z pracy, z teczkami, z torbami.
Kiedy wróciłam do Mistrzejowic o dziewiątej wieczorem, w kościele jeszcze paliły się światła – trwał jak co wieczór Apel Jasnogórski, trwała także praca wokół kościoła.
„Ja to wiem od zawsze”
Na rozmowę z proboszczem parafii, ks. Mikołajem Kuczkowskim, umówiłam się zaraz po przyjeździe. Pytam przede wszystkim o parafię, o ludzi, którzy tu mieszkają.
– Przede wszystkim robotnicy. Prawie z całej Polski, najwięcej z południowej: z tarnowskiego, z okolic Makowa, Krzeszowic. Ale także z Krakowa: zarówno przesiedleni z powodu renowacji miasta, jak i młode małżeństwa. Mieszkają tu profesorowie, pracownicy umysłowi i urzędnicy, ale głównie robotnicy. Jest także trochę szumowin, ale o tym nie musi pani pisać, to tak jak wszędzie.
– Od jak dawna ksiądz prałat wie, iż Jan Paweł II będzie konsekrował wasz kościół?
– Od zawsze. Ja to wiem od zawsze. Zawsze byłem przekonany, iż Ojciec Święty, który jest z tym miejscem przecież związany osobiście, który przyjaźnił się z księdzem Józefem, będzie nasz kościół święcił. Kiedy bywałem w Rzymie, to o tym też rozmawialiśmy. On zawsze tego chciał. Przecież on tu pierwszy kopał fundamenty, kamień węgielny razem kładliśmy. On tu często bywał, rozmawiał z ludźmi, patrzył jak ta budowa idzie. Pokażę pani kilka zdjęć z tego okresu …
Na czarno-białych fotografiach kardynał Wojtyła: z łopatą w ręku, rozmawiający z architektem, z robotnikami, z kierownikiem budowy, witający się z ludźmi, ciekawie zaglądający w głąb wykopu. Kiedy kończę oglądanie, ksiądz proboszcz mówi dalej:
– W październiku 1982 r. byliśmy z pielgrzymką w Rzymie, na uroczystościach kanonizacyjnych św. Maksymiliana, dziewięćdziesiąt osób z parafii. Na audiencji prywatnej zwróciliśmy się z prośbą, żeby Ojciec Święty tu przyjechał, poświęcił nasz kościół. On nam wtedy odpowiedział: „To nie tylko ode mnie zależy”. Ostatecznie dowiedzieliśmy się, jak wszyscy, z komunikatu episkopatu. Ale przygotowaliśmy się już wcześniej, bo zawsze mieliśmy nadzieję, iż do tego dojdzie. Kiedy redagowałem zaproszenie na tę uroczystość, to napisałem „w nadziei” – w nadziei, a nie z pewnością. choćby w tej chwili jest to przede wszystkim wielka nadzieja…

- Ks. Alfred Marek Wierzbicki
Kruche dziedzictwo
– W Boże Ciało, po Mszy słyszałam apel księdza o przygotowanie noclegów i zgłaszanie się do pracy …
– Noclegi już są, ludzie także. Parafianie bardzo gwałtownie stawiają się do pracy, czasem już po godzinie jest ich więcej niż prosiliśmy. Oni bardzo żywo reagują na wszystkie tego typu prośby. Oczywiście nie wszyscy. W Mistrzejowicach mieszka 12 tysięcy rodzin, tzn. 45 tysięcy ludzi – różnych. Ale ja mówię: parafianie, czyli ci, którzy tu przychodzą nie tylko na Mszę. Takich jest dużo, pomagają nie tylko z okazji tak wielkich uroczystości. Dam pani przykład: sprzątanie i mycie kościoła. Umówiliśmy się, iż kościół będą sprzątać przez tydzień mieszkańcy jednego bloku, a jest tych bloków ponad tysiąc. I oni przychodzą co wieczór, czasem po 20 osób. Nie tylko się nie zdarzyło, żeby kościół nie został posprzątany, ale nigdy nie usłyszałem słowa protestu. Przychodzą sami, bez przypominania. Przecież z własnej woli przepracowali tu ogromną ilość godzin przy budowie kościoła. Są bardzo wytrwali, była pani na procesji, to sama pani widziała.
– Czy parafianie chcieli coś przygotować dla papieża?
– Tak, chcieli przygotować jakiś dar. Materialny – podarunek, upominek. Ale ja ich przekonałem, iż teraz jest za późno na przygotowanie daru naprawdę szczególnego, iż nie w tym jest sens. Zamiast podarunku ofiarujemy mu raczej naszą modlitwę.
Kiedy pytam księdza proboszcza, czy nie boi się „najazdu” na Mistrzejowice (szacuje się, iż będzie tu w czasie uroczystości ponad pół miliona ludzi), śmieje się:
– A czego się bać? Kogo? Polak Polaka ma się bać? Katolik katolika? Tu w Polsce nie ma się kogo bać. Mamy do siebie zaufanie. Nasze życie, nasza droga opiera się przecież na zaufaniu.
