Między Tronem a urną - red. Michałowi Mikłaszewskiemu w odpowiedzi.

tenetetraditiones.blogspot.com 6 dni temu
Proporzec Królewski Zygmunta III

Wczoraj na stronie pojawił się text autorstwa Redaktora Naczelnego, który przyjąłem z ogromnym zdziwieniem. Noszący tytuł „Poczet władców Polski w XX i XXI wieku” wpis wymienia rządzących krajem od ubiegłego stulecia, wskazując na zachowanie ciągłości formalno-prawnej między II a IIIRP. Nie zamierzam tu podważać tezy o ciągłości państwowości między II a IIIRP. Moja polemika dotyczy wyłącznie jednego zdania, które pojawiło się we wstępie textu i które zrównuje prezydenta z monarchą.

Pragnę skupić się na jednym zdaniu, które wywołuje, moim zdaniem, najwięcej kontrowersyj, a mianowicie: „Prezydent jest w republice niejako figurą monarchy, jest Głową Państwa i Ojcem Narodu.” Jest ono straszną politologiczną herezją, zrównując zrodzony z opadającego pyłu rewolucji urząd prezydencki z sakralnym, świętym i utożsamiającym boski Ład urzędem Króla. Figura monarchy nie jest dekoracyjnym urzędem. To instytucja zakorzeniona w prawie Bożym, naturalnym i dziedzicznym. Podczas gdy monarcha jest źródłem władzy z Bożego nadania, prezydent jest jedynie depozytariuszem woli ludu, tymczasowym zarządcą państwa na podstawie „umowy społecznej”. Nie można być „figurą monarchy” nie będąc wpisanym w porządek sukcesji i obowiązku dynastycznego. Prezydent „jest Głową Państwa” w sensie wyłącznie technicznym, administracyjnym – czysto formalnym. Ponieważ każde państwo demokratyczne opiera się na bazie „umowy społecznej”, prezydent de facto nie jest głową państwa – jest nią lud, a prezydent ma spełniać jego wolę, ma go reprezentować. Najbardziej zaś uderza określenie prezydenta mianem „Ojca Narodu” – to wręcz bluźnierstwo przeciw królewskiemu majestatowi. Ojcem Narodu może być tylko i wyłącznie Dei Gratia Rex, to uzurpacja symboliki należnej wyłącznie majestatowi Króla. Dzieci nie wybierają ojca. Ojciec nie kłania się dzieciom za pozwolenie, by być ojcem. Tymczasowy depozytariusz kryjący się pod nazwą prezydenta nijak ma się do monarchy, będącego personifikacją państwa: „L’État c’est moi”, powtarzając za Ludwikiem XIV. Król jest z państwem zjednoczony tak, jak Chrystus ze swoim Kościołem – podczas gdy prezydent zawsze będzie zwykłym uzurpatorem.

Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie karlistę, nazywającego tzw. „Filipa VI” „Ojcem Narodu”? Tym bardziej nie stanie przed naszymi oczyma obraz karlisty określającego tak prezydenta republiki. Byłaby to zniewaga względem dwustu lat karlistowskiej walki o prawowitego monarchę. Per analogiam, żadnemu tradycjonaliście nie godzi się określać w ten sposób żadnej głowy żadnego rewolucyjnego państwa. Cytując Wielebnego Xiędza Rafała Trytka: „Decydując się na działalność polityczną i społeczną, jako katolicy – zobowiązani, by wziąć za wzór świętego Michała Archanioła – musimy być przede wszystkim obrońcami prawowitej władzy, a nie samozwańczych «wodzów».” Uważam, iż prezydent zawsze będzie tylko „wodzem”, jego rola nie jest sakralna i prawowita, a w konsekwencji – jest zawsze uzurpacją władzy.

Jedną rzeczą jest odmowa uznania prawowitości i zrównanie głowy republiki z prawowitymi monarchami, a inną tolerancja ich władzy w celu uniknięcia anarchii. Nie nawołuję do natychmiastowego buntu przeciw władzy demokratycznej, ponieważ jego konsekwencje byłyby jeszcze gorsze od rządów, jakie mamy. Pragnę jedynie podkreślić, iż naszym celem jest Monarchia i choćby jeżeli urząd prezydenta może się przyczynić do jej powrotu, to tylko jako narzędzie – nigdy cel. Prezydent nigdy nie będzie równy, ani choćby podobny, monarsze. Parafrazując prof. Jacka Bartyzela: można być katolikiem nie-legitymistą, „ale tylko z niewiedzy”. Vetus Ordo się trzymajmy i nie ułatwiajmy republikańskim instytucjom uzurpacji władzy świeckiej.

Bartosz Edward Koniewicz


Idź do oryginalnego materiału