![]() |
Proporzec Królewski Zygmunta III |
Wczoraj
na stronie pojawił się text autorstwa Redaktora Naczelnego, który przyjąłem z
ogromnym zdziwieniem. Noszący tytuł „Poczet władców Polski w XX i XXI wieku”
wpis wymienia rządzących krajem od ubiegłego stulecia, wskazując na zachowanie
ciągłości formalno-prawnej między II a IIIRP. Nie zamierzam tu podważać tezy o
ciągłości państwowości między II a IIIRP. Moja polemika dotyczy wyłącznie
jednego zdania, które pojawiło się we wstępie textu i które zrównuje prezydenta
z monarchą.
Pragnę
skupić się na jednym zdaniu, które wywołuje, moim zdaniem, najwięcej
kontrowersyj, a mianowicie: „Prezydent jest w republice niejako figurą
monarchy, jest Głową Państwa i Ojcem Narodu.” Jest ono straszną politologiczną
herezją, zrównując zrodzony z opadającego pyłu rewolucji urząd prezydencki z
sakralnym, świętym i utożsamiającym boski Ład urzędem Króla. Figura monarchy
nie jest dekoracyjnym urzędem. To instytucja zakorzeniona w prawie Bożym,
naturalnym i dziedzicznym. Podczas gdy monarcha jest źródłem władzy z Bożego
nadania, prezydent jest jedynie depozytariuszem woli ludu, tymczasowym zarządcą
państwa na podstawie „umowy społecznej”. Nie można być „figurą monarchy” nie
będąc wpisanym w porządek sukcesji i obowiązku dynastycznego. Prezydent „jest
Głową Państwa” w sensie wyłącznie technicznym, administracyjnym – czysto
formalnym. Ponieważ każde państwo demokratyczne opiera się na bazie „umowy
społecznej”, prezydent de facto nie jest głową państwa – jest nią lud, a
prezydent ma spełniać jego wolę, ma go reprezentować. Najbardziej zaś uderza
określenie prezydenta mianem „Ojca Narodu” – to wręcz bluźnierstwo przeciw
królewskiemu majestatowi. Ojcem Narodu może być tylko i wyłącznie Dei Gratia
Rex, to uzurpacja symboliki należnej wyłącznie majestatowi Króla. Dzieci
nie wybierają ojca. Ojciec nie kłania się dzieciom za pozwolenie, by być ojcem.
Tymczasowy depozytariusz kryjący się pod nazwą prezydenta nijak ma się do monarchy,
będącego personifikacją państwa: „L’État c’est moi”, powtarzając za
Ludwikiem XIV. Król jest z państwem zjednoczony tak, jak Chrystus ze swoim
Kościołem – podczas gdy prezydent zawsze będzie zwykłym uzurpatorem.
Jedną
rzeczą jest odmowa uznania prawowitości i zrównanie głowy republiki z
prawowitymi monarchami, a inną tolerancja ich władzy w celu uniknięcia
anarchii. Nie nawołuję do natychmiastowego buntu przeciw władzy demokratycznej,
ponieważ jego konsekwencje byłyby jeszcze gorsze od rządów, jakie mamy. Pragnę
jedynie podkreślić, iż naszym celem jest Monarchia i choćby jeżeli urząd
prezydenta może się przyczynić do jej powrotu, to tylko jako narzędzie – nigdy
cel. Prezydent nigdy nie będzie równy, ani choćby podobny, monarsze.
Parafrazując prof. Jacka Bartyzela: można być katolikiem nie-legitymistą, „ale
tylko z niewiedzy”. Vetus Ordo się trzymajmy i nie ułatwiajmy
republikańskim instytucjom uzurpacji władzy świeckiej.
Bartosz Edward
Koniewicz