„W najlepszym gatunku”
Trzeba, aby była znana Wasza ofiarność i Wasza praca przy budowie tej świątyni. Ażeby byli wspominani ci, którzy ją projektowali i wykonywali (…) Trzeba, ażeby mieli w tym wspomnieniu miejsce kapłani, którzy tutaj pracowali naprzód przy boku śp. ks. Józefa Kurzei, a potem jego następcy (…) Ta cała żywa wspólnota Ludu Bożego Mistrzejowic-Nowej Huty budowała tutaj swoją przyszłość.
Jan Paweł II, 22 czerwca 1983 r. w Nowej Hucie-Mistrzejowicach
Historia parafii zaczęła się w roku 1970, kiedy wikary raciborowicki, ks. Józef Kurzeja, poprosił kard. Karola Wojtyłę o wyrażenie zgody na założenie punktu katechetycznego w Mistrzejowicach. Prosił o to, ponieważ odległość od budującego się osiedla do kościołów w Bieńczycach i Raciborowicach była tak znaczna, iż na lekcje religii mogły uczęszczać praktycznie tylko te dzieci, których rodzice mieli czas, by je tam zawieźć i odwieźć do domu. Otrzymał i pozwolenie, i błogosławieństwo.
W miejscu, gdzie w latach II wojny Niemcy założyli obóz pracy dla Żydów, pozostała mała, rozwalająca się budka – dawne stanowisko „wachy”. Tuż obok zagajnika. Tę stojącą na terenie prywatnym budkę wybrał ks. Kurzeja (pomalowawszy ją przedtem na zielono, by nie rzucała się w oczy) na nowy punkt katechetyczny, oddając go w opiekę Słudze Bożemu Maksymilianowi Kolbe. Tak zaczęła się legenda „zielonej budki” i legenda jej pierwszego gospodarza. We wrześniu, kiedy zaczęły się pierwsze lekcje religii, zaczęły się też kłopoty. Władze administracyjne otrzymały pismo z Kurii zawiadamiające o zatwierdzeniu nowego punktu katechetycznego, ale pozwolenia na otwarcie go nie udzieliły. Budkę należało więc zamknąć, a nielegalne lekcje religii natychmiast przerwać.
[— — — —] [Ustawa z dn. 31.VII. 1981 r. O kontroli publikacji i widowisk, art. 2, pkt. 6 (Dz. U. nr 20, poz. 99, zm.: 1983, nr 44, poz. 204)] Pomagali mu także przede wszystkim modlitwą (wtedy właśnie narodziła się, trwająca do dziś, tradycja codziennego wspólnego odmawiania różańca w intencji parafii). Wiernych obrońców miał ks. Kurzeja także w Kurii, w osobie kard. Wojtyły i kanclerza ks. Mikołaja Kuczkowskiego, obecnego proboszcza Mistrzejowic. 24 grudnia 1971 r. kardynał Wojtyła odprawił pierwszą mistrzejowicką pasterkę. Powiedział wtedy:
„Moi Drodzy Bracia i Siostry, dzisiaj o północy przypominamy Boże Narodzenie. Pan Jezus narodził się w stajni, nie było dla Niego miejsca w gospodzie! I dlatego też ja, biskup Kościoła krakowskiego, przybywam tutaj na to najbiedniejsze miejsce, do najbiedniejszego sanktuarium: gdzie nic nie ma, tylko to zadaszenie, i to jeszcze zadaszenie, za które, ponosi się kary! Jak za winę i przestępstwo! A prócz tego tysiące ludzi stojących pod gołym niebem! Chrystus narodził się w Betlejem, w stajni, na zimnie i Wy to dobrze czujecie, iż trzeba przyjść właśnie tam, gdzie zimno, gdzie mroźno, gdzie jest się pod gołym niebem; tam On się nade wszystko rodzi”.
Kardynał stał się częstym gościem w Mistrzejowicach, odwiedzał je nie tylko z okazji odprawianych tu Mszy. Był z ks. Józefem i jego parafianami przez cały czas: kierując do władz kolejne prośby o zezwolenie na budowę kościoła, wspierając ich swoim ogromnym autorytetem moralnym i swoim urzędem. Wreszcie, podczas rezurekcji 1973, mógł obwieścić im radosną nowinę: władze miasta wydały wreszcie decyzję o lokalizacji przyszłej świątyni. W ciągu czterech miesięcy – od. lipca do listopada 1973 – przy ogromnej pomocy parafian wzniesiono budynek mieszczący 4 sale katechetyczne, kaplicę, dyżurki dla księży i sióstr, a także pomieszczenia gospodarcze.
Właściwe zezwolenie na budowę kościoła wydano 22 kwietnia 1976 r. Działalność duszpasterską i prace budowlane przerywały teraz ks. Józefowi coraz częstsze pobyty w szpitalu. Stan jego zdrowia był coraz groźniejszy. Nie chciał jednak przerwać pracy, nie miał czasu w odpoczynek, bowiem na 14 listopada wyznaczył sobie i parafianom termin wmurowania kamienia węgielnego świątyni. Czyli iż do tego czasu trzeba zakończyć budowę tzw. „płyty” pod kościół. Pracę przerwała mu śmierć. Zmarł 15 sierpnia 1976 r., w uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej, w wieku 39 lat. Bezpośrednią przyczyną był skrzep w mózgu. Ignis ardens – ogień zapalający, napisał o nim o. Jacek Stożek. Kamień węgielny — powiedział kardynał Wojtyła.
W siedmiokilometrowej drodze na cmentarz w Grębałowicach towarzyszyło mu 113 księży, 120 sióstr zakonnych i ponad 20 tysięcy parafian. Kiedy kościół już stanął, trumnę ks. Kurzei zabrano z grębałowickiego cmentarza do Mistrzejowic — do kościelnej krypty.
Jego obecność w tej parafii czuje się na każdym kroku. Historię życia ks. Józefa znają nie tylko ci, którzy go pamiętają – znają ją także dzieci, które wraz z rodzicami modlą się przy jego grobie. Do dziś istnieje też „zielona budka” przeniesiona przez parafian w pobliże kościoła.
– On bardzo kochał Boga i kochał też ludzi, więc chciał ich uczyć Ewangelii, żeby Go poznali – powiedział mi robotnik pracujący przy budowie ołtarza.
14 listopada, w terminie wyznaczonym przez ks. Józefa, Metropolita krakowski wraz z nowym proboszczem Mistrzejowic dokonali aktu poświecenia i wmurowania kamienia węgielnego: Przy budowie świątyni pracowało i pracuje przez cały czas ponad 10 tysięcy parafian. Kiedy teraz patrzę na wspaniały mistrzejowicki kościół: na ogromną, prawie sześciometrową rzeźbę Pana Jezusa Ukrzyżowanego, na karraryjskie marmury i posadzkę z czerwonego granitu, już wiem, iż musiał być właśnie taki. Rozumiem, dlaczego parafianie chcieli i mieli prawo chcieć, aby był „w najlepszym gatunku”.
Dignitas, benevolentia, pietas
O idei konfraterni powiedział mi ks. Kazimierz. Jest ich w Mistrzejowicach cztery: akademicka (najdłużej istniejąca i najbardziej operatywna), nauczycieli, lekarzy (samarytańska) i robotników. Członkami konfraterni są ludzie od 18 do 70lat, różnych zawodów i zainteresowań. Jej celem jest pełna religijno-moralna formacja człowieka: rozbudzanie ducha modlitwy i wspólnoty oraz praktyczna nauka bezinteresownego działania według zasad Ewangelii i nauki Kościoła rzymskokatolickiego. Dewizą ruchu jest: Dignitas, benevolentia,, pietas (godność, pełne poświęcenie dla drugich i pobożność).

- Marek Kita
Zostać w Kościele / Zostać Kościołem
Książka z autografem
Raz do roku spotykają się na Konwencji Generalnej w Kalwarii Zebrzydowskiej, co tydzień spotykają się na wspólnej modlitwie i rozmowie o lekturach, które sobie na dany rok wyznaczyli. Każda konfraternia ma swoje własne pismo i zakres pracy. Konfraternia akademicka prowadzi sprzedaż książek, opiekuje się wychowankami Domu Dziecka w Nowej Hucie, młodymi małżeństwami. Jej członkowie prowadzą katechizację i przygotowują do Komunii św., wspólnie odbywają pielgrzymki do Częstochowy, do Niepokalanowa, do grobu Brata Alberta. Organizują też kolonie dla najbiedniejszych dzieci z parafii. W tym roku 50 osób wybiera się po raz pierwszy na pieszą pielgrzymkę do Rzymu.
– Konfraternie są bardzo samodzielne – mówi ks. Kazimierz – ja się tylko przyglądam ich inicjatywom. Są bardzo pomysłowi – porobili znajomości w wydawnictwach i teraz najlepsze tytuły można u nich dostać. Łączą ich silne i trwałe więzy: choćby jeżeli ktoś z konfraterni już tu nie mieszka, utrzymują z nim kontakt piszą, wysyłają książki …
Każda konfraternia ma swojego dziekana. Ostatnio odbywały się wybory we wspólnocie akademickiej – to było całe konklawe! Wybrany został Jurek, z którym bardzo często, czasem po całych nocach, dyskutowaliśmy ideę, program i plan działania konfraterni. Zasadą jest jakość, głębia przeżycia, a nie ilość osób. No i to, żeby sami działali, a nie żebym ja ich inspirował czy dopingował.
– Pierwszym konfratrem, a zarazem protektorem naszej wspólnoty, jest Ojciec Święty — chwali się Jurek. — Wpisał się na pierwszej stronie naszej Księgi. Stało się to, kiedy byliśmy u niego w Rzymie. Zaraz potem wpisał się ks. kardynał Macharski. Z początku było nas mało – trzy, cztery osoby, a teraz czynnych uczestników jest w samej konfraterni akademickiej pięćdziesięciu. Mamy trochę kłopotów: z rozśpiewaniem ludzi, z pomieszczeniem. Na razie dysponujemy tylko tą małą salą, ale w przyszłości chcemy zagospodarować jakieś większe pomieszczenie w podziemiu, żeby to już było stałe miejsce zawsze otwarte dla wszystkich.
– Ile czasu zajmuje Ci praca dla wspólnoty?
– Całe wieczory. Od 19 do 24. Czasem więcej, czasem mniej. Ale przecież nikt z nas czasu raczej nie liczy …
Oczekiwania
… Ojciec Święty przyjedzie do Polski, aby poświęcić nasz kościół w Mistrzejowicach (Tadeusz, kl. Va).
… Liczę na to, iż ludzie się spotkają przy czymś ważnym, co niesie prawdę obiektywną. Sposób na wydobycie kłamstwa. Będą słuchać prawdy i prawdziwie słuchać. Na ten czas ludzie będą prawdziwi. Cztery lata temu czekałem na papieża, a teraz czekam na ratunek … (Ilona, pracownik umysłowy).
… Liczę na to, iż wszystko się zmieni. Ze ludzie się znowu poczują silni, iż odzyskają nadzieję, iż nie zrezygnują z prawdy. Liczę, iż i ja sam się zmienię. Cztery lata temu byłem tylko ciekawy, teraz jestem–potrzebujący … (Marian, robotnik Huty im. Lenina, dalej: HiL).
… W tamtej wizycie istotne było ukazanie możliwości innej egzystencji społecznej, opartej na innych kryteriach i wartościach niż te, do których się przyzwyczailiśmy. Teraz raczej czekamy z pesymizmem, choć to się może przerodzić w coś nieoczekiwanego. W gruncie rzeczy mamy wielką nadzieję na coś nieoczekiwanego, czego nie możemy w płaszczyźnie intelektualnej przewidzieć … (Joanna i Adam, pracownicy naukowi).
… Mam nadzieję, iż naród polski się umocni, będzie na duchu podtrzymywany. Mam takie poczucie, iż kiedy jest najciężej, to ludzie bardziej oczekują na coś, w co jeszcze wierzą. Ostatecznie tylko tyle ludziom zostało … (Helena, pomoc apteczna).
… Wolałbym, żeby Ojciec Święty przyjechał po zniesieniu stanu wojennego. Po prostu wolałbym. Ale bardzo na to czekam. Odrabiamy z kolegami dniówkę, żeby mieć wolne 22 czerwca. Bo wtedy zdążymy i na Błonia, i do Mistrzejowic. Na zakładzie dużo się o tym mówi. Czekamy, iż ta wizyta bardzo dużo zmieni. Na lepsze oczywiście. W państwie i w ludziach. Tak jak ta poprzednia … (Jacek, robotnik HiL).
… Tamtej wizycie towarzyszyła spontaniczna euforia i niecierpliwość. Była ważna, bo potwierdzała tę euforia ludzi, uświęcała ją. A teraz – ponieważ ludzie mają kłopoty i cierpią – to sprawia im ulgę, iż ktoś o tak szczególnym autorytecie w sposób tak bliski z nimi współodczuwa. I o ile ten ktoś do nich przyjedzie w momencie bólu, wtedy może nastąpić – wierzę w to – uświęcenie tego bólu. Ludzie są zagubieni, rozchwiani, tracą wartości i wiarę, a wizyta Papieża będzie jak podanie ręki … (Piotr, aktor).
… Ja jeszcze nie do końca wierzę w jego przyjazd. Ale jeżeli przyjedzie, to wiem, iż stanie się coś wielkiego. On nam powie, co teraz mamy robić. Jaką drogą mamy iść. I wierzę, iż ludzie go posłuchają. Bo kogo mają posłuchać? Cztery lata temu słuchali, co on mówi, i teraz będzie tak samo … (Robert, robotnik HiL).
„Żebym go tylko zobaczył, może być choćby z daleka”
W salce nr 3 znalazłam się przypadkiem. Ktoś mi powiedział, iż tam się wydaje zaproszenia dla osób spoza parafii. Na drzwiach napis: Sekretariat czynny od 8 do 20. Za drzwiami gwar i ruch – chłopcy i dziewczęta liczą chorągiewki, naklejają plakietki, segregują zaproszenia, układają książki. Spora kolejka interesantów. Najczęściej pytają o plan sektorów. Siedząca za biurkiem kobieta cierpliwie, po raz dziesiąty tłumaczy, że nie może go podać. Ze względu na bezpieczeństwo oznakowania pojawią się na dzień wcześniej i każdy znajdzie swój sektor.
W sali zostałam do późnego wieczora. Zaczęłam od liczenia chorągiewek. „Najbardziej męczące jest wydawanie zaproszeń – informuje mnie Janek – sama się przekonasz”. Siostra Basia zajmuje się przede wszystkim sektorem chorych. Najpierw, z siostrą Krysią, robiły wywiad: rejestrowały wszystkich ciężko chorych w parafii, dla których potrzebne będą miejsca siedzące i opieka medyczna (tę wezmą na siebie członkowie konfraterni samarytańskiej). Teraz na podstawie specjalnych karteczek i dowodów osobistych wydaje zaproszenia do tego sektoru.

- Ks. Grzegorz Strzelczyk
Po co Kościół
Książka z autografem
– Początkowo chcieliśmy ulokować chorych w kościele, ale władze bezpieczeństwa nie zgodziły się na to. Więc przenieśliśmy ich na zewnątrz, trzeba będzie wstawić tam ławki. Proszę tylko pomyśleć – Ojciec Święty wejdzie do pustego kościoła. Jak On się będzie czuł?”
Liczba miejsc w sektorze jest ograniczona i mogą się w nim znaleźć tylko najciężej chorzy. Nie wszyscy jednak chcą to zrozumieć. Jestem świadkiem jak starszy mężczyzna, z dużym krzyżem na szyi, robi siostrze Basi awanturę, odgrażając się swoimi nieokreślonymi „na górze”. Nie pomagają perswazje – starszy pan wychodzi, trzaskając drzwiami. Nie jest to, niestety, wypadek odosobniony. Siostra Basia prowadzi też rejestr noclegów zgłaszanych przez parafian dla księży i dla pielgrzymów.
Członkowie konfraterni używają zwrotu: siostro, bracie – nie tylko po to, aby ominąć formę „pan”, kiedy różnica wieku przekracza dwadzieścia lat. Ten sposób zwracania się do drugiego człowieka, który może z początku zaskakiwać czy razić pretensjonalnością, jest w Mistrzejowicach autentycznym wyrazem związku łączącego bliskich sobie ludzi.
W rozdawaniu zaproszeń, sprzedaży książek i znaczków pomagają nam dzieci, pełnią też funkcje kurierów, kupują chleb, roznoszą herbatę. Trudno je wygonić do domu. „Kiedy tu są, jestem o nie zupełnie spokojna” – mówi jedna z matek. Ewa i Danusia, córki brata Konstantego, zostają nieraz do 22.00.Sekretariat i stoiska czynne są do 20.00 z przerwami w czasie Mszy. Kiedy ostatni interesanci opuszczają kościół, pracujący idą na Mszę do kaplicy i wracają do pracy: trzeba zrobić bilans dnia, policzyć pieniądze (zawsze jest superata), odetchnąć chwilę, porozmawiać.
Sektory wyrosły w ciągu jednej nocy. Parafianie, którzy je zbudowali, pracują teraz przy zbijaniu drewnianych ławek. Przybywa dekoracji w oknach i na balkonach, a kiedy nocą wychodzimy z kościoła, mistrzejowickie wzgórza aż się jarzą od choinkowych lampek zdobiących ołtarzyki. Któregoś dnia, w drodze do Mistrzejowic spotkałam koleżankę uczącą tu w szkole podstawowej:
– Od września, kiedy rozpoczęłam pracę, najważniejszym wydarzeniem jest wizyta papieża. Chłopcy ze służby liturgicznej cały rok biegali na 6.00 do kościoła, żeby zasłużyć sobie na asystowanie w czerwcowej Mszy. W czasie Misji św. zwalniałam ich z lekcji, żeby mogli pójść do kościoła. Te dzieci wszystko wiedzą o papieżu, znają na pamięć cały jego życiorys. Kiedy zadałem im wypracowanie o ich bohaterze współczesnym, to bardzo często pisali właśnie o Nim. Niedawno byliśmy na wycieczce w Czorsztynie i tam matki, które z nami były, kupowały kocyki. Powiedziały mi, iż jak się je zszyje, to pielgrzymi, którzy zostaną na noc, będą mieli pod czym spać. Już teraz pieką placki dla swoich gości …
Gości do Mistrzejowic przyjedzie wielu. Przede wszystkim rodziny – z całej Polski, zza granicy, do jednego z domów aż 35 osób. Ale czeka się także na obcych, na pielgrzymów, którym trzeba dać schronienie przynajmniej na jedną noc. Pracy jest dużo. Ci, którzy mają maszyny do szycia, pracują przy zszywaniu biało-czerwonych i biało-żółtych flag, robi się generalne porządki. Ołtarzyki zdobią nie tylko okna – ustawia się je także we wnętrzach mieszkań. Co wieczór przynajmniej jeden członek rodziny stara się uczestniczyć w Apelu Jasnogórskim albo w całonocnym czuwaniu w intencji papieża i ojczyzny.
Transmisję z Okęcia oglądamy w Nowej Hucie. Na stole przykrytym starą ceratą stoi herbata, o której zapomnieliśmy w ogarniającym nas nagle, niezwykłym napięciu. Już wylądował, jeszcze kołuje – jest! Słychać dzwony z bieńczyckiej Arki. I nasze długie, bardzo długie milczenie. „Jest mi smutno, ale się cieszę” – mówi gospodyni. „Cały dzień liczyłam godziny, liczyłam, kiedy wystartował, kiedy przekroczył granicę, a potem się rozpłakałam” – powie wieczorem jedna z kobiet w Mistrzejowicach.
Staramy się teraz pracować jak najciszej, żeby nie uronić ani słowa z radiowych transmisji. Ci, którym akurat wypadł dyżur przy stoiskach, będą słuchali radia wieczorem. Od chwili, kiedy Jan Paweł II znalazł się na polskiej ziemi, jego obecność w sali nr 3 stała się niemal namacalna. Już liczymy godziny dzielące nas od spotkania. Z zazdrością patrzymy na tych, którzy pojadą do Częstochowy na spotkanie z młodzieżą. Ktoś musi jednak zostać, z każdym dniem w kościele coraz większe tłumy, coraz więcej i coraz bardziej jesteśmy zmęczeni.
– jeżeli nie zaczniemy się śmiać, to zaczniemy na siebie „warczeć” — mówi Jola. — Nie można przecież „warczeć” na ludzi, chociaż czasem ma się ich serdecznie dość: kiedy grymaszą, kiedy nie rozumieją, żenie mogą dostać biletu do sektora 0, kiedy narzekają, iż będą musieli stać, kiedy po raz setny pytają o to samo. Więc uśmiechamy się do nich. Czasem czuję, jak od tego uśmiechu zaczynają mnie boleć szczęki. Ale tak naprawdę sprawia nam radość, żejest ich aż tylu i iż jest tyle pracy. Na to także czekaliśmy cztery lata.
Ci, którzy byli w Częstochowie, przyszli do pracy niemal natychmiast po odespaniu kilku godzin. Ale są jakby nieobecni. Naprawdę ciągle są jeszcze tam. Zaczynają mówić i nagle milkną. – To się nie da opowiedzieć, przepraszam.
– Wiesz – mówi Ania – to jest taki człowiek, iż każde jego słowo niesie ze sobą tysiąc innych. I każde jest ważne. W każde trzeba się wsłuchać. Przez cały czas były tam dwie flagi i ta biało-żółta łopotała na wietrze. Gdybym pisała wiersze, to napisałabym wiersz o tych flagach.
W górnym kościele trwa nieprzerwanie spowiedź. Przed konfesjonałami długie kolejki — Komunię św. powinni przyjąć wszyscy parafianie. Po niedzielnej Mszy kolejne ogłoszenia: potrzebni są chętni do pracy przy dekoracji ołtarza, do robienia tablic informacyjnych. Porządkowi z sektorów muszą stawić się już o 10.00, porządkowi z trasy o 14.00. Msza z Błoń będzie transmitowana przez głośniki. Kwiaty na trasę przejazdu można składać już od 9.00.
Na blokach przylegających do kościoła, obok ogromnych flag, pojawiły się plansze przedstawiające budujące się kościoły Nowej Huty.
Od kiedy zainstalowano tablice informacyjne, ludzie przychodzący po zaproszenia podzielili się wyraźnie na dwie kategorie. Jedni zgłaszają konkretne życzenia, wybrawszy sobie przedtem najgodniejszy sektor. Często zaczynają od pretensji: „gdybym wiedział wcześniej, nie wziąłbym zaproszenia w tak kiepskim sektorze”. Inni – i tych na szczęście jest ogromna większość – cieszą się, iż zaproszenia w ogóle jeszcze są. – Przyniosę sobie stołek, byle go tylko zobaczyć — mówi stara kobieta. – My jesteśmy z Kieleckiego, chcielibyśmy go chociaż usłyszeć.
Zauważyłam, iż ludzie nagle zaczęli mówić: o sobie, o nim, skąd są. Ci, którzy przyjechali z Gdańska i już byli w Częstochowie czy w Poznaniu, chętnie opowiadają jak tam było, dzielą się wrażeniami, ciekawi są historii kościoła. Stary chłop z Rzeszowskiego, który – jak mi powiedział – pierwszy raz w życiu jest w tak dużym mieście, mówi z uśmiechem: „żebym go tylko zobaczył, może być choćby z daleka”. W tłumie interesantów coraz więcej beżowych i zielonych kart akredytacyjnych: montuje się ekipa TV („gdzie w tym interesie można podbić delegację?”) i Studio Nagrań Kurii Warszawskiej.
O godz. 20.00 ostatnia odprawa. Są członkowie wszystkich konfraterni. 22 czerwca, od 5.00 do 12.30, na wszystkich dworcach trzeba uruchomić punkty informacyjne (tylko do 12.30 będą ważne przepustki dla samochodów). Potem punkty informacji przeniosą się na drogi wjazdowe do Mistrzejowic. Informacją lotną w obrębie sektorów zajmą się harcerze. Każdy dostanie legitymację ze zdjęciem i oznaczeniem, do jakiej służby został przydzielony. „Widzisz, my też będziemy mieli akredytację” – śmieje się Jurek. Kiedy zacznie się Msza, wszyscy wrócą do sektoru konfraterni. Są już gotowe specjalne żółte chusty z napisem „Konfraternia wita Ojca Świętego”. Wszyscy powinni być – w miarę możliwości – ubrani na biało. Magda żali się, iż 22 czerwcama egzamin — władze AWF nie zgodziły się go przenieść: ci, którzy pójdą na Błonia, będą zdawali po południu, ci którzy chcą iść do Mistrzejowic, rano.
21 czerwca wieczorem ci z nas, którzy skończyli już pracę, wyszli na trasę przejazdu, żeby przywitać Jana Pawła II w Krakowie. Kiedy tam dotarłam, ulice były już zatłoczone. Ludzie czekali, modląc się, śpiewając lub milcząc. W pobliżu miejsca 1ądowania stali GOPR-owcy w reprezentacyjnych, czerwonych swetrach. Po przedłużającym się oczekiwaniu zobaczyliśmy wreszcie pierwszy helikopter. A potem krótki jak mgnienie oka przejazd i rozczarowanie – iż to trwało tylko sekundę. I euforia – żejuż jest.
Dzień spotkania
Porządkowi stawili się do sektorów już o 8.00 i wejście do kościoła umożliwiła mi tylko legitymacja konfraterni. O 9.00, zabierając plakietki i ulotki z programem uroczystości, pojechałam do .punktu informacyjnego na Dworcu Głównym, gdzie dowiaduję się, żenajwięcej ludzi było między 5.00 a 7.00 rano. Kiedy tu szliśmy, mijając Błonia, widzieliśmy koczujących ludzi. Ale i po 9.00 przyjezdnych pozostało sporo. Pytają jak dojść na Błonia, jak się potem dostać do Mistrzejowic. – To nic, żenie zrozumiemy, dobrze, iż możemy go zobaczyć – mówią Węgrzy.
Transmisji z Błoń słuchamy przez radio. Kiedy wracamy do Mistrzejowic, na trasie przejazdu gromadzą się ludzie, a jezdnie pokryte są kwiatami. Sektory zapełniły się już całkowicie – podobno pierwsi pielgrzymi przyszli na długo przed wyznaczoną godziną. Wchodzimy jeszcze na chwilę do sali nr 3 umyć ręce,wypić łyk wody. O 15.00 sektor konfraterni się zapełnia. Za chwilę zacznie się Msza. Siostra Basia pokazuje mi jeszcze bukiet polnych kwiatów przewiązany żółtą chustką – to od nas dla Jana Pawła II. Wraz z tysiącami ludzi przyjmujemy Komunię św. Msza się kończy.
Napięcie oczekujących wyraźnie wzrasta: odbijające się od bloków osiedla echo zwielokrotnia skandowane tysiącami głosów hasła, podnoszą się w górę ręce. „Zobacz”, woła Krzysztof. Odwracam się i to, co widzę, na chwilę zapiera mi dech: z przeciwległych wzgórz schodzą dwa pochody: jeden maszerujący z Błoń i drugi od Huty Lenina. Niosą biało-czerwone transparenty, (…). Witamy ich brawami, głośnymi okrzykami radości.

- Ks. Andrzej Szostek
- Ignacy Dudkiewicz
Uczestniczyć w losie Drugiego
Ale już słychać okrzyk „Jedzie!” i nagle to właśnie staje się najważniejsze. Zza zakrętu wyłania się jasny kształt „papamobilu”, a w nim papież – uśmiechnięty, błogosławiący oczekującym tłumom. Niemal fizycznie czuję skupienie, z jakim tysiące oczu śledzą każdy Jego krok po stopniach schodów aż do ołtarza. Niemal widzę trwającą kilka sekund ciszę oczekiwania na pierwsze słowa: „A więc nie jesteście już obcymi i przechodniami, ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga”.
Stojący obok mnie ludzie nagle zastygli w niesłychanym napięciu, jakby całym ciałem chcieli wchłonąć Jego słowa. Te najbardziej osobiste: „Raduję się z tego … Księże Józefie! Umiłowany Księże Józefie! Pierwszy proboszczu mistrzejowicki, który dałeś duszę na tę cząstkę Kościoła Krakowskiego”. I te najbardziej ważkie: „Pragnę w tym nowym mistrzejowickim kościele, który dzisiaj dane mi było konsekrować, włożyć w Wasze ręce Chrystusową Ewangelię pracy. (…) Chrystus włożył Ewangelię w ręce i serca rybaków znad jeziora Genezaret — a dziś trzeba ją wkładać w Wasze ręce i w Wasze serca” A także dołączone do tekstu homilii w ostatniej chwili, wymieniające wszystkie budujące się kościoły Nowej Huty.
Kiedy Jan Paweł II znika w drzwiach świątyni, aby dokonać aktu konsekracji, patrzę na otaczających mnie ludzi: ich wzrok skierowany jest na otwarte drzwi kościoła. I nagle już wiem, iż niemożliwy jest powrót do atmosfery sprzed godziny, iż wśród tych setek tysięcy stojących tu ludzi pojawił się nowy rodzaj energii skierowanej ku wnętrzu, że– myślę, żesię nie mylę – pojawiło się coś znacznie głębszego w solidarności tego bycia razem niż to, co obecne jest w zewnętrznej manifestacji. Nasz stan ducha bardziej jest wyczuwalny niż możliwy do określenia słowami.
Usiłuję zrozumieć, jaki sens mają powtarzane po wielokroć w całej Polsce, obecne także i tutaj słowa „Zostań z nami!” O jaki rodzaj obecności go prosimy? I czy naprawdę jesteśmy już na tyle dojrzali, aby unieść odpowiedzialność za Ewangelię włożoną właśnie „w nasze ręce i w nasze serca”? I to pytanie obecne jest chyba nie tylko we mnie. Wydaje mi się, żedostrzegam je także w oczach rozchodzących się powoli ludzi. Rozchodzących się w spokoju, w zadziwiającym, skupionym milczeniu.
– Zobacz, jak oni idą – mówi nagle kolega – krokiem swobodnym, w postawie wyprostowanej.
Myślę, iż ten żartobliwy cytat też ma swój głębszy sens.
„Trzeba zacząć od siebie”
Kiedy 5 lipca wróciłam do Mistrzejowic, po sektorach nie zostało ani śladu. Wiszą jeszcze flagi na domach, w kilku oknach zostały ołtarzyki. Przed kościołem parkują teraz autokary z całej Polski, z Austrii, z Francji – na trasie wycieczkowej przybył jeszcze jeden obiekt. Przez chwilę czuję żal, iż pomimo tych wycieczek tak tu pusto i cicho.
Pustka i cisza jest prawdopodobnie złudzeniem wywołanym przez kontrast z obrazem, do którego przywykłam przez wszystkie te dni, jaki zapamiętałam z 22 czerwca. Bo przecież życie parafii toczy się zwykłym trybem, w kancelarii kolejki oczekujących – pomimo wakacji ludzie żenią się, rodzą, umierają. Spotykam przyjaciół z konfraterni, którzy mówią, iż właśnie ruszyły pierwsze turnusy kolonii charytatywnych. Oni sami przygotowują teraz dwie pielgrzymki: do Częstochowy i do Rzymu (są kłopoty z paszportami, trzeba załatwić wizy, zgromadzić żywność, śpiwory, namioty). Krzysztof zdobył nowe książki – może będą wśród nich i „Rozmowy z Janem Pawłem II” Frossarda?
Wróciłam tu, żeby zapytać: „co dalej”? I w rozmowach, które teraz prowadzimy, wciąż powraca temat ostatniej pielgrzymki. Ale powraca raczej „powierzchnią”, przypominaniem zapamiętanych sytuacji, słów, gestów, zdarzeń. Więc może jeszcze za wcześnie, żeby o to pytać? Może potrzeba czasu, oddechu, dystansu? Może więc, zamiast pytać o jutro, zapytać –co pozostało?
… Przede wszystkim nie spodziewałem się, iż będzie nas tylu – nigdy jeszcze nie widziałem takich tłumów, jak na Błoniach. Teraz czuję się trochę samotny, jakby mi ktoś bliski nagle wyjechał. Ale przecież on tu jeszcze wróci zapytać, cośmy przez ten czas zrobili (Zdzisław, robotnik HiL).
… Ta wizyta dodała mi sił. Nagle uświadomiłem sobie, iż warto i iż trzeba podjąć trud przemiany siebie, oczywiście. Wszystko, co robię. sprawia mi teraz jakąś dziwną euforia (Krystyna, studentka).
… To trwało za krótko. Teraz największym problemem jest zdobycie tekstów wszystkich kazań. Kolega ma kilka nagrań – słuchaliśmy ich wczoraj razem z żoną i mamą. Ojca Świętego trzeba kilka razy posłuchać, żeby dobrze zrozumieć (Bernard, robotnik budowlany).
… Ucieszyłam się, iż ludzie zachowali taki spokój, bo trochę się bałam, iż emocję przeszkodzą słuchać jego słów. Ale tak się nie stało. Wierzę, iż wszyscy zrozumieli, iż przemianę społeczeństwa trzeba zacząć najpierw od siebie (Irena, krawcowa).
… Wszystko, co Ojciec Święty powiedział, trzeba teraz przemyśleć. Ale naprawdę przemyśleć. I po prostu to zrealizować (Marian, robotnik HiL).
… Czuję się przerażony przesłaniem, które nam Ojciec Święty zostawił. Jest niezwykle trudne, bo odnosi się do każdego z nas osobiście (Grzegorz, pianista).
Reportaż opublikowany w miesięczniku „Więź” nr 8-10/1983